Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2010, 20:45   #114
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
-Muriel, moja piękność... - mówił te słowa do samego siebie, gładząc zdjęcie żony. -Wkrótce się spotkamy, zobaczysz. Wegners obiecał, że zabierze mnie na cmentarz i będziemy mogli wreszcie się pożegnać. Ten jeden, ostatni raz. Zobaczysz, Muriel.

Walter był w swoim mieszkaniu. Przy niedzieli postanowił odwiedzić swoje stare śmieci. Posiedział trochę u pani Higgins, która pomogła mu przy opatrunku i zapowiedziała, że za tydzień już nie chce go widzieć na jego twarzy. Poczęstowała go szklaneczką i uposażyła w darmowy alkohol, żeby pokazać jak się docenia wiernych klientów.

Jednym słowem spędził kilka przyjemnych chwil w jej towarzystwie, co było naprawdę dość sporą odmianą od tego, co miał serwowane non stop przez ostatni czas. Pani Higgins była osobą, która kompletnie nie ma pojęcia o żadnych gulach, co dawało pewność, że ten temat się nie pojawi w rozmowach. A że sama prowadzi dyskretny interes, więc się nie dopytuje tam, gdzie nie powinno ją interesować.

Dzień mógłby oczywiście spędzić z Teodorem, ale, po pierwsze, ze Stypperem wiadomo, o czym by gadali, a po drugie, ten pracoholik nawet w niedzielę ma mnóstwo klientów, których właśnie dziś musi obskoczyć. Ale ma przynajmniej z tego pieniądze.

Miał więc popołudnie zdecydowanie nostalgiczne. W towarzystwie swojej Muriel. Dziwne, myślał, że zabrał wszystkie jej fotografie, a tu okazało się, że leży na dnie szuflady jedna, już dawno przez niego zapomniana.


Nie rozumiał, jak to mogło się stać, ale postanowił, że nie będzie się w tym doszukiwał jakichś elementów nadprzyrodzonych.

Był zmęczony, ale wyspał się. Pierwszy raz od dobrych kilku nocy, spał jak zabity. Aż do pierwszej. Wczorajsze siedzenie na ogonie Zaprzensky'emu było bardzo męczące i na dodatek niewiele dało. Jeśli to są zwykli bimbrownicy, a wszystko na to wskazuje, to co mogą mieć wspólnego ze sprawą.

Pozostali się nie odzywali. Hiddink i Garett w San Francisco. Brand, do którego zadzwonił przed wyjściem, mówił, że detektyw nie kontaktował się z nim. Co jest, do cholery, czy Dwight nie powinien się spowiadać i meldować swojemu pracodawcy? Co to ma znaczyć? Czyżby coś się stało?

Jason za to sprzedał mu inną ciekawą informację, że w Nowym Jorku jest Lynch i nawet ma umówione spotkanie z córką tego Vivarro. Co on tam robi, u diabła? Nieźle sobie poczyna, córka Vivarro... Nowy trop. Mogłem ja na niego trafić... Ale nie można mieć wszystkiego, przynajmniej spotkałem prawdziwe ghule. Ha, to jest coś.

Szklaneczka za szklaneczką i Walterowi coraz bardziej szumiało w głowie, a jego monologi skierowane do Muriel, stawały się coraz bardziej namiętne. Wydawało mu się, że kobieta z fotografii odpowiada na jego słowa i uśmiecha się w jego kierunku. Palec wskazujący Waltera delikatnie poruszał się po jej policzku. Uśmiechał się do siebie i szeptał, że ją kocha.

Na szczęście udało mu się nagle opanować. Zdał sobie sprawę, że zaczyna sobie coś roić w tej biednej głowie, a w tym momencie nie jest to za bardzo wskazane. Powinien mocno stąpać po ziemi, bo to, z czym przyszło mu się mierzyć jest wystarczająco nieprawdopodobne. Nie potrzebuje już dodatkowych emocji z tym związanych. Zdał sobie sprawę również z tego, że trochę za dużo wypił. Przygotował więc bardzo mocną kawę i wziął lodowaty prysznic. Zimny strumień kuł jego ciało, co przez chwilę zagłuszyło jego myśli, ale wycierając głowę świeżym ręcznikiem, zrozumiał swój stan. To nie chodziło tylko o to, że babrze się teraz w jakimś bagnie z mrocznymi istotami i igra ze śmiercią. Poczuł, że dzięki tym wydarzeniom, zakończył pewien rozdział swojego życia. Stał się kimś innym. Bardziej już tym, kim zawsze wolał by być. Rozmowny, towarzyski, lubiany... A teraz czuł, że zaczyna brakować mu tego, czego myślał, że nigdy nie będzie mu potrzebne. Zaczął odczuwać tęsknotę za kobietą. Po prostu. Nie chodziło tu o jego żonę, tylko o uczucie drugiej osoby, która była by mu, tak po ludzku, bliska.

