Wątek: Zapomnienie
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2010, 22:51   #2
Milly
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Ethel okazała się wysoką, młodą dziewczyną. Na pierwszy rzut oka nie miała więcej niż dwadzieścia lat, jednak przyglądając jej się bliżej, studiując jej twarz, sposób poruszania się, jej zachowanie, można było dojść do wniosku, że jest już dojrzałą kobietą. Jej nos i policzki zdobiły nieliczne piegi, wargi koloru bladego różu były asymetryczne - górna była wąska, dolna zaś pełniejsza, co dodawało jej twarzy dziwnego uroku. Oczy zaś były wielką zagadką - trudno było określić ich kolor, należało studiować je dogłębnie i przyglądać im się godzinami, by odkryć, że dominującą w nich barwą jest zieleń - była to jednak zieleń ciężka, głęboka, zieleń iglastego lasu jesienną porą. Miodowe cętki i wpadające w brąz smużki pogłębiały jedynie wrażenie, że w oczach Ethel zamknięty jest niecodzienny, jesienny krajobraz. Długie, jasne włosy nosiła zawsze - wbrew zwyczajowi - luźno rozpuszczone, pozwalała im spływać złocistą kaskadą po plecach. Ich miodowy odcień sprawiał, że zmieniały się wraz z padającym na nie światłem, a czasem miało się wrażenie, że zmieniają się wraz z jej nastrojem. W pełnym słońcu potrafiły lśnić czystym złotem, czasem wydawały się rude, zaś w blasku zachodzącego słońca przybierały brązową barwę. Nic w wyglądzie Ethel nie było stałe, jednoznaczne, takie samo jak wcześniej. Aby to jednak stwierdzić, należało przebywać z nią dłużej, poznać ją, zbadać - zaś pierwsze wrażenie, jakie na każdym robiła, było zawsze takie samo. Młoda, niezbyt ładna, rozczochrana dziewczyna. I taka właśnie była dla nich - siedmiu gości Ostatniej Karczmy.

Ethel zaprowadziła ich na piętro, gdzie mieściły się gościnne pokoje. Każdy dostał osobną sypialnię, lecz wszystkie wyglądały tak samo - proste drewniane łóżko z twardym siennikiem, niewielki stół, krzesło i skrzynia. Zaraz też Hanor przyniósł na górę balie, jednak - ponieważ posiadał je tylko trzy - przyjaciele musieli kąpać się na zmianę. Minęło już południe, kiedy Mortifer zażywał swojej kąpieli, jako ostatni. Leżąc w gorącej wodzie nie potrafił poukładać wszystkich swoich myśli w logiczną całość. Drżał na całym ciele z zimna, zupełnie tak, jak gdyby leżał teraz w balii z lodem, a nie wrzątkiem. Bolały go wszystkie mięśnie, wszystkie kości, a rany, jakie odniósł podczas bitwy wciąż jeszcze się nie zasklepiły. Nie leżał w balii długo, tyle tylko, aby wystarczyło na zmycie z siebie krwi wroga, przyjaciół i swojej własnej oraz bitewnego brudu. Nie czuł się ani odrobinę lepiej niż wcześniej. Owinięty w płótno siedział na łóżku, wpatrując się w stygnącą, czerwoną wodę, gdy Ethel delikatnie zapukała do jego drzwi i weszła nie czekając na zaproszenie. Uśmiechnęła się przelotnie, gdy spojrzał na nią. Z kosza, który trzymała w dłoniach, wyjęła lnianą koszulę i spodnie, położyła je obok Mortifera. Bez słowa pozbierała jego brudne, zakrwawione, zniszczone ubranie i wsadziła je do kosza.

- Twoi przyjaciele jedzą na dole obiad - oznajmiła mu. - Jednak tobie najpierw przyda się dobry medyk.

- Masz na imię Ethel?

- Tak.

- Powiedz mi Ethel, gdzie tu można znaleźć przewoźnika, który zabierze nas na tamten brzeg?

- Niedaleko jest przystań. Ale łódź odpłynęła dzisiaj rano, wróci najwcześniej za kilka dni. Przewoźnik jest tylko jeden, a nim dotrze na tamten brzeg przypływa do kilku przystani.

Mortifer zmarszczył brwi, był niezadowolony

- Nie masz się czego bać. - Dotknęła jego ramienia przyglądając się ranie na nim.

- Ja się nie boję - oburzył się chyba zanadto gwałtownie. - Nie chcę ściągnąć na niewinnych ludzi kłopotów! Lepiej abyśmy odeszli stąd jak najszybciej.

- Nie masz się czego bać, bo oni nie będą was tutaj ścigać. – Wyjęła kawałek białego płótna i zamoczyła go w czystej, stygnącej wodzie z wiadra. - Nie jesteście pierwszymi, którzy tutaj trafiają. - Obmyła ranę na ramieniu i torsie, zadrapania na plecach, a potem poważną ranę na udzie Mortifera.

- Tutaj w okolicy toczono dziesiątki bitew i potyczek, gościło u nas wielu rebeliantów, powstańców, rabusiów okradających bogatych i rozdających biednym, a nawet chłopów buntujących się przeciwko okrucieństwu okolicznych panów. To mogę zabandażować, ale to trzeba będzie zeszyć. - Pokazała na udo. - Wygląda paskudnie.

- My nie jesteśmy buntującymi się chłopami... - Zacisnął zęby, gdy Ethel z gotową igłą, palcami zespalała brzegi jego rany. - Jesteśmy... Walczyliśmy z...

- Wiem, wiem - przerwała mu, aby oszczędzić mu wysiłku wkładanego w ukrywanie bólu podczas rozmowy. - Wieści szybko się rozchodzą. Za chwilę będziesz jak nowo narodzony. Założę jeszcze opatrunek, a wieczorem trzeba będzie go zmienić. No, już po kłopocie.

Ethel zebrała wszystkie swoje rzeczy i wyszła, pozwalając Mortiferowi się ubrać. Pomimo bólu zszedł na dół na pierwszy od kilkudziesięciu godzin posiłek. Przy długiej ławie siedzieli jedynie Fimus i A'misso, oboje zapatrzeni w kufle od piwa, ubrani bardzo podobnie jak on sam. Mortifer usiadł i już po chwili karczmarz postawił przed nim talerz z gorącą zupą cebulową, obok półmisek z kaszą okraszoną skwarkami, z grzybowym gęstym sosem oraz kufel i dzban wypełniony pienistym piwem. Choć posiłek wyglądał okazale i pachniał jeszcze lepiej, ze zdziwieniem zauważył, że w ogóle nie jest głodny. Zamieszał łyżką w talerzu wyławiając plastry cebuli, duże kawałki ziemniaków i coraz bardziej rozmiękłe grzanki. Spróbował, ale zupa miała dziwny smak, zupełnie tak, jakby Hanor zapomniał dodać przypraw, lub po prostu zagotował samą wodę, nie dodając niczego więcej.

- Łódź odpłynęła dzisiaj rano, spóźniliśmy się.

Fimus spojrzał na niego chmurnym wzrokiem. To musiał być już nie pierwszy jego kufel.

- Poczekamy na następny, dałeś temu draniowi siedem złotych monet, należy nam się!

- Następna łajba będzie dopiero za kilka dni. Powinniśmy wykorzystać ten czas i pomyśleć, co dalej robić.

A'misso wydał z siebie gardłowy pomruk i zaśmiał się skrzekliwie. Oczy miał jednak poważne, usta zacięte, gdzieś w jego duszy toczyła się bitwa pomiędzy furią a rozpaczą.

- Przeprawimy się przez rzekę, dotrzemy do Laacrinii, tam możemy przeczekać kilka dni, aż zasklepią się najcięższe rany - kontynuował niewzruszenie Mortifer. - Potem ruszymy do stolicy, do króla... jak mu tam było? Musi udzielić mi audiencji, jestem prawowitym następcą tronu, jestem królem.

- Mortiferze, ledwo przeżyliśmy. - Przekrwione oczy Fimusa szkliły się niebezpiecznie. - Daj temu pokój.

- Słuchajcie mnie! Nie wszystko jest stracone, Victor myśli, że starł nas na proch, że nas pokonał, a my wrócimy ze wsparciem Laacrinii, zbierzemy armię, zaatakujemy z zaskoczenia!

