Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2010, 23:06   #1
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
[Storytelling]I choćbym szedł ciemną doliną...

Rozdział 1

Zmiany w raju


11 październik 2011 roku. Godzina 15:37. Waszyngton D.C. Wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Niebieski dywan z nieśmiertelnym godłem orła Bielika w okręgu prezentował się jak zwykle nienagannie. Jedyny człowiek, który aktualnie zajmował ten gabinet nigdy nawet nie widział sprzątaczek codziennie dbających by zachować majestat tego miejsca. W powietrzu unosił się zapach historii, dający się wyczuć tylko w nielicznych miejscach. Tu za starym XIX wiecznym dębowym, masywnym biurku zapadały decyzje zmieniające świat. Z każdym upływającym rokiem i systematycznym zwiększaniem środków bezpieczeństwa zapoczątkowanym jeszcze za kadencji Clintona Biały Dom zamieniał się bastion, nie tylko o symbolicznym znaczeniu. Strach przed terroryzmem odbił swoje piętno także tu, w sercu amerykańskiej demokracji. Mimo to dla obecnie urzędującego prezydenta spokój tego miejsca wciąż był zdumiewający. Spokój do którego z początku nie mógł się przyzwyczaić człowiek, który piął się w górę słysząc w tle wielotysięczne rzesze ludzi.



E Pluribus Unum. Sentencja, która znajdowała się także na rewersie większości amerykańskich monet dumnie głosiła istotę zachowania jedności, ciągłości i stabilności. Takimi miały być Stany Zjednoczone wg. ojców założycieli. Na to też miał nadzieję każdy kto sprawował urząd prezydenta tego jak wiele osób zapominało wciąż młodego kraju. Tak silnie zarysowane linie podziałów politycznych znikały jeśli chodziło o tą jedną sprawę. Niezależnie czy prezydentem był demokrata czy republikanin, za owym biurkiem nigdy nie usiadł człowiek nie będący patriotą choć każdy z nich miał własną definicję tego słowa.

Zastanowił się co na jego miejscu zrobiliby Roosvelt, Kennedy, Truman czy Clinton. Obejmując schedę po nich czuł dumę, czuł też wiążącą się z tym presję jakoby miał być kimś więcej. Cholera nawet mógłby nim być, gdyby tylko kongres nie wiązał mu rąk. Mając przed sową owe dossier z wydarzeń w Nowym Yorku zastanawiał się czy decyzja do, której zmierzał jest słuszna. Prosił o radę Boga by tak jak on dobrze pokierował stadem za, które odpowiadał. Jak zapamięta go historia? Jak patriotę, który podjął niezbędne, trudne decyzje dla większego dobra? Mógł mieć tylko nadzieję. Spojrzał z zamyśleniem na zdjęcie rodzinne zrobione jeszcze przed kadencją. Jak zawsze przypominało mu dla kogo to robi. Sasha po kryjomu szczypała na nim Malię. On w niebieskiej szykownej koszuli, którą ona wybrała. Michelle zawsze dbała o jego prezencję, poprawiała krawat czy zagięte mankiety. Bardziej nieugięta niż stal. Przy niej nawet człowiek rządzący światem, mógł czuć się bezsilny. Prawdziwa pierwsza dama. W tej chwili podjął już decyzję. Wcisnął przycisk interkomu łączący go z recepcją. Trzymał palec na przycisku o sekundę dłużej niż potrzebował, chwila wahania szybko minęła.

-Monico, zwołaj konferencję prasową na 20.

---

2 godziny wcześniej. Siedziba Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych.




-Sir.

Starszy, krępy mężczyzna w wojskowym mundurze udekorowanym licznymi odznaczeniami błyskawicznie zasalutował na widok wchodzącego do pokoju prezydenta.

-Do rzeczy generale, w ciągu godziny muszę spotkać się jeszcze z przedstawicielami związków zawodowych.


-Barack myślę, że sprawa jest poważniejsza niż mogłem przedstawić ją przez telefon.


Prezydent rzucił zaciekawione spojrzenie w stronę Roberta Gatesa, swojego Sekretarza Obrony. Ten najwidoczniej był więcej niż trochę zakłopotany całą sytuacją. Poza nimi w pokoju nie było nikogo. Jeśli miał miejsce jakiś poważny kryzys a na to się zanosiło, powinni być obecni szefowie sztabów. Jak zauważył szybko Barack Obama była to sytuacja bez precedensu w jego prezydenturze.

-Może mi ktoś wreszcie powiedzieć o co w takim razie chodzi?

-Sir. Panie prezydencie, myślę że powinien pan usiąść.


Upewniwszy się, że skupił na sobie swoją uwagę generał McBright położył na długi owalny stół teczkę z czerwonym napisem confidential i pieczęcią pentagonu. Prezydent otworzył ją bez słowa, przez kilka następnych minut z rozszerzającymi się z niedowierzania oczami obserwując zamieszczone tam zdjęcia satelitarne.

-Co to jest? Co to ma znaczyć? Bob czy to jest prawdziwe?

-Panie prezydencie zapewniam, że są to informacje potwierdzone. Zdjęcia przedstawiają obszar stadionu Yankesów.


Najwyraźniej ciężko było przetrawić mu to czego właśnie się dowiadywał. Prezydent Obama cofnął się w fotelu i zamknął oczy zastanawiając się czy może po prostu nie zasnął na jakimś nudnym zebraniu gabinetowym. Już jednak po krótkiej chwili gotów był dalej prowadzić rozmowę.

-Słyszałem o tym z mediów. Podobno odwołano mecz ze względu na informacje o bombie. Czemu nikt nie poinformował mnie wcześniej?

-Gromadziliśmy informacje sir. Dowiaduje się pan tak szybko jak stało się jasne z czym mamy do czynienia. Z oczywistych względów nie mogliśmy także pozwolić by informacje tego typu przedostały się do prasy na tym etapie. Fałszywy atak terrorystyczny wydawał się idealnym pretekstem by poddać obszar kwarantannie.


-O jakiej liczbie osób wewnątrz mówimy?

-Część trenujących zawodników, sztab szkoleniowy drużyny i pracownicy obiektu. Razem około 40-50 osób.

-Jakie mamy procedury na wypadek takiej sytuacji?

Wojskowy jakby tylko czekając na to pytanie włączył pilotem ekran zajmującego pół ściany telewizora małym pilotem znajdującym się na stole. Oczom zebranych w pokoju osób okazała się mapa Stanów Zjednoczonych, początkowo z jedną białą pulsującą kropką w miejscu w którym znajdował się Nowy York. Niewielki napis pod nazwą miasta opisywał je jako strefa zero.

-Sytuacja wygląda następująco. Od czasu incydentu w Nowym Yorku minęły ponad 24 godziny. Zaobserwowaliśmy dziesiątki przypadków na terenie całego kraju. Staramy się izolować te miejsca, ale wg. naszych danych jest to niemożliwe. Problemem jest to, że na dzień dzisiejszy nie wiemy nawet jak to się rozprzestrzenia, nie wiemy także jak to spowolnić. Udało nam się jednakże sporządzić symulację komputerową uwzględniając przy tym przyspieszanie infekcji w zależności od mijającego czasu i skupisk ludności.

Obraz na ekranie zmienił się. Początkowo na mapie pojawiły się małe czerwone kropki, których liczba choć mała, ciągle nie przestawała rosnąć. Stopniowo niektóre kropki przestawały być tylko kropkami na mapie. Jak można było zauważyć najbardziej widoczne stały się początkowo okręgi większych miast. Po chwili większe obszary zaczęły łączyć się ze sobą by w końcu wypełnić całą mapę krwistą czerwienią. Cisza narastająca w zamkniętym pomieszczeniu wydawała się mówić wszystko. Pierwszy przerwał ją ten od którego najwyraźniej tego oczekiwano.

-Ta symulacja... Niech mi pan powie generale... Ile mamy czasu?

-Nie możemy być pewni panie prezydencie. Jeśli to będzie postępowało zgodnie z naszymi prognozami to co widzimy teraz...

-Z całym szacunkiem McBright, skończ pieprzyć i powiedz ile mamy czasu?


Sekretarz Obrony najwidoczniej stracił cierpliwość. Generał posłał mu lodowate spojrzenie, które ustąpiło miejsca zrezygnowaniu kiedy zdał sobie sprawę z powagi sytuacji.

-Miesiąc. W najlepszym wypadku.

-Jezu...

Robert Gates złapał się za głowę, wydając się w tej chwili starszy o 10 lat. Prezydent Obama nie okazał swoich uczuć aż tak dosadnie. Niezaprzeczalnie gołym okiem było widać, że człowiek ten mimo niewątpliwego zmartwienia na twarzy daleki jest od złożenia broni.

[i]-Skąd to się wzięło? I jak możemy z tym walczyć?

-Póki co nie wiemy. Być może jest to jakiś zamierzony atak terrorystyczny, jednak skala zdaje się to wykluczać... Inną możliwością jest nieznany wcześniej szczep wirusa. Póki co pozostają nam tylko domysły. Nasi naukowcy właśnie nad tym pracują, jeśli ktoś ma znaleźć wyjście z tego problemu to właśnie oni. .

Generał skończywszy najwyraźniej wszystko to co miał do powiedzenia z ulgą usiadł przy najbliższym krześle. Wyjął ręcznie haftowaną chustkę, którą pospiesznie przetarł czoło. Barack Obama wpatrywał się

-Co pan by zrobił na moim miejscu generale?

-Ja sir?

-Chryste Barack, wszyscy wiemy co zrobiłoby wojsko.


-Bob spokojnie...

Pogardliwe prychnięcie Sekretarza Obrony jasno wyrażało jego zdanie na ten temat. Wydawało się jednak, że najwyraźniej on sam nie miał lepszego pomysłu toteż faktycznie dopuścił do głosu McBrighta.

-Jeśli taki scenariusz miałby się potwierdzić to jak pana zdaniem powinniśmy zareagować?


Generał wpatrywał się w głowę swojego państwa po czym po około minucie odpowiedział pewnym głosem.

-Zrobiłbym wszystko co konieczne sir. Wszystko. Jeśli...


Dodał z wahaniem.

-Jeśli to miałoby się potwierdzić rzecz jasna.

Lekkim kiwnięcie głowy 44 prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki potwierdził, że właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał.

---

Carson City. Stan Nevada. 12 grudnia 2011 roku.

Niewielka, na pierwszy rzut oka całkowicie opuszczona stolica stanu Nevada. Właśnie w tym miejscu i w tym czasie rozpoczyna się historia grupki ocalałych, której losy splotły się ze sobą przez niezbadany los...
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 13-12-2010 o 20:25.
traveller jest offline