Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2010, 20:25   #3
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
podziękowania dla hiji za pozorną współpracę między naszymi postaciami

Po wielu poszukiwaniach. Po wielu przygotowaniach. Po wielu dniach zachodu. James Delucca był we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Nikt go nie ubiegł i nikt nie mógł położyć na zmarzlinie łapki. Wszystko na to wskazywało. Wszystko szło jak należy… albo coś tu śmierdzi, albo zaraz się spierdoli. Poszukiwacz nie wierzył w stan idealny. Dlatego coś głęboko w środku ostrzegało go przed niebezpieczeństwem. Wprawdzie rozegrał to bardzo dobrze… przynajmniej do tego momentu. Wspólny projekt pod patronatem wszystkich ważnych osobistości z miasta neonów. Wszyscy po cichu liczyli, iż to im wpadnie w łapki znalezisko. Wszyscy głośno deklarowali poświęcenia własnych interesów na rzecz Vegas… Podobnie jak James. Też tak deklarował.


Nim rozpoczął procedurę dehibernacji wszystko dokładnie posprawdzał. Nie lubił niespodzianek dlatego zajął się pomieszczeniem jak należy. Wprawdzie nie był pierwszym, który wpadł na ten pomysł. To jednak zdawało się, że za bałagan odpowiada jakiś pracownik w pośpiechu opuszczający to miejsce. Kapsuła hibernacyjna była nietknięta. Od tego zaczął. Potem dużo gratów i tych mniej ważnych jak drobnostki osobiste, jakieś zdjęcia czy bielizna do książek i notatek. Komputer. Wszystko co mu tylko przyszło do głowy.
Widział jak jego wilki kręcą się jak w klatce zupełnie nie rozumiejąc jego ostrożności. Miał to gdzieś. Było tak jak on chciał, czy z tym się zgadzali czy też nie. Póki co to Delucca był tutaj szefem. Gdy miał już poczucie spokoju, iż sprawdził wszystko zajął się Królową Lodu. Wszystkie informacje jakie mógł zebrać to zebrał… tak sądził. Pora na akcję! Nim nacisnął „czerwony” guzik i rozpoczął wybudzanie jeszcze dokładnie postanowił się przyjrzeć obiektowi. Przyjrzał się nagiej kobiecie uważnie skanując jej skórę… chciał wiedzieć z kim będzie miał do czynienia. Blizna po operacji wyrostka… niby nic. Rana kłuta, już coś mówi. Ślad po cesarce, warto wiedzieć. Życie nie raz pisało historię jednostki na jego własnym ciele. Wystarczyło ją tylko umiejętnie odczytać.

James nie miał oporów z przywłaszczeniem sobie szwajcarskiego cacka wraz z paczką jego kumpli. Lśniące naboje powędrowały wraz z pistoletem. Na brak sprzętu nie narzekał to jednak postanowił go przechować dla pani doktor. Na lepsze czasy. Powoli zbliżył się do wyłudzanej kobiety. Nieśpiesznie, bardzo powoli wyłonił się z drugiego planu. Pozwolił jej na pierwsze wrażenie – była otoczona przez bandziorów z odbezpieczonymi spluwami pośrodku „bezpiecznego” bunkra… naga. Wizja zbiorowego gwałtu powinna jej się pojawić jako pierwsze skojarzenie przed bolesną śmiercią. Wtedy pojawia się głos zza pleców. Niski i spokojny. Nieco chrapliwy. – Zostawcie nas samych. Muszę zamienić słowo z panią doktor na osobności. Potem zza kłębów papierosowego dymu wyłanił się bardzo przeciętny typek. Esencja przeciętności podszyta odrobiną szaleństwa, ale tylko odstrzegalną przez wytrawnego znawcy ludzkiego serca. Był jakiś taki nijaki. W najlepszym razie mało przystojny – wyłupiaste oczy osadzone w bladej twarzy. Wargi nieco… żabie i krzywy zgryz. Zakola i przerzedzone włosy… a do tego o dość przeciętnej budowie ciała. Był kimś kto nigdy nie był pierwszoplanową postacią. Był kimś kogo się lekceważyło… Na pierwszy rzut oka miły starszy pan w pomiętym jasnym garniturze za kilka dolców (przynajmniej dla niej). Jednak zbiry z karabinami się odsunęły.
- Ty też, księżniczko rusz zadek. Zwrócił się do opornej dziewczyny, o przetłuszczonych włosach i solidnej budowie.. Nim się zbliżył poczekał aż reszta wyjdzie. W ręku trzymał jakiś fartuch i manierkę. Podszedł do niej bardzo powoli z rękami wyciągniętymi przed siebie, pokazując iż nie ma złych zamiarów. Poczym zwrócił się dość ciepło, w porównaniu do tego jak mówił wcześniej do swoich towarzyszy.
- Proszę się nakryć i napić dr Newsom. Proszę dać mi chwilę na wyjaśnienie w jak trudnej sytuacji się znajdujemy. Mówił spokojnie. Jego uśmiech obnażający krzywy zgryz na niegroźnej twarzy zdawał się dobrotliwy. Kontrastował jednak z kaburą i pistoletem wystającym spod rozpiętej marynarki. – Proszę.


- Pani świat został bezpowrotnie utracony, a mój zmierza do zagłady. To co za Pani czasów można było oglądać w filmach science fiction to moja rzeczywistość. Mówił powoli, jakby z trudem. – Nie ma Państwa i społeczeństwa, rządów i władzy. Nie ma demokracji i Stanów Zjednoczonych. Ludzie robią wszystko, jak w najmroczniejszych wiekach aby przetrwać… a i tak są tępieni jak szczury. Pani dzieło jest kontynuowane przez potwora gorszego niż homo sapiens. Potwora zwanego Moloch. Potwora, który za cel postawił sobie pozbycie się takich szkodników jak my.
Chwilę odczekał by do niej dotarło to co mówił. Nie miał dużo czasu i dlatego jej nie dał go zbyt wiele. Wydawał się zmęczonym człowiekiem. Przytłoczonym ogromem spraw jakie zwaliły mu się na głowę. Wskazał ręką jakąś blaszaną szafkę – Tam są ubrania. Proszę zabrać wszystko co niezbędne – ubrania, notatki, laptopy. Nie mamy wiele czasu.

Odkaszlnęła kilka razy, zupełnie jakby mogło to pomóc na wyschnięte na wiór gardło. Zmysły wracały do normy zbyt wolno, ale już na tym etapie zorientowała się, że nie jest w pomieszczeniu sama. Sylwetki mężczyzn wyłoniły się z mgły jak mury Camelotu. Równie realne. Zamrugała. Idealnie. Jeśli obudzić się po pięćdziesięciu latach hibernacji, to tylko nago w obecności obcych facetów. Ze szczególnym uwzględnieniem takich, którzy bez żenady obmacywali ją wzrokiem. Dzięki Ci, Panie Boże!
Ktoś coś mówił, nie do końca rozumiała co, ale wbiła w niego spojrzenie ciemnych oczu. Za wszelka cenę starała się odnaleźć w tym bełkocie sens. Czuła się jak na niezłym haju. Pan Sum wystąpił przed szereg, przemawiając do niej łagodnie, głosem słodkim jak robaczywe jabłko. Mówił długo i już po kilku słowach, pomimo niewątpliwie dziwnego akcentu, dotarła do niej treść. Moloch, armagedon, coś tam coś tam. Uniosła rękę, by go przystopować. Rozbrzmiał od lat niesłyszany, antyczny niemal nowojorski akcent.

- Dr Newsom? Projekt? - próbowała się podnieść z podłogi, mimo że kręgosłup w paroksyzmach bólu wyśpiewywał swoje Gloria in excelsis deo! Niewiele dało się wyczytać z jej twarzy, ale x lat w hibernatorze to nie w kij dmuchał. - Nie rozumiem...?
- No tak, przepraszam. Napij się i się ubierz… mamy mało czasu. Wszystko spróbujemy nadrobić po drodze. Odpowiedział spokojnie, jakby zupełnie nie zauważył zdziwienia na jej negację nazwiska.

Ramiona kobiety ledwie drgnęły. W zasadzie i tak nie miała lepszego pomysł na to, dokąd mogłaby pójść po spędzeniu pół wieku we śnie. Wszyscy jej bliscy najprawdopodobniej nie żyli, choć w tamtym momencie jeszcze nie docierało do niej z całą swoją mocą. Wyciągnęła rękę po wodę. Pragnienie było upiorne, ale zapanowała nad sobą. Jeden mały łyczek. Nic więcej. Pamiętała procedury, których wszyscy w laboratorium musieli nauczyć się na pamięć. Żołądek należało przyzwyczajać stopniowo. Wstała z zimnej posadzki i bez cienia wstydu czy skrępowania podeszła do szafki. Znajome ubrania leżały skłębione na spodzie. Ubrała się na tyle szybko, na ile pozwalały dawno nieużywane mięśnie.
- To znaczy który mamy rok? I dlaczego się pan nie przedstawił?

Ewidentnie wracała do siebie. To bardzo dobrze, że tak szybko. Sugerowało to Jamesowi, iż się jednak nie pomylił. - No tak. Rok, w którym już nikogo nie interesuje kiedy ile lat temu narodził się Jezus Chrystus. Ważniejsze jest też to czy twój rozmówca ma spluwę i jak szybko może cię zabić... lub ty jego. Po chwili dodał jednak informacje, o które prosiła. - Jestem James DeLucca. Mamy tak plus minus 2056 ponad dwie dekady po apokalipskie.

