Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2010, 14:33   #4
Fabiano
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Zapiski ze znalezionego notesu.



Cholera by to wzięła. Robactwa tu jest więcej niż w kurzu na babcinym strychu. Wszystko pełza i łazi po czym się tylko da. Drugą już noc spędzam na tym grajdole. Wszystko syczy, brzęczy i bzyczy. Dzisiaj jest spokojniej. No i do cholery udało mi się rozpalić wreszcie ognisko. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jaki to sukces w tym zbutwiałym lesie. Próbowaliście kiedyś rozpalać pleśnią? To spróbujcie. A ja tu nawet zapałek nie mam. Jedyne, co przywlokłem tutaj ze sobą, to długopis i ten kołonotatnik. Tak, kołonotatnik, jedyny świadek mojej walki o przetrwanie. Równo 52 godziny siedzę w tej dżungli. Dżungli nie wiadomo jakiej i nie wiadomo gdzie się znajdującej. Poprzednią noc zaszyłem się na jakimś drzewie. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Chciało mi się krzyczeć... nawet to zrobiłem, raz, ale, gdy tylko odezwało się gdzieś jakieś zwierzę, pożałowałem tego czynu z całego mojego marnego serca. Wszystko raptem obudziło się do życia. A może tylko do tego, by mnie skonsumować na uroczystą kolację? I co wy byście zrobili? Co? Ja wlazłem na najbliższe drzewo. Jak najwyżej, by żadne cholerstwo mnie nie dostało, i siedziałem tam trzęsąc portkami. W ciągu kilku godzin temperatura spadła. Mogłem się tego spodziewać, w końcu taka prawie-tropikalna prawie-dżungla musiała znajdować się blisko równika. Ale nawet jak bym się tego spodziewał, to co? Przecież nie poszedłbym do Carrefoura po kurtkę czy jakiś polar. A cholernie tego potrzebowałem.

Gdy słońce przebiło się przez listowie, zauważyłem dopiero, że to, co mnie całą noc gryzło, było stadem mrówek, która ulokowały się jakieś trzy metry poniżej, na innej gałęzi. Gdyby mnie dorwały, to kto to wie, do licha, co by ze mnie zostało. Tak właśnie znalazłem się szybciej na dole niż w nocy wchodziłem z dołu na górę. Cały w niemałych bąblach, przerażony i zdezorientowany jak buszmen w Warszawie. Albo w Nowym Jorku.

Może nie zdajecie sobie sprawy, ale jeszcze wczoraj byłem poważanym naukowcem, łażącym po swoim laboratorium, klnącym, ile świat stoi, na to, że kawa już na mnie nie działa, i patrzącym na słońca jako na źródło fal i energii. Dzisiaj jestem Robinsonem. Gorzej. Pieprzonym Piętaszkiem.

ki co nic nie jadłem i mało piłem. Gdy powąchałem jakieś źródełko, odechciało mi się od razu. Pragnienie zwyciężyło. Rano zsiorbałem wszystkie napotkane po drodze kielichy rosy, które to utworzyły się przez noc w zwojach jakiejś rośliny. Nie wiem, jak to wszystko jest możliwe, ale na razie nie rozpoznałem nic, co bym znał. Generalnie nawet nie wiem, czy aby jestem na ziemi. Tak, to jest bardzo pochopny wniosek. Ale na razie jedyny. Mrówki wyglądały jak mrówki, może trochę większe, ale jednak, chociaż żadne inne zwierzę (a spotkałem tyko coś jakby świnię, tylko wielką jak niedźwiedź, i ptactwo, tak ptactwa było od cholery) nie jest podobne do tego, czego uczyłem się choćby w podstawówce.

Może właśnie dzięki temu mam te sprzeczne odczucia, które mną targają. Wczoraj jeszcze lekko roztrzęsiony i trochę bardziej zrozpaczony. Dzisiaj żądny przygody i odkrycia czegoś, czego jeszcze żaden człowiek nie odkrył. Jak to był portal na inną planetę, to ja jestem pierwszy, który tu trafił i mam niepowtarzalną okazję zbadać ten ekosystem. A mam podstawy sądzić, że to nie Polska czy Kanada. Nawet nie lasy równikowe. Po prostu, energii jakie użyliśmy do zasilenia tablicy kierunkowej była ogromna. Ponad sto razy przewyższająca to, co wsadzaliśmy we wrota podczas przesyłania małp do Kanady.

