Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2010, 08:03   #15
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Błotna breja w którą zamieniał się padający śnieg opadając na ziemie, ciamkała pod ciężkimi butami Rafaela rozłażąc się na boki. Mężczyzna szedł zamyślony mijając kolejne ulice Nowego Yorku. Tego poranka dowiedział się, że Astaroth powrócił, że prawdopodobnie wciela w życie swój kolejny diabelski plan. Plan, który ma go wywyższyć pośród innych upadłych. Napełnić mocą, postawić... ponad Boga, za Boga.
Bluźnierstwo.
Problemem z jakim borykał się w myślach Alvaro idący w kierunku swojego lokum było ogólne JAK?
Jak ogarnąć to wszystko? Jak zdobyć informację, które będą w rękach policji w miarę posuwania się śledztwa do przodu? Jak nie zwariować w tym wszystkim?

Zimne powietrze orzeźwiało. Mróz szczypał intensywnie w nos mając problem w „przebiciu” się przez gęstą brodę by zaatakować policzki. Determinacja Silenta walczyła ze słowem JAK. Mężczyzna zastanawiał się czy skontaktować się ze swoimi byłymi partnerami, którzy wraz z nim w jego poprzednim życiu walczyli z Astarothem. Nie był jednak do końca pewien słuszności swego planu. Bo niby co by miał im powiedzieć? Witam. Jestem Alvaro. Tak, ten co zmarł na zawał. Nie, nie to wszystko okazało się ponurym żartem. Tak na prawdę to żyje. Przecież widzicie. Jedynie poszerzył mi się repertuar żywieniowy. O co? A tam. Błahostka. Krew....
Alvaro powstrzymał grymas śmiechu. To nie było zabawne.
Krew
Silent powędrował wzrokiem w kierunku skąd dochodziła woń tego życiodajnego nektaru. Świeżych plam czerwieni na brudnym śniegu. Prawie czuł jej smak na języku. Ciepło z jaką rozchodziła się po ciele. Prawie. Jego wzrok zatrzymał się na butach stojących niedaleko plamy krwi. Przeniósł go wyżej. Dwóch policjantów strzegących zaułka. Patrzyli w jego stronę. Pewnie wyglądał podejrzanie stojąc tak w rzece ruszających się po chodniku ludzi. Nie prowokował. Poszedł dalej swoją drogą czując jeszcze przez chwilę ich spojrzenie na swoich plecach.

Tyle czekał na ruch tego anioła. Po to jedynie, żeby teraz nie wiedzieć jak go dopaść. Dla świata był umarły. Dla policji stał się tym na których kiedyś polował. Mordercą. Psychopatą. Stał się tym z kim kiedyś walczył. Z wynaturzeniem społecznym. Socjopatą. Po to jedynie by dać choć ułudę przewagi w walce z tak potężną istotą jak Astaroth. Dać zalążek siły. Nadzieję na zwycięstwo w tej partii szachów.
Czuł się zmęczony. Cholernie zmęczony. Na szczęście do mieszkania miał już blisko.
Zanim zanurzył się w odrapaną, zapełnioną grafitii bramę, przystanął. Coś było nie tak. Jakimś nowym zmysłem poczuł... drganie powietrza. Takie, które powstaje przy wysokich temperaturach. Była jednak zima. Luty, a nie lato na plażach w Miami. Alvaro, który dopiero co spieszył się do domu uciekając przed zimnem, spocił się. Poczuł szum krwi przyspieszającej swoją wędrówkę po żyłach. Uderzenie gorąca. Od strony bramy. Nozdrza podchwyciły intensywniejszy niż dotychczas gryzący zapach ludzkich szczyn wydobywający się z bramy. Ludzie potrafili z różnych miejsc robić sobie ubikację. Najdziwniejsze było to, że w tej chwili Silent był w stanie rozróżnić każdy z nich. Dotychczas zlewający się w jeden smród moczu, teraz różnił się od siebie, taj jak ludzie wypróżniający się w tej bramie.
Był jeszcze jeden zapach. Tak bliski a zarazem tak już obcy. Zapach dymu tytoniowego. Zapach odpalonego szluga.
Silent sięgnął w kierunku rękojeści noża. Jego jedynej broni, która zdążyła już zadać tyle śmierci. Jego miecza zemsty.
Głos.
Znany.
Smuga niedopałka znikająca w brudnych zaspach śniegu, zgromadzonych przy bramie.
Inna twarz. Ten sam głos.
Wrócił