Za wcześnie. O wiele za wcześnie. Wkładała właśnie buty, eleganckie pantofle na obcasie, tyłem do wszystkich. Słowa tego, który przedstawił się jako DeLucca, zmroziły ją na moment. Dlaczego po nią przyszli tak wcześnie? Mimo mundurów nie wyglądali na wojskowych, do których przywykła. To nie wyłupiastooki Pan Sum powinien być Królewiczem, który obudzi ją ze stuletniego snu. Sięgnęła do metalowej puszki, w której spoczywało kilka osobistych drobiazgów. Obróciła w palcach laboratoryjny identyfikator, porównując zdjęcie z odbiciem własnej twarzy w szklanych drzwiach szafki. Mężczyzna odchrząknął, spojrzała na niego nie do końca przytomnym wzrokiem.

- Newsom. To o mnie mówiłeś.? - Stwierdziła i zapytała jednocześnie. - Dlaczego tu jesteście? Wydaje mi się, że nie powinno was tu być. Dokąd chcesz pójść?

Mężczyzna chwilę ją obserwował, szczególnie jak prezentowała swoje krągłości przy ubieraniu szczególnie butów. Odważna, pomyślał James… sytuacja powinna jej bardziej przypominać jakiś wstęp do zbiorowego gwałtu, a tymczasem kobieta zaczyna rozgrywkę. To dobrze. - Zdaj się zatem na to co ja wiem, zapominając na chwilę o tym co wydaje ci się że powinno być… lub czego nie. Stwierdził oschle. – Jak widzisz jesteśmy tam gdzie się położyłaś tylko, że to co nad nami bardziej przypomina afrykańskie dyktatury niż Wielkie Jabłko z twoich czasów.
Po dłuższej chwili kontynuował. – A wybieramy się w bezpieczne miejsce… nie chcę, żebyś wpadła w łapy nowojorskiej dyktatury. Póki co możesz mnie traktować jak swojego przewodnika po nieznanym ci lądzie. Potem sama zdecydujesz, czy ci to odpowiada… jednak do tej pory nie dano ci wyboru. Wzruszył bezceremonialnie ramionami jakby i tak był pewny swego.

- Och... ok – powiedziała, wlepiając w niego spojrzenie ciemnych oczu. Przez ten przespany czas nie mogło zmienić się tak wiele. Nawet w jej świecie nikt nie robił niczego za darmo, ale załóżmy, że mu uwierzy. Uśmiechnęła się do Wielkiego Dawcy Wolności. Wyglądał, jakby uważał, że za mało się wystraszyła. Pewny siebie do tego stopnia, że miała ochotę pogłaskać go po rzadkich włoskach. „Pójdziesz ze mną, albo...”. No właśnie, albo co? I tak nie miała pomysłu co dalej. W biurku była broń, na wypadek, gdyby świat zastany nie spodobał się jej i postanowiła przełknąć słodki pocisk. Nie zapyta o nią, nie może o nią zapytać, bo jeśli pamięta o niej, to musi pamiętać i inne rzeczy. Żmudną pracę nad wariackim projektem, który w całości był Ateną wypadłą z głowy obłąkańca. Trudno. Może jeszcze będzie okazja.
- Dokądkolwiek zechcesz.
- Dziękuję, też preferuję takie rozwiązanie. Uśmiechnął się i lekko skinął głową, jakby chciał uwiarygodnić to co mówił. Następnie dodał już nieco oschle i w trybie rozkazującym. - Zabierz wszystko co ci się przyda i co jesteś w stanie unieść. Już tu nie wrócimy.

Kiwnął na swoich pomagierów, a gdy trójka z nich była już w pomieszczeniu zwrócił się do tego czarnoskórego. – Pomóż pani doktor z jej rzeczami. Na razie zdecydowała się zdać naszą ochronę… jeżeli jednak by zmieniła zdanie to wiecie co robić. Poczym wyszedł by potwierdzić z Derekiem plan wyjścia. Potwierdził to co ustalali przed wejściem. Wtedy były dwie niewiadome – czy kobieta pójdzie z własnej woli czy z torbą na głowie do bagażnika. Wygrała pierwsza opcja. Dostała więc na górę stary płaszcz z kapturem aby się nie rzucała od razu w oczy. Dójka szła z przodu, dwójka z tyłu. Panienka i James w środku. W razie potrzeby jedna osoba z przodu schodziła na prawy bok, a z tyłu na lewo. Gdyby panna miała zamiar spróbować szczęścia w sprincie dostawała w łeb i lądowała w bagażniku. Przed wyjściem raz jeszcze przypomniał jej o tym, że NY to już nie to samo miejsce i nie chcemy zwracać na siebie niepotrzebną uwagę. Jakby na potwierdzenie tego, iż grupa pobudkowa jest przygotowana na różne rozwiązania kobieta o mocno przetłuszczonych włosach sprawdziła czy paralizator działa prawidłowo. Powietrze wypełnił charakterystyczny elektryzujący dźwięk sprawiający, że włoski na karku stawały dęba. Natomiast James trzymał w prawej ręce pałkę teleskopową – póki co złożoną i ukrytą przed wścibskimi spojrzeniami w rękawie marynarki, jednak dla grupy nie było tajemnicą jej obecność.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 16-12-2010 o 20:40.
baltazar jest offline