Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2010, 21:23   #2
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=TlDInVqv8cs[/MEDIA]

- Wszystko w porządku? - spytał Tommy zerkając w stronę swojego przyjaciela.

Alan początkowo nie usłyszał pytania, wlepiał swoje spojrzenie w widok za oknem, całkiem niedawno zamienili się za kierownicą i być może była to po prostu oznaka zmęczenia albo też rzeczywiście nad czymś mocno rozmyślał. Tommy szturchnął go lekko łokciem i Lisbon wreszcie odwrócił się leniwie, minę miał dość poważną i zdawało się, że w ogóle nie chce wdawać się w rozmowę.

- Będzie w porządku Alan - zaczął ponownie niezrażony towarzysz - Znajdziemy je tam, pewnie siedzą teraz sobie u tej jej stukniętej siostry, wpadamy, robimy ładne uśmiechy i zabieramy co nasze - pardon - twoje. - Uśmiechnął się szeroko, lecz Lisbon nie podzielał jego entuzjazmu.

Humor miał beznadziejny i nie zapowiadało się, by w najbliższym czasie cokolwiek w tej sprawie się zmieniło. Minęły już trzy dni od kiedy ostatni raz widział swoją rodzinę, od jakiegoś czasu nie układało im się najlepiej, w końcu jedna ze stron powiedziała zbyt wiele, zbyt wiele rzeczy wyszło na jaw, by tak po prostu można było o tym zapomnieć. Teraz dla Alana nie liczyło się jednak nic co się wcześniej stało, chciał po prostu upewnić się, iż jego żonie i córce nic nie grozi. Minęły tylko trzy dni, a on stęsknił się bardziej niż kiedykolwiek. Mary i Kate gdzieś tam na niego czekały, pewnie wściekłe, ale jednak.

Tommy Tomble, jego stary kumpel jeszcze ze studiów, ucichł całkowicie i zaczął majstrować przy radiu, szło mu to dość opornie i po kilku próbach sięgnął po jedną ze swoich płyt Ace of Base. Byli właśnie przy kawałku Cruel Summer, kiedy usłyszeli jakiś głośny trzask, który na kilka sekund skutecznie zagłuszył muzykę dochodzącą z głośników. Obaj spojrzeli na siebie niepewnie, nie zdążyli jednak nic powiedzieć, bowiem już po chwili zauważyli co miało miejsce.

Kilkaset metrów przed nimi leżała na swym boku biała ciężarówka zajmując przy tym dwa pasy ruchu, na poboczu zaś znajdował się jeep, który jeszcze mocniej ucierpiał w wypadku. Tomble zatrzymał auto w bezpiecznej odległości, spojrzał jedynie na swego przyjaciela i kiwnął głową widząc jego znaczące spojrzenie. Obaj wyskoczyli z auta.

Alan Lisbon wyglądał jak wrak człowieka, był mniej więcej pomiędzy 45. a 50. rokiem życia, ubrany w nieco podniszczoną bluzkę oraz zwykłe dżinsy nie przypominał siebie jeszcze sprzed tygodnia. Chudy i wysoki mężczyzna o niebieskich oczach i potarganych włosach wyraźnie przewyższał swojego przyjaciela, który mógł mieć może z 1,80 wzrostu. Tomble trzymał się jednak o niebo lepiej, odziany w białą koszulę z niedbale związanym krawatem oraz eleganckie czarne spodnie i takie same buty, już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że nie narzeka na brak gotówki.

- Sprawdź co z kierowcą ciężarówki - rzekł Alan - Może ktoś przeżył.

- Żartujesz?
- spytał z niedowierzaniem, ale widząc stanowczą minę Lisbona nawet nie oponował i ruszył we wskazanym kierunku.

Alan ostrożnie podszedł do jeepa, samochód był w opłakanym stanie, wgnieciony dach oraz maska, z której wydobywał się szary dym. Najpewniej oba auta pędziły w przeciwną stronę i jedno z nich z niewiadomych powodów zjechało na stronę drugiego, ciężarówka przewróciła się na bok, a jeep przekoziołkował parę razy i wylądował na poboczu. Lisbon był już niemal pewien, iż kierowca tego nie przeżył, zresztą nawet gdyby było inaczej, to raczej nie miałby już pełnej władzy w kończynach. Zajrzał mimo wszystko przez okno, tylko po charakterystycznych kształtach poznał, że coś co kierowało wcześniej tym pojazdem było kobietą. Cała była we krwi, ale przynajmniej zginęła szybko. Odsunął się kilka kroków od jeepa i nagle usłyszał coś za sobą, nim zdołał się odwrócić rozległ się kolejny jakby ktoś uderzył czymś w blachę. Obrócił się i zobaczył Tommyego, który z zakrwawioną łopatą stał nad ciałem jakiegoś nieszczęśnika.

- Jasna cholera - wypalił Lisbon.

- Jezu - dodał zdyszany Tomble - Widziałeś to? Ten świr biegł prosto na ciebie.

Alan cofnął się jeszcze kilka kroków, sam nie wiedział co myśleć o tym co się właśnie stało, zresztą jego przyjaciel również wyglądał jakby sytuacja mocno go przytłoczyła. Odrzucił łopatę i podszedł do Lisbona.

- Lepiej się stąd zabierajmy.

