Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2010, 12:38   #4
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Plany się pieprzą. Zawsze. Przekonali się o tym kiedyś obrońcy małej wioski gdzieś pomiędzy Hegemonią a Teksasem. Płacili za tę naukę życiem swoim i przyjaciół, okaleczeniem, bólem i krwią. Ale im się udało. Zdolność do poświęcenia wszystkiego dla sprawy i duuużo szczęścia odroczyło ich wyroki śmierci.
A jak było tym razem. Początek był taki sam. Plany się spieprzyły. I Jamesa i JT. Tylko czy zakończenie było takie samo? Czy odroczyło ich wyroki śmierci?

JT

Wjechali. Już nie było czasu na ucieczkę. Było trzeba stanąć do walki. Oczywiście absolutnie nieuczciwej. Właściwym pytaniem jednak nie było kto kantuje a kto lepiej kantuje. Czas pokaże.

Pierwszy wjechał łazik pełniący funkcję awangardy. Kierowca prowadził nieśpiesznie a pasażer lustrował przez termowizor otoczenie. Wszyscy rebelianci bez koców termicznych ukryli się za gruzami.
Dalej nie było lepiej. Pancerny Hummer z półcalówkę stanowił główne zagrożenie dla atakujących. Szczególnie, że strzelec miał termowizor. Fuck!
Przed Hummerem szło dwóch żołnierzy. Kamizelki kuloodporne, mundury, karabiny w tym jeden chyba z termo-lunetą. Pieprzeni marines.
Kolejnych dwóch szło za pojazdem. Również uzbrojeni po zęby z kevlarem na klacie.
Po nich jechała ciężarówka. Podwyższone podwozie, pancerny szkielet... Tutaj mina nie pomoże. W sumie chyba tylko LAW by pomógł.
Czterech żołnierzy szło po bokach. Jeden obserwował teren przez lunetę drugi przez wizjer.
Następna jechała wielka niewiadoma całego starcia. Pancerny van. Co tam było? Cel? Kolejni marines? Ciężkie wsparcie w postaci gatlinga? Zaraz się okaże. Już za sekundę bo jeep z zamontowaną świnią poprzedzany przez dwóch żołnierzy najechał na ładunek. Nacisnąłeś przycisk rozpoczynając piekło.

John Grant

Siedziałeś jak inni, schowany za gruzem. Czekałeś na sygnał. I on nadszedł. Z hukiem i dymem. Z krwią i krzykami. Z końcem świata dla tylu istnień. Poderwałeś się momentalnie, podrzuciłeś karabin do ramienia tak jak czyniłeś to setki razy w swoim życiu. Bez sekundy zwłoki obrałeś cel. Fn-scar szarpnął w łapach jednak nie wydał żadnego dźwięku. A może inaczej, po wybuchu Ty go nie słyszałeś.

JT i John Grant

Jeep dosłownie został podrzucony w górę. Na ułamek sekundy zdawało się, że nic więcej nie będzie. A potem zamienił się w kulę ognia. W śmiertelną pułapkę. W sekundę stał się historią, podobnie jak jego trzej pasażerowie. Nawet nie poczuli, że umierają. Tyle szczęścia nie mieli żołnierze przed i za nimi. Odrzuceni falą uderzeniową. Poparzeni przez benzynę, szarpani przez metalowe odłamki. Wyli z bólu. Przeklinali. Pragnęli umrzeć. Ale nikt ich nie słyszał. Nikt nie chciał im pomóc. Nikogo nie obchodzili bo ich towarzysze walczyli teraz o życie.
Nie słychać było strzału Neo, ściągnął spust dokładnie w momencie detonacji. Pieprzony. Obok wybucha cała sterta materiału wybuchowego a on nawet nie drgnie. Kula 7,62 przeszła przez szybę zmieniając trajektorię dosłownie o milimetr. Szkło zostało pokryte siateczką pęknięć. Kierowca osunął się, kula trafiła go prosto między nos a lewe oko. Samochód jeszcze jechał prosto posłuszny blokadzie stworzonej przez konstruktora.
Rebelianci poderwali się z kryjówek. Zaczynali pruć ze wszystkie co mieli w chwili gdy podniosła się zasłona. Dym szybko się rozprzestrzeniał, powodował, że marines mieli wrażenie jakby samo miasto do nich strzelali. Nie mieli kontaktu wzrokowego z wrogiem. Nie wiedzieli do kogo strzelać.
Ale to nie był koniec niespodzianek przygotowanych im przez JT. Strzelec półcalówki wyposażony w termowizjer mógł ostro napsuć rebeliantom krwi. Ale nie zdążył ściągać spustu. Nie zdążył nawet wycelować. Saper przesłał mu bilet na Sąd Boży. W jedną stronę. Granat 66 mm trafił prosto w gniazdo. Odłamki i wybuch dotarły do środka czyniąc spustoszenie wśród załogi.
Marines byli bezradni. Jak kaczki. Padali od kul rebeliantów. Ale nie na długo. To byli zawodowcy. Weterani Frontowi, członkowie misji pacyfikacyjnych. Nie raz ścierali się z wrogiem. Niedobitki szybko się zebrały. Odpowiedziały ogniem. Kule erkaemów sypały tynkiem na lincolnistów. Nie czyniły zbytniej szkody. Fizycznej bo efekt psychiczny był zdumiewający. Oddział rebeliantów był w znacznej mierze złożony z osób, które nie miały doświadczenia wojskowego. Co innego przeprowadzić egzekucje a co innego brać udział w regularnej potyczce. Gdzie wróg był zgrany, osłaniał się, współpracował, chował za pancernym pojazdami.
Jeszcze większe spustoszenie czynili ich koledzy mający temowizje w optyce. Starannie wymierzone strzały jeszcze bardziej osłabiały wolę walki atakujących.
Praktycznie już tylko może szóstka Czerwonych prowadziła regularny ogień. Reszta tylko się ostrzeliwała bojąc się wychylić i dostać kulkę.
Gdzieś padł Dave, trzynabojowa seria zamieniła jego twarz w krwawy ochłap.
Gdzieś padł Mike, wieczny optymista zakończył swój żywot z rozerwanym gardłem.
Obok w bólu krzyczał Joei. Dostał w brzuch. Trzymał się kurczowo za ranę i wył jak zwierzę.
Ktoś rzucił granat. Wszyscy strzelali. Marines mimo, że nie mieli szans wygrać postanowili ściągnąć jak najwięcej wrogów. Zapowiadało się Pyrrusowe zwycięstwo. Chociaż czy na pewno zwycięstwo?
JT, Neo i niedobitki atakujących, którzy ukrywali się z prawej strony zobaczyli jak otwierają się drzwi ciężarówki.


Saper zaklął. Krótko, paskudnie. Po wojskowemu. Pancerz taktyczny z tego co pamiętał był tylko w fazie projektów. Tylko, że od tamtego czasu minęły lata. W zamyśle miał chronić przed kulami włącznie z amunicją pośrednią stosowaną w karabinach, zapewniać ochronę przed promieniowaniem i wspomagać refleks żołnierza. Co prawda nie było to dokładnie skrzyżowanie dopalacza refleksu z pancerzem wspomaganym ale i tak czyniło z jego posiadacza półboga. Widać prace jajogłowych z posterunku dały jakiś efekt.

Kule odbijały się od pancerza nie czyniąc mu żadnej szkody. Żołnierz trzymając oburącz minimi pokazywał na co go stać zasypując stanowisko Neo całym gradem naboi.

dr Charli Newsom i James DeLucca

Opuściliście bezpieczny... Grobowiec? Kapsułę ratunkową? Dla jednych komory hibernacyjne były złem wcielonym, pokazującym, że przed wojną człowiek człowiekowi nie był równy (jakby teraz był) a dla drugich była to możliwość zbawienia, doczekania lepszych czasów.
Weszliście po drabince do piwnicy niegdysiejszej przychodni. Wejście było doskonale zamaskowane, nie sposób było na nie trafić przypadkiem. Tylko dlatego dr Newsom mogła spokojnie spać przez trzydzieści sześć lat, nieświadoma wydarzeń na górze.
W piwnicy nie było już tak różowo. Śmierdziało moczem, ściany pokrywały graffiti a na podłodze walały się szmaty. Ktoś tu nie raz nocował. Charli prawie się na czymś poślizgnęła na szczęścia James pomógł jej złapać równowagę. Doktor odruchowo spojrzała pod nogi, bojąc się co tam znajdzie. Stanęła pechowo na łusce pistoletowej. Ktoś tu strzelał. Powiodła wzrokiem po podłodze i spostrzegła ślady krwi. Wzdrygnęła się.
Z piwnicy weszli do przychodni. Powybijane szyby, sufit grożący zawaleniem, poprzewracane krzesła, lada pokryta śladami po kulach. Ktoś tu nawet rozpalił ognisko w którym bielały kości. Nikt nie chciał sprawdzić do czego należały.
W szyku wyszliście na ulicę.


Obraz nędzy i rozpaczy. Inaczej nie da się tego określić. NJ stolica jazzu, miasto które nigdy nie śpi, jedno z większych na świecie, część wielkiej aglomeracji. Pełna życia, ludzi. Wieżowców sięgających chmur. Wszechobecnej stali i szkła. W sumie stal i szkło zostało. Leżało kobiercem na ulicy, chodnikach i samochodach. Wrakach z których wyciągnięto wszystko co tylko było można.
Od pamiętnego dnia było to miasto mgieł. Niektórzy pamiętający czasy przed wojny mówili: współczesny Londyn. Ponuremu żartowi jakoś nie towarzyszyły wybuchy śmiechu.
Może i dobrze, że sztuczna, chemiczna mgła zasłaniała pole widzenia. Utrudniało ocenę zniszczeć. Pozwalało jakoś egzystować w tym świecie. Moloch w gruncie rzeczy wyświadczył światu przysługę.

Nie zdążyliście na dobre wyjść z przychodni gdy rozległy się strzały. W sumie nie byłoby to nic dziwnego, strzelaniny zdarzały się codziennie w każdym mieście. Tylko, że to nie były porachunku szczurów czy gangerów. Ktoś najpierw zdetonowało parę ładunków wybuchowych a potem zaczęto napieprzać z karabinów.
Nikt nie zareagował od razu, wszystkich to zaskoczyło. Nim zaczęliście reagować minęła sekunda czy dwie. Wystarczająco by dostać kulkę. Na szczęście nikt nie strzelał.
Walt, wielki murzyn z karabinem rzucił się do najbliższej klatki schodowej zajmując pozycję i osłaniając resztę. Mike, człowiek o rozbieganym spojrzeniu narkomana cofnął się równając do Charli i sięgnął po klamkę. Derek, garniak zamykający szyk również dobył broni, oksydowanego rewolweru ale nie szukał schronienia. Za to obserwował Newsom. Ostatnia zareagowała Alice, nie złapała broni, najpierw stała jak słup a potem wbiegła z powrotem do przychodni.
Walka była toczona parę ulic dalej. Ile? Ciężko ocenić, mgła przeszkadzała nie tylko w ocenie wzrokowej dystansu, wypaczała dźwięk. Mogliście spokojnie oddalić się w kierunku samochodu, który był w drugą stronę lub spróbować przeczekać w przychodni. W końcu był tam mini bunkier.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 15-01-2011 o 18:32.
Szarlej jest offline