Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2010, 10:14   #112
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Luca Manoldi


Nowy York, 11 lipca 1921r przedpołudnie

Obudziłeś się zmęczony i nieco posiniaczony. Atmosfera w domu nie najlepsza. Matka już od samego rana płacze, ojciec gdera pod nosem, zamiast prosto w oczy powiedzieć ci co myśli o tobie i całej sprawie. Nawet mały Gaetano zdaje się być przejęty zniknięciem Domenico.

Nie mogąc znieść wyrzutów – tych głośnych i tych cichych – wyszedłeś z domu trzaskając drzwiami.

Klatka schodowa o tej porze, jak zawsze, pełna była dzieciarni. Mieszanka odcieni skóry i języków dogadująca się ze sobą za pomocą kuksańców, kijów i pięści. Odwieczne prawo wyrostków – hierarchia stadna.

Młody Pivetto oglądał kulki do grania tego ruska – Igora, a John i Jim – bliźniacy irlandzkiego kierowcy spod dwunastki – przyglądali się im ciekawie. Widząc ciebie dzieciarnia rozbiegła się. Bali się chyba, ze zabierzesz im ich „skarby” na co byłeś już o kilka lat za duży.

Było ciepło i ludzie chętnie wyleźli na ulice. Wrzaski dzieciarni dochodziły zewsząd mieszając się z hałasem czynionym przez samochody: piskliwymi klaksonami, warkotem silników – codzienność Nowego Yorku. Miasta marzeń twoich rodziców. Marzeń o lepszym życiu. Czy było lepsze? Ty nie dostrzegałeś różnicy.

Domenico – zamiast ciebie – udał się po porcje zupy do garkuchni tych ruskich. Ty miałeś wtedy ważną bijatykę z bandą braci Jurgenson – wielkimi Skandynawami. Do tej pory obite przez jednego z jasnowłosych chłopaków żebro dokucza ci lekkim bólem przypominając o wczorajszej bijatyce. Mimo wszystko, warto było. Skandynawowie zastanowią się dwa razy, nim spróbują jakiś sztuczek na terytorium waszej bandy. I wszytko byłoby jak najbardziej w porządku, gdyby nie zaginięcie Domenico.

Przeszedłeś te cztery przecznice oddzielające cię od terenu Cichej Cerkwi, jak nazywała się ta ruska garkuchnia dla ubogich z której czasami korzystaliście. Niby była tylko dla prawosławnych Rosjan, ale wolontariusze wydający chleb i zupę nie przestrzegali za bardzo zasad i dawali jedzenie każdemu, kto potrzebował. Znałeś z widzenia kilka osób kręcących się przy garach. Młodą, niewiele straszą od ciebie dziewczynę o sympatycznej twarzy, dwóch chłopaków, mniej więcej w jej wieku, pomagających przy cięższych pracach i kliku ruskich, brodatych duchownych nadzorujących całość przedsięwzięcia.

Domenico miał być tutaj. Koło szóstej wieczorem. Jeszcze było jasno. Do waszego domu droga była prosta, jak myślenie braci Jurgenson. Co się mogło stać, że niosący dwie kanki z zupą ośmioletni, bądź co bądź już duży brat, nie dotarł do domu.

Ktoś musiał go widzieć. Musiał coś wiedzieć. Gdzie poszedł. Gdzie skręcił. Cokolwiek.

Czułeś strach. Gdybyś nie poszedł się bić ....

Gdybyś, zgodnie z twoim obowiązkiem, poszedł po zupę .....

Musiałeś odszukać Domenico.
 
Armiel jest offline