Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2010, 01:00   #1
Ritter van Utrecht
 
Ritter van Utrecht's Avatar
 
Reputacja: 1 Ritter van Utrecht nie jest za bardzo znanyRitter van Utrecht nie jest za bardzo znany
Post [S-telling | Inkwizytor] Niektórzy wątpią, czy Chrystus rzeczywiście zstąpił z krzyża

Rok Pański 1497 był ze wszech miar rokiem dziwnym i znamionującym zmiany, których zakres czy konsekwencje mało kto był w stanie przewidzieć. W początku marca, pobierający nauki na osławionym Uniwersytecie Bolońskim poddany króla polskiego, Nicolas Copernicus, obserwując jedną z gwiazd, zadał - wtedy jeszcze w swoich myślach - kłam teorii ptolemejskiej, tworzącej kanon ówczesnej astronomii. W połowie maja Jego Świątobliwość papież Aleksander VI nałożył ekskomunikę na urastającego do rangi męża stanu włoskiego kanonika Girolamo Savonarolę. W czerwcu śmiały Portugalczyk z rodu da Gama wyruszył ze stolicy swej ojczyzny, by, pchany luzytiańską dumą, określać nowy porządek świata, który w głowach coraz większej ilości oświeconych bytów przestawał być płaski...

Jednak nas, przynajmniej na razie, nie zajmują sprawy wielkiego świata - niezależnie, czy można było czy też nie spaść z jego krawędzi. Oto bowiem, na fali wspomnianych zmian, coś zaczęło - by użyć odpowiedniego słowa - wylęgać się na domowym podwórku. Był mroźny grudzień; Święta Bożego Narodzenia zbliżały się wielkimi krokami....

Piotr Włodkowic | Dwór hrabiny von Cossel, Laurensberg



- Goniec na e4... Interesujące! Intrygujące wręcz, paniczu! - komentował głośno, jak to z resztą miał w zwyczaju, grę młodego dziedzica sędziwy mnich Albert, nauczyciel Piotra od lat wczesnodziecięcych. - To zapewne ta gorąca, wschodnia krew dyktuje Waszmości tak... brawurowe posunięcia. Na Wasze nieszczęście, królewska gra rzadko premiuje bohaterstwo, a częściej docenia drobne kroki, składające się na wyreżyserowaną przez przypatrującemu się planszy z dostatecznego oddalenia architekta. Takie, jak choćby ten! Tak, tak, Piotrze, pion na f7... szach! Nie, nie, nie tak prędko, tę roszadę trzeba było wykonać ze cztery posunięcia temu; teraz już nań o wiele za późno. Broń się, młody hrabio, choć, w pełnej pokorze muszę przyznać, że w obecnej sytuacji niewiele zdziałałby i najtęższy umysł tego świata. Dwa, najwyżej trzy posunięcia, i Twój król ląduje w mojej niewoli. Chyba tylko sam Pan na Niebiesiech mógłby oddalić moment Twojej klęski...
- Pan... tak... bądź niespodziewana wizyta - wyszeptała aksamitnym głosem, pojawiwszy się jakby z pod ziemi, hrabina von Cossel. Oj, oberwie się Józefowi za niepowiadomienie swego pana na czas o niespodziewanych odwiedzinach czarnowłosej piękności! Rzecz jasna, dworek w Laurensbergu, położony niespełna dwa stajania od rogatek stolicy był jej, a nie jego własnością i Piotr teoretycznie nie mógł mieć pretensji, że jego można protektorka zjawiała się w nim bez uprzedzenia, niemniej w obecnej sytuacji potajemnych schadzek z jedną z dwórek Joanny, polski szlachcic wolał wiedzieć, kiedy mógł, a kiedy nie mógł pozwalać sobie na igraszki... nie tylko miłosne, dodał w myślach, rzucając jeszcze raz spojrzenie na szachownicę. Musiało przecież istnieć jakieś rozwiązanie tego predykamentu! A gdyby mimo wszystko zaatakować jedyną pozostałą mu wieżą po wolnej flance...
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz, złoty chłopcze? - zmysłowym altem zaindagowała hrabina. W jej głosie nie było wyrzutu; znała przecież swojego najlepszego kochanka od dłuższej już chwili i zdawała sobie sprawę, jak wielką wagę Piotr przykłada do starań odnoszenia zwycięstw na każdym, ale to absolutnie każdym froncie, we wszystkim, czego się podejmie. Niemniej, była już trochę stęskniona rozkosznych chwil, kiedy ambitny młodzieniec starał się dowieść swej wartości na polu ich niekoniecznie czysto intelektualnych zmagań, toteż figlarnie pociągnęła go za włos - Chodź, chodź, kochanieńki. Przejdźmy się przez chwilę po ogrodzie! Dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać; gdybym miała kilka lat mniej, może nawet zaczęłabym podejrzewać, że starasz się mnie unikać. No, mniejsza o to! Rzecz w tym, że niebawem nasz zacny biskup wydaje przyjęcie, zdaje się, że chodzi o tego jego bachora... Chciałbym, żebyś mi towarzyszył. No, duszno w tej komnacie, pozwolisz na zewnątrz? Tak pięknie wygląda ośnieżony ogród!

---

Tessa de La Vallete | Pałac rodowy w Eilendorf, łaźnia



Leciwa jak na wykonywany zawód służąca zacmokała z dezaprobatą, odpinając z obnażonego, kształtnego uda swej pani ukryty w opinającej je kaburze krótki sztylet.
- Ja naprawdę nie gryzę, niech się panienka nie kłopota, naprawdę - powiedziała z pewną czułością w głosie służka, wskazując ręką na balię ze świeżo zagrzaną wodą. Czy ludzie tego stanu byli w ogóle od tego, by formułować takie opinie, a co dopiero wyrażać je, jeszcze w tak bezczelny sposób? Na innym dworze charakterna Frauke zapewne nie miała by lekko... Tessa darzyła ją jednak pewnego rodzaju sympatią, na tyle, na ile pan może darzyć jakimkolwiek uczuciem swą własność. Poza tym, baronowa ze znanych tylko sobie powodów wiedziała z całą pewnością, że jej oddana służąca istotnie życzyła swej pani jak najlepiej, a pod fasadą prostolijnej dobroduszności nie kryło się drugie dno. Ach, ta cudowna nieskomplikowaność wiejskich cór! Gdyby tylko wszyscy ludzie tacy byli!
Idylliczne, potęgowane temperaturą kąpieli rozmyślenia Tessy przerwał dziwny dźwięk, jakby tłuczonego szkła. Zaintrygowana - w umiarkowanym stopniu, gdyż nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo; wierny Bruno warował niczym pies strażniczy u wrót łaźni - Tessa podniosła wzrok z nad piany. Fauke, jedyna obecna poza nią w komnacie osoba, krzątała się, przygotowując brzozowe witki oraz wonne olejki do dalszych zabiegów - zdawała się była jednak nic nie słyszeć. Baronowa zmarszczyła kasztanową brew i powiodła spojrzeniem z powrotem na falującą taflę wody w balii. Chwila, moment... czy bąbelki nie wyglądały inaczej niż przed chwilą? Zaraz! Czy one nie poruszały się właśnie w pełni niezależnie od falowania wywołanego ruchami kąpiącej się kobiety? Ręka Tessy odruchowo pomknęła w lewo, by złapać złożony na drewnianym zydlu, drobniutki pierścionek, służący nie tylko upiększaniu jej alabastrowej dłoni. "Spokojnie..." rozległ się głos, przemawiający płynną łaciną, dochodzący z bardzo bliska, a jednocześnie z niezwykle daleka. Druga kasztanowa brew zmarszczyła się lekko w zamyśleniu. "To niesłychanie niewygodne, przemawiać do Ciebie w ten sposób, drogie dziecię. Nie zechciałabyś podejść choćby do lustra?"

---

Fabio Mirelli | Kuria metropolitarna w Akwizgranie, prywatne komnaty biskupa Huguberta




- Fabio, przyjacielu, siądźże wygodnie -
próby nadania śpiewnego, italskiego rytmu nad wyraz ciężko brzmiącej w ustach rodowitego Akwizgrańczyka, jakim był biskup cesarskiej stolicy, łacinie wywoływały drżenie kącików ust niemal każdego przybysza ze Stolicy Apostolskiej, niemniej mile łechtały ego równie wielkiej ich liczby. Jednak nie Mirellego. Piastujący urząd wysłannika samego Ojca Świętego, świątobliwego Aleksandra VI, włoski duchowny nie dawał się zwieść miłym słówkom czy nawet przebiegle zawoalowanym komplementom. Było to poniekąd koniecznością w jego "zawodzie". Fabio wiedział nader dobrze, jak skończył jego poprzednik... a wiedzcie, mili moi, że nie był to los godny pozazdroszczenia. Szczególnie, gdy przyrównać go do prowadzonego aż do samego końca przez (już nie) zacnego Lodovico, wystawnego-to-mało-powiedziane trybu życia. Dlatego też, rodowity Rzymianin uprzejmie skinął głową i skorzystał z zaproszenia swego gospodarza.

- Widzisz, drogi bracie - kontynuował Hugubert, biskup Akwizgranu - Wiedz, że zawsze byłeś, jesteś i będziesz mile widzianym gościem w moich skromnych progach. Szczególnie, gdy możesz swą obecnością uświetnić tak dostojną uroczystość jak przyjęcie wydawane na cześć piętnastych już urodzin mojego bratanka. Tak, tak, pamiętam go jeszcze jako takiego, tyci-tyci szkraba... I bardzo, ale to bardzo zależy mi na tym, by było to prawdziwie rodzinne, pełne ciepła i miłości przyjęcie... - W oczach Huguberta wymalowana była taka błogość, że ktoś postronny mógłby go w tej chwili uznać za dobrotliwego staruszka - Który to nastrój może zepsuć pojawienie się tam... Tak, dobrze myślisz! Kundli z Oficjum! Zaraza! Wszędzie węszyć będą, jakbym sam miał za mało innych problemów. Przecież wiadomo, że w ich obecności goście nie odprężą się w jakimkolwiek stopniu. Ach, choroba, przy tych skąpanych w czerni draniach piśnięcie czegokolwiek może oznaczać nieprzyjemności...

Biskup przerwał na chwilę, pozwalając słowom się wchłonąć. Sam uzupełnił kielich Fabio przednią deserową malagą, być może pamiętającą jeszcze czasy ostatnich krucjat. Przynajmniej co do jednego szczwany lis był całkowicie szczery - z pewnych powodów, Fabio był istotnie mile widziany w jego siedzibie, i było mu to okazywane choćby w sposób podejmowania go przez Huguberta. Ten podjął ponownie:

- Nie śmiałbym prosić cię o tak wiele, ale gdybyś mógł, mój drogi, być może użyć swego autorytetu i nakłonić przedstawicieli wielceszacownej czarnej zarazy, by jednak nie wysyłali swoich podnóżków na moje - duchowny silnie zaakcentował to słowo - przyjęcie... Byłbym ci, przyjacielu, ogromnie wdzięczny. Może zechcesz spotkać się więc z jednym z ważniejszych przedstawicieli Inkwizytorium? Jegomość ów zwie się von Herzengof, ma złożyć mi wizytę niebawem. Poczekasz tę chwilę?

---

Otto von Herzengof | Akwizgran, ulica Św. Jakuba



Łamane palce szczęknęły żałośnie, a młodzik wydał z siebie nieprzystojący jego płci pisk. Choć, czy cokolwiek na dobrą sprawę przystawało przedstawicielowi niechlubnej profesji ulicznego wyrwimieszka? Otto przytrzymał zwiotczałą dłoń rabusia jeszcze przez chwilę i huknął go jeszcze porządnie trzymaną w żylastej prawicy lagą. Tamten tym razem nawet nie jęknął, padając wśród świeżo opadłego śniegu akwizgrańskiej ulicy. Von Herzengof pokręcił chwilę głową, zastanawiając się nad tym, jak chciwość potrafi brać u człowieka górę nad zdrowym rozsądkiem (choć biorąc pod uwagę znajdujący odbicie w jego wyglądzie wiek przybywającego z dalekiego Hez-hezronu mistrza inkwizytorium, podejmowane przez hultaja ryzyko wydawało się stosunkowo niskie), po czym kontynuował swój marsz ku pałacowi Huguberta, stołecznego biskupa. A więc miał złożyć wizytę nie tylko Jego Ekscelencji, ale również spotkać na miejscu jakiegoś włoskiego duchownego, który nie tak dawno w atmosferze nielekkiego skandalu zmienił na stanowisku poprzedniego wysłannika Stolicy Apostolskiej. Cóż, mogło się to wydawać zadaniem ciut bardziej przystojącym stażowi doświadczonego sługi bożego niż przesłuchiwanie świadków, do którego oddelegowani zostali jego dwaj młodsi koledzy, również przywołani z dalekich krańców Cesarstwa z polecenia hierarchów Officjum. Nawiasem mówiąc, fakt, że przywołani z takim ponagleniem, nie pierwsi lepsi w końcu funkcjonariusze Oficjum, w chwilę po nad wyraz krótkim spotkaniu z przełożonym akwizgrańskiego oddziału Inkwizytorium, zostają przez papistów przydzieleni do przesłuchania... jakiejś mieszczki, mógł się wydać przyglądającej się z scenie z zewnątrz osobie dość osobliwy. Niezmierzona jest oczywiście mądrość Pana Zastępów, ale pobożnym życzeniem było, by to samo można było powiedzieć o ziemskich namiestnikach Boga Jedynego i Prawdziwego. Ach, ci papiści...

Otto nawet nie obejrzał się, gdy był już w biskupiej kancelarii. Słyszał jeszcze przez chwilę dochodzące zza hebanowych drzwi ściszone męskie głosy, po czym wszedł do obszernej komnaty przez otwarte mu przez jednego z służących drzwi. Choć ogień wesoło drgał w kominku, odbijając się w kolekcji miśnieńskich kryształów zdobiącej kabinet Huguberta, a rozlane do kielicha wino i postawione na stole przy przygotowanym dla niego, rzeźbionym w drzewie wiśni fotelu, delikatesy, czy wreszcie uprzejme uśmiechy na twarzach biskupa i tego drugiego mężczyzny nastrajały raczej pozytywnie, to von Herzengof pod skórą czuł, że czeka go ciężka przeprawa...

---

Nicolas von Grote oraz Dymitr Wasilijewicz | Plac Bednarski, Lochy akwizgrańskiej siedziby Świętego Oficjum




- Kto by pomyślał, kto by pomyślał... -
zasiadający jako trzeci w ławie sędziów, akwizgrański inkwizytor imieniem Raginmund, kiwał głową z niedowierzaniem. Jego komentarz nie dotyczył bynajmniej faktu, że oskarżoną o wyjątkowo podłą herezję okazała się być jedna z lepiej sytuowanych mieszczanek, wdowa po kupcu korzennym, osoba znana powszechnie z dużej dewocji i bogobojności. Komentarz ów odnosił się do zachowania skryby, który miast kontynuować spisywanie protokołu z przesłuchania, zwijał się właśnie w kącie izby, nie mając już czym wymiotować. A przecież na dobrą sprawę nic tej kobiecie jeszcze nie zrobiono. Ciut bolesna utrata płodności po aplikacji w jej nienajmłodsze już przecież ciało tak zwanej gruszki powinna wszak być w obecnej chwili stosunkowo małym jej zmartwieniem. Choć przechodzące w szloch wycie torturowanej świadczyłoby jednak, że jest wręcz przeciwnie.

- No, już, już, chodź no tu, nasz ty bohaterze - ponaglił protokolanta Raginmund - Nie chcemy mitrężyć, a moi koledzy zapewne chcieliby zadać oskarżonej jeszcze niejedno pytanie. Oskarżona Jelena Flau z domu Bar, z zawodu szwaczka, poślubiona świętej pamięci Manfredowi Flau, oskarżona o zbrodnię bluźnierstwa przeciw świętej i jedynej wierze, et caetera, et caetera... Szanowni koledzy, poradzicie sobie z pewnością z oskarżoną? Gdy skończycie, prosiłbym Was o przybycie do mojej kwatery na górze. Jak się zapewne domyślacie, nie zostaliście wezwani do stolicy by li-tylko pomagać naszym chłopcom wydobywać prawdę od tych przewrotnych nikczemników... Ale na razie zajmijcie się, jeśli taka Wasza wola, szanowną panią Flau, która, jak się zdaje, właśnie dochodzi do zmysłów. Mistrzu Nicolasie, mistrzu Wasylu, do zobaczenia.
 

Ostatnio edytowane przez Ritter van Utrecht : 09-12-2010 o 13:10.
Ritter van Utrecht jest offline