Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2010, 18:39   #72
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Był pewien, że zarażonych ludzi, którzy kiedykolwiek ujrzeli światła lekarskie, klasyfikowano jako D.O.A. Dead on arrival, choć, oczywiście, ostatnimi czasy definicja śmierci wymykała im się z rąk. Czuł się tak samo martwy, jak trupy, które spotykał – a może był czymś jeszcze gorszym, bowiem pozbawione zdrowego rozsądku trupy ożywione przez wirus nie miały żadnego wyboru. On miał, a przynajmniej łudził się, że miał. I przegrywał zawsze wtedy, kiedy ten wybór miał dokonać – choć zwątpił w to, żeby mogło wyjść z niego jakieś dobro.
Radcliffe nie wierzył w dobro – dobro zawsze wynikało z jakiejś cholernej doktryny moralnej, obojętnie, czy istniała ona w jego głowie, czy w głowach całej reszty. Nigdy nie miało to nic wspólnego z prawdą, z aniołami ani nawet z dobrym smakiem. Ludzie zamknęliby go za rżnięcie małych dziewczynek tylko dlatego, że sami poczuliby się lepiej – nic więcej, nic mniej. Stąd – pomyślał Daniel – cały system sądowy w Ameryce jest oparty na zaledwie dobrym samopoczuciu jego sędziów.
Szczerze mówiąc, moralność zawsze śmierdziała.
- Uważajcie. Jeśli jest zarażona, to jeszcze nie do końca. Widzicie jakąś ranę?�-
- Nie –
Radcliffe złapał za krótkofalówkę. - Ale zrobię tej kobiecie przysługę.
Rzucił krótkofalówkę, wycelował w głowę kobiety i strzelił.
- Ffffuuu – zdmuchnął dymek, który pozostał po wystrzale. - Jeżeli wirus zaczyna roznosić się przez powietrze, to wszyscy jesteśmy w sporej dupie, nie sądzicie?
Doprawdy, nie dbał, czy ktokolwiek mu odpowie.
- W każdym razie, aż do momentu, do którego znajdziemy jakiś filtr powietrza. Jeśli sytuacja jest naprawdę tak zła, czyli to cholerstwo rozszerzyło się poza granice stanu, to gdzie można uciec? Nie będzie żadnego jedzenia bez rolników, którzy, nawiasem mówiąc, też będą zarażeni. W sumie: Radzę klepać zdrowaśki, żeby Bóg albo ktoś inny w końcu zainteresował się tym, przez co my tu przechodzimy.
Zaśmiał się krótko.
- Niedługo będziemy, jak tamta. Staniemy na drodze i będziemy sobie czekać, aż przyjadą kolejni frajerzy, którzy nas rozjadą. A jednak...
Zamilkł nagle, kiedy zadzwonił jego telefon. Jako że znajdowali się pośrodku osady, gdzie nikogo nie było wokół, było nieco czasu, żeby porozmawiać z kimś. Z kimś...
- Danielu? Danielu
– telefon komórkowy zatrzeszczał. Odszedł nieco dalej, żeby złapać sygnał.
Daniel nie zwracał uwagi na resztę, ale gdyby tylko wiedział, mógłby zrozumieć, że stał po prostu na środku, wyalienowany z wszelkiej konwersacji. Że nie było żadnego dzwonka telefonu i że nie rozmawiał z nikim, a tylko szybko poruszał ustami, gapiąc się w przestrzeń.
Być może była to forma obrony umysłu Daniela przed tym, co spotkało jego znajomych, skoro przyjaciół raczej nie miał (paranoja i podejrzliwość wykluczały go ze zwykłego społeczeństwa – kiedy już raz zaczniesz, zawsze jest albo albo – albo staniesz się paranoikiem u szczytu władzy, albo skończysz jako samotny dziwak nękany przez swoje koszmary).
- Chciałbym, żebyś mnie posłuchał, Danielu – mówił głos z jego własnej głowy, który postanowił oszukać Daniela, że ukrył się w rozładowanej komórce. - Jest to bardzo ważne. Jest to bardzo, bardzo ważne.
- Blanchett? Kate Blanchett? Ty...
- Danielu, Danielu, Danielu
– zacmokał żeński głos po drugiej stronie. - Nie martw się o mnie. Jestem tutaj bezpieczna.
- Och, to dobrze, to dobrze –
rzęził Radcliffe. - Gdzie jesteś?
- Jestem w KHRDGHLMNF, pamiętasz, jak tam byliśmy?
- Tak... Tak... Pamiętam to miejsce...
- Danielu! Musisz mnie posłuchać, jeśli kiedykolwiek chcesz się uwolnić od dzieci i być razem ze mną?
- Skąd... -
wykrztusił. - Skąd wiesz, że dzieci mnie obserwują?
- Ja widzę wszystko, Danielu. Od czasu, kiedy spotkaliśmy się w tym mieście. W...

Wrzaski po drugiej stronie linii. Szumy. Choć wszystko działo się w jego umyśle, nie uznał za stosowne, by się odzywać.
- Dhhhnlu... Dhhnlu... - pulsował głos.
- Tak? Tak, słucham? - mamlały jego wargi.
- ...mmmusisz żyć, Danielu. Musisz. Nie możesz pozwolić, żeby ludzie, którzy są z tobą, zginęli. Oni są twoją gwarancją, że dotrzesz bezpiecznie tam, gdzie ja jestem. Musisz szukać odtrutki, Danielu, odtrutki na wirus.
- Tak... Odtrutka... Razem...

Transmisja kończyła się – a halucynacja rozpływała się. Nieco trzeźwiejszym wzrokiem spojrzał na komórkę i stwierdził, że jest rozładowana(cholera by mać tej baterii, pomyślał Daniel, może bym mógł dłużej porozmawiać z Kate).
Podszedł do reszty.
- Jestem pewien, że ta kobieta była zarażona – rzekł zimnym, zdeterminowanym głosem. - Nie sądzę, żeby ktokolwiek z zewnątrz był godny naszego zaufania. Tak właściwie, ludzie, których dotychczas spotykaliśmy, albo chcieli nam zrobić kuku, albo chcieli nas zeżreć.
Spojrzał do paczki papierosów. Nie było już żadnego.
- Moglibyśmy się tu zatrzymać, jeśli są tu puste domy. Gdyby ukryć samochody... Przynajmniej na tyle, bym mogła sprawdzić, czy ktoś z nas jest zarażony. I czy stężenie wirusa w powietrzu faktycznie jest tak silne...

Daniel był zmęczony samym sobą – halucynacjami, życiem. A jednak, był tu ktoś, kto mógł mu pomóc – obojętnie, czy miał trafić do psychiatryka, czy skończyć z kulą w skroni jako zbyt groźny psych, by dalej podróżować. Chciał to zakończyć – zakończyć to wszystko, ale przyłożenie sobie wylotu lufy do ust przestało być rozwiązaniem. Chciał... Chciał odejść, nie umrzeć.
- Tak – zwrócił się do Greena. W jego głosie pobrzmiewała nieznana wcześniej nuta; ktoś, kto by go nie znał, mógłby wziąć to za zaufanie, jakąś próbę zawiązania kontaktu. - I tak nie będziemy mogli się tutaj długo zatrzymać, ale chyba przyda nam się przeszukać tą wieś.
Odbezpieczył broń. Był gotowy.
- Przeszukamy okolicę... Maria, czy w labie było coś, co mogłoby oczyścić powietrze z tego syfu? Albo czy w pobliżu jest jakiś lab, który okazałby się na tyle bezpieczny, żeby prowadzić w nim badania, by skończyć z tym? Chyba jesteśmy jedynymi, którym w głowie zostało na tyle, żeby zrobić cokolwiek przeciwko temu wirusowi.
Nie miał złudzeń – wiedział, że słowa, które wypowiada, są w zasadzie puste, ponieważ kto jak kto, ale o zdrowej głowie to on nie mógł mówić. Jego życie wewnętrzne przypominało sztorm, gdzie wszelkie zasady poddawane były ciągłemu zwątpieniu, gdzie nic nie było trwałe. A jednak, w tym właśnie momencie wygrywało w nim coś, co on i inni mogliby nazwać „dobrem”. Miał nadzieję, że dostrzegą to.
Był zbyt połamany w samym sobie, żeby ubierać swoją konkretną propozycję w jakieś wolnościowe hasełka – od takich rzeczy był Green.
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 11-12-2010 o 20:58.
Irrlicht jest offline