Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2010, 19:30   #4
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
W nowej marynarce Wesson’a, nowych butach deCoco, a nawet nowej koszuli Liumierra- stałem w pieprzonej saunie pocąc się jak zwierze. Szlag mnie trafiał na myśl o każdej kolejnej sumie jaką wydałem na ten komplet. Szlag mnie trafiał, że tego nie przewidziałem. Szlag mnie trafiał, bo jeden z goryli wylał na rozżarzone kamienie pół wiadra wody. Ten stojący za mną –goryl- wsadził mi łokieć pod żebra wymuszając odpowiedź na zadane przed chwilą pytanie. Przede mną, z uśmiechem na parszywej gębie, wpychając grubymi jak kiełbasy paluchami winogrona do tegóż otworu, siedział prowodyr mojej męki. Otyły jak Roseanne ork leżący niczym cezar na jednej ze swych uczt. Nowo-zarobas w mieście pieniądza, mający się za bisnesman’a z klasą- tak na prawdę śmieć jakich mało. Fixer, gangster, cholera wie co jeszcze... von Klausewitz, by go szlag.

-[i]Znowu walisz mnie na kasę Klaus. Moja stawka rośnie, a na bilingu widzę cały czas tą samą nędzę.. Coraz mniej mi się to podoba, -[i/]dałem jasno do zrozumienia, że tak: „chodzi o kasę”-, nie tak się umawialiśmy. Kiedy, porządnie –zaakcentowałem, uregulujemy moją należność? –jemu się to wyraźnie nie spodobało.

-Nie pierdol banałów Rid, nie mi.. mhehee hehehee –był u siebie, a to dawało mu dużą przewagę. Wyśmiał mnie, bo miał ku temu środki. –Nie jesteś znowu taki dobry jak ci się wydaje, Brewster, nic wyjątkowego moim zdaniem. Ot, pies. –skurwysyn-A ja jestem takim jakby hodowcą, nadążasz?-pytanie było retoryczne, w rzeczywistości dawał mi wybór- ja natomiast nie mogłem znieść tylko jego odrażającej aparycji i zerowych manier.
~Ot, zero podniesione do potęgi..-pomyślałem

Nadążałem jednak znacznie lepiej niż myślał, milczałem więc połykając te zniewagi w duchu zwiastując przykry koniec naszej współpracy. Mimo, że on utrzymywał inaczej musiałem być conajmniej niezły. Inaczej rozwaliłby mnie tu i teraz, zmył krew szlaufem i dalej prażył tyłek jakby nigdy nic. Rozejrzałem się po kafelkach szukając śladów krwi- w myślach idąc krok dalej w tym krótkim dialogu: ”...mniej wpierdalaj, gruba świnio, a nie sauna. Co za kretyn..”. Nie łykałem jego groźby, ważne było już tylko to, że przekroczył granicę współpracy. Klasewitz szkodzi- jak to się mówi. Jemu wydawało się wręcz odwrotnie, bo podał mi chip ze zleceniem i kilka stów zaliczki mówiąc:

-Pokaż klasę to pomyślimy o awansie, młody. -przekaz był jasny.

Wyszedłem z wilgotnej łaźni w towarzystwie dwóch pierwotniaków-ludzi, małego i dużego łysego fizola, w milczeniu. Już na pierwszy rzut oka nie wyglądali mi na rozmownych, choć byłem pewien, że na hasło „nu-anabolik” zareagowaliby jak ćpun na działkę. Nosili spodnie od garnituru i czarne koszule z trudem mieszczące napakowane klaty, a do tego sportowe buty. Wątpiłem, by byli na tyle rozgarnięci by samemu zapiąć mankiety, aż strach pomyśleć kto im wiązał adidasy- z drugiej strony pewnie nie za to dostawali pensje. Ich pracodawca, Klaus, wytatuowany ork-wannabe sądzący, że ma gust i ma za co-, pożegnał mnie paskudnym uśmiechem. Faktycznie wyglądał mi na hodowcę- najpierw pokazał kto tu rządzi, na odchodne pokusił nagrodą. Wydaje mu się, że to chyba jakaś forteca.. Ma się za sprytnego.., ale to dobrze. A teraz do rzeczy..

**

Lucky Coin był niewieklim klubem, w sam raz wręcz do interesów. „Moja” limuzyna podjechała przed drzwi, przedstawienie czas zacząć. Pewnie wyskoczyłem z auta, poprawiłem rondo kapelusza i ruszyłem w stronę głupków. Widziałem, że mierzą mnie wzrokiem. Zaskoczeni ciemną cerą, nietuzinkowym ubiorem. Podziwiają krój płaszcza, wzór deltoidów na granatowej marynarce i jasny kołnierz bi-jedwabnej koszuli sięgający prawie kości policzkowych. Zdziwiliby się jeszcze bardziej, gdyby na ubraniach widniały ceny. Gdy byłem o krok od nich doszli do butów- jasno-kremowych, wiązanych trzewików. Z otwartymi gębami patrzyli na mnie jak na przybysza z innej planety. Gdy kładłem na śmiesznej tacce małego Colta skinieniem wskazali drzwi. Zawsze go biorę na spotkania, gdzie na pewno zabiorą spluwy- jego mi nie szkoda. Obok pistoletu położyłem kapelusz i również bez słowa wszedłem do środka. Dokładnie tak jak chciałem.
Tam bez trudu znalazłem lożę Johnsona i usiadłem na jednym z foteli. Wysłuchałem co miał do powiedzenia. Przytaknęłem akceptując zlecenie. Sprawiał wrażenie przyjemnego kolesia, z prawdziwą klasą, a mimo to nie zepsutego. Był zadziwiająco spokojny jak na mój gust. To skłaniało mnie do wrażenia, że wie więcej niż mówi. Nie był głupi. Mógł mnie przekręcić, ale to paradoksalnie podobało mi się w nim. To była zupełnie inna liga w porównaniu do mojego fixera. Idąc dalej tym tropem przyjrzałem się współ-zatrudnionym. Nie mówiąc i nie robiąc zupełni nic łowiłem szczegóły i zachowania, pewny, że inicjatywa wykrystalizuje się skąd inąd.
 
majk jest offline