- Jacoob – wyrwało się brodatemu samoistnie
Żart
Rada

- Gdzie byłeś? – dłoń Silenta cofnęła się od broni pomimo tego, że Jacoob wyglądał zupełnie inaczej niż go zapamiętał były detektyw

Jacoob pozostał tajemniczy. To się w nim nie zmieniło. Nie wyjawiał wiele. Prawie nic. Trzeba by go ciągnąc za język ale nie teraz. Ta zasikana brama to nie było miejsce do rozmów. Nawet pomimo tego, że pod czaszką krążyły miliony pytań. Dziwnych pytań.
Jacoob wcisnął w ręce brodatego kopertę opieprzając go jednocześnie, że powinien lepiej się odżywiać i ogolić. Brakowało jeszcze, żeby potarmosił Alvaro po gęstej brodzie. Na szczęście nie zrobił tego.
Rafael cieszył się, że chłopak wrócił. Chłopak.... Podejrzewał, że to on w obliczu swojego rozmówcy jest młodym chłopczykiem albo jeszcze lepiej - niemowlęciem. Nie wiedział ile lat Jacoob już przeżył, ale patrząc na jego emanacje wiedzy o świecie poza zasłoną na pewno nie była to mała liczba.
Wspomniał jeszcze o klubie. Czyżby chłopaki bawili się w Straconych Chłopców organizując sobie klub wampirów....

- ... gdzie powinieneś się udać, jeśli chcesz dopaść skurwiela. Wiesz o kim mówię.... – Silent zakodował sobie dość wyraźnie ten przekaz.

Milczał słuchając chłopaka uważnie. To on był jego wiedzą. Wiedzą o tamtym świecie, więc starał się by żadne słowa Jacooba jemu nie umknęły.
Ścisnął wręczoną kopertę w dłoni ubranej w wełnianą rękawiczkę.
Wampir nie potarmosił brody ale poklepał zarośnięty policzek gestem, rodem z mafijnych filmów i zniknął. Jak jakiś magik znikający z pudełka do którego dopiero co go zamknęli. Tutaj jednak nie było pudełka.
Wiele pytań... ale później, teraz...
Otworzył kopertę gwałtownie prawie rozrywając umieszczoną w niej wizytówkę i mała kartkę. Zerknął na wizytówkę chowając go do wewnętrznej kieszeni puchowej kurtki w jaką był ubrany i spojrzał na kartkę. Adres. Queens. Stare tereny fabryczne. Dopisek „WAL TAM JAK NAJSZYBCIEJ!”
Alvaro spojrzał w kierunku bramy i podwórka na który wyzierały okna jego mieszkania, potem wyciągnął zapalniczkę, pamiątkę po jego nałogu. Spopielona karteczka zniknęła w błotnistym śniegu. Kilka przecznic dalej Silent znikał w wejściu do metra.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Lx58hXh4pVA[/MEDIA]

Nie mylił się. Adres na który przybył nie przeczył jego wyobrażeniom na temat tego miejsca. Budynki fabryczne, a raczej ich ruiny. Milczący świadkowie przemijającego czasu
Dużo ich. Co teraz.
Nie musiał się długo głowić. Najpierw w wejściu jednego z nich zniknęła postać a chwilę za nią kolejne dwie. Pomimo odległości rozpoznał jedną z nich. Baldrick. Wydział Specjalny. Wraz z drugim mężczyzną gonił kogoś.
Silent był w domu.
Szybko się rozejrzał by upewnić się, że nie ma kogoś jeszcze i puścił się biegiem w tamtym kierunku. Zanim przekroczył próg zatrzymał się przyglądając się grafiti jakie widniało nad wejściem.



