Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2010, 14:19   #1
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] Śpiąca pani major - SESJA ZAWIESZONA

"Każde miejsce ma swój klimat. Ma swoją niepowtarzalną duszę, to ona decyduje jacy ludzie zamieszkują to miejsce. To ona decyduje czy się dane miejsce lubi czy nie.
Nowy Jork też ma swoją duszę. A raczej jak kiedyś powiedział mój jeden znajomek z Salt Lake City jest opętany przez dziesiątki rozbitych, skrajnie różnych dusz. Może i miał swoją rację.
Przez co rozpoczęła się ta awantura? Przez ideały JT i Piątki. Przez chciwość Jamesa. Przez niewiedzę i naiwność Charli. Przez ciekawość nurtującą Hillarego. A tak generalnie to przez to, że ktoś był od nich sprytniejszych. Bo jak to mówią u nas w Vegas: Zawsze znajdzie się ktoś cwańszy. Tak było i tym razem…"


Rozdział 1: Śpiąca królewna

Wołali na niego Neo. Ksywka powstała zanim przystał do Czerwonych, zanim jego armia dostała po dupie, nawet zanim wstąpił do niej. Jako gówniarz pojechał z ojcem do Vegas. Gdy ojciec ubijał interesy posłał go do kina gdzie akurat grali: „Matrixa”. Tak mu się spodobał image bohaterów, że po powrocie do domu sam zaczął się tak nosić. Cóż, szybko musiał porzucić dziecięce zabawy, cywilizacja w postaci wojsk NJ chciała pomóc braciom, którzy ucierpieli w wyniku apokalipsy. Mimo, że tamci nie chcieli pomocy. W cale wojna nie toczyła się o pola uprawne, których Nowy Jork nie miał za to rodacy Neo mieli pod dostatkiem. Wtedy po raz pierwszy chwycił karabin, pod okiem niedobitków przedwojennego oddziału Delta Force uczył się strzelać. Uczył się bronić.
Przegrywali. Dostawali po dupie. Ale walczyli, gotowi przelać ostatnią kroplę krwi. Twarze widziane w okularze lunety odchodziły w niebyt.
Pierwsi pękli jak zwykle politycy. Dogadali się z starym Collinsem. Poszerzyli terytorium NJ w zamian za amnestie i ochronę. Ochronę! Nazwali by to po imieniu, okupacją.
Wtedy przystąpił do Czerwonych. Radykalnego odłamu Lincolnistów, którego znakiem rozpoznawczym były czerwone arafatki zawiązywane na lewym ramieniu.
Dzisiaj wszystko miało się zmienić.

Przeszedł przez posterunek oddzielający Akademicką od Ziemi Niczyjej. Chwilę pożartował ze znudzonymi żołnierzami. Delikatnie zasugerował, że idzie w ruiny na intymne spotkanie z pewną damą by uniknąć nadopiekuńczości jej rodziny. Został przepuszczony bez problemu. Nawet go nie obszukali. Zresztą co by znaleźli? Chustę zostawił w domu a pistolet? Każdy zabierał broń gdy szedł do Ziemi Niczyjej. A że odrestaurowany? Po prostu mu się nieźle powodziło.

Zostawił posterunek za sobą i odbił w lewo. Był czujny. Ziemia Niczyja była domeną nie tylko gangerów i szczurów, którzy nawiasem mówiąc stanowili niebezpieczeństwo nawet dla wyszkolonego żołnierza, pechowiec mógł spotkać mutki a te miały zwyczaj nie zauważania kulek 9mm.

Zamarł, pistolet pojawił się momentalnie w jego ręku. W mgle, jakieś trzydzieści metrów przed nim ktoś stał. Stał i czekał…

JT

Uspokajałeś się. Wyrównywałeś oddech i starałeś się analizować na zimno. Nie panikowałeś i nie traciłeś głowy. W końcu taka sytuacja to dla Ciebie nie pierwszyzna. Tym razem miałeś naprzeciwko siebie „tylko” ludzi, nie maszyny. Chłopaków, którzy po dostaniu kulki tracili chęć do walki, nawet gdy jeszcze żyli. W większości rekrutów po szkoleniu, może paru weteranów, którzy wcześniej tłukli się na Froncie. Którzy płacili krwią za bezpieczeństwo… Stop! Takie myślenie w niczym nie pomaga. Naprzeciwko siebie zaraz będziesz miał wroga. To się teraz liczy.
Wiedziałeś, że reszta rebeliantów nie radzi sobie tak dobrze z stresem przed walką. Nawet Ci wyszkoleni nerwowo poprawiali chwyt na broni.
Przydałby się Neo, weteran był symbolem. W końcu kiedyś stanął zbrojnie przeciwko żołnierzom NJ. Nie kryjąc się jak szczur, nie kąsając i uciekając. Wraz ze swoimi towarzyszami regularnie bił się w polu. Nie pozwalający na aneksje ziem. Jego spokój zwykle udzielał się innym. Znali go dłużej niż Ciebie i nie oszukujmy się, był też bardziej opanowany. Chłodny uśmieszek, spokojny głos… Niestety strzelec wyborowy się spóźniał. Może go dorwali? Nie miałeś zbytnio kim go zastąpić. Nieobecność lubianego weterana odbijała się na morale innych bojowników.
Cel, trzeba się skupić na celu. Konwój już ruszył, pechowo w większej ilości. Liczba żołnierzy się zgadzała, około trzydziestu. Ale był dodatkowy samochód. Opancerzony van jechał za ciężarówką. Co tam było?
W każdym bądź razie gdzieś w tym konwoju był cel. Miałeś jego zdjęcie. Łysawy, niski i szczupły mężczyzna po trzydziestce. Kurier, przewożący ważne informacje. Ważne dla ruchu oporu i wywiadu Hegemoni.
Zakląłeś w myślach. Gdzie ten Neo. Szpica konwoju będzie tu za parę minut!
Pojawił się ale o dziwo nie na stanowisku, przyszedł prosto do Ciebie. Zaświecił latarką, dwa krótkie sygnały i zatoczony mały okrąg. Znak mówiący: „swój”.
Trochę starszy od Ciebie, o parę lat. Krótko ostrzyżony, jakby trochę zapuścił włosy i postawił je na żel faktycznie przypominałby Reevesa. Podszedł szybko do Ciebie, przykucnął obok chowając się za murem. Wyciągnął z kieszeni fajki, zaczął mówić jeszcze nim odpalił.
- Dostałem cynk. Wystawili nas. Wiedzą o naszej zasadzce, konwój ubezpiecza kompania Marines. Ale cel ponoć jest z nimi. Co robimy? Informacje nie są zbyt pewne.

Jack „Piątka” W.

Ćwiczyłeś. Ciało nie miało prawo Ciebie zawieść. Nigdy. Miałeś zbyt ważny cel przed sobą by móc na to pozwolić. Ktoś zapukał do drzwi baraku. Chwyciłeś Meduzę i lekko zadyszany wyjrzałeś. Zobaczyłeś tylko uciekające dzieciaki. Też sobie zabawę znalazły. Postanowiłeś je nastraszyć. Jak chcą adrenaliny to będą ją miały. Oczywiście nic niebezpiecznego. Ot pogonić dzieciaki. Poczekałeś aż podbiegną znowu, tym razem do baraku obok zajmowanego przez robotnika i jego rodzinę. Otworzyłeś znienacka drzwi i… Uderzyłeś nimi o cegłę. Konkretnie o połówkę cegły. Idealnie przeciętą. Zakląłeś. To był znak. W kryjówce była bardzo ważna informacja. Zawsze Twój „przyjaciel” jakoś zmuszał Ciebie do otwarcia drzwi i kładł tam połówkę cegły. Oznaczało to, że masz się śpieszyć. Zabrałeś szybko przydatne „drobiazgi”. Szczególnie ten parokilowy walący po łapach jak wściekły byk drobiazg. Pochowałeś swoje nieliczne wartościowe graty i wyszedłeś.
Nie zachowywałeś szczególnej czujności, nie rozglądałeś się jak paranoik oglądając co rusz. Po prostu szedłeś jak zawsze, po prostu zawsze byłeś czujny.
W ruinach wieżowca był sejf w podłodze. Gdy pierwszy raz tam zerknąłeś znalazłeś list i prasę do naboi. Pierwotnie właściciel trzymał tam pewnie biżuterie i pieniądze. Teraz otrzymywałeś w nim instrukcje. Upewniłeś się czy nikogo nie ma i wybrałeś odpowiednią kombinacje. W środku znajdowała się pożółkła kartka A4 z odręcznie napisaną wiadomością. Pismo było równe, niemal kaligraficzne.

Cytat:
Wywiad Hegemoni wystawił chłopców z ruchu oporu. Myślą, że robią zasadzkę na niczego nie spodziewający się wojskowy konwój. Tak naprawdę stanął do walki z przygotowanymi marines. Wywiad Hegemoni chce po wszystkim sprzątnąć zwycięzców i uprowadzić kuriera, który jest eskortowany przez żołnierzy.
Mam nadzieję, że pomożesz mi przeszkodzić im w tej niegodziwości i uratujemy osoby gotowe oddać życie za swoje ideały.
Przyjaciel
Pod spodem była mapka. Szlag! Mogłeś dojść tam skrótem w dwadzieścia minut ale za dobrze nie znałeś Ziemi Niczyjej. Skracanie drogi mogło się skończyć wlezieniem na degeneratów, mutki czy zwyczajnie przejściem przez budynek, który runie na Ciebie. Przydałby się przewodnik.

James DeLucca

Wciągnąłeś dym nikotynowy do płuc. Na całe szczęście Mike wymontował ciągle jakimś cudem działający czujnik dymu. Nie chciałeś wywoływać deszczu w zamrażalce.
Pomieszczenie było wielkości sporego pokoju. Z trzydzieści metrów kwadratowych. Za to skromnie wyposażone. Generator zapewniający przez tyle lat prąd dla stojącego hibernatora. Przy zamrażalce konsola. Pod ścianą do nie dawna hermetycznie zamknięta szafa z garsonką, bielizną i rzeczami osobistymi zamrożonej. Już dawno wybebeszona. Do tego niewygodne krzesło na którym rozwaliła się Alice i żelazne biurko. W biurko znaleźliście coś co mogło stanowić jakąś tam wartość. Zakonserwowanego sig-sauera P226 z paczką naboi.
Ale to wszystko to było marność. To było nic przy tej po którą przyszliście. Mike i Walt mogli się ślinić na widok nagiej dziewczyny, szczupłej ale nie chudej. Zadbanej, która nigdy nie doświadczyła radiacji. Której ciała nie szpeciły znamiona mutacji czy blizny ciężkiego, powojennego życia. A przede wszystkim atrakcyjnej czego o sobie nie mogła powiedzieć Alice. Widziałeś to w jej zawistnym wzroku. Doktor Charlie Newsom. Ty widziałeś coś więcej niż tamta trójka, może jeszcze tylko Derek miał pojęcie na co trafiliście. Uczestniczkę projektu Generacji „O”. Osobę, która gdyby miała jeszcze trochę czasu stworzyłaby nadczłowieka. O IQ Einsteina i ciele sportowca. Moloch nieudanie próbował kontynuować ten projekt od początku wojny. Wychodziły mu pokraki, nędzne namiastki człowieka. Gorsze od niego.
Spojrzałeś na odliczanie, do przebudzenia było jeszcze 5453 dni. Wpisałeś komendę i wybrałeś opcję: „obudź”.
Hibernator wydał syk, klapa powoli zaczęła się otwierać. Po pokoju rozprzestrzeniła się para. Przywracałeś właśnie światu kogoś kto powiedział sobie: „od dziś to ja będę Bogiem”. Kto zignorował wszystkie zasady moralne. Kogoś kto pomoże Ci ubić Twój interes życia.

doktor Charlie Newsom

I wtedy nastała światłość. Tak ktoś cynicznie mógłby określić Twoje przebudzenie. Tobie jakoś nie chciało się wyszukiwać metafor czy sięgać po łacińskie: „Lux Perpetua”.
Faktycznie światło Ciebie oślepiło. W końcu nie używałaś wzroku ile? Pięćdziesiąt lat? Po takim czasie miało nastąpić automatyczne wzbudzenie.
Słuch zaczął działać jako pierwszy, co prawda nie najlepiej. Głosy dochodziły do Ciebie ostro przytłumione. Nie potrafiłaś określić ani słów ani nawet płci mówiącego. Mówiących?
Potem był dotyk. Czułaś jak zautomatyzowane przyssawki i igły odłączają się od ciała. Przez tyle lat żywiły Ciebie, odprowadzała produkty wydalnicze organizmu, dbały o stan zdrowia. Teraz sama będziesz mogła o siebie zadbać.
W ustach czułaś suchość. Chciało Ci się pić jak jasna cholera.
Potem zaczęłaś widzieć. Najpierw kontury a potem całe sylwetki.
Mężczyzna stojący najbliżej Ciebie był ubrany po wojskowemu ale nie w pełen mundur. Koło pięćdziesiątki, blada, pomarszczona twarz, wyłupiaste oczy i przerzedzone włosy. Odsunęłabyś się gdybyś miała gdzie. I gdyby nie mięśnie, które jeszcze nie do końca Ciebie słuchały.
Trochę dalej, na wprost Ciebie stało dwóch mężczyzn. Barczysty murzyn w zielonej kamizelce i parodniowym zarostem na twarzy trzymał kałasznikowa. Jego kompan, znacznie od niego niższy młodzieniec z spieczoną słońcem skórą miał dziwnie rozbiegane oczy. Wszystko byłoby ok gdyby się tak bezczelnie na Ciebie nie gapili. Po sekundzie dotarło do Ciebie, że leżysz naga.
Za bezczelną dwójką stała kobieta, Twoja rówieśniczka. Przetłuszczone włosy, nalana, nieatrakcyjna twarz i waga bardziej pasująca do wspomnianego wcześnie murzyna niż kobiety czyniła z niej osobę brzydką. Lekko mówiąc. Wpatrywała się w Ciebie uważnie. Jak jastrząb w ofiarę.
Ostatnią osobą w pomieszczeniu był czterdziestolatek ubrany w garnitur. Wyglądający jak businessman. Stał najdalej i jako jedyny nie miał skupionego wzroku na Tobie. Obserwował wyłupiastookiego.
Reasumując życie jest piękne. Obudziłaś się nie wiadomo kiedy w towarzystwie piątki szabrowników. Naga. Po prostu pięknie!

Hillary „Hillbilly” Bilberg

Droga od Appalachów do NJ jest długa i ciężka. Bandyci, zwierzęta, mutanty. Na szczęście zorganizowane grupy zwykły polować na inne zorganizowane grupy a wszelkie tałatajstwo bez broni palnej mogło Ci naskoczyć.
Już od trzech dni wędrowałeś po terenach Nowego Jorku. Poznałeś to po patrolach wojskowych, zorganizowanych miasteczkach i próbie oclenia wszystkie co tylko było można.
Kierowałeś się prosto do właściwego miasta. Musiałeś tam dostarczyć to po co przyszła misja z NJ. Dokumentację projektu „Generacja O” z placówki Beta. To w niej zajmowano się możliwością zwiększenia IQ u przyszłych nadludzi. Z skutkiem pozytywnym jak się okazało.
Jednak najważniejsze informacje to nie były te, które widniały w dokumentach i na twardych dyskach. Pamiętałeś to co przekazał Ci umierający dowódca misji. Wiedziałeś gdzie spokojnie zahibernowana spoczywa jedna z ważniejszych osób biorących udział w przedwojennym projekcie. Osoba, która mogła mieć wiele ciekawych informacji.

Dotarłeś do miasta właściwego, rzadka mgła zalegała wszędzie i z każdym krokiem gęstniały, unosiła się co raz wyżej.
Skierowałeś się w stronę posterunku żołnierzy. Barak, pozycje strzeleckie obłożone workami z piaskiem i reflektor. Dwóch żołnierzy spojrzało na Ciebie leniwie i… Podniosło broń. Często tak na Ciebie ludzie reagują. Dwa kałachy mierzyły prosto w Twoją pierś.
- Ani kroku! Sierżancie, mamy jakiegoś gagadka!
Z baraku wyszedł następny wojskowy, spojrzał na Ciebie i zaklął. Rzucił coś w kierunku pomieszczenia i wyszedł z niego czwarty żołnierz, najmłodszy o ile mogłeś to ocenić. Spojrzał na Ciebie. Zaczął rozmawiać o czymś z sierżantem.
Stałeś jakieś sto metrów od posterunku. Dwie lufy ciągle w Ciebie mierzyły. Sierżant w końcu wydarł się na młodego i ten chcąc nie chcąc powlókł się w Twoją stronę. W łapach trzymał kałacha. Zatrzymał się jakieś dwadzieścia metrów przed Tobą.
- Kim jesteś… To znaczy… Witaj przybyszu w Nowym Jorku, stolicy demokraci. Klejnocie Nowej Ameryki. Jeśli chcesz wejść do miasta musisz zdać całą broń wyszczególnioną w kodeksie prawnym.
Machnął lufą w Twoim kierunku.
- To znaczy to ustrojstwo.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 16-01-2011 o 12:29.
Szarlej jest offline