Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2010, 11:09   #115
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Powroty z podróży były bodaj jedyną czynnością świata, jaka mimo praktyki za każdym razem wychodziła jej gorzej. Minął miesiąc odkąd wróciła z Chin, a wciąż jeszcze nie przesiąknęła Nowym Jorkiem. W Ameryce wszystko było większe.
Szybsze, głośniejsze, bardziej błyszczące.
Przeszło trzydzieści kolejnych dni spędziła przygotowując się do zamknięcia ekspedycji. Wynik trzymiesięcznych badań terenowych nad genezą typu idealnego pochówku w Chinach wymagały opracowania naukowego. Chodziło jednak nie tylko o raporty podsumowujące dla Królewskiego Stowarzyszenia Azjatyckiego, zamorskiego zleceniodawcy; ale i o czas, którego wymagał obrót dobrami przywiezionymi z dalekiego kraju. Choć Grant, jej przyjaciel i wspólnik, na widok bel jedwabiu i worków przypraw z razu popukał się w czoło, teraz – z perspektywy czasu – przyznać musiał, że wleczenie tego ładunku było pomysłem co najmniej dobrym. Szczególnie, że pogarszające się stale zdrowie Pani Vivarro ściągnęło na rodzinny horyzont widmo rychłego upadku finansowego rodziny. Musiała wyjechać, co do tego Emily nie miała najmniejszych wątpliwości. Nie miał ich również najwyraźniej Santoro, rodzinny lekarz. Stan jest poważny, wyłuszczył jej przy śniadaniu, i jeżeli chcemy oczekiwać nawet nie tyle poprawy, co stabilizacji, chora powinna udać się do sanatorium. Wiedza ta ciążyła Emily, szczególnie w świetle rodzinnych ksiąg ekonomicznych, które zwykł był prowadzić ojciec. Szaleństwo, które nim zawładnęło zanim udał się do Indii, odbiło się czkawką całej rodzinie. Teraz, gdy po jego wyjeździe objęła pieczę nad domem, każdego dnia docierało to do niej coraz klarowniej.

Prowadząc zakupionego za pierwsze własne pieniądze Royce'a, Emily zdanie po zdaniu odtwarzała w głowie poranną rozmowę. Będzie musiała się zmierzyć z matką. Zadanie niełatwe, ale w świetle przypływu gotówki z finalizowanych właśnie transakcji handlowych, przypuszczalnie do zrobienia. Pozostawała jeszcze kwestia ojca. Zaniepokoił ją fakt, że zamieszani w to byli ludzie pokroju Branda. Za chwilę cała nowojorska socjeta kipieć będzie od plotek na temat jej ojca. Świergotanie Teresy docierało do niej jak przez mgłę. Zaparkowała pod kawiarnią „La Creme Royale”.

Nie czekały długo. Tajemniczy rozmówca, ku zdziwieniu Emily okazał się młodym mężczyzną. Bardzo młodym mężczyzną. Jego powiązania z profesorem Vivarro były więc dla niej co najmniej niejasne.
- Dzień dobry - ożywienie siostry nieodmiennie wywoływało uśmiech. Starsza z dwóch sióstr Wyciągnęła w kierunku przybysza rękę. Zupełnie po męsku. Trzymając się konwencji, z miejsca przeszła do sedna. - Chciał Pan pomówić o naszym ojcu. Proszę, niech Pan siada.
Chłopak widocznie speszony, starając przypomnieć sobie cokolwiek z zasad savoir-vivre, odczekał aż obydwie usiądą, po czym sam "przycupnął" na skraju krzesła, kurczowo trzymając się podłokietników: - T-tak, to znaczy j-jeśli panie nazywają s-się V-vivarro to tak...- słowa ciężko przechodziły mu przez gardło i widocznie się plątał
- Proszę się nie denerwować! - pisnęła Teresa, klepiąc wierzch dłoni chłopaka. Emily skarciła ją wzrokiem. Brak skrępowania siostry, choć niewątpliwie uroczy, najwyraźniej nie pomagał rozmówcy. Skinęła na kelnera, by przyniósł chłopakowi coś do picia.
- Tak, to my. Gdyby mógł Pan od razu wyłożyć sprawę, byłabym zobowiązana.
Chłopak wziął głęboki oddech po czym sięgnął do torby przewieszonej przez ramię: - R-reflektują panie? - wyciągnął w ich stronę paczkę papierosów.
- Z przyjemnością - Emily sięgnęła po papierosa, po raz wtóry posyłając siostrze ostrzegawcze spojrzenie. Najwidoczniej uznawała, że w jej obecności siostra powinna choćby stwarzać pozory. Tęskne spojrzenie, którym Teresa omiotła paczkę, nie kwalifikowało się, rzecz jasna, jako takie. Starsza z sióstr zaciągnęła się, i wydmuchując kłąb dymu ponagliła. - Zatem?