Trochę lepiej. Przejrzał się w lustrze. Człowiek zmęczony – tak zatytułowane było jego odbicie. Człowiek bardzo zmęczony.

Pijąc kawę, rozłożył w kuchni na stole niedzielne gazety. Może coś się wydarzyło, co przegapili, a ma coś wspólnego ze sprawą. Niestety, jedyne ciekawe wydarzenia, o których się dzisiaj pisało, to coś o jakimś człowieku zagryzionym przez psa na Clyde Street. Brr... Walter nigdy by tam w nocy sam nie poszedł. Gorzej niż na cmentarzu.

I jeszcze o tych dwóch Włochach: Sacco i Vanzettim.


W sumie, to nawet tego nie zauważył, ale rzeczywiście, cały Boston w końcu tym żyje. Te nazwiska ostatnio bardzo często obijały mu się o uszy, czy to w taksówce, czy gdzieś na ulicy. Ludzie po prostu o tym gadali, a on chyba nie za bardzo miał wyrobione zdanie na ten temat. Pamiętał tylko, że jakiś rok temu napadli na kasjera jakiejś firmy obuwniczej. Miał przy sobie 16 tysięcy i musiał zginąć. Z tego, co mu świtało w głowie, to chyba jeszcze zastrzelili konwojenta. To zresztą było zupełnie nieważne. Chodziło o to, że to byli komuniści. Cholerni komuniści. Piszą, że wczoraj ich skazali na krzesło elektryczne. Bardzo dobrze. Jak nie Ruscy, to Włosi. Same bolszewictwo cholerne. To przez nich jest też ta pieprzona prohibicja. Szkoda, że nie uda się sprawdzić, czy mają oczy jednego kolru...

Walter zdenerwował się i rzucił Boston Heralds w kąt kuchni. Podniósł się, podszedł do swojego ulubionego okna i zapalił papierosa. W głowie mu się nie mieściło, jak wśród tych wszystkich ludzi, którzy pałętają się tam na dole, może być aż tyle tałatajstwa. Wojna się nie skończyła. Wojna cały czas trwa, tylko wróg się zmienił. Trzeba brać się do roboty.

Było dobrze po ósmej wieczorem, kiedy Chopp wszedł do cukierni „Sweet Sunrise” i zapytał, czy jest jakaś wiadomość dla Iwana. Niestety, nie było. Trochę to zdziwiło księgowego. Liczył na to, że będzie chociaż coś o treści, typu „Odpierdol się”, czy coś takiego. Ale zupełnie nic? Może telegram nie doszedł do Dominica, ale to przecież niemożliwe. Boston ma najlepszą pocztę w całych Stanach. Więc może Duvarro nie ma w domu? To już bardziej prawdopodobne. Może nie żyje. Tołoczko mógł go wykończyć...

Kolację zjadł już z Teodorem, który rzeczywiście dzisiaj nie próżnował, bo nie dość, że podpisał lukratywny kontrakt na sprzedaż sporego domu, to jeszcze zasięgnął języka a propos wczorajszej ciężarówki. Okazało się, że Zaprzensky siedział dwa razy w więzieniu: raz za włamanie z brutalnym pobiciem, drugi raz za kłusownictwo - postrzelił wtedy jakiegoś malarza – plenerzystę. Ta druga informacja akurat wydała się Walterowi zabawna, Teodor też dorzucił swój komentarz i chwilę się pośmiali. Ciekawsze było to, że ten cały Zaprzensky leczył się psychiatrycznie swego czasu i policja ma na niego cały czas oko, pomimo tego, że aktualnie jest czysty jak łza.

-Może uda ci się dowiedzieć, który psychiatra go leczył? - spytał Walter. -Jakbyśmy do niego dotarli, mógłby coś o nim opowiedzieć. Moglibyśmy pójść do niego z Wegnersem, a ten by rozpoznał, czy opisywane objawy mogą mieć coś wspólnego z gulami. Może już wtedy był z nimi kontakt.

-Postaram się, ale to nie będzie łatwe. Poza tym, nawet jak się dowiemy, to pamiętaj, że dokumentacja medyczna jest tajna.

-Teodorze, nie poznaję cię! – zawołał do niego księgowy. -Od kiedy to coś stanowi dla ciebie problem tylko dlatego, że nie jest łatwe. Tylko trzeba się wziąć do roboty. Damy radę. Tajna, nie tajna, policja na pewno wie, kto to był i może nam pomóc. Z tego, co pamiętam, to Leonard miał jakąś rodzinę chyba na policji. Zaraz do niego zadzwonię, dostałem numer od Branda – w tym momencie, Walter uderzył się ręką w czoło. -Brand, no właśnie. On tutaj może użyć swoich koneksji.

Walter miał rację. Jason powiedział, że spróbuje, ale może to potrwać kilka dni, bo Boston to w końcu nie Nowy Jork. Chopp był jednak dobrej myśli. Jeśli zajmie się tym tematem tak jak profesorem Vivarro, gdzie zaangażował do sprawy córkę profesora, księgowy może liczyć na jakiś efekt. W każdym razie działać trzeba na kilka frontów naraz, dlatego dłużej już nie odkładał telefonu do Lyncha.

Naprawdę się ucieszył, jak usłyszał po drugiej stronie słuchawki głos chłopaka i z napięciem na twarzy wysłuchał emocjonującej historii, jak to Leonard znalazł się w Nowym Jorku. Chopp zrewanżował mu się opowieścią o spotkanych gulach i o farmie. Leonard poproszony o pomoc w dojściu do informacji, powiedział, że się postara i jutro da znać, jakie są na to szanse. Księgowy uśmiechnął się do siebie i zaoferował swoją pomoc w Nowym Jorku, ale chłopak odparł, że spokojnie da sobie radę.

Więc jestem niepotrzebny, pomyślał Chopp i przekazał nowiny Teodorowi.

-Mamy coraz więcej wątków i wszystkie tylko napoczęte. Trzeba by się teraz zająć na poważnie ludźmi w to zamieszanymi, bo jeśli oni rzeczywiście mają zamiar sprowadzić tu jakiegoś gulowego super-samca, nie możemy do tego dopuścić – zapalił papierosa i zamyślił się. Teodor wstał i powiedział, że idzie spać, bo przed nim kolejny dzień w pracy. Walter został sam w pokoju i szukał natchnienia w wypuszczanym powoli dymie, który zdawał się przybierać przeróżne kształty, ni to potworów, ni to ludzi... Wyobraźnia, Walterze, wyobraźnia... - mówił sam do siebie. -Trzeba zacząć sięgać głębiej... Głębiej... wejść w ich struktury. Tylko jak, skoro jestem spalony, przecież Tołoczko wszędzie mnie rozpozna...

Postanowił, że jutro z samego rana wydębi od Lafayetta samochód i poświęci się zupełnie obserwacji domu Dominica Duvarro. Będzie tam siedział choćby dzień i noc, aż wreszcie zobaczy coś, co pomoże im wszystkim. Dominic to osoba, która zdaje się być chroniona przez Tołoczkę i musi być w dobrych kontaktach z Kuturbem, skoro ciągle z nimi współpracuje, mimo sprzeciwów Figgingsa.

Jeśli jeszcze żyje...

Albo jeśli jeszcze jest człowiekiem...

***

Dnia 11 lipca 1921 roku jego plany związane z tym dniem, zostały pokrzyżowane. Rano zadzwoniła Amanda. W jej głosie dało się wyczuć prawdziwy strach. Księgowy dowiedział się od niej, że ten zagryziony człowiek koło Brooklinu to jej znajomy, a właścicielem psa jest Wagonow.

Chopp nie mógł jej odmówić. Prosiła go ochronę. Co prawda, nie występował do tej pory w podobnej roli, ale Duvarro musiał poczekać. Ubrał się, spakował najpotrzebniejsze rzeczy i pojechał do panny Gordon.

Po drodze zupełnie niechcący skojarzył fakty: Wagonow - właściciel knajpy "Danse Macabre", a w knajpie leje się alkohol; Zaprzensky - bimbrownik. To może być to: ten świr z farmy może zaopatrywać Wagonowa. Skoro obie fotografie były u Artura, musi być jakiś bezpośredni związek pomiędzy tymi miejscami.

Tymczasem, dom Amandy był tuż tuż...
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.

Ostatnio edytowane przez emilski : 18-12-2010 o 21:27. Powód: nie siostra, lecz córka
emilski jest offline