Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2010, 19:51   #20
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Alvaro z mlaśnięciem opadł na śnieg przeskakując przez płot oddzielający obszar fabryki od dalszej części Queens. Poprawił czapkę i okutaną w rękawiczkę ręką nie bez problemów wydobył w końcu wizytówkę lokalu którą wręczył mu dzisiaj Jacoob. Patrzył się na nią czytając raz za razem umieszczony tam adres.
Po trochu czuł się jak pies Jacooba, wysyłany od miejsca do miejsca. Co mu jednak na razie pozostało? Godził się na taką ewentualność dopóki przybliżało go to do jego celu – udupienia Astarotha. Kolejne miejsce, adres z wizytówki, położone było w drugiej części Nowego Jorku, w miejscu znacznie oddalonym od tego gdzie właśnie był. Do metra było za daleko, powinien wezwać taksówkę ale musi też pozbierać trochę myśli. Zwolnił. Poprawił płaszcz i skręcił w kolejną ulicę zatopiony we własnych myślach.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XCxFTh-XDy8[/MEDIA]
Miejsce nad którego widniało graffiti oka okazało się puste. Dotychczas wymalowane oko było prawie równoznaczne z miejscem zbrodni i ciałem ofiary a teraz… nie dość, że wyglądało jak sporządzone przez inną osobę niż dotychczasowe to nie wiązało się z niczym co ma związek z upadłym aniołem. Pusty trop. Pułapka? W jaki sposób Jacoob wiedział kto tam będzie i kiedy. Skąd wiedział, że Baldrick będzie potrzebował pomocy jak sugerowało słowo „szybko” zawarte w notatce. Potrzebował odpowiedzi, musiał choć trochę poukładać sobie te nowe okoliczności.... Dopiero co pogodził się z tym kim się stał. Zresztą nie miał innego wyjścia. Wiedział, że stał się narzędziem w rękach innej niż Astarot i wrogiej jemu sile ale chciał ustalić swoje granice. Barierę by nie dać się wyr…. By nie dać się wykorzystać.
Baldrick. Jego osoba przypomniała mu inne życie. Gdzieś tam w zakamarkach swojego „martwego” serca Rafael poczuł żal za jego utratą. Za praca jaką miał, z ludźmi z którymi czuwał nad istnieniami innych. Za zapachem kawy na odprawach. Za unoszącym się w powietrzu napięciem, dążeniem do celu. Miał nadzieję, że Baldrick będzie teraz jeszcze bardziej czujny bo w starciu sam na sam z takimi siłami nie miał żadnych szans. Tak jak wiele miesięcy temu Alvaro nie miał szans w walce z Warchildem. Choć w końcu Dawid załatwił Goliata… to niestety spryt nie miał w tym nic do czynienia.
Co dalej. Jak chwycić kolejny trop. Jaką grę prowadzi teraz Astaroth. Czy podobne okoliczności sprawy to jedynie podpucha czy konieczność by uzyskać to co chciał. Rafaelowi brakowało puzzli do tej anielskiej układanki. Jednak skoro układają ją inni to dowie się od Jacooba jak on to robi, że wie gdzie i kiedy ktoś potrzebuje pomocy i będzie osłaniał zespół z Wydziału Specjalnego. Skoro ich anioły stróże wzięły sobie wolne to będzie musiał im starczyć jeden nieumarły. Wampir. Alvaro parsknął pod nosem do swoich myśli i zatrzymał w końcu żółtą taksówkę by dojechać do klubu.
Rafael nie przejął się cwaniakowatym czarnoskórym taksówkarzem najważniejsze, że w środku było ciepło. Żałował, że mit o nie odczuwaniu temperatury otoczenia przez wampiry jest tylko mitem. Były detektyw zgodził się na jazdę obwodnicą. Nie chciał marznąć idąc tych kilka przecznic jakie dzieliłyby go od klubu. Choć nie miał zbyt dużo pieniędzy to te dwadzieścia dolarów były niczym w obliczu ciepłej taksówki.

Rafael był cierpliwym człowiekiem a tym bardziej teraz kiedy stał się tym kim się stał złościł się rzadko. Bardzo rzadko. Adres wypisany na wizytówce był dokładny, zawierał każdy wymagany do jego znalezienia numer, ale i tak łaził on od dobrych dwudziestu minut szukając wejścia. W końcu
Boczna, niezbyt zachęcająca do wejścia uliczka skutecznie kamuflowała bar. Co prawda bił z niej neon ale niewielkich rozmiarów i dodatkowo przynależał do sąsiadującego z lokalem sex-shopu. Chodnik przecinała niewielka nitka wolnej od śniegu przestrzeni. Pozostały nagromadzony był z boku, bardziej ciemny niż biały, jak anielska natura tak różna od tego co nam opowiadano i co mogliśmy wyczytać w księgach. Oddech Nowego Jorku wyzierający tutaj ze studzienek kanalizacyjnych również odzwierciedlał ostatnie wydarzenia z życia Alvaro. Cuchnął gównem.
Silent stał kilka kroków od wejścia do lokalu wpatrując się w nie intensywnie przez swoje przeciwsłoneczne okulary. Głupio wyglądał stojąc tak bez ruchu ale było mu to obojętne. Kolor masywnych drzwi był jakże groteskowy, jasna czerwień. Żadnych zdobień. Obok błyskał neon. Napis głosił wielkimi literami „SEX SHOP” a poniżej mniejszymi „Pocałunek Sukkuba” Nie on jednak przykuł uwagę mężczyzny na dłużej a niezbyt duży plakat wiszący po prawej stronie czerwonych drzwi. Plakat zespołu o nazwie „Fatal Error” Alvaro nie musiał podchodzić i ściągać okularów by zauważyć, że jednym z gitarzystów jest Jacoob. Chłopak miał pomysły nie ma co. To było wszystko w gestii ukrywania się wampirów. Za dużo naczytał się na temat bohatera Kronik Wampirów, pisarki Rice, niejakiego Lestata. Rafael czytał ten cykl dawno temu ale zapamiętał tą postać dzięki późniejszej roli Toma Cruisa.
Fatal Error. Kiwnął z niedowierzaniem głową podchodząc do drzwi i starając się je otworzyć. Były zamknięte. Nie zniechęciło to jednak Silenta i po chwili walił w nie ręką. Nie chciało mu sie tutaj marznąć a liczył na to, że jednak ktoś jest w środku.

- Dziadek!? - Silent błyskawicznie spojrzał w kierunku źródła dźwięku. Dwoje młodych ludzi obściskujących sie w cieniu piwniczego wejścia do lokalu. Buntownicy nowego świata. Dzieci chcące swoim ubiorem wyrazić swoje niezadowolenie, swoją wolność. Tak. Dzieci. Bo jak inaczej nazwać to co robią,. Jak kłują swoje ciało. Jak zabrudzają swoją krew. Krew tak potrzebną do życia. Krew tak słodką....
Cholera.
Przestań
Alvaro pomagał takim jak ta dwójka. Jak ten chłopak celujący do niego wysuniętym palcem. Jak ta dziewczyna z głupim uśmieszkiem wymalowanym na twarzy przez narkotyk buzujący w jej ciele. Pomagał wskazując im inną drogę, inne możliwości. Wskazywał drogę do Boga. Boga którego nie ma....
Teraz jednak walczył z myślami dotyczącymi smaku ich krwi. Stał sie kimś innym. Kimś złym choć nie tego chciał. Stał się częścią tej siły co wiecznie pragnąc dobra, wiecznie czyni zło.

- Dziadek! – krzyknął jeszcze raz chłopak strzykając śliną. Silent widział te drobinki jego płynów opadając na śnieg. – Nieczynne, kurwa! Nie widzisz jełopie!

Zignorował ich na nowo odwracając głowę w kierunku wejścia do lokalu. Do jego uszu doszedł oddalający sie chichot dzieciaków i zgrzyt śniegu pod ich butami. Stał tak gapiąc się w zamknięte drzwi, zaczynając marznąć i zastanawiać się co zrobić dalej kiedy poczuł drobne płatki śniegu opadające na jego twarz. Znowu zaczęło padać.
Lepszy jednak śnieg niż kolejne anioły. Tutaj na dole mieliśmy już za dużo skurczybyków.
Rafael już miał odejść kiedy klucz zgrzytnął, przekręcony w zamku. Drzwi uchyliły sie lekko. W niewielkim otworze pojawiła się zaspana twarz mężczyzny mrużąca oczy choć na zewnątrz nie świeciło słońce, schowane za gęstymi śniegowymi chmurami.
Gość wziął Silenta za kaznodzieję domokrążcę. Ciężko było jemu się dziwić z uwagi na to jak Alvaro wygląd. Najpierw pogroził Silentowi opisując swoje zdolności wpychania różnych rzeczy w tyłki innych. Niesmaczne. a dopiero potem spłynęło na niego zrozumienie, tego z kim rozmawia.
Dopiero teraz kiedy mężczyzna otworzył szerzej drzwi Alvaro mógł się mu lepiej przyjrzeć. Facet wyglądał przeciętnie, mógł łatwo wtopić się w tłum za wyjątkiem jednej rzeczy. Oczu. Zielonych. Rzadko spotykanych. Jakby magicznych.



