Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2010, 15:17   #3
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Suzie miała nadzieję, że Waligóra stoi za drzwiami i solidnie oberwie w mało subtelną buzie. Kopnęła je z impetem aż uderzyły w sąsiednią ścianę, odbiły się od niej i huśtały się chwilę na zawiasach wydając z siebie drażniące skrzypnięcia.

- Już? - Siostra Blumchen zerknęła apatycznie pod nogi. Huk wystrzelonych drzwi nie zrobił na robocopie najmniejszego choćby wrażenie.
Otworzyła zapraszająco drzwi na korytarz i podniosła sportową torbę Suzi.
- W drogę śpiąca królewno.

Szpital opuściły praktycznie niezauważone. Oddział psychiatryczny wydawał się uśpiony, niemalże martwy. Suzi naszły głupie przypuszczenia, graniczące pewnie z paranoją, że była tam w tej chwili jedyną pacjentką. Nawet jeśli istotnie miała trafić do innej placówki to dlaczego akurat transfer jej osoby zaplanowali na głęboką noc? To chyba nie było normalne.

Wielki zegar ścienny wskazywał na kwadrans po północy.

Wzdłuż korytarza ciągnął się rząd trupiobiałych drzwi, wszystkich solidarnie zamkniętych.

W powietrzu wisiała ciężka, niemal wibrująca cisza. Kinkiety, z których sączyło się blade przytłumione światło, były rozmieszczone w sporej od siebie odległości, co potęgowało jedynie wrażenie wszechogarniającego półmroku. Kontury dalej położonych sprzętów i mebli ledwie dawało się wyłowić z ciemności, zlewały się z tłem w jedną ciemną symbiotyczną bezkształtną plamę.

Suzi zerkała nerwowo pod nogi, dłonią macała cały czas zimną powierzchnię ściany. Brakowało tylko żeby siostra Waligóra wyjęła z kieszeni latarkę, już by całkiem miała wrażenie, że się gdzieś włamują. Albo skądś uciekają...
Przyprawiało ją to o gęsią skórkę. Ta cisza i pustka. Nasuwały się skojarzenia z nocnym buszowaniem po cmentarzu. Chociaż z drugiej strony, rezydenci tego przybytku nie byli z pewnością w lepszej formie co nieboszczycy wylegujący się sześć stóp pod ziemią. Nie wchodziło w grę nocne imprezowanie albo wszczynanie burd. Śnili teraz z pewnością swoje psychodeliczne sny po tym co lokalna stołówka zaserwowała im na kolację. Suzi znała te ich różnokolorowe magiczne specyfiki. Współczesna farmaceutyczna alchemia... Pigułki przynoszące niezmąconą błogość (a gratis także odjazdowy ślinotok) albo zastrzyki zawierające skondensowaną dawkę eliksiru „gówno mnie to obchodzi”. Psychiatryk... Legalna miejska szpryownia.

Najpierw minęli jedną pielęgniarkę, na piętrze, później drugą, w recepcji na parterze. Obie zaczytane w tanich brukowych szmatławcach, uniosły tylko na moment spojrzenia znad grubych szkieł okularów korekcyjnych. Obie się skrzywiły ignorując ostentacyjnie dwie wychodzące kobiety i wróciły do lektury z miną cierpiętnic. Najwidoczniej oby dwie siedziały tam za karę. Byle wyciągnąć minimalną krajową i mieć za co opłacić rachunki za prąd. Entuzjazm jakim tryskały dosłownie porażał...

Na zewnątrz panował ziąb. Suzi podniosła kołnierz płaszcza gdy zimny jesienny wiatr smagnął ją po twarzy. Na poboczu stał samochód. Zwykły amerykański sedan. Wielki, niezgrabny i równie urodny co kontener na śmieci.
Siostra Blumchen pchnęła dziewczynę w jego kierunku, trącając łokciem z finezją roztańczonego niewolniczego bata. Porównanie było dość trafne, Susanne trochę się czuła w jej towarzystwie jak murzyn na plantacji.
- Idź... skręć w prawo... wsiadaj...
Zabrakło tylko:
- Wrzuć bawełnę do koszyczka.

Jej podróżna torba wylądowała na dnie bagażnika, a sama Suzi, na tylnym siedzeniu w towarzystwie „Siostry Miłosierdzia”. Kazała jej zapiąć pasy i już się zamknęła na dobre. Rozmowna to ona nie była, nie ma co.
Bolce po wewnętrznej stronie drzwi wsunęły się automatycznie do środka. Grobowiec został zapieczętowany. Cud jakiś, że nie zaczął wypełniać się piaskiem.

Kierowca ruszył z rutyną właściwą zawodowemu taksiarzowi. Nawet się nie obrócił żeby rzucić okiem na dodatkową pasażerkę. Suzi dostrzegła na kierownicy dłonie obleczone w białe rękawiczki. W lusterku ponad jego głową odbijały się jego ciemne oczy, kontrastujące ze śnieżnobiałymi białkami. Facet był ciemnoskóry. Murzyn, znaczy. Afroamerykanin, jeśli ktoś woli to określenie. Inni powiedzieliby „czarnuch”. Louisiana nie stroniła od rasizmu, nie ma co lukrować faktów. Równouprawnienie nadal było dla ludzi z tego stanu gorzką pigułką, którą niby musieli przełknąć płynąc z prądem czasu i postępu, ale najchętniej poszliby to kibla i ją wyrzygali razem z całą zawiesistą zawartością żołądka.

Droga nużyła. Suzi przysnęła na chwilę, a może na całkiem długo, ciężko było stwierdzić. Blumchen zrobiła jej zastrzyk w ramię. Nawet nie uprzedziła, głupia zdzira. Po nim jej się na spanie zebrało, choć to może nie jest do końca adekwatne określenie. Odjechała definitywnie i tonęła w krainie psychodelicznych kolorów i słodkiej obojętności.

Samochód zatrzymał się tylko raz. Szofer zamówił żarcie w przydrożnym fastfoodzie, nawet nie wychodził z pojazdu. Uchylił tylko szybę, złożył zamówienie a później odebrał pokaźną papierową torbę przy następnym stanowisku.
Podał pakunek siostrze Blumchen. Ta wyciągnęła z owiniętego w szeleszczącą folię hamburgera i zaproponowała go Suzi ze złośliwą premedytacją. Oczy jej się śmiały.

Wyglądała obrzydliwie kiedy jadła, a w zasadzie żarła jak prosię. Tłuszcz z obsmażonego mięsa ściekał jej po brodzie. Do tego mlaskała i siorbała popijając przez słomkę dietetyczną colę. A na koniec z jej gardła wyrwało się beknięcie po którym ziemia mogłaby równie dobrze zadrżeć i się rozstąpić. Ale się nie rozstąpiła, uprzejmy gest ze strony matki natury.
Dla Suzie był to ciężki do zniesienia dysonans, uszy chciały pęknąć. A Waligóra jakby umyślnie przedłużała jej tą torturę. Poprawiła shakiem, chrupiącym ciastkiem i sałatką owocową. Miała spust kobiecina, może jej ktoś operacyjnie powiększył żołądek?

Suzie znów zapadła w płytki przerywany sen. Zmęczenie dawało o sobie znać. Nadal odczuwała słabość a szew biegnący po całej długości brzucha piekł i zaczynał swędzieć. Gdy się ocknęła pot spływał z jej czoła. Nie pamiętała o czym śniła, ale z pewnością nie o niebieskich migdałach.

Samochód podskoczył na jakimś wyboju, kierowca stracił chyba panowanie nad wozem. Na ułamek sekundy, ale zaraz wyprowadził go na prostą.
- Aligator – zarechotał, tłumacząc powód incydentu.
Suzie wyjrzała za okno. Księżyc eksponował się w swej pełnej okazałości, jak modelka na wybiegu. Otaczał ich gęsty, podmokły las. Mijali majestatyczne drzewa o rozłożystych koronach połączone skołtunionymi pnączami na kształt synaps nerwowych skomplikowanego żywego organizmu. Gdzieś w oddali migotała woda. A oni mknęli szosą. Bez pośpiechu, prawie opieszale. Suzie znów zapadła w krainę narkotycznych majaków.

Wybudził ją ból. Lekki ale wyrazisty. Siostra Blumachen zaciskała właśnie swą słoniowatą dłoń na drobniutkim kolanie dziewczyny.
- Obudź się śpiąca królewno... - zabrzmiało jak wyświechtany frazes. Może siostra Blumchen istotnie była cyborgiem i miała wgraną ograniczoną ilość dostępnych funkcji werbalnych?

Ktoś otworzył drzwi od zewnątrz. No tak szofer, któż by inny. Mogła mu się dokładniej przyjrzeć lecz doprawdy nie było po co. Typ przeciętniaka. Zresztą, czy oni i tak nie są wszyscy do siebie podobni? Jak mawiała jej matka: „czarne jest czarne”.

Podeszwy butów Suzi napotkały opór w postaci drobniutkich żwirowych kamyczków jakimi wysypany był cały podjazd. Oczom natomiast ukazał się ponury gmach archaicznego i mocno podniszczonego domiszcza. Sama linia fasady była nawet urokliwa, gdyby nie tynk zwijający się całymi płatami jak bibuła. Dwie strzeliste kolumny przy wejściu, rozłożysty taras, ładne przestronne okna. Kolektywnie zakratowane... Kto by nie chciał spędzić tu urlopu?


Dom musiał mieć swoją historię, sięgającą prawdopodobnie wojny secesyjnej wnioskując po architekturze. Gdyby otworzyły się teraz drzwi frontowe śmiało mogłaby z nich wybiec radosna Scarlett O'Hara trzymająca się za ręce z Rhettem Butlerem.
Cholerna Scarlett i jej 17 cali w obwodzie talii. Ta myśl zepsuła jej cały dzień. Była przecież taka cholernie tłusta.
Palce napotkały tylko ostre sterczące kości ale mózg je zlekceważył. Wiedział przecież lepiej.


Ogród był prawdziwie zapuszczony. Rośliny rozpanoszyły się, zupełnie nieskrępowane ludzkim upodobaniem do schludności. Nikt ich tutaj nie pilnował, nic nie ograniczało. No może z wyjątkiem wysokiego na dwa metry ogrodzenia zwieńczonego kolczastym drutem.
- Pod prądem – skomentowała siostra Wligóra z uśmiechem pełnym dumy.

Poprowadziła Suzi na ganek. Długo gmerała przy zamkach obracając w dłoni bulwiasty pęk kluczy. W końcu znalazły się we wnętrzu domu, pośrodku ciemnego korytarza. Z dwóch stron napierały na nich wysokie złowieszcze ściany... Suz prawie wyczuwała ich niezadowolenie. Nie lubią obcych – tak właśnie pomyślała.

Murzyn zboczył tymczasem, zagłębiając się w jakiś ciemny zaułek i zniknął bez słowa. Utonął połknięty przez czerń.
Blumchen złapała ciężki żeliwny świecznik, na jego czubku rozbłysnął jeden pojedynczy płomyk. Jak roztropnie. Jedna jedyna świeczuszka. Jak coś się z nią stanie to można się już tylko komfortowo posikać w majtki...

- Pokarzę ci twój pokój – Blumchen ruszyła przed siebie. - Teraz połóż się spać, dochodzi czwarta nad ranem. Jutro dowiesz się wszystkiego.

Skrzypnęły jakieś drzwi. Siostrunia postawiła świecznik na małym nocnym stoliku, torbę Suzanne ułożyła na dolnym poziomie piętrowego łózka. Zaraz później zniknęła pośród ciemności wylewającej się z korytarza.
Suzie została sama.
Tak przynajmniej jej się wydawało, dopóki nie dostrzegła sylwetki wiercącej się na górnej kondygnacji łóżka. Ktokolwiek to był, leżał odwrócony plecami do nowej współlokatorki, szczelnie zresztą okryty kraciastym kocem.

Do pokoju przylegała maleńka obskurna łazienka. Wanna, umywalka, sedes. Wołała o pomstę do nieba. Albo remont, a raczej renowację zabytków. Suzie umyła się szybko i pobieżnie. Słaniała się z nóg.

Spała niespokojnie. Leki ciągle buzowały w żyłach.
Wydawało jej się, że mrukliwe gardłowe głosy szepczą jej do ucha.

Rankiem obudził ją przeraźliwy obłąkańczy krzyk. Zerwała się na równe nogi rozglądając się panicznie. W pokoju była jednak sama. W świetle dziennym lokum wydawało się jeszcze bardziej zapuszczone niż poprzedniej nocy. Suzie podeszła do drzwi i pierzchliwie naparła na klamkę. Ta ustąpiła bez najmniejszego oporu. Drzwi skrzypnęły zapraszająco.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-01-2012 o 11:35.
liliel jest offline