Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2010, 12:44   #1
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
[Historyczna] "Go On Home British Soldiers"


Przedmieścia Kilcock, współcześnie
"Three Rock" było jednym z kilku pubów w mieście. Miejsce to jednak miało swoją specyfikę i klimat. Nad z pozoru typowymi wiśniowymi drzwi na parterze kamienicy u zbiegu ulic Harbour Street I New Road, wisiał niewielki szyld. Mała drewniana tabliczka na stalowym pręcie, nie wyglądała ani estetycznie ani nie przyciągała wzroku. Trzy skały namalowane na niej wyglądały jak namalowane ręką dziecka.
Z tymi zwyczajnymi drzwiami, kryło się bardzo wyjątkowe miejsce. Właścicielem pubu było jeden z przywódcą IRA z lat osiemdziesiątych, Patrick O'Sulivan. Mający teraz ponad sześćdziesiąt lat, był już na zasłużonej emeryturze. Stworzył jednak miejsce w którym przypominał młodym sympatykom o co walczył przed laty.
"O wolną i niepodległą żadnym wpływom Irlandię" - jak sam często powtarzał.
W "Three Rock" obcy byli bardzo niechętnie widziani. Ktokolwiek z turystów lub imigrantów tutaj trafiał, szybko zdawał sobie sprawę, że nie jest tu miele widziany. Patrick O'Sulivan nie pozwalał na żadne rękoczyny w swoim pubie, czy nawet wyzwiska pod adresem swoich gości. Jednak obsługą i zachowaniem dawał do zrozumienia, że jest to miejsce tylko dla miejscowych. Turyści mieli problem z zamówieniem u niego czegokolwiek, gdyż na Patrick w odpowiedzi na ich angielski posługiwała się językiem irlandzkim. A mało który z przyjezdnych znał choć słowo w tym języku. A nawet gdy się ktoś trafił to przechodził na dialekt i o porozumieniu nie było mowy.
Gdy do "Three Rock" przychodzili ludzie nie związani z IRA lub mało znani stałym bywalcom, to Patrick pozwalał takiemu delikwentowi napić się jednego piwa. Jednak wraz z podaniem owego piwa, wszyscy goście przestawali rozmawiać i pić. Po czymś takim, każdy jeden kończył swój kufel dwoma łykami i wychodził z pubu.
Patrick najchętniej rozmawiał z młodymi ludźmi. Wiedział, że musi im przekazać historię którą sam tworzył oraz tą z przed wielu lat, aby zapamiętali i poczuli więź ze swoimi przodkami i narodem. W czasach, gdy wszystko było względne, a miłość do ojczyzny czymś czego należało się wstydzić Patrick O'Sulivan pragnął pokazać młodym ludziom, że te ideały mają wielką wartość i cenę. Cenę ludzkiej krwi, którą przelewali ich przodkowi, by Irlandia mogła być wolna. Dla niego i dla wielu jego kolegów walka się już skończyła. Nie pogodzili się jednak oni z obecną sytuacją Irlandii. Nadal pragnęli, by młodzi tak samo jak oni wiele lat temu kontynuowali walkę i ich trud.
Patrick najbardziej lubił opowiadać historię z początku ubiegłego wieku, kiedy to młodzi Irlandczycy z bronią w ręku ruszyli na barykady, by siłą wywalczyć niepodległość.
Swoje opowieści zawsze zaczynał tak samo. Widząc grupę młodych ludzi, który przy stoliku pili sobie piwo i dyskutowali, obserwował ich przez jakiś czas. Gdy jeden z nich wstawał, by zamówić następną kolejkę, Patrick O'Sulivan mówił nalewając piwo:
- Tim mówiłem ci już, że przypominasz mi kogoś.
- Nie - odpowiadał zdziwiony chłopak - A kogo to panie Patrick'u.
- Pewnego młodzieńca, który tak pragnął wolności że porzucił swoją rodzinę i nie zważając na obyczajowe konsekwencje ruszył by walczyć o wolną Irlandię.
- Panie Patrick'u - na twarzy chłopaka pokazał się lekko drwiący uśmiech - Jeszcze jedno piwo panu zostało do nalania, koledzy czekają.
- Wiem, wiem - odpowiadał nie zrażony Patrick O'Sulivan - Spójrz na to zdjęcie na ścianie po prawej stronie.
Chłopak przenosił wzrok na ścianę z licznymi pamiątkami po IRA i przypatrywał się zdjęciom na niej umieszczonych.
- A konkretnie, które? Trochę ich tutaj wisi.
- To w lewym rogu, nad herbem - Patrick wskazał palcem zdjęcie przedstawiające grupę młodych Irlandczyków z początku ubiegłego wieku, stojących na wzgórzu. Wszyscy mieli długą broń i uśmiechnięte dziarskie miny.
- Hmmm - zamyślił się chłopak wpatrując w zdjęcie.
Nie zauważył, że jego trzej koledzy zniecierpliwieni czekaniem sami podeszli do baru. Nie poganiali jednak barmana, ale także wpatrywali się w zdjęcia na ścianie.
- Ten w środku, to Jack O'Brien, bardzo dzielny młody człowiek. To do niego jesteś podobny.
- No faktycznie - wtrącił się stojący za Timem, Robert - I to nawet bardzo. To może jakaś twoja rodzina?
- Raczej nie - powątpiewał Tim.
- A co ten gość takiego zrobił? - spytał najmłodszy z kolegów Tim, Peter.
- Wszystko zaczęło się wiosną 1916 roku...


Czwartek 20 kwietnia 1916 r.
Wody zatoki Tralee

Dzień był wspaniały, słoneczny i ciepły. Promiennie porannego słońca muskały kołyszące się fale oceanu. Do zatoki zbliżał się dwumasztowy frachtowiec pod norweską banderą. Załoga uwijała się na pokładzie okrętu, by przygotować się do zrzucenia kotwicy. Za nimi był dziesięciodniowy rejs. Teraz wreszcie byli u celu. Udało im się, a zważywszy na zadanie jakie mieli do wykonania, można było już uznać to za sukces. Frachtowiec na którego burcie widniały duże litery "Aud-Norge", nie był zwykłym transportowcem. Był to zamaskowany okręt Cesarstwa Niemieckiego wykonujący tajną misję. Otrzymał on zadanie dostarczenia broni i amunicji, szykującym się do powstania Irlandczykom.
Porucznik Karl Spindler, dowódca okrętu, wyprowadził go z portu w Lubece i skierował ku cieśniną Kattegat i Skagerrak i wpłynął na Morze Północne. Następnie obrał kurs na koło podbiegunowe. Celem tego manewru było wyminięcie brytyjskiej blokady i zmylenie ewentualnego pościgu. Trudny rejs dobiegał końca i o godzinie 16.15 porucznik Spindler rozkazał rzucić kotwicę. Gdy jego marynarze wykonywali swoje obowiązki on z satysfakcją patrzył przez lornetkę w kierunku wyspy Inishtooskert. Ku swojemu zdziwieniu zauważył jednak, że nikt nie oczekuje go na brzegu.
OBRAZEK
- Nadać sygnał! - krzyknął niezrażony tym faktem do sygnalisty.
Ten ustawił reflektor i nadał trzy szybkie sygnały zielonym światłem. Odczekał kilkadziesiąt sekund, po czym powtórzył sygnał. Zrobił to w sumie czterokrotnie, a nie otrzymawszy odpowiedzi zameldował przełożonemu:
- Panie poruczniku, sygnał pozostał bez odpowiedzi.
Zdezorientowany dowódca podszedł do map i jeszcze raz przeanalizował ich kurs i aktualną pozycję. Sztormy, które spotkali na Morzu Północny oraz brak radiostacji na pokładzie mógł spowodować, że zatrzymali się w niewłaściwym miejscu.
Karl Spindler sprawdził sam wszystko dwa raz i za każdym razem otrzymywał ten sam wynik. Zdenerwowany rozkazał swojemu pierwszemu oficerowi zrobić to samo. Dopiero, gdy i ten potwierdził stuprocentowo ich pozycję, porucznik rozkazał powtórzyć sygnał.
Także i tym razem, nie otrzymano odpowiedzi.
Mimo to dowódca frachtowca pozostał na pozycji mimo, że wiedział o ryzyku jakie niesie każda kolejna godzina spędzona w pobliżu bezludnej wyspy.
W każdej chwili ich obecność mogła zostać dostrzeżona przez jakiś brytyjskich okręt, czy choćby przypadkowego spacerowicza. Wtedy ich misja byłaby bardzo zagrożona.
Mijały godziny, a sygnały nadawane regularnie co dwadzieścia minut, nadal pozostawały bez odpowiedzi.
Porucznik Spindler wraz z upływającym czasem był coraz bardziej zły i coraz silniej podejrzewał zdradę. Podejmując jeszcze większe ryzyko zdecydował zostać do świtu, nadając nieprzerwanie przez całą noc, umówiony sygnał.
O świcie marynarz pełniący wachtę ogłosił alarm. W stronę ich okrętu zbliżał się brytyjski trawler. Porucznik wyszedł na pokład i nakazał spokój mimo, że w głębi ducha miał coraz większe wątpliwości.
"Setter II" zatrzymał się w niewielkiej odległości od frachtowca. Po kilku minutach na pokład wszedł angielskich oficer w otoczeniu uzbrojonych marynarzy.
- Kapitan Olivier Mattison - przedstawił się - Pan jest dowódcą tej jednostki?
- Tak, to ja - odparł szorstką angielszczyzną porucznik.
- Chciałbym przeprowadzić kontrolę pańskiego statku - rzekł krótko oficer.
Spindler spojrzał na obstawę, która towarzyszyła kapitanowi. Wiedział, że nie może odmówić. Dokumenty i ładownia były tak przygotowane, że istniała szansa szybkiego i pozytywnego załatwienia sprawy.
- Zapraszam zatem na mostek - rzekł życzliwie i spokojnie.
- Moi ludzie przeprowadzą w tym czasie kontrolę ładowni. Prosiłbym, aby je im udostępniono.
- Oczywiście.
Kapitan Mattison i porucznik Spindler udali się na mostek, gdzie brytyjski oficer zapoznał się z listami przewozowymi i świadectwami ładunku. Dość długo studiował wszystkie pieczątki i podpisy, ale w końcu rzekł:
- Wygląda na to, że wszystko w porządku. Chciałem jeszcze zapytać... macie jakieś problemy z silnikiem, że tutaj zacumowaliście?
- Tak, mieliśmy małe trudności, ale nasz mechanik już się tym zajmuje. Za godzinę, dwie powinniśmy ruszyć dalej.
- Hmmm - oficer pokiwał tylko głową i zszedł na dół, by wysłuchać meldunku swoich ludzi z przeszukania ładowni.
Usatysfakcjonowany tym, co usłyszał pożegnał się z dowódcą "Aud-Norge" i wrócił na swój okręt.
Porucznik Spindler czuł, że Anglicy nie dali się nabrać na fałszywe dokumenty i ukryte ładownie. Udali się za pewne po posiłki i wrócą, by zatrzymać podejrzany ładunek.
Dowódca jeszcze kilkakrotnie kazał nadać sygnał i nadal pozostał w pobliżu wyspy. Świadomość jednak porażki , by coraz większa.
O godzinie 13.00 znowu na horyzoncie pojawił się "Setter II" a wraz z nim drugi okręt, duży patrolowiec o nazwie "Lord Hennage"
Tym razem Spindler nie czekał aż brytyjskie okręty zbliża się do niego.
- Podnieść kotwicę! - krzyknął do pierwszego oficera - Cała naprzód! Zabieramy się stąd panowie!
Maszyny ożyły, a ludzie na pokładzie dwoili się i troili, by jak najszybciej odpłynąć z brytyjskich wód terytorialnych.
Angielskie okręty zbliżały się bardzo szybko, ale Spindler rozkazał maszynowni utrzymać maksymalną prędkość.
- Ale panie poruczniku, kotły mogą tego nie wytrzymać - zakomunikował główny mechanik.
- Powiedziałem utrzymać maksymalną prędkość - wrzasnął dowódca.
Załoga patrolowca "Lord Hennage" otworzyła ogień w kierunku "Aud-Norge' Na szczęście dla Niemieckich marynarzy odległość była zbyt duża by mogły one trafić celu.