- S-sprawa jest nieco zawiła i m-ma wiele aspektów, j-jednak postaram się ograniczyć do rzeczy związanych z profesorem...- głos miał nieco pewniejszy i wyraźnie się uspokoił - jeśli moje informacje są w-właściwe, to pani ojciec przebywa o-obecnie w Indiach...prawda? - zwrócił się do Emily, starając się odwrócić swoją uwagę od Teresy
- Zgadza się. W Orisie, jeśli mamy wdawać się w szczegóły
- D-dokładnie - uśmiechnął się krzywo - głównym p-powodem dla którego p-przysłał mnie tutaj p-pan Brand, jest jeden ze s-sponsorów wyprawy pani ojca. Dokładniej firma K-kurtub....wie p-pani coś o niej?
- W zasadzie nic ponadto, co Pan właśnie powiedział. Dość długo nie było mnie w kraju, wróciłam niedawno. Obawiam się, że ominęły mnie wszystkie prowadzone przez ojca przygotowania do wyprawy.
- Może p-pani? - zwrócił się do Teresy
- Niestety - nachyliła się w kierunku chłopaka, jakby miała za chwilę wyjawić mu wstydliwy sekret. - Ojciec trzymał nas w ostatnim czasie z dala od swoich spraw.
- Wiedzą m-może panie dlaczego?
- Gdybyśmy wiedziały, dawno podjęłybyśmy kroki, żeby wyeliminować przyczynę - Emily popatrzyła na chłopaka, jakby nie rozumiała, że fakt ów mógł dla kogoś nie być oczywistym.
- Czy profesor s-spotykał się z jakimiś p-podejrzanymi typami...może w-wyrwało mu się kiedyś coś o j-jakichś Rosjanach...lub może o s-spółce Duvarro Spocket
Tym razem na twarzy kobiety odmalował się wyraz zaskoczenia. Szybko zatarła to dziwne wrażenie uniesieniem brwi. Teresa nagle zajęła sie uporczywym dłubaniem w pucharku z lodami.
- Rosjanach... - powtórzyła z namysłem. - Ojciec, wie Pan, miewał gości. W tym mężczyznę o wyglądzie popa.
- I tego z kolorowymi oczyma! - wyrwało się Teresie. Emily westchnęła ciężko, z trudem kiełznając chęć rzucenia w siostrę czymś ciężkim.
- B-brodacz - mruknął sam do siebie dolewając do podanej przed chwilą herbaty kapkę bezbarwnej cieczy z piersiówki - słyszały może p-panie jakieś urywki rozmów profesora z tym...popem?
- Wie Pan... mam do załatwienia zbyt wiele spraw związanych z zamknięciem ekspedycji, by mieć czas na podsłuchiwanie ojca. O co właściwie w tym wszystkim chodzi? To Pan miał opowiadać, tymczasem przepytuje nas Pan jak pensjonarki.
- P-przepraszam - burknął wyraźnie dotknięty tą uwagą - widzą panie...właściwie to nie wiem od czego zacząć - alkohol wyraźnie spełniał swoje zadanie - ...czy wierzą panie w istoty...z innych wymiarów? ..lub jeśli preferują panie łatwiejszą formę...czy wierzą panie w magię?
- Proszę? Panie Lynch, jestem religioznawcą. Dosyć poważanym, o czym dowiedziałby się Pan, gdyby zechciał Pan popytać. Wierzę, że człowiek jako taki jest w stanie uwierzyć we wszystko.
- Nawet jeśli to coś można spotkać wywołując je przy pomocy złożonego ceremoniału, do którego potrzebne jest kilka kilogramów zgniłego mięsa, kilka litrów zwierzęcej krwi i formuły w języku, jakiego ten świat nie zna? - chłopak oparł łokcie o stół, wypatrując reakcji Emily.
- A diabły? Smoki? Topielce porywające dzieci i dusiołki. Także w to ludzie potrafią uwierzyć.
- Tym razem jedynie ghule...inaczej nazywane kurtubami...znajoma nazwa prawda?
- Po dwakroć. Zdaje się, że ojciec prowadził badania dotyczące tych wierzeń.
- Może nie jestem zbyt...wiarygodnym świadkiem, jednak według mnie słowo "wierzenia" w tym przypadku to za mało - Lynch widocznie się rozkręcił - czy wie pani co tak właściwie ma badać w Orisie?
- Mówiłam przecież, że nie wiem na temat tej wyprawy zbyt wiele - przyglądała się chłopakowi, zastanawiając, czy w ogóle jej słucha. - Byłam w Chinach. Prowadziłam własne badania. I nadal nie rozumiem, czemu wypytuje Pan o pracę ojca. Brand mówił, że jest on w coś zamieszany, a tym czasem opowiada mi Pan o ghulach.
- Powiedziałbym raczej że jest w pewnym stopniu ofiarą...to znaczy...istnieje możliwość, że znajduje się w niebezpieczeństwie...- ze zrezygnowaną miną spojrzał na bawiącą się lodami Teresę - wszystko zaczęło się około miesiąca temu, a może jeszcze wcześniej...czy pani ojciec zna Victora Prooda? - odpalił zupełnie od rzeczy obracając w rękach kolejnego papierosa.
- Tyle, o ile. Ