Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2010, 09:48   #168
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Teraz, dwójka Jedi wędrowała ulicą Coruscant. Była już noc, a drogę pośród wielorasowego tłumu, oświetlały im neony kantyn, reklam szamponów, obuwia, czy odzieży.
Wieczór był cudowny, i Era wyzbyła się niemal całego niepokoju z jakim przyszła zobaczyć zabraka. Niemal. Bo nawet teraz kiedy szli ramie w ramię ze splecionymi dłońmi czuła, ze coś było nie tak. Wisiało w powietrzu pomiędzy nimi coś czego nie mogła uchwycić. I bała się dotykać wprost.
- Skąd ta zmiana? Mówię o tańcu? - spytała zatrzymując się na jednym z mostów pomiędzy budynkami. Przechyliła sie przez barierkę patrząc na dziesiątki pędzących w powietrzu pojazdów.
Zabrak podszedł do barierki stając u boku dziewczyny. Objął ją ramieniem i powędrował wzrokiem za pędzącymi pojazdami.
- To nie można już chcieć zaimponować dziewczynie? - zapytał spoglądając na nią i unosząc przy tym brew.
Patrzyła na jasne światła elektorów ponad czarna otchłanią czując kontrast chłodnego wiatru wiejącego prosto w twarz i ciepłego ramienia.
- Żeby sie tak ruszać trzeba czegoś więcej niż chęci zaimponowania komuś. Jakby opadła ci jakaś blokada
- Ech, kobiety. - westchnął - Nie idzie, źle. Jak wychodzi, to jeszcze gorzej. -
Era odwróciła się tak, że jej twarzy znajdowała się ledwie centymetry od twarzy Tamira.
- A czy ja mówię, ze mi się nie podoba?
Zabrak spoglądał chwilę prosto w oczy dziewczyny. Nie byli ze sobą tak blisko od dawna.
- Cóż, tak to zabrzmiało. -
Zrobił się niepokojąco wrażliwy, to nie był dobry znak. Nie wiedziała co ją właściwe tak bardzo ukuło. Ten trudny do zrozumienia chłód jaki jej okazywał, w końcu jeszcze tak nie dawno nie byłby w stanie stać tak blisko i myśleć o pretensjach. czy też to, że nie ufał jej dość żeby z nią porozmawiać o tym co się stało.
- Cóż, na przyszłość będę bardziej pilnował języka - powiedziała z pozorną lekkością odchodząc od barierki i otaczając palcami dłoń zabraka ruszyła dalej.
Ech, znów ten mur. Popsuło się między nimi, ale Zabrak nie przypuszczał, że aż tak. Ta bliskość, to była doskonała okazja do pocałunku. Zresztą usta same się do niego wyrywały, ale chciał się jeszcze chwilę powstrzymać. A teraz, Era wywinęła się z jego objęcia i ruszyła dalej. Nie miała ochoty na ten rodzaj bliskości? A może po prostu czekała na jego ruch? Cóż, Tamir był ryzykantem. O to się posprzeczali na Kamino, więc postanowił zaryzykować i tym razem. Nie poszedł za dziewczyną. Gdy ta tylko ruszyła, przyciągnął ją do siebie i nim cokolwiek zdołała zrobić, czy powiedzieć, znalazła się w jego ramionach z pocałunkiem na ustach.
Nawet nie wiedziała co się stało nim wszystkie myśli odpłynęły a ona wprost rozpłynęła się w ramionach Tamira. Objęła go mocno przyciskając się jak najbliżej, wargi znalazły wspólny rytm, oddechy połączyły się w jeden. nie dbała o to, ze stoją na widoku połowy planety. Tak bardzo za nim tęskniła.
Długi i namiętny pocałunek pozostawił ją bez oddechu w ramionach mężczyzny.
Tamta niewykorzystana okazja to nie była niechęć dziewczyny. Ten pocałunek przekonał o tym Zabraka całkowicie. Długi, namiętny, pełen pasji. Tak długo oczekiwany i utęskniony. Porażający jak piorun i działający na Tamira, jak promień elektromagnetyczny na droida.
- Brakowało mi tego. - wyszeptał, gdy ich usta znów się rozstały
- Więc czemu przestajesz? - spytała cicho. Mieli mało czasu ciągnąc go znów do siebie.
Zabrak nie zdążył nawet zaprotestować. Zresztą nie miał na to nawet najmniejszej ochoty. Poddał się chwili. Tak zupełnie, w całości pochłonięty przez wirujący dookoła wszechświat w tym jednym, trwającym chyba w nieskończoność, pocałunku.
Nie wiedziała ile tam stali tuląc się i całując, jakby chcieli nadrobić wszystkie stracone chwile.
Gdy ruszyli w dalsza drogę nie szli już za rękę ale przytuleni naprzeciw chłodnej nocy. Z głowa na ramieniu Tamira, wciąż drżąca od podniecenia Era czuła, że wszystko znów będzie dobrze. Taka przynajmniej miała nadzieję
Wszystko zdawało się wracać na poprzednie tory. Zabrak był z tego powodu niezmiernie zadowolony, tym bardziej, że na Coruscant nie mieli wiele czasu dla siebie. Niedługo mogli znów wyruszać na misję i niestety nie od nich zależało to, czy spędzą czas na kolejnej planecie razem, czy znów osobno.
- Spędzimy dzisiaj noc razem poza Świątynią? - zapytał z nadzieją w głosie.
Odurzona endorfinami Era uśmiechnęła się pod nosem. Czuła się tak dobrze mając ciepło ciała przy boku i ramię wokół swojej talii. - W mynocku dawno nas nie widzieli. Może się im przypomnimy? - zaproponowała wtulając głową w ramię zabraka.
- Dobry pomysł. - odparł z uśmiechem, zaciskając mocniej palce wokół dłoni dziewczyny. Lecz romantyczną chwilę przerwał odgłos wydobywający się z brzucha Zabraka. Lekki rumieniec wypłynął na twarz Jedi, a Tamir powiedział zakłopotany.
- Ale najpierw weźmy ze sobą coś do jedzenia. -
Roześmiała się i delikatnie poklepała partnera po brzuchu.
- Oho ktoś się głośno upomina o swoje prawa. Co powiesz na ta malasteriańską knajpę w połowie drogi?
- Ani ja, ani mój żołądek nie będziemy mieli nic przeciwko temu, jeżeli tam zajrzymy. - stwierdził z uśmiechem, wciąż lekko zakłopotany.
W końcu, z krótką przerwą w knajpie po posiłek, znaleźli się w swoim schronieniu przed oczami Coruscant. To tu spędzali tak wiele czasu razem. Sypiając ze sobą wtuleni w siebie, usypiani przez bijące wspólnie serca i splecione oddechy. Z tym miejscem wiązały się najprzyjemniejsze wspomnienia z pobytu w stolicy Republiki. Tamir był zadowolony z tego, że ponownie się tu znaleźli.
Za zamkniętymi dwójka młodych Jedi docinali sobie jeszcze przez jakiś czas. Trwali tak przytuleni, wspólnie żartując i śmiejąc się. Po prostu cieszyli się swoim wzajemnym towarzystwem ciesząc się każdą chwilą, nie wiedząc ile czasu na Coruscant im jeszcze pozostało.
Wkrótce rozmowa przeniosła się na łóżko. Para młodych zakochanych rozmawiała jeszcze przez chwilę, by znów zatopić się we wspólnych pocałunkach, a później, wtuleni w siebie, zasnęli.