- Boi się podejść bliżej - powiedział Spindler do pierwszego oficera - Myślą, że mamy działa.
Dzięki temu udało się zgubić pościg. Brytyjskie okręty zostały w tyle, a na pokładzie frachtowca słychać było okrzyki radości.
Niestety szybko uciszył je drugi oficer, który nieustannie przepatrywał horyzont.
- Blokada - zakomunikował krótko dowódcy.
Spindler popatrzył przez lornetkę, a jego mina wyraźnie wskazywała jak jest zły i sfrustrowany. Jednak jak przystało na niemieckiego oficera, nie poddawał się i kontynuował ucieczkę.
Nie potrwała ona jednak długo. Dwa okręty brytyjskie wzięły Aud w kleszcze. Jednak gdy jeden z nich, "Bluebell", oddał ostrzegawczy strzał tuż przed dziobem frachtowca Spindlera, oficer wiedział, że nie ma już wyjścia - musi się poddać.
- Opuścić banderę! - rozkazał.
Anglicy zasalutowali banderami i nakazali podążanie za nimi.
Spindler wiedział, że gra skończona. Nie pomoże już Irlandczykom w ich walce. Teraz jednak musiał się zatroszczyć o siebie i swoich ludzi. Rozkazał płynąć jak najwolniej za brytyjskimi okrętami i rozpocząć przygotowania do ewakuacji. Sam z minerami zaczął rozkładać ładunki wybuchowe w newralgicznych miejscach okrętu. Gdy wszystko było gotowe, rzekł:
- Panowie nasza misja zakończyła się w tym właśnie momencie. Bardzo mi przykro, że właśnie w takich okolicznościach, ale jak wiecie nie jest to moja wina. Zrobiliśmy co w naszej mocy, by wykonać powierzone nam zadanie. Niestety los chciał inaczej. Musimy pożegnać nasz okręt. Nie oddamy jednak wrogowi naszego cennego ładunku. Rozłożyłem już odpowiednio dużo ładunków, by okręt poszedł szybko na dno wraz z całym naszym skarbem. Prosiłbym teraz, byście przebrali się panowie w niemieckie mundury i wywiesili banderę Cesarstwa. Gdyby będziecie gotowi, opuszczamy okręt.
- Na cześć jego królewskiej mości! Dreimal hoch!
Gdy cała załoga zebrał się ponownie na pokładzie, porucznik Spindler jeszcze raz podziękował im za służbę i wydał ostatni rozkaz jako dowódca "Aud-Norge"
- Opuścić okręt!


Niedziela 23 Kwietnie 1916 r.
Gospodarstwo państwa Delaney

W niewielkiej kuchni przy stole siedziało dwóch mężczyzn. Jeden w sile wieku z gęstą siwą brodą, a na przeciwko niego krótko ostrzyżony młodzian. Dyskutowali głośno i zażarcie o polityce i zbliżających się wielkich wydarzeniach. Obaj byli żywo zainteresowani tym co się dzieje, gdyż obaj byli członkami tajnego stowarzyszenia, Irlandzkiego Bractwa Republikańskiego. Organizacji, która powstała pod koniec ubiegłego wieku, a jej celem była walka o wyzwolenia Irlandii spod władzy Brytyjczyków. Obaj także należeli do Irlandzkich Ochotników, paramilitarnej komórki IBR, która od lat przygotowywała się do zbrojnego powstania przeciwko okupantom. Według wielu członków władz stowarzyszenia, jak i szeregowych jego członków, obecny czas był wręcz idealny by wzniecić powstanie. Brytyjczycy byli zajęci wojną na kontynencie i o wiele mniej zajmowali się sprawami wewnętrznymi. A dodatkowo jak mówiły plotki, władzę postarały się o zbrojną pomoc od Cesarstwa Niemieckiego. Niestety niezdecydowanie władz i sprzeczne rozkazy wydawane przez poszczególnych przywódców, powodowały zagubienie szeregowych członków.
- I jesteś pewien Jack, że jednak "manewry" się odbędą? - stary Conor Delaney używając słowa "manewry" miał na myśli wybuch powstania.
Oficjalnie IBR szykowało wielkanocne manewry dla członków Irlandzkich Ochotników. Pod tym pretekstem wszystkie oddziały miały się zebrać w centrum Dublina i rozpocząć wyzwalanie miasta spod władzy okupantów.
- Gazety podają sprzeczne informację - mężczyzna wskazał na leżące na stole sobotnie wydanie "The Irish Volunteer"
- A posłuchaj tego - Conor wyciągnął wieczorne wydanie "Sunday Independent" i zaczął czytać - "Z powodu skrajnie krytycznej sytuacji, niniejszym odwołuje się wszystkie rozkazy wydane Ochotnikom Irlandzkim na niedzielę wielkanocną. Nie odbędą się żadne parady, marsze ani inne działania Ochotników Irlandzkich. Każdy indywidualny ochotnik ma wykonać ten rozkaz ściśle w każdym szczególe. Podpisano: MacNeill, Szef Sztabu"
Delaney odłożył gazetę i spojrzał na siedzącego na przeciw niego Jack O'Briena, prawdopodobnie swojego przyszłego zięcia:
- Co to ma wszystko znaczyć Jack?
- Panie Delaney wiem, jak to musi wyglądać i wiele osób pewnie czuje to samo zaniepokojenie i zawahanie. Jednak mogę zapewnić, że "manewry" się odbędą.
- To czemu ma to służyć? Dezinformacja?
- Być może... - powątpiewał O'Brien - Jest wiele okoliczności i osób, które mają wpływ na obecną sytuację. Jednak ścisłe kierownictwo jest zdeterminowane i powstanie wybuchnie. Pearse ogłosił na ostatnim spotkaniu, że manewry zostają przełożone na poniedziałek. Wszyscy ochotnicy z naszej okolicy mają zebrać się w domu Plunkett’a, zabrać broń i ruszyć w kierunku Dublina. W mieście nastąpi koncentracja sił pod Liberty Hall, a tam otrzymamy rozkazy i przydziały.
- Mam nadzieję, że masz rację. Wielu z okolicy zwolniło się z pracy i pożegnało się z rodzinami. Wszyscy są gotowi do walki i na najwyższe poświęcenie.
- Powstanie musi dojść do skutku - rzekł stanowczo Jack - Ludzi nie zniosą decyzji o odwołaniu, zbyt długo czekali i zbyt wiele było przygotowań.
- Panowie, dość tej polityki - rzekła Olivia, córka Conora wnosząc miski z gorącą zupą - Kolacja gotowa.
- Dziękuję ci moje serce - rzekł Conor uśmiechając się do niej smutno.
Czuł się źle widząc uśmiechnięte oczy dziewczyny, gdyż nadal nie zebrał się na odwagę by powiadomić ją o swojej decyzji. Jedyną osobą, która wiedziała, że stary Conor Delaney idzie jutro walczyć był Jack O'Brien.


Poniedziałek 24 kwietnia 1916 r.
Posiadłość rodzinna Josepha Plunketta

Grupa mężczyzna stała na podwórzu przed dworem Plunkettów. Z każdą kolejną minutą było ich coraz więcej. Jedni ubrani w przepisowe mundury Irlandzkich Ochotników, inni nadal w cywilnych ubraniach. Wśród nich byli zarówno Jack O'Brien jak i Conor Delaney. Stali w kolejce do stodoły, gdzie jeden ze posługaczy Plunkettów wydawał broń Ochotnikom.
Gdy wszyscy zostali dozbrojeni na placu pojawił się sam Joseph Plunkett. Stanął na skrzyni po jabłkach i krzyknął:
- Panowie! Ciesze się, że mimo wszystkich nie sprzyjających okoliczności zebraliście się tutaj dzisiaj tak licznie. Nasze manewry o wolność nie zostały odwołane! Nasz marsz ku niepodległej Irlandii zaczyna się właśnie tu i teraz. Ruszajmy! Po wolność! Do Dublina!
- Do Dublina! - okrzyknęli zebrani Ochotnicy - Po wolność!

 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 16-11-2010 o 18:36.
brody jest offline