- Jeśli od czasu do czasu ktoś zginie, nic wielkiego się nie stanie. Ale jeśli każde zadanie zakończy się rzezią, gdzie liczba ofiar będzie liczyła dziesiątki, pójdziecie siedzieć. A niektórych z was... - Tutaj spojrzał znacząco na Alice - .
.. Niektórzy z was wrócą tam, skąd przyszli. Mamy swoje sposoby. No, chyba że rozkaz będzie inny. Wtedy będziecie musieli wybić wszystkich. - Wypowiadając ostatnie zdanie, ukradkiem spojrzał na swoje bioniczne ramię. - Jako akcję integracyjną, zostaniecie wysłani do Nowego Orleanu. Znajduje się tam magazyn, gdzie pewna grupa zajmuje się tam niekoniecznie legalnymi interesami. Znajdziecie tam mężczyznę, który nazywa się Francois Lichleu i przesłuchacie. Wtedy otrzymacie kolejne rozkazy.
Nie czekając na reakcję obecnych, po prostu odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia.
- Prosto i w prawo. Czeka już na was samolot.
***
Niecałą godzinę później, przestrzeń powietrzna nad Nowym Orleanem.
- Tu tutaj. - Powiedział Bob, gość w zielonym stroju, parodiującym superbohaterów, wskazując palcem na niewielki magazyn, przed którym stał o wiele większy od niego parking, na którym z pewnością trudno by było znaleźć miejsce parkingowe.
Nic się nie działo. Nawet nie pojawił się żaden strażnik, zupełnie tak, jakby to miejsce było opuszczone.
I wtedy parkingiem wstrząsła seria wybuchów, ukazując waszym oczom wielkim, płonący obraz przedstawiający kartę - as pik.
- Cholera, musicie się śpieszyć! - zawołał Bob podczas lądowania. Opuściliście samolot w momencie, gdy do magazynu wbiegł czarnoskóry mężczyzna z uzi w jednej ręce i maczetą w drugiej, otwierając ogień do obecnych gangsterów.