- Dość!!! - wrzasnął Fimus i huknął pięścią tak mocno w stół, że talerze podskoczyły, a piwo rozlało się po drewnianym blacie. - Dość Mortiferze, na wszystkie piekielne demony! Victor nas pokonał, starł nas na proch! Zostało nas siedmiu, jesteśmy ranni, ledwo żywi, bez grosza przy duszy! A król Laacrinii to ciura, bękart i idiota, jego kraj to zbieranina zawszonych bandytów, ladacznic i samej hołoty! Dość, już dość!!

Mortifer zacisnął usta i wbił wzrok w rozlane piwo. Fimus wypadł z karczmy na zewnątrz nawet nie trudząc się zamknięciem drzwi. Na dworze znowu zbierało się na burzę, a w głównej sali zrobiło się jeszcze ciemniej niż zwykle. Prawowity następca tronu nie tknął więcej jedzenia, a niemal niewidoczny Hanor dolewał do jego kufla piwa, póki ten siedział na dole trawiony własnym gniewem, rozpaczą i ciemnymi myślami.

Nocą szalała burza. Błyskawice rozcinały niebo niemal bez przerwy, a łoskot gromów nie ustawał. Kaskady wody lały się z nieba niczym z wodospadu. Mortifer niespokojnie rzucał się na łóżku, w sennym widziadle był chłopcem, podlotkiem jeszcze, jechał na koniu w towarzystwie ukochanego wuja. Victor zastępował mu ojca, był przez niego ubóstwiany, kochany bardziej niż jego brat, tragicznie zmarły, gdy chłopiec miał cztery lata. Każda cenna chwila, którą poświęcał bratankowi, była dla młodego księcia ogromnym skarbem. Wszak wuj miał tyle obowiązków piastując urząd króla, że Mortifer sam dziwił się, jak potrafił wykraść tyle czasu na polowania, zabawy i gry właśnie z nim. Marzył o tym, żeby być dokładnie takim samym człowiekiem, jak wuj, gdy po osiągnięciu wieku męskiego przejmie tron.

We śnie wiedział o tym, że Victor jest potworem w ludzkiej skórze, nie mógł jednak przetłumaczyć tego młodemu księciu, który z uwielbieniem patrzył na wuja. Tak jakby chłopiec był odrębną osobą, zupełnie inną niż on, dorosły Mortifer. A potem nagle błękitne niebo zakryły stalowe chmury, a zamiast deszczu popłynęły strugi krwi. Uśmiech uwielbianego wuja zamienił się w grymas pogardy i triumfu. Mały chłopiec stał na środku pola bitwy, próbował uciec, lecz nie mógł się ruszyć. Do jego uszu doleciała dobrze znana komenda. Odwrócił się tylko na chwilę, by zobaczyć jak w szeregach wroga żołnierze napinają swe łuki. W przenikliwej ciszy, która nagle nastała, usłyszał świst strzał. Tak rozpaczliwie pragnął się ruszyć, uciec, zasłonić się!

Obudził go jego własny wrzask. Ethel siedziała przy nim, w białej koszuli nocnej, ocierając mu twarz i przytrzymując go, by się nie wyrywał i nie spadł z łóżka.

- Już dobrze, ciiii... - uspokajała Mortifera jak małe dziecko. - Miałeś tylko zły sen, teraz wszystko już będzie dobrze.

- On jest potworem! - krzyknął nie rozumiejąc jeszcze do końca, co się stało. - Zamordował mojego ojca, zamordował własnego brata! Okłamywał mnie przez tyle lat, a ja go kochałem, oddałbym za niego życie!

- To był tylko sen Mortiferze, już go nie ma. Jesteś w Ostatniej Gospodzie, a ja jestem Ethel, pamiętasz?

Tak, pamiętał. Niezwykłe cienie igrały na twarzy córki karczmarza, a światło rzucane przez jedyną, małą świeczkę, przecinane raz po raz oślepiającym światłem błyskawicy nadawało całej scenie nierealności. Ethel wyglądała jak piękna zjawa, duch kochanki, który objawił się mężczyźnie w burzową, mroczną noc. Gdy powiedział jej o tym zaśmiała się tylko i przekrzywiła głowę na bok, dając Mortiferowi do zrozumienia, że plecie niepoważne rzeczy.

- Pocałuj mnie - poprosił ją.

Gdy nachyliła się nad nim jej włosy otuliły go niczym koc, załaskotały w policzek, a jego serce zabiło mocniej. Musnęła wargami jego czoło, a potem dłonią zmierzwiła włosy, wstała z jego łóżka i nim zdążył się zorientować, wyszła z pokoju zabierając świecę. Nie tego oczekiwał mówiąc jej, aby go pocałowała.

Poranek był chłodny, mglisty i dziwnie cichy. Mortifer schodząc na dół był przekonany, że jest pierwszym, który tam się pojawi. Nie krył zdziwienia, gdy zobaczył Fimusa, Ve-sana, Neko, A'missa i Tonata siedzących przy długiej ławie. W powietrzu unosił się zapach mleka, a na drewnianym blacie leżało siedem kubków i wielki dzban białego płynu. Przyjaciele powitali go skinieniem głowy lub uniesioną dłonią, żaden z nich nie wydawał się skory do rozmowy, więc i on usiadł między nimi w milczeniu. Po chwili Hanor podał śniadanie - jajecznicę z jeszcze skwierczącymi skwarkami. Karczmarz i jego córka usiedli przy ławie i razem z nimi jedli posiłek. Brakowało jedynie Septema.

Ostatni z nich nie wstał tego dnia z łóżka. Leżał blady, wyprostowany, z szeroko otwartymi oczami, wpatrywał się w sufit, choć zapewne zamiast stropu widział zupełnie inne obrazy. Ethel zapewniała, że jego rany nie są poważne, a stan, w jakim się znalazł, jest wynikiem szoku, jakiego doznał podczas bitwy. Przyjaciele nie dziwili się, rozumieli doskonale, co tak przeraziło Septema. Sami widzieli na własne oczy, co działo się na polu bitwy, ich również prześladowały te same sceny. Neko zarządził, że jeden z nich powinien zawsze być w pobliżu, by pomóc przyjacielowi w razie potrzeby i postarać się sprowadzić go z powrotem do tego świata, póki łódź nie dobiła do brzegu.

I tak właśnie zaczął się pierwszy dzień czekania na przewoźnika.

Okolica była cicha i spokojna, w pobliżu nie było żadnych gospodarstw, a przechodzący nieopodal trakt był rzadko uczęszczany. Wydawało się, że w tym zaciszu nic im grozić nie może, jednak większość gości karczmy wolała nie pokazywać się na zewnątrz. Ve-sanu został na górze razem z Septemem, jako pierwszy miał przy nim czuwać. Fimus kazał Hanorowi rozpalić w wielkim kominku w ogólnej sali i usiadł przy nim tak blisko, jak tylko mógł. Choć jesień jeszcze na dobre nie zagościła w dolinie, zimno dawało się wszystkim we znaki. Neko i A'misso siedzieli w odległym kącie i od czasu do czasu zamieniali ze sobą kilka zdań niemal szeptem. W karczmie panowała grobowa atmosfera.

Jedyną osobą, która tak jak Mortifer była zainteresowana ponownym ruszeniem na Victora, był Tonat. Obaj mężczyźni wybrali się na spacer wzdłuż rzeki, by w spokoju porozmawiać o tym, co powinni dalej zrobić, dokąd ruszyć i kogo prosić o wsparcie. Tonat był młodym wojownikiem, urodzonym w niewoli, przeznaczonym do wcielenia w szeregi armii Victora. Mortifer liczył się bardzo z jego zdaniem, zapominając o tym, że nie miał takiego doświadczenia jak Fimus lub Neko. Brak taktycznego wykształcenia nadrabiał zapałem i ogromną wiarą w zwycięstwo nad tyranią, czym imponował młodemu księciu. Odznaczył się już wcześniej udanym buntem w wojskowej szkole, podburzeniem niewolniczej młodzieży do walki z katującymi ich ludźmi Victora. Nikt poza nim nie chciał słuchać Mortifera, cała reszta ocalałych przyjaciół wolała rozpaczać, pogrążać się w żalu, smutku i przegranej. Młody książę chciał czegoś więcej! Nie chciał się poddawać, godzić z losem, chciał na przekór wszystkim pokazać, że póki żyje, póty jest nadzieja na to, że królestwo jego ojca zostanie oddane w ręce prawowitego władcy, a rządy mordercy i tyrana odejdą raz na zawsze starte z powierzchni ziemi przez jego armię. Nie chciał pamiętać tego, co działo się wczoraj, nie chciał wciąż wracać pamięcią do makabrycznych scen. Zapomnieć i myśleć tylko o tym, co jeszcze kiedyś osiągnie!

Gdy wracali z Tonatem do karczmy było już wczesne popołudnie. Nie jedli obiadu, a mimo to nie czuli głodu. Pokrzepiony rozmową Mortifer miał dużo lepszy nastrój, chciał od razu wtajemniczyć w ich nowe plany resztę przyjaciół, miał jednak świadomość tego, że Fimus się wścieknie, A'misso wyśmieje, a Neko nawet nie skomentuje uznając to za fanaberie młodzieńczych umysłów. Więc kiedy zobaczył Ethel krzątającą się wśród drobiu i kóz, kazał Tonatowi wracać, a sam skręcił w stronę zabudowań gospodarczych.

- Przepraszam za wczoraj - powiedział podchodząc, a córka karczmarza z zaskoczenia upuściła kosz z ziarnem dla kur.

- Mortifer! Nie słyszałam twoich kroków...

- Nie bój się, nie jestem duchem - zaśmiał się i pomógł pozbierać jej ziarno.
Ethel uśmiechnęła się do niego, po chwili jednak zmarszczyła brwi i pogroziła mu palcem.

- Gdzieś ty się podziewał? Powinnam już dawno zmienić ci opatrunki! Twoi przyjaciele martwili się.

- Oni nic innego nie robią, tylko się martwią – mruknął. - Wydaje mi się, że z moimi ranami coraz lepiej. Trochę boli to udo, ale ty masz talent w rękach, goi się szybko. Tylko strasznie mi zimno...

Mortifer pozwolił zaprowadzić się do karczmy. Ethel odgrzała mu w kuchni resztę obiadu, ale jadł bez apetytu, zupełnie jakby przeżuwał w ustach glinę. Przemyła raz jeszcze wszystkie jego rany, założyła opatrunki i ciaśniej owinęła kawałkami płótna. Nie wyglądało to dobrze, choć krew nie ciekła skaleczenia nie chciały się zasklepić. Dziewczyna zganiła go za lekkomyślne, niemal całodniowe wycieczki w takim stanie. Nie chciała słuchać tego, że wspólnie z Tonatem wymyślili znakomity plan, że w krótkim czasie będą mogli odbudować swoją armię i że nie wszystko jeszcze stracone. Mortifer nie rozumiał, dlaczego jest taka uparta i nie widzi, że on walczy także i o jej wolność!

- Tutaj to nie ma znaczenia - mówiła mu. - Tutaj jesteśmy odcięci od tamtego świata i jego zmartwień.

- Ale czy ty nie rozumiesz, że zamykając się w tej dziczy przed niczym nie uciekniesz? - starał się ją przekonać, niemal wpadł w gniew. - Najlepiej uciekać, tak?! Nie przejmować się, że Victor masowo morduje ludzi, hoduje niewolników jak zwierzęta, co dzień ucztuje obżerając się i chlając do upadłego, kiedy jego lud kona z głodu?!

- Ja przed niczym nie uciekam, tutaj po prostu nie sięga władza twojego wuja.

- Nie sięga?! Poczekaj, aż Victor wyciągnie swoją łapę po Laacrinię! Jak jego wojsko zacznie przekraczać granice! Jak zamorduje twojego ojca tak, jak zamordował mojego!

Chciał otworzyć tej dziewczynie oczy, chciał jej pokazać, jak wielki błąd popełnia nie angażując się w walkę, chociażby ideologiczną. Wtedy jednak do kuchni wszedł Hanor. Musiał słyszeć jego krzyki, bo minę miał niezadowoloną i ciskał wzrokiem to na Ethel, to na Mortifera, czekając zapewne na wyjaśnienie tej awantury. Książę bez słowa wyszedł z kuchni zostawiając ojca z córką. Był pewien, że jego poglądy nie odbiegają od jej poglądów, a nawet święcie był przekonany, że to on jej wpoił bzdury o nie angażowaniu się we wszystko, co nie dotyczy ich skrawka ziemi.

- Nie przyprowadziłaś kóz - powiedział Hanor, a gdy dziewczyna przechodziła obok niego złapał ją za ramię i przytrzymał. - Zostaw go w spokoju, Ethel. On nie jest z twojego świata!
 
Milly jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem