Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2010, 08:13   #218
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
George Wasowsky

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=r7rF2EZ0A_0[/MEDIA]

Ruszyłeś w wybranym kierunku słysząc kroki za swoimi plecami. Najwyraźniej Innuaqui postanowił ci towarzyszyć.

Kilkaset kroków dalej ujrzałeś przerażającą scenę.

Wysoki wiadukt, nad nim krążące helikoptery, błyskające światła karetek – jednym słowem: trwająca akcja ratunkowa.

Idziesz w tamtą stronę, mijasz pierwszych ludzi, którzy nie zwracają ani na ciebie, ani na Innuaquiego najmniejszej uwagi. Domyślasz się dlaczego, kiedy przechodzisz przez jednego z ludzi.

- To jakieś sztuczki, demonie – wykrztuszasz przez zaciśnięte gardło.

- Nie – odpowiada ktoś głosem Nathaniela.

Obracasz się gwałtownie i widzisz znajomego anioła stojącego w miejscu, gdzie przed chwilą stał Innuaqui w ciele „Obitego żeberka”.

- Widzisz. Autokar, którym jechaliście miał rzeczywiście wypadek. Ostrzegałem was przed nim. Nie jestem Innuaqui ani Nathaniel. Ludzie zwą mnie Żniwiarzem lub po prostu Śmiercią. Wsiadłem z wami do autobusu, bo wiedziałem, co się stanie.

Warkoty, światła, odgłosy rozdzieranego metalu! Znasz te dźwięki! Słyszałeś je, kiedy byłeś nieprzytomny! Słyszałeś je kilka razy!

- Najpierw ostrzegłem was, kiedy starsza afroamerykanka zadławiła się pączkiem. Wiedziałem, że to się stanie, bo była chora. To była pierwsza ofiara tego nieszczęsnego rejsu.

- Potem wasz kierowca miał wylew. Tak po prostu. Kwestia, śmiesznie to zabrzmi, problemów z nadciśnieniem tętniczym. Stracił panowanie i przeciął barierkę spadając z wysokiego, prawie trzydziestometrowego mostu.

Wskazał ręką konstrukcję nad którą kołowały helikoptery.

- Wtedy postanowiłem, że dam wam szansę. Zrobię test. Pozwolę jednej osobie przeżyć tą katastrofę. Wiesz, ze takie cuda się zdarzają. Wszystko, co dla was wydawało się realne było jedynie moim testem. Wszystko co widzieliście, z kim rozmawialiście, każdy wasz czyn był jedynie iluzją. Bowiem wy byliście martwi. Wasze ciała zostały zmasakrowane przez kawałki metalu, poszarpane, zmielone. To wasze duchy szukały powrotu. To był wasz powrót do życia. Wasz, nie Innuaquiego. Mogłem puścić jedną osobę, George.

- Pytanie, czy byłeś to ty? Czy zasłużyłeś na ten przywilej? Czy w ogóle można zasłużyć na życie? Czy zastanawiałeś się nad tym, po co w ogóle ludzie się rodzą? Jaki jest cel waszej wędrówki przez życie? Oczywiście, że się zastanawiałeś, prawda.

Obok ciebie jakiś człowiek w stroju ratownika krzyczy:

- Mamy, żywego! Nosze!

Widzisz, jak z wraku autokaru wyciągają czyjeś okrwawione ciało. Poznajesz swój stary, wysłużony prochowiec.
Silne ręce kładą cię na nosze. Przyglądasz się, jak ratownicy zaczynają reanimację.
Szarpnięcie, kiedy defibrylator dudni na twojej piersi.
Kolejne i już nie stoisz obok Śmierci.

Potworny ból! Jesteś w sowim ciele. Światła, nacisk na piersi. Jakby ktoś połamał ci żebra. Pogruchotał kości.

- Boże! Ona ma zawał! Ona ma zawał!

Ciemność! Ciemność i cisza. A na jej końcu stoi Śmierć, tym razem w swej prawdziwej postaci.




- Niestety, George – mówi unosząc miecz, jednak nie do ciosu, lecz w salucie. – To nie było pisane tobie. Ale doceniam twoją wolę i oddanie przyjaciołom. Każdy w was po śmierci idzie w pewną stronę. Ja dam ci ... troszkę czasu. Jako nagrodę.

Szarpniecie i nagle wiesz, gdzie się znajdujesz.

To samo mieszkanie, w którym Nathaniel pisał do ciebie na maszynie. Okolica wygląda mniej mrocznie. Nie widzisz demonicznych ludzi próbujących wedrzeć się do środka.

- Wiesz czym jest natchnienie, prawda – znów słyszysz Nathaniela. Odwracasz się i widzisz go stojącego w wyluzowanej pozie, opartego o framugę drzwi.

- Teraz ty nim będziesz. Przez jakiś czas, dla kogoś, kogo nie znasz i nigdy nie poznasz. Możesz pisać na tej maszynie, a twoje słowa spłyną na czyjąś klawiaturę. Powstanie coś, co ty chciałeś stworzyć. Twoje dzieło życia, napisane po śmierci, więc postaraj się, by nikogo nie zawiodło. Kiedy skończysz pójdziesz tam gdzie powinieneś, Geroge Wasowsky. To nieuchronne. A teraz, żegnaj.

Pozostałeś sam w swoim domu. Spokojny.

Wiedziałeś co napiszesz. Książkę, którą znalazłeś na strychu.
Tak. Tytuł „Powrót” brzmi ... właściwie.


Cyrus Parker

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9Nyai_J7BCY[/MEDIA]

Kucnąłeś pośród kanonady i sięgnąłeś po radio. Zacząłeś wzywać wsparcie.

- Tutaj Tango Delta Pięć, Orzeł Dwa czy mnie słyszysz! – wyuczone kryptonimy same pojawiają się na twoich ustach.

- Witaj Cyrus – słyszysz po chwili w radiu znajomy głos. To Nathaniel.

Serce zabiło ci szybciej.

- W końcu cię znalazłem! Widzisz ten budynek na lewo od ciebie – spoglądasz w tamtą stronę i widzisz zwykły dom, jakieś trzydzieści kroków w bok. – Biegnij do niego co sił! Tam będziesz bezpieczny! Szybko! Oni zaraz zmienią się w sługi Innuaquiego! Ruszaj!

Nie trzeba było ci tego dwa razy powtarzać. Zerwałeś się do biegu.

Jakaś seria wzbiła tuman piachu koło ciebie. Kule świsnęły ci koło głowy, wyrwały tynk i glinę ze ściany budynku. Dopadłeś drzwi i otworzyłeś je szarpnięciem.

Zalała cię jaskrawa czerwień. Bolesna, klującą w oczy czerwień. A kiedy mogłeś już zobaczyć cokolwiek, oprócz czerwonych kręgów, ujrzałeś, że stoisz koło ... rozwalonego autokaru. Poznajesz ten wrak. To Greyhund, którym jechałeś do Colorado Springs.

Wokół niego biegają ludzie, pracuje ciężki sprzęt, słychać dźwięki przecinarek, widać kołujące i oświetlające teren helikoptery. Nieco dalej karetki, policja, straż pożarna, służby ratownicze i wozy transmisyjne. Co jest ...

Poczułeś dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Szybko odwróciłeś się i zdumiony ujrzałeś Nathaniela.

- Leżysz tam, Cyrus – powiedział zimnym głosem anioł. – Pogruchotany, poszarpany, okaleczony. Prawie trup. Może uda ci się przeżyć, lecz będziesz wtedy jedynie wegetującym warzywem. Stracisz obie nogi i jedną rękę. Druga będzie sprawna w dziesięciu procentach. To już fakt, Cyrus.

- Jak, co ...

- Nie było żadnego Innuaqui. Nie było rytuału. To tylko twoje majaki. Walka z nieuniknionym. Ja nie nazywam się Nathaniel. Jestem kimś innym. Wy nazywacie mnie Śmiercią, Cyrus. A wszystko to, co się wam przytrafiło było jedynie ... konaniem.

Spojrzałeś na niego oszołomiony.

- Zaimponowałeś mi. Swoją odwagą. Swoim uporem. A co najważniejsze, swoim poświęceniem dla towarzyszy. Walczyłeś o swoje i ich życie z determinacją godną lepszej sprawy. I możesz je mieć.