- Chcesz go tak zostawić?
- Alan jeszcze raz objął wzrokiem miejsce wypadku, wyciągnął komórkę, mała ikonka na wyświetlaczu wskazywała na to, że bateria padnie za kilka sekund - Masz telefon? Musimy kogoś o tym poinformować.

- Co?
- spytał - Nie, nie mam, Jezu! Po prostu stąd odjedźmy, w Carson kogoś poinformujemy. Nie mam tu zamiaru siedzieć, ten frajer - wskazał palcem na człowieka leżącego u jego stóp - widziałeś go? Totalny świr, jak tylko cie zobaczył zaczął biec w twoją stronę, kurwa. Obama mówił żeby siedzieć w domu.

- Uspokój się - powiedział krótko Lisbon - Jedziemy do Carson, tam to zgłosimy.

Tomble przyjął to z ulgą, chwilę później obaj siedzieli już w aucie, silnik zawarczał i po kilku minutach znów znaleźli się na drodze, Tommy wyminął przewróconą ciężarówkę i przyjęli poprzedni kurs. Dopiero teraz Alan zorientował się skąd jego towarzysz wziął łopatę, z klapy auta wypadło kilka sprzętów oraz pudełka z wielkim logiem Produkty ogrodowe Hortus. Nie widzieli już jak uderzony wcześniej łopatą mężczyzna powoli zaczyna wstawać.

***

W Carson znaleźli się nie długo później, Tommy zapewnił Lisbona, że musi coś sam załatwić, a przy okazji poinformuje o wypadku policję, potem mieli spotkać się przy domu siostry jego żony Mary, najpierw Alan musiał jednak zatankować auto. Okolice stacji benzynowej były dziwnie wyludnione, wokół nie było ani jednej żywej duszy, być może ludzie rzeczywiście wzięli sobie do serca słowa prezydenta. Było to dziwne, ale nie przejął się tym zbytnio, szczególnie, że miał na głowie masę innych, osobistych problemów.

Tylko jeden z dystrybutorów wciąż jeszcze dysponował jakąś marną ilością benzyny, ale to i tak wystarczyło by ćwierć baku się zapełniło. Wyciągnął z kieszeni kilka banknotów i wszedł do stojącego obok budynku, część półek była całkowicie oczyszczona. Podszedł do jednego z stojących w rogu automatów i kupił sobie jakiś napój energetyczny. Powoli otworzył puszkę i wziął kilka łyków, średnio mu smakował, ale przynajmniej zadziałał całkiem orzeźwiająco. Chwilę później znalazł się przy kontuarze, lecz nigdzie nie było widać żadnego sprzedawcy, poczekał więc moment, nacisnął kilka razy na dzwoneczek, po czym zaczął się rozglądać. Nagle usłyszał jakiś hałas, jakby ktoś na czymś się wywrócił, napił się kolejnego łyka i ominął kilka półek aż wreszcie zobaczył jakiegoś dość pulchnego mężczyznę, który najwyraźniej wywrócił się na postawionych niedbale puszkach.

- Hej, wszystko w porządku chłopie? - rzucił podchodząc bliżej.

Już miał zamiar pomóc wstać mężczyźnie kiedy ten nagle podniósł głowę, lodowate oczy spojrzały wprost na niego, z ust leżącego płynęła krew. Alan cofnął się instynktownie i również potknął się na jakiejś puszce. Mężczyzna wciąż się w niego wpatrywał, lecz teraz także powoli pełznął w jego kierunku pozostawiając na podłodze ohydną plamę krwi. Lisbon przez kilka sekund z przerażeniem w oczach wpatrywał się w ten widok, aż w końcu z trudem wstał na równe nogi i niemal wybiegł ze sklepu. Niemal, bowiem tuż przy drzwiach stał kolejny osobnik, zakrwawiona kobieta, która właśnie sunęła w jego stronę.

- Jezu, Jezu - wyszeptał rozglądając się w poszukiwaniu drogi ucieczki - Co tu się dzieje?!

W międzyczasie powstał również i grubas, był jeszcze wolniejszy od tej kobiety, jednak mimo wszystko z każdą chwilą był coraz bliżej. Alan musiał działać szybko, lecz na dobrą sprawę nawet nie wiedział co powinien zrobić. Czy o tym mówił Barack kiedy przekonywał by wszyscy siedzieli na tyłkach? Jeśli tak, to czemu do cholery nie powiedział wprost dlaczego? Lisbon chyba znał odpowiedź, lecz wiedział także, iż bzdury o których gadał Obama na nic mu się teraz zdają. Cofając się natknął się ponownie na kontuar, zerknął na niego szybko i niewiele się zastanawiając złapał stojącą na niej kasę, a następnie cisnął nią w przeszkloną ścianę. Nim ktokolwiek... cokolwiek zdążyło się do niego zbliżyć wyskoczył przez nowe przejście i pobiegł do auta. Tak proste zadanie jak włożenie kluczyka do stacyjki urastało do rangi zdobycia Mount Everestu, próbował się skupić, lecz przerażenie jeszcze go nie opuściło, nawet jeżeli na horyzoncie nie widział już więcej dziwnych... wynaturzeń. W końcu trafił, auto odpaliło i błyskawicznie wyjechał na pustą ulicę, pędząc w kierunku domu siostry Mary.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline