Gnał na złamanie karku, ale koń pomału zaczynał chrapać, a płaty białej piany znaczyły przebytą drogę. Na szczęście widział już wieże katedry w której złożono zwłoki jego przyjaciela. Zmusił konia do ostatniego wysiłku, jednocześnie kikut lewej ręki zaczął pulsować ostrym bólem. Pietnaście lat wojaczki nauczyło go odporności zacisnął więc zęby i galopem wjechał na plac przed kościołem.
Zaskoczył go zgoła nieprzystajacy powadze chwili rejwach i zamęt. Zeskoczył z konia i nie troszcząc się o karego ogiera rzucił na łęk wodze. Ten chwiał się na szeroko rozstawionych nogach i zdawało się, że zaraz padnie. Nie oglądając się na niego zaczął przebijać sie przez tłum w stronę drzwi kościoła. Torował sobie drogę jak okręt przebijajacy sie przez fale. Leciały za nim gniewne okrzyki popchniętych i nawet podniosło się parę pięści co bardziej krewkich żałobników. Hamował ich jednak oficerski strój świeżo przybyłego.
Tłum zaczął napierać na drzwi lecz powstrzymała go jakaś młoda dziewczyna , obok stal mężczyzna w dziwnym stroju. Odważna dzierlatka- pomyślał, tłum po jej interwencji odruchowo cofnął się , dzięki czemu wydostał się z niego i dotarł pod drzwi. |