Generalnie, to biologia nie jest moją dobrą stroną, ale postępowanie, obserwację i notatki będę robił. Nie mogę też odejść daleko od tej groty. Na razie odszedłem zbyt daleko, tak uważam, ale postanowiłem jutro wrócić. Wejść na jakiś wysoko umiejscowiony punkt i rozejrzeć się (nocne niebo, słonce, gwiazdy księżyc - to wszystko może zdradzić pewne sekrety), bo przez tą szatę roślinną to nawet nieba nie widać. Tylko słońce, wygląda na to, ma siłę przebić się przez poszycie.
Nom, tak właśnie zrobię.


********
Marek podszedł do dziwnych przedmiotów wystających ze ściany. Sztywne, zimne i stanowczo metalowe. Nie były wytworem natury, to pewne. Nic innego jednak nie potrafił stwierdzić. No, może jeszcze oprócz, że jest ich... trzy, pięć, osiem, dwanaście. Dwanaście takich samych wypustków,nawet sporych zresztą, które na oko nic nie robią. Intuicja Marka mówiła, jednak co innego. One do czegoś służą, tylko on nie wiedział, do czego.

Chwilę jeszcze rozmyślał, nad sytuacją po czym udał się w jednym z kierunków. Patrząc od miejsca, w którym się obudził, to w stronę wypustków. Tunel wydawał się nie mieć końca. Prosty i nie odbiegający od poziomu nawet na centymetr. Taki jeden wielki otwór w maśle zrobiony wykałaczką. I gdy właśnie przyszło mu to do głowy zobaczył punkt światła umiejscowiony na ścianie na przeciwko. Światło, rzecz jasna, pochodziło z latarki Marka, a ściana zamykała tunel. Początkowe, podejrzenia, co do tego, że to mogły być drzwi, czy coś w tym stylu, rozwiały się szybko. Lita ściana. Sama skała. Trzeba spróbować w drugą stronę.

Droga powrotna była tak samo monotonna co kazanie jego proboszcza na mównicy. Gdy minął wypustki przyśpieszył. Miał ochotę wydostać się z tej pieprznej dziury, i to migiem. Nie było ślisko, mimo, że woda od czasu kapał to tu to tam. Warstwa brudu, czymkolwiek był, wystarczająco wchłaniała skroploną wilgoć.

Wrył się butami w podłoże, gdy nagle, na oko, jakieś sto metrów przed nim, wyrosła okrągła jaśniejsza poświata.



To mogło być tylko wyjście. Ostrożnie - bo jak by inaczej - podszedł do poświaty. Latarka zgaszona ulokowana w jednej dłoni, broń w drugiej. Jeśli się nie wie gdzie jest, trzeba przyjąć, że jest się na terenie wroga. Po imprezach też się to sprawdza.


Starał się być cicho. Lekko zadowolony z możliwości wyjścia z obskurnego tunelu i pochylony szedł do wyjścia, gdy stało się to co się stało.

Najpierw myślał, że to jakiś świetlik czy inny świecący robal. Zwątpił w to jednak po chwili. Jakiś świecący punkt pojawił się na krawędzi poświaty. Najpierw jeden, później w odległości może kilkunastu centymetrów od pierwszego drugi. Mark wycelował broń. Nie miał jednak zamiaru rzucać się z gnatem na robale. Wtedy po drugiej stronie pojawiły się identyczne punkty światła. I kolejne. Zawsze parami. Nawet u góry. Ale zawsze przy samej krawędzi. Marek stężniał, gdy dwa wydawały się podlatywać do niego. A może to było złudzenie? Chciał zmienić pozycję, szurnął butem i wszystko zniknęło. Została tylko poświata i mroczki w oczach. Po dziwnych świetlikach latających parami ślad zaginął.

Stał wsłuchany w odgłosy lasu.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline