Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2010, 15:20   #28
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=biuGxlRaMq4&feature=related]YouTube - Dark City Soundtrack 05 - Sleep Now[[/MEDIA]

Popołudnie wśród drapaczy chmur skazuje człowieka na mrok. Szczególnie zimą, kiedy ołowiane chmury zakrywają niebo. Szczególnie zimą, kiedy ciemno robi się dużo wcześniej.

Ciemność nigdy nie jest taka sama w takim mieście, jak Wielkie Jabłko. Mieście, które nigdy nie sypia.

Wieczorny mrok przecinają tysiące świateł. Reflektory samochodów, uliczne latarnie, wielobarwne neony, podświetlone reklamy, pulsujące światłami billboardy i wielkoformatowe ekrany.

Miasto nigdy nie śpi. Hałaśliwy moloch złożony z milionów ludzi, maszyn i urządzeń i dziesiątek milionów miejskich zwierząt. Pędziło ku swemu losowi nieświadome tego, jakie moce gromadziły się w mroku.

Nieświadome tego, co może się zdarzyć miasto trwało....wybierając swój los.


Terrence Baldrick

Kiedy wysiadałeś z samochodu obok kamienicy, jakich wiele na tej ulicy, śnieg sypał grubymi płatkami z nieba i było już ciemno. Zima to pora, w której wydaje się, że wszystko jest cichsze, spokojniejsze, bardziej nierealne.

Mieszkanie jest na drugim piętrze. Śnieg z twoich butów zostawia brudne resztki na schodach. Gdzieś u któregoś z sąsiadów słychać ostrą, gitarową muzykę. W innym mieszkaniu wściekle jazgocze pies wtórując kłótni małżeńskiej.

Na drugim piętrze panuje jednak cisza.

Mieszkanie jest zimne i ciemne. Zapalenie światła w takim miejscu wydaje się być profanacją. Ale ty lubisz łamać reguły.

Pierwszy rzut oka. Religijne symbole, książki o zbliżonej tematyce, jakieś zdjęcia – niewiele zdjęć. I coś jeszcze. Ten, kto mieszkał tutaj wcześniej był gościem w swoim domu.

Czujne oko szybko zauważa jednak, że na ścianie na biurku w saloniku wisiało jakieś zdjęcie w ramce lub obraz, którego teraz nie ma. Że w równo ustawionych książkach brakuje kilku tytułów. To może oznaczać, że ktoś był w środku. I zabrał tylko kilka rzeczy.

Przechadzasz się niespiesznie, próbując ogarnąć swym „nosem detektywa” to miejsce.

Mieszkający tutaj człowiek żył przeszłością, o czym świadczą zdjęcia na ścianach oraz religią – o czym świadczą dewocjonalia i .. posążki aniołów. Nie ma ich wiele, lecz ich obecność powoduje, ze czujesz się nieswojo. Jakbyś był obserwowany. Szybko jednak odrzucasz te niedorzeczne myśli.

Siedząc w fotelu przy biurku szybko orientujesz się, że znikło coś jeszcze. Komputer lub laptop. Alvaro podczas pracy w Wydziale często wysyłał coś po godzinach nie będąc już w wydziale. Stojące na półkach płytki instalacyjne i opakowania po legalnym oprogramowaniu potwierdza tą teorię. Z akt zgonu Alvaro nie wynika jasno, czy miał przy sobie jakiś komputer. Ale jest tam nazwisko świadka. Funkcjonariusza, który był obecny przy ataku. Z dokumentów wynika również, ze Cohen był ostatnią osobą odwiedzającą go w szpitalu przed śmiercią. Możliwe, że któryś z nich wniesie coś nowego do twojej sprawy.

Przez chwilę jeszcze szperasz po mieszkaniu zabezpieczając interesujące cię kwestie. Notesik z telefonami, wizytownik, kilka wycinków z ulubionych knajpek. Jeśli śmierć Alvaro jest tylko mistyfikacją, jakąś tają operacją „góry” takie informacje mogą stać się kluczem do jego odnalezienia.

Potem, nieco rozczarowany wizytą w mieszkaniu, wychodzisz. Gospodarz domu, który wpuścił cię do środka, czekał cierpliwie, aż wyjdziesz. Podobnie jak Michaels który siedział w samochodzie z włączonym nagrzewem i słuchał radia.

- Dokąd teraz, szefie – zapytał tonem czarnego rapera, wiedziony pewnie lecącą z głośników muzyką.

Zadzwonił twój telefon.

- Detektyw Baldrick? –zapytał ktoś.

- Tak.

- Technik Ortega z Wydziału. W sprawie pozostawionego dowodu rzeczowego. Niestety, zdjęte odciski palców należą jedynie do użytkownika.

Tak jak myślałeś. Twój „wybawca” miał rękawiczki. To utrudniało sprawę, ale nie do końca., Przecież każde zgłoszenie było nagrywane. Wystarczyło jedynie porównać barwę głosu zgłaszającego z jakimś wcześniejszym nagraniem Alvaro. I porównać przez techników.

Nie na dramo nazywano cię wyjątkowym detektywem. Analiza to było to, co najbardziej lubiłeś i w czym byłeś niekwestionowanym mistrzem.



Rafael Jose Alvaro


Trzy sygnały później ktoś odebrał.

- Halo. – męski, szorstki głos. W tle ostra muzyka, jakieś śmiechy.

Dziwne.

- Cohen? – zapytałeś.

- Jaki Cohen? – głos nie krył zdziwienia.

Rozłączyłeś się. Zamyśliłeś dłuższą chwilę i ponownie wybrałeś numer, łudząc się, że popełniłeś pomyłkę.

- Halo! – ten sam głos, nieco bardziej zirytowany, ta sama muzyka. – Nikt, kurwa, nikt!

Słowa rzucane do kogoś obok. Zazdrosnej żony? Dziewczyny? Nie ważne. Rozłączyłeś się bez słowa.

Najwyraźniej Cohen musiał zmienić numer. Możliwe, że to był jego prywatny, nie służbowy. Możliwe. Nie ważne w sumie. To nie był ten numer i tyle.

Wokół ciebie zapadł już zmrok. Śnieg sypał z nieba leniwie i w pewien sposób malowniczo. Gdyby nie mrozik i odór gówna mogłoby być nawet przyjemnie.

Jeśli chciałeś skontaktować się z Patrickiem musiałeś poszukać innego sposobu. Telefon na wydział byłby najprostszą formą, jednakże wiedziałeś, że każda rozmowa jest nagrywana. Niby nic wielkiego, lecz stwarzało to pewne ryzyko, którego chciałeś uniknąć.

Spojrzałeś na wylot ulicy, gdzie w żółwim tempie sunęły zasypywane śniegiem samochody.

Znów czułeś dziwne uczucie. Jakiś zew, który kazał ci podążyć na Red Hook. Zrobiłeś kilka kroków i zatrzymałeś się. To nie byłoby najmądrzejsze. Cokolwiek ciągnie cię w stronę Red Hook lepiej trzymać się od tego z daleka.


Jessica Kingston


Nie było jak dawniej.

Samochód zepsuł się dwie przecznice dalej. Nie działały spryskiwacze, i coś zahuczało w silniku. Nic dziwnego. Kiedy zostawiłaś go pod domem Granda ledwie skończyło się lato. Samochód nie był przygotowany na mrozy, które towarzyszyły tej zimie. Zdechł akumulator, siadła elektryka i tylko wolna jazda uratowała cię od stłuczki, kiedy letnie opony złapały poślizg na błocie pośniegowym.

No pięknie!

Na komisariat dotarłaś nieco później, korzystając najpierw z pomocy uczynnych kierowców, którzy pomogli ci zepchnąć samochód z jezdni. Bycie atrakcyjną brunetką ma jednak swoje zalety.

Cohena jednak nie było na miejscu. Zostawił lakoniczną wiadomość, że musiał coś załatwić i pojawi się nieco później, i ze gdybyś chciała ruszać w teren, to Strepsils da ci mundurowego do pomocy.

Oprócz informacji od Cohena na biurku czekał na ciebie wielki karton zapakowany w kolorowy papier i przewiązany szeroką kokardą. Na nim wielka kartka podpisana nazwiskami funkcjonariuszy z Wydziału Specjalnego. Ujrzałaś też podobne prezenty na biurkach Baldricka i Cohena. To było miłe uczucie.

Kilka spojrzeń zachęciło cię do odpakowania prezentu.

W kartonie był spory zapas kawy, markowy alkohol, lekka kamizelka kuloodporna i ciepły, zielony sweter oraz profesjonalny zestaw do makijażu.

Stojący w wejściu do pokoju Mac Nammary Strepsills zasalutował ci posyłając rzadko goszczący na jego twarzy uśmiech. A kiedy podniosłaś głowę obecni w pokoju ludzie zaczęli klaskać i radośnie wiwatować.
To było coś.

Lecz ich radosne krzyki w jednym z twoich uszu brzmiały jak wrzaski bólu. Opętańcze i dzikie, co nieco psuło nastrój. Poza tym martwa dziewczynka patrzyła na ciebie bladą buzią z miejsca, przy którym niegdyś pracował Grand.

Nie była sama ....

Towarzyszyły jej jeszcze trzy na razie niewyraźne postacie. Zapowiedź ludzkich sylwetek. ....



Patrick Cohen


Ciała nie zostały jeszcze przygotowane do sekcji. Tym bardziej drugie – znalezione niedawno przez Baldricka. Kiedy wychodziłeś z komisariatu telefon „Piguły” poinformował ciebie o kolejnym znalezisku dokonanym w kanałach pod Wall Strett przez Mac Davella i tą nową funkcjonariuszkę z Las Vegas.

Dość ponura myśl przemknęła ci przez głowę, że odnalezienie czwartego ciała to będzie kwestia góra kilkunastu godzin. Zabójca wyraźnie zmienił wcześniej ustalone zasady.

Sypiący z nieba śnieg pozwalał ci zebrać myśli. Wszystko za oknami samochodu wydawało się być takie ... odrealnione. Ludzie, maszyny, światła, budynki. Jak sen, którego nie pamiętamy po przebudzeniu. Lub nie chcemy pamiętać.

Niespełna godzinę później stałeś w małej kawalerce. Ostatni adres Natashy. Pusty i cichy, podobnie jak cichy był dozorca o latynoskich korzeniach, który wpuścił się do środka.

W mieszkaniu panował bałagan. Ale nie taki, jaki robi ktoś, kto pragnie odszukać w nim coś ukrytego. Raczej bałagan z rodzaju tych, jakie robi ktoś chaotyczny, niezbyt zwracający uwagi na otoczenie. Ktoś taki jak Tasha.

Ubrania, rzeczy osobiste i akcesoria malarskie i graficiarza zmieszane w szaleńczych proporcjach. Dwie pary majtek, odrobina neopogańskiej biżuterii, tubka farby, jeden sprej i koszulka zmieszana z odrobiną kosmetyków. Przepis szalonego dekoratora wnętrz.

Niespokojna natura dziewczyny wyraźnie dominowała w mieszkaniu. Poza ogólnym bajzlem na podłodze i w szafkach ów chaos królował na ścianach przyozdobionych obrazami najwyraźniej jej autorstwa.
Nad łóżkiem jakaś para spleciona w miłosnym uścisku. Kobieta – bez wątpienia Tasha i mężczyzna – bez wątpienia nie ty.
Na największej ścianie panorama Nowego Yorku, oddana w jakiś szaleńczy, „tashowy” sposób. Nad drzwiami do łazienki wielkie anielskie skrzydła ociekające krwią.

Ostrożnie, korzystając z woreczków i rękawic zebrałeś nieco próbek.

Potem zatrzymałeś się przy malowidle panoramy miasta. Twoją uwagę zwrócił jeden, niewielki fragment malowidła. Coś co wyglądało, jak stary hangar i dźwig nad nim. Red Hook. Coś było jednak nie tak. Twoje „chore” oko pokazywało ci dziwny obraz czerwonej poświaty rozlewającej się z tego miejsca, niczym strumień krwi. Lśniąca czerwień strumyczkami cieniutkimi jak nitki rozpływała się po reszcie miasta, oplatała domy, pokrywając je paskudnym liszajem.
Od samego obserwowania tego obrazu zaczynało ci się kręcić w głowie. Oderwałeś więc wzrok i sięgnąłeś po aparat dokonując dokumentacji fotograficznej miejsca.

Wróciłeś na komisariat. Wchodząc na teren Wydziału usłyszałeś oklaski i zobaczyłeś bladą Jessicę stojącą przy swoim biurku z niewyraźną miną.

Bez trudu również zobaczyłeś opakowany w prezentowy papier pakunek stojący również na biurku twoim i Baldricka.


Walter Mac Davell i Mia Mayfair


-To co teraz robimy? On się z nami bawi...

Pytanie zawisło w powietrzu.

Teraz ciasne pomieszczenie w którym znaleźliście szczątki oddane zostało do dyspozycji techników. Teraz oni będą wdychali odór szczurzych gówien, psującego się mięsa, nieczystości zalegających w kanałach.

Wy mogliście zdjąć w końcu zimne i śliskie kombinezony. Odetchnąć mroźnym powietrzem i odsapnąć. Wasze ciała i umysły rozpaczliwie potrzebowały wytchnienia. I czegoś ciepłego.

Na Wall Strett znajdziecie jednak tylko takie lokale w których kawa kosztuje waszą godzinną pensję. Za to na stacji metra znajdziecie różne lokaliki, w których możecie spokojnie przysiąść i porozmawiać.

Usiedliście w jednym z nich zamawiając kawę i coś do niej. Nie mieliście za bardzo apatytu na jedzenie, lecz ciepła, niemal parząca język kawa, to cos innego. Była wam potrzebna i działała jak antidotum na stres i grozę znaleziska.

Nie przyznaliście się do tego, lecz ciało pogryzionego szczurzymi zębami dzieciaka coś w was zmieniło. Rozmowa, podobnie jak kawa, była wyznacznikiem normalności. Podobnie jak gromady ludzi spieszących się na metro.


Mia
– do twoich myśli uparcie wracał obraz magazynu. Tego, w którym zmieniło się twoje życie. Klekotanie łańcuchów, na których oprawca zawiesił szczątki ofiary pobudziło w twoim umyśle jakąś strunę wspomnień. Nie potrafiłaś sobie przypomnieć czemu, ale dźwięk ten wydawał ci się niepokojąco znajomy. Uczucie deja vu dusiło cię lodowatymi łapskami.

Walter – ty dzieliłeś czas pomiędzy rozmowę z nową koleżanką, kawę i obserwację ludzi na zewnątrz baru. W ciężkich zimowych strojach, przyprószeni śniegiem ludzie wyglądali jak procesja pątników. I wtedy gdzieś pomiędzy nimi ujrzałeś twarz, której nigdy nie potrafiłeś zapomnieć. Pobrużdżoną, dziwnie ponurą ale i mądrą twarz człowieka, którego krew usiłowałeś powstrzymać nadaremnie z rozciętych tętnic, kiedy Grand pędził jak szaleniec w stronę najbliższego szpitala, usiłując uratować mu życie.
Pośród morza ludzi zmierzających do metra szedł Cesarz.
Żywy!

To było jak obłęd!
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 29-11-2010 o 17:01. Powód: paskudny ort ;-)
Armiel jest offline