Przewiercił Rafaela swym spojrzeniem. Już wiedział z kim ma do czynienia. Był tym samym. Zaprosił do środka stojącego na zewnątrz mężczyznę. Silent nie czekał długo korzystając z propozycji.

- Piwa? – rzucił gospodarz kiedy już byli w środku

- Poproszę – mruknął drugi mężczyzna. Odkaszlnął - Poproszę - powiedział juz wyraźniej

- Siadaj. Ptzyniesę – dopiero teraz Rafael zwrócił uwagę na ten jakże dziwny akcent. Z prowincji. Dotychczas niesłyszany przez niego w tak wielkim mieście jak Wielkie Jabłko.

Kilka chwil później siedzieli już przy jednym z mieszczących się w tym lokalu stolików. Przed nimi staly butelki pełne piwa. Lokal urządzony był w stylu reto. Nie była to speluna ale i żadne wykwintny, przeznaczony dla śmietanki Nowego Jorku, lokal. Ot taki gdzie można wypić, potańczyć i popatrzyć na panienki. Przy jednej ze ścian umiejscowiona była niewielka scena z rurą do tańczenia pośrodku niej. Tutaj pewnie dziewczyny prezentowały swoje wdzięki za napiwki. Bar natomiast umiejscowiony był prawie na środku sali ułożony na kształt elipsy. Mógł spokojnie pomieścić dwójkę barmanów. Na każdym ze stolików mieściła się lampka a za siedzenie służyły skórzane czerwone małe siedziska na kształt kanapy. Lokal teraz ział pustką. Siedział w nim tylko były detektyw i jego rozmówca zapalający właśnie papierosa. Rafael przestał się rozglądać, pociągnął piwa z butelki, przetarł brodę i skupił się na swoim rozmówcy.

- Zazwyczaj otwieramy trzecia lub czwarta – wyjaśnił palacz - Ty jesteś Rafael, tak?

Silent skinął głową – Jacooba nie ma?

- Nie. Tak wcześnie nigdy nie przychodzi. Gadał że wpadniesz – butelka z trunkiem powędrowała w kierunku ust i po solidnym łyknięciu na nowo znalazła się na stole

Wiec Jacoob wszystko przewidział albo zna mnie już tak dobrze. Tylko skąd skoro widzieliśmy się w sumie zaledwie kilka godzin od kiedy go poznał. Alvaro po części chciał odpowiedzi na swoje pytania a po części było mu już wszystko jedno byleby tylko dopaść Astarotha. Dorwać się do jego krwi…

„Słodki Boże o czym ja myślę. W co ja się zmieniam. Muszę się skupić. Nie zatracić do końca. Jeszcze nie”

- Tacy jak my tutaj głównie biesiadują? – odwrócił swoje myśli zadając kolejne pytanie

- Takich ja ty i ja nie ma zbyt wielu.

- Rozumiem. Może to i lepiej? Od dawna jesteś kim jesteś? – Silent bawił się kapslem

- Jakieś osiemdziesiąt lat. To było przed Wielką Wojną

- Szmat czasu

- No

- A o której wojnie mówisz? – doprecyzował swoje wcześniejsze zapytanie

- Pierwszej

Przytaknął nadal lekko zdziwiony i wypił złocisty trunek, opróżniając butelkę do połowy

- Jak umarłeś? – zapytał gospodarz kiedy Alvaro w końcu odjął butelkę od ust.

- Anioł podarował mi zawał... tak myślę

- Anioł. A nie chorysterol

- To pewnie też ale mimo wszystko podejrzewam ze dał by o sobie znać za kilka lat dopiero

- Może opowiesz mi cos więcej o tym kim jest Jacoob? – Rafael zmienił temat

- Jest jednym z najstarszych. Myślę że jest czystej krwi.

- Czystej krwi?

- Zrodzony nie przeistoczony. Bez domieszki człowieka

- Pewnie stąd ta zmiana wizerunku. Znikanie i wiedza o pewnych rzeczach – powiedział bardziej do siebie niż do rozmówcy. Jak inaczej wytłumaczyć tą zmianę wyglądu, pojawianie się z nienacka i wiedzę na to co się ma wydarzyć - Zrodzony a nie stworzony.... – dodał po chwili cichutko

- Pewnie tak.

- Wiesz. Poza Ormianem Jacoob tutaj jest uznany za gościa

- Ormianem?

- Ormianin. Tak go nazywamy. Jest ... kimś wyjątkowym

- W jakim sensie wyjątkowym? – zaciekawił się Silent - Jeżeli mogę wiedzieć?

- Bo jest najstarszy z nas wszystkich. Nikt naprawdę nie wie ile ma lat. Jest najmądrzejszym i najsilniejszym spośród słyszących zew krwi.

- Czy ten Ormianim ma jakieś imię?

- Pewnie tak. Ale my nazywamy go Ormnianinem. Jeśli chodzi o mnie – napił się piwka i beknął – to nie obchodzi mnie ono.

- Jak można się z nim spotkać?

- Powiedz po co, a przekaże mu wiadomość. Zresztą bywa w lokalu od czasu do czasu.

- Czy ten lokal to jakiś Azyl dla takich jak my, czy po prostu miejsce spotkań?

- To po prostu bar, gdzie można napić się piwka, i nie tylko piwka ... - zaśmiał się cicho – To także punkt kontaktowy. Chcesz przekazać komuś wiadomość, zostawiasz ją u mnie a ja dostarczę ją w odpowiednie ręce. Chcesz zamelinować się na chwilę, ja załatwiam ci melinę. No i wieczorami przychodzą tu naprawdę niezłe dupeczki.

- Ilu nas jest tutaj w Wielkim Jabłku?

- Nas? Znaczy czujących zew krwi? Kilkudziesięciu – odparł kiedy Alvaro przytaknął - Ale o różnym stopniu czystości.

- Różnym stopniu czystości? Możesz powiedzieć coś więcej? – Silent usiadł wygodniej

- Wiesz. Wiem tyle, ze część z nas rodzi się takimi, jakimi jesteśmy. Część zostaje przeistoczona poprzez krew o ile miała odpowiednie, no nie wiem jak to cholera powiedzieć, predyspozycje ku temu. A jeszcze inni zostali takimi stworzeni. Nie rodzili się. Po prostu byli. Jak Ormianin na ten przykład.

- Jaką rolę wypełniamy w wojnie która obecnie trwa? – butelka ponownie powędrowała w kierunku ust

- Wojnie? Powiem ci tyle. Wojen należy unikać. Ot co. Wiem coś na ten temat bo widziałem już dwie naprawdę zajebiste i kilka zdecydowanie mniejszych, lecz nie mniej paskudnych. Chcesz żyć, trzymaj się na uboczu wielkich zdarzeń. Nie jesteśmy tacy, jak te wszystkie dług ozębne skurczysyny z filmów. Łatwiej nas zabić.

- Film filmem. Życie życiem. Rozumiem – przytaknął swojemu rozmówcy Rafael - Nie jestem James Deanem. Nie lubię brawury. Nie pchałem się by stać się tym kim jestem. Przyznaje, to był mój wybór ale podyktowany jedną pobudką i mnóstwem okoliczności towarzyszących.

- Te wiesz, poszukaj sobie księdza, jak chcesz się spowiadać. Bar na razie nieczynny. Piwko pijesz za free. Więc jako barman nie muszę wysłuchiwać twoich zwierzeń.

Alvaro zrozumiał, że gość miał mu tylko pomóc w doraźnych rzeczach o których wspominał na początku rozmowy jak lokal, jakiś kontakt i pewnie krew. Jednak…

- Jak mogę pomóc w złapaniu Astarotha? - spróbował

- A kto ci powiedział, ze chcemy go łapać. Masz osobistą zemstę. Śmiało. Idź i daj się unicestwić. Nas do tego nie mieszaj. Nie wiem co planuje Jacoob. Ale jeśli coś planuje przeciwko Astarothowi to jest to tylko i wyłącznie jego broszka. I nie wmiesza nikogo, wbrew jej woli. A nikt nie jest na tyle porąbany, by stawiać się aniołom.

- Zatem jak będzie trzeba to się dam, jak to powiedziałeś unicestwić... Nie będę się biernie przyglądał temu co on chce zrobić. Pamiętaj jednak, że polityka to gówniana sprawa a jeżeli biorą się za nią anioły.... Myślisz, że stwórca czujących krew, o ile taki jest pozostanie bierny w tym całym zawirowaniu?

- Kurcze, ja kompletnie nie wiem facet, co ty do mnie mówisz. Serio. Anioły, demony, jeden chwost. A co on takiego chce zrobić? Coś złego? Jeśli tak, obejrzyj się wokoło. Do tego syfu wystarczą sami ludzie. Najgorsze spośród znanych mi potworów.

- Jak śledzić jego sługi? – Silent się nie zrażał

- Weź ty. Napij się piwa. Może ci przejdzie.

- Jak zdobywacie krew?