Widzisz, jak ratownicy wyciągają twoje okrwawione szczątki. Wykrzykują coś do lekarzy. Widzisz, że jednej ręki nie masz. Urwana tuż za łokciem. Sanitariusze zaczynają walkę o twoje życie.

- Nie masz po co wracać, żołnierzu – mówi Śmierć. – Powrót nie był ci pisany. Mam dla ciebie inną alternatywę.

Patrzysz na niego nie potrafiąc wymówić ani słowa. Wiesz, że wszytko będzie lepsze niż wegetacja w tym okaleczonym ciele.

- Jaką? – pytasz.

- Pokażę ci – mówi Śmierć i dotyka twojego czoła.

Ciemność!

A potem błysk. Krzyk i płacz. Jakieś światło. Czyjeś ręce unoszą cię w górę, kładą na czymś ciepłym.

Widzisz NathanielaŚmierć stojącego zaraz za niewyraźnymi ludźmi. Uśmiecha się do ciebie.

Słyszysz jeszcze ciepłe, słowa:

- To chłopiec!

Znasz ten głos. To głos matki.

- Cyrus. Damy mu na imię Cyrus!

Głos ojca!

- Przeżyj to życie raz jeszcze, Żołnierzu. Zasłużyłeś na to. – cichy głos Nathaniela.

To ostatnie zdanie utkwi ci w pamięci. Reszta zginie w pierwszym krzyku, jaki wydaje z siebie niemowlę, którym jesteś.

Z pamięci znika wszytko, co do tej pory się zdarzyło. Wszak rodzisz się na nowo.




Annie Carlson

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=y4fjTZ7r6JM&p=F83B0449FD7497AD&playnext=1& index=64[/MEDIA]

Białe, świetliste drzwi prowadzą cię w jasny tunel, którym idziesz samotnie przez dłuższy czas. Nie boisz się. Już nie potrafisz. Światło pochłania cię.

Po jakimś czasie otwierasz oczy.

Czujesz się słaba i obolała. Większość twojego ciała pokrywają bandaże. Maszyny medyczne monitorują pracę twojego organizmu.
Kiedy się przebudziłaś część z nich zaczęła wydawać różne dźwięki. Po chwili, jak za sprawą czarów drzwi do białego pokoju w którym leżałaś otworzyły się i pojawiło się w nich kilkoro ludzi w strojach kojarzących się z personelem szpitala.

Najwyraźniej cieszyli się z twojego powrotu.

- Witamy wśród żywych – powiedział mężczyzna o łagodnych oczach i takim samym dobrotliwym uśmiechu, po tym jak zostałaś poddana kilku badaniom. – Nazywam się John Closter. Byłem pani lekarzem prowadzącym. Miała pani poważny wypadek. Ostatnie sześćdziesiąt dni spędziła pani w stanie śpiączki. To cud, że przy takich obrażeniach, jakie pani doznała, przeżyła pani upadek. To cud, bo pani rany wyjątkowo świetnie się zagoiły. Za rok, może dwa odzyska pani pełną sprawność.

- Witamy wśród żywych, panno Carlson – powtórzył lekarz a ty poczułaś, jak po policzku spływają ci łzy.

Ludzie w białych fartuchach wzięli je za łzy radości, ale ty wiedziałaś, że ich powód jest zupełnie inny. Zupełnie inny.

- Zaraz powiadomimy pani rodzinę – powiedział radosnym głosem lekarz.


Pół roku później.



Na ekranie monitora komputera w twoim domu oglądałaś ponownie zdjęcia z gazet dotyczące katastrofy. Lista nazwisk. Ta sama lista nazwisk, którą ty napisałaś na kamieniu. Plus cztery nazwiska. „Studenciaka”, Johna Adlera, Georga Wasowskyego i Cyrusa Parkera. Tylko jedna ocalona – ty. I jedno ciało nieodnalezione – „Obite żeberko”.

Na drugiej zakładce inne informacje. O katastrofie sprzed prawie dwudziestu lat. Jedna ocalona. Rossie Holingsworth. Twarz Rossie ze zdjęcia wpatruje się w ciebie ze zrozumieniem. Macie wspólną tajemnicę! Ty i ona!