***

Gdy go widziała wszystko było dobrze. Trwałą wtedy w jakimś przedziwnym stanie pobudzenia i otumanienia zarazem. Wszystko co poboczne znikało za kurtyną radości, czułości i troski. Chciałaby zamieszkać w takich chwilach.
Bo kiedy go nie widziała nic już nie wydawało się takie jak trzeba.
Era D'an poderwała się gwałtownie z posłania. Oblana zimnym potem wpatrywała się w ciemność ładowni. Tak jakby jeszcze nie odzyskała świadomości tylko wciąż była w swoim śnie o spadaniu i ciemności. Serce w piersi kołatało się jej jak szalone. Słuchała głuchego łomotu przedsionków tłoczących w skronie szumiąca krew.
Dopiero po chwili zobaczyła kontury kontenerów ze sprzętem i z nieprzytomna ulgą zdała sobie sprawę gdzie jest.
Ładownia „Gwiezdnego Ambasadora”. Już na wstępie oznajmiła Mistrzowi Karnishowie, że jeśli myśli o ulokowaniu jej w tej samej sypialni co bandę facetów to niech ten pogląd zrewiduje. Tak więc dostała ładownię i wraz z nią niezbędną kobiecie prywatność.
Teraz siedziała na prowizorycznym posłaniu opatulona pledem, a myśli miała tak czarne jak księżyc.

Wiele się zmieniło.

Omwat przyniosło wreszcie trochę wytchnienia. Przed samą misją spędziła z Jaredem kilka dni w mieście i był to zbawienny czas dla nadszarpniętych wojną nerwów. Udawali „groźnych kryminalistów”, większość tej grozy objawiała się przez dumną, bezczelną postawę i słowa chwilami tak przesadzone, że aż skręcała się w myśli ze śmiechu w czasie ich wypowiadania. Planetę zamieszkiwały istoty bardzo kulturalne i spokojne więc szanse do rozróby były tylko w okolicy kosmoportu, gdzie się trzymali.
Bójki którymi podsycali swoją aurę nieodmiennie wprawiały dziewczynę w niepokój jak i podniecenie. Walka niosła ze sobą rany, a ona nie chciała nikogo krzywdzić. Wykorzystywała więc szkolenie i przewagę jaką jej dawało, łącząc je z wiedzą medyczną. Starała się bić celnie tak by szybko ogłuszyć przeciwnika nim szamotanina spowoduje poważniejsze rany. Zapłaciła za tą taktykę pokaźnym sińcem na żebrach, rozcięciem od noża w okolicy mostka i wykręconym stawem, za zdołała uniknąć zadawania złamań, trwałego oszpecenia czy hospitalizacji u „ofiar” ich popisów. Zawsze skrzętnie sprawdzała Mocą ranu powalonych przeciwników gotowa w razie potrzeby udzielić pomocy.
Coraz lepiej dogadywała się z Codem choć wstyd przyznać znacznej części ich konwersacji nie pamiętała. Bratanie się przy kieliszku zawsze przychodziło dziewczynie łatwo a i Corelianin zdawał się być zaznajomiony z tą metodą nawiązywania relacji. Dobrze się przy nim czuła, przypominał jej taką spokojniejszą i bardziej odpowiedzialną wersję Caprice.
Potem gdy porywali naukowca znów poczuła się jak Jedi. I to było dobre, choć niestety zbyt długo nie trwało.

