- Czy jesteś pewien, że nie trzeba zabrać Cię do szpitala? Może chociaż się przebierzesz? Możemy skoczyć po jakieś ciuchy. -Nie ma celu.. Tfu! Potrzeby. Swoje rzeczy mam u mistrza.
Długa droga z rozgrzanym samochodem i jeszcze bardziej rozgrzanym śmierdzącym od moczu arabem była niemal namacalna atakując ośrodek węchowy Amerykanina. Zmysły działały wyśmienicie, zbyt wyśmienicie, na tą jedną chwilę, a pomyśleć, że rozpoczynając tą bezcelową jazdę po Damaszku pluł sobie w brodę z powodu braku umiejętności kilku rytuałów poszerzających percepcję.
Wygrzebał z pamięci rozmowę z lotniska, na wspomnienie którego przeszedł go zimny dreszcz. Warto było jednak ryzykować.
- Mamy przecież kogoś odebrać, nie prezentujesz się najlepiej.
- Kogo?
- Jakąś iskierkę, mówiłeś o tym na lotnisku.
- Chyba mam też amnezję – arab wytrzeszczył oczy wielce zdziwiony.
Jon poczuł rezygnację, czyżby i to sobie uroił? I tak nie wiele sam pamiętał, a jeszcze ten koszmarny akcent, który tak nagle się zmienił. Wzruszył ramionami.
- Ciężko było mi się z Tobą wtedy porozumieć. Od kiedy przyniosłeś generatory mówisz nienagannie. Nie zmienia to jednak faktu, że nie wiem co miałeś wtedy na myśli.
- Hyyymmmm... - arab wlepił wzrok w niebo -
Chyba o przebudzenie. Jak pamiętam. - Zaczął rozmasowywać obtarte nadgarstki, a mag obdarzył go zmęczonym spojrzeniem utraconej nadziei. Że też taką pierdoła umknęła jego uwadze, ale przecież to oczywiste, skoro był jak to ujął „asystentem”.
Mag uderzył dłonią o czoło -
No oczywiście. Byłeś zbyt elokwentny, a ja zbyt chory po podróży, by się nad tym zastanawiać. Swoją drogą prawie spotkałem jednego zbira. To są psychopaci, a ja nie lubię rzeczy zupełnie nieprzewidywalnych.
- Masz podobne poglądy jak Mistrz.
Jon pokiwał w zamyśleniu głową i zaprosił zmaltretowanego
asystenta do samochodu. Nie miał pojęcia jak się wydostał z więzów, ale obawiał się, że w trakcie jazdy będzie mu życzył powrotu do bagażnika. Wolał sam prowadzić, bo choć
Jedediasz był całkiem spójny w wypowiedzi, w jego kroku i spojrzeniu widać było nieco rozbicia.
- Powiedz mi więc, co to za cacko wieziemy w bagażniku i skąd to bierzecie?
- Mistrz kupuje u różnych ludzi, przerabia sam, zleca przeróbki. Dużo pieniędzy na to idzie. Kiedyś tłumaczył mi jak na przykład pole elektrostatyczne może w... wpły... wpływać na grawitacje, a przez to na czas. Za chudy jestem aby to zrozumieć.
No tak, a sam nie wymyśli tego co opracowywał doktor. Jeśli będzie chciał sam mu wyjaśnił. Zresztą nie było to istotne.
- A co to za miejsce skąd wzięliśmy te egzemplarze?
- Od kiedy zaczęły się problemy, trzymaliśmy tu i ówdzie rzeczy – albo nie wie, albo nie ma to znaczenia. Ile jeszcze takich kosmicznych urządzeń było rozrzuconych po mieście?
- Powiedz mi, czy wiesz coś o lokalnych ambasadach? Doktor ma z jakimiś szczególny kontakt?
- Zawsze mówił, że jak odwiedzi nas ktoś, kto będzie wyglądał na agentów U... USA to im nie wierzyć. Ufać tylko tym z ambasady i konsulatu. - Jedediasz ziewnął. Tymczasem
Profesor Turbo mógł sobie przypomnieć, iż jego
mentor legitymował się obywatelstwem zarówno stanów, Anglii jak i Hiszpanii o którego zdobyciu znał ze trzy ciekawe anegdoty.
Istniała szansa, że napis we wzorcu generatorów był swojego rodzaju weryfikacją.
Jedediasz jednak nie mógł mieć o tym żadnego pojęcia. Po co, skoro i tak nie mógł zrobić z tego użytku?
* * *
Mag suszył łokieć w otwartym oknie, chłodząc wnętrze rozgrzanego pojazdu i wydmuchując smród. Możliwe, że już go nawet tam nie było, ale to było po prostu obrzydliwe.
Już dawno włączyli się w ruch uliczny. Komputer milczał, sam też nie zauważył żadnego zagrożenia.
- Przepraszam, że tak zarzucam Cię pytaniami, ale ostatnio byłem sam i nadal nie orientuję się w sytuacji. Opowiesz mi jak to wszystko się zaczęło? Z twojej perspektywy. Chciałbym wiedzieć co robić w razie ponownych komplikacji, albo przynajmniej czego się obawiać. Doktor Wiliam rzucił mnie tu dzisiaj na głęboką wodę.