Kiedy wszedł do środka nie zauważył nikogo. To słuch go prowadził. Słyszał cieżki oddech i kroki na kamiennych schodach fabryki. Ruszył za nimi. W górę tego budynku. Był blisko. Zanim wkroczył do Sali usłyszał krzyk – Stój! i następujący zaraz za nim strzał. Kilka chwil potem zobaczył już to coś. Dziwaczną istotę, która cisnęła właśnie z niewyobrażalną siłą uśmiechniętym Baldrickiem o ścianę magazynu. Można by ja nazwać demonem, gdyby Rafael widział wcześniej demona. Istota pokryta była metalicznymi kolcami i innymi elementami metalowymi wyłażącymi z jego ciała niczym wielki, dwunożny jeż, stworzony przez chorego psychicznie stwórcę. Z łba tej poczwary sterczały wykręcone rogi. Bestia z piekła rodem. Dziecię Metropolis.
Do nozdrzy Silenta wdarł się słodki zapach krwi. To drugi mężczyzna, zapewne partner Baldricka leżący nieopodal brodacza, wydzielał tą woń, a raczej jego krew wypływająca intensywnie z rany. Mężczyzna był nieprzytomny, może już martwy, przyprószony kawalkami cementu niczym śniegiem, który padał na zewnątrz. Silent dostrzegł bron lezącą koło nogi rannego. Nie czekał długo. Zanim stwór wyczuł jego obecność i odwrócił się do niego powietrze przeszyły trzy strzały.
Delikatny dymek unosił się z lufy pistoletu. Silent widział zagłębiające się w poczwarę naboje. Nie było krwi, nie było posoki tryskającej z rany. Był tylko dym w miejsce potwora. Dym, który zniknął tak szybko jak się pojawił. Albo Silent go rozwalił albo to coś uczyło się od Jacooba jak szybko zabierać tyłek w troki.
Alvaro spojrzał na Baldricka. Ich spojrzenia się spotkały. Na ułamek sekundy. Rafael był tego pewien, chociaż chwilę po tym wzrok policjanta zasnuła mgła i pogrzebały go powieki. Podbiegł do niego. Zbadał jego puls. Detektyw był nieprzytomny i zapewne poobijany ale żył.
Dlaczego goniłeś to coś? Jak daleko jesteście w sprawie? Czy tutaj zabito tą dziewczynkę?
Pytania bez odpowiedzi.
Krew
Chwilę później Silent już kucał przy drugim mężczyźnie przyssany do jego rany. Takie marnotrawstwo życia. Czuł puls tego policjanta. Serce biło. Żył. Tak jak Rafael w tej chwili. Ciepły nektar życia wypełniał go całego. Dawał siłę. Wiarę w zwycięstwo
Musi przestać...
Nie zatracić się w tym. Odciągnął niechętnie głowę zlizując resztki krwi ze swych warg. Wzrok jakby się wyostrzył Szybko ściągnął kurtkę Baldricka, wyciągając z niej wcześniej jego komórkę i zwinął ją najmocniej jak się dało i przyłożył ją do rany drugiego detektywa by choć trochę zatrzymać krwawienie. Dzięki tej czynności miał szanse przyjrzeć się lepiej stanowi w jakim znajdował się detektyw. Na oko Alvaro to chłopak już nie potańczy. Będzie jak kiedyś on sam, kiedy leżał po zawałowym prezencie Astarotha w sali szpitalnej przewracając jedynie oczyma. Ten policjant jednak nie miał zawału. Miał przetrącony kręgosłup i rozbitą czaszkę. Nie mógł się ruszać.
Na jedno wychodziło.
Nie wiem czy będziesz chciał żyć w takim stanie ale nie mi o tym decydować – pomyślał wyciągając legitymacje mężczyzny.
Mike Falkow – wyczytał wstając. Ponownie zerknął w kierunku rannego. Tak teraz go poznał. Jakiś rok temu konsultował prowadzoną przez młodzieńca sprawę.
Silent zabrał jego legitymację. Wyciągnął z kieszeni schowany tam kilka chwil wcześniej telefon Baldricka, który wyciągnął z jego kurtki. Wpisał numer centrali Wydziału Specjalnego Nowojorskiej Policji

- Tutaj detektyw Baldrick. Jestem w magazynie w Queens. Kod 766. Ranny policjant – powiedział to bezbarwnie i przerwał połączenie.

Podszedł do Baldricka. Włożył mu telefon do kieszeni. Chciał napisać krótką notkę do tego skurczybyka by ufał tylko dawnym członkom zespołu, ale odpuścił. Baldrick i tak ufał tylko sobie.

- Powodzenia – rzucił do nieprzytomnego mężczyzny

Wychodząc zabrał bron z której strzelał do demona. Może się jeszcze przydać.
Dzięki krwi czuł się młodszy, szybszy i silniejszy. Miał chwilę zanim przyjedzie policja. Niewiele ale zawsze coś. To oko po coś tutaj było. Przejrzał kilka pomieszczen. Niestety, natrafił jedynie na gruz i cement. Żadnych ciał, śladów, niczego dziwnego.
Opuszczając teren fabryki słyszał juz zbliżające się policyjne radiowozy.
Silent kierował się na drugi z adresów jakie wręczył mu Jacoob. Liczył, że i tamten tam będzie. Miał wiele pytań. Naprawdę wiele… i na każde z nich żądał odpowiedzi.

Gołębie drepczące przed nim zerwały się do lotu kiedy zaczął biec.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 24-10-2010 o 22:07. Powód: dopisałem informacje z magazynu odnosnie przeszukania otrzymana od MG
Sam_u_raju jest offline