Karnisha, Nejla Ricona i Ziewa Xir'rka starała się na początku unikać jak mogła. Ten pierwszy roztaczał wokół siebie aurę mistrza-optymisty, która wprawiała ją w zakłopotanie i wstyd. Pozostali dwaj mieli pewne zdolności w Mocy, te zaś mogły jej przysporzyć biedy.
Niestety, a raczej na szczęście udało się jej skutecznie unikać tylko dwojga z nich.
Któregoś dnia wpadła na Verpina i od słowa do słowa zaczęli wymieniać się historyjkami z serii „najgłupsza rzecz za jaką dostałem karne ćwiczenia”. Potem padawan zachęcił ją do ćwiczeń z komunikacji za pomocą Mocy i spodobało się jej jego towarzystwo. Miał w sobie jakąś czystość o istnieniu której zapomniała na Elom.

Tamir... Tamir się zmieniał. I miało to zarówno dobre aspekty jak i te złe. Dobrym była większa swoboda we wzajemnych kontaktach. Złym zablokowanie szczerości jaka była między nimi przed Kamino.
Era nie rozumiała co się stało, co wpłynęło na zabraka, ale pomimo całej tej radości jaka towarzyszyła ich spotkaniu na Coruscant wiedziała, że czegoś jej nie powiedział. Coś przed nią ukrył. Coś zostało zaburzone. Zmienione. Przez to sama nie czuła się dość pewnie żeby z nim teraz pomówić. A coraz mocniej czuła, że jest o czym.

Z westchnieniem opadła znowu na posłanie i zarzuciła sobie pled na głowę. Miała jeszcze parę godzin do lądowania na Tatooine. Powinna odpocząć. Tyle, że nie zasnęła już.
Bezsenne poranki zaczęły się po Coruscant, razem ze snami, coraz silniejszymi i mroczniejszymi. Coraz trudniej było odgonić się od myśli, które nie do końca były właściwe dla Jedi.
- Jedi – szepnęła boleśnie. - Czy ja jestem jeszcze Jedi?
Nie wiedziała. Nie umiała nawet określić co to znaczy i to najbardziej ją przerażało.
Wiedziała, że była nim jeszcze gdy lądowała na Elom, kiedy je opuszczała...
Miała w sobie jakąś ziejącą dziurę, pustkę która dławiła dziewczynę coraz bardziej. Wspomnienia ostatnich misji, swoich własnych czynów nie napawały jej dumą ale wstydem i wątpliwościami. To wszystko było nie tak jak powinno. Ona była nie taka jak powinna.
Jedi nie walczy w wojnie.
Jedi nie wścieka się non stop na Radę.
Jedi nie romansuje.
Jedi nie powinien wątpić w sens tego w czym uczestniczyć.
Potrząsnęła nerwowo głową.
Co się stało. Dlaczego? W którym momencie? Czy kiedy gięli jej żołnierze na Elom? Kiedy po raz pierwszy pocałowała Tamira? A może dopiero na Kamino gdy zaczynała wdrażać się w dowodzenie.
Nie wiedziała. Za to wiedziała, że ma problem i wkrótce będzie musiała z kimś o tym pomówić.
Tylko z kim?
Caprice była jej najbliższa, ale była też daleko. Tamir sam coś przed nią ukrywał. Czy umiałby ją zrozumieć skoro nawet ona sama siebie nie rozumiała?
Nikogo poza nimi nie miała. Nowe przyjaźnie wciąż były zbyt delikatne.
Musiała sobie radzić sama.
Może Tatooine coś zmieni, pomyślała przewracając się na bok. Miała poczucie odpowiedzialności związane z misją i to był dobry znak. Jako jedyna z drupki jakoś znała warunki, poza tym czuła się w obowiązku zatroszczyć o Ziewa, który wciąż był jeszcze padawanem i Kastara na początku wojny jeszcze bardziej zagubionego niż ona.
Albo wpadnę pod miecz mrocznego Jedi i będzie problem z głowy. Odegnała tą myśl. Każdy popełniał błędy, nie można było nad nimi biadolić tylko je rozwiązywać. Żeby tylko wiedziała co jest sednem problemu.
Będzie musiała się nad tym zastanowić.
 
Lirymoor jest offline