- To akurat najmniejszy problem. Mamy tutaj sporo napalonych lasek. Poza tym jak klient spije się do nieprzytomności, sami mu troszkę odciągamy. W Wielkim Jabłku staramy się nie zabijać ofiar. Chociaż tera i tak z tym nie ma co się przejmować. Bo ludzi wywożą taczkami do kostnic co poranek.

- Jak wygląda podział władzy w Mieście Miast?

- Nigdy tam nie byłem. I szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to. Jestem stąd. Tutaj mam wszystko.

- Jak zabić kogoś tak potężnego jak Astaroth? – nie dawał za wygraną Silent

- A ty znowu swoje. Wbij to sobie do swojego łba. Jeśli chcesz przeżyć, trzymaj się z dala od takich istot. I napij browarka lub zapal trawkę. To pomaga wywalić ze łba durnowate myśli.

- Czy możesz skontaktować się nie tylko z... czującymi zew krwi? Przesyłać wiadomość także innym, hmm ludziom?

- Od tego masz usługi kurierskie i pocztowe – zaśmiał się. – Chyba że – szybko spoważniał - te twoje hmm było nieprzypadkowe. Wtedy ... nie wiem.

- Czy mogę dostać trochę krwi?

- Jasne. No w końcu nawijasz do mnie po ludzku – facet wstał i skierował się do jednych z drzwi. Kiwnął bym poszedł za nim. Minąwszy kolejne drzwi, które tym razem strzeżone były przez wielka kłódkę trafiliśmy do magazynku gdzie trzymana była w skrzynkach cześć alkoholu. Przy jednej ze ścian stała brudna, duża chłodziarka. W niej były umieszczone woreczki z krwią.

- Częstuj się. Smacznego

Godzinę później Alvaro siedział w tym samym barze. Przed nim stała kolejna butelka piwa. Pełna. Nie chciało mu się pić. Czuł się… syty. Na razie. Po tym jak opił się krwi wyszedł na zewnątrz by w najbliżej znalezionym sklepie zaopatrzyć się w przybory do doprowadzenia jego zarostu do porządku. Po powrocie skorzystał z łazienki i przez dłuższą chwilę walczył przed lustrem z brodą by wyglądać bardziej jak człowiek.



Przychodząc tutaj spodziewał się wyjaśnień, odpowiedzi na dręczące go pytania. Dostał tylko na te mniej istotne. Pewnie Jerome, jego rozmówca, już uważał go za jakiegoś nawiedzonego psychopatę ale to było malo istotne. Musiał czekać na Jacooba i liczyć na to, że w ogóle się zjawi. Miał nadzieję, że Jacoob nie zaprzestał swojej małej wojny z Astarothem, że nie przestał być w niej żołnierzem takim jakim stał się Silent.
Siedząc tak w ciszy nieotwartego jeszcze lokalu Alvaro krążył myślami nad powrotem upadłego anioła, nad kolejnymi morderstwami, dokonanymi tym razem na małych dzieciach. Słyszał o jednym ale był pewien, że części ciała poskładane do kupy, bo tego że ciało było w kawałkach też był pewien, wyjawią kolejne morderstwa.

„Czy to część rytuału, czy to teraz jedynie kolejna kurtyna zasłaniająca twoje prawdziwe działania. Bawisz się z zespołem prowadzącym tą sprawę, czy w jakiś sposób są oni tobie potrzebni? Dzieci. Dlaczego dzieci? Dla ich niewinność, nie ukształtowanego jeszcze światopoglądu. Dla ich kruchości… poprzez to chcesz się dostać. Do czego?”

Pytania się rodziły ale za mało było puzzli jakimi dysponował Alvaro by choć trochę poznać całość tego obrazu jaki miał się z nich wyłonić. Musiał wiedzieć więcej. Podejrzewał, że skoro Baldrick wrócił do sprawy to i Cohen oraz Jessica zostali do niej przydzieleni. Miał taka nadzieję, dla szybkości rozwiązania sprawy. Co jednak z tego. On miał zamkniety przydział do sprawy. Jego próba kontaktu z Patrickiem zaraz po jego nazwijmy to przemianie zakończyła się niedowierzaniem, podejrzliwością i pewnie finalnie spełzłaby na niczym pomimo wydarzeń jakie miały miejsca na Red Hook przed umówionym spotkaniem. Alvaro potrzebował jednak dodatkowych klocków do tej układanki a dotychczas pomimo krótkiego kontaktu miał ich kilka Jaccob.
Jedynie co pozostało Silentowi to czekanie.
Sięgnął po butelkę.
Był cierpliwy.
Jeszcze.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 08-11-2010 o 17:14. Powód: styl i takie tam
Sam_u_raju jest offline