- Zwariujesz – mówi Dominik Jarret stojący w pokoju obok ciebie. Nie cierpisz go. Zawsze nie odwraca wzroku, kiedy się rozbierasz. Wtedy z jego zmiażdżonej czaszki wytlewa się brudny płyn. Masz na to sposób. Ty zamykasz oczy. A kiedy ich nie widzisz, jakby ich nie było.

- Zwariujesz Annie – przytakuje mu Holy.

Są tam wszyscy. Wszyscy oprócz Cyrusa i Georga. Jest Derek i jego Holy. W końcu razem. Szkoda ze gniją.

Kroki na schodach odrywają cię od monitora.

Matka wchodzi bez pukania. Jak zawsze.

- Twoje tabletki, kochanie – mówi z niepokojem.

Może nie powinnaś rozmawiać z zabitymi przy niej. Bo zamkną cię, jak Rossie.
- myślisz

- Dziękuję, mamo – mówisz i połykasz je grzecznie.

Te ostatnie – małe i niebieskie są na twoją „głowę” i na „halucynacje związane z traumatycznym wypadkiem” tak mówią lekarze. Tych nie połykasz. Ukrywasz pod językiem i wypluwasz do kosza na śmieci. Jak zawsze.

- Zwariujesz, dziewczyno – mówi Bob Sanders.

- Zamknij się! To przez twój zawał mieliśmy ten wypadek! – karcisz go głośno. – Wiem co robię!

- Coś mówiłaś, kochanie? – troska w głosie matki działa jak sygnał ostrzegawczy.

- Nie nic – kłamiesz, jak zawsze.

Kiedy matka schodzi na dół spoglądasz na tłum duchów w twoim pokoju.

- Kiedyś spotkam tego całego Żniwiarza – mówisz głośno. – A wtedy mu wygarnę, co o nim myślę.

Duchy znikają. Ale wiesz, że wrócą. Wszyscy pasażerowie tego feralnego rejsu do Colorado Springs.



EPILOG


Wycie. Straszliwe, nieludzkie wręcz wycie przerwało nocną ciszę. Krzyk niósł się echem po pustych o tej porze korytarzach, wibrował w brudnych szybach, zawijał się na klatkach schodowych i korytarzach. Narastał i cichł na przemian. I trwał. Nie kończył się. Nie przemijał.

Wysoki i przeraźliwe chudy mężczyzna w sile wieku, o twarzy pooranej bruzdami lat, dopił kawę i spokojnie sięgnął ręką do włącznika magnetofonu. Głośne brzmienie muzyki klasycznej zagłuszyło wrzask dobiegający z góry.

- Jak to możesz znosić? – zapytał drugi strażnik – zdecydowanie młodszy.

– Rossie czasami wyje tak po kilka dni, wiesz – wyjaśnił starszy - .Kiedyś, jako jedyna ocalała z wypadku autobusu szkolnego. Mówię ci, krew, flaki, zabite piętnaście dziewczynek, kierowca i nauczycielka. Ona jako jedyna przeżyła. Potem mówiła, że nawiedzają ją duchy ofiar, że wcale nie było wypadku, tylko jakiś demon na nie polował. Pokręcona psychika, mówię ci. Na początku było z nią nawet nieźle, ale potem przestała brać leki i skończyła tutaj, wiesz.

- Straszna historia – powiedział młodszy strażnik szpitala dla obłąkanych.

- Przyzwyczaisz się, młody – odpowiedział straszy strażnik. –Przyzwyczaisz lub oszalejesz.

Wycie znów narastało. Tym razem gardło krzyczącej artykułowało jakieś niezrozumiałe dla obu stróżów słowa. Latro! Ruptum! Ti chyba była łacina! Potem padały imiona. W większości żeńskie.

- Tak. To też jest normalne, młody – uprzedził pytania towarzysza straszy ze strażników. – Dobra – spojrzał na zegarek. – Czas na obchód. Twoja kolej.


KONIEC

Obsługę proszę o zamknięcie sesji. Została przywrócona i zakończona.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 10-11-2010 o 08:17.
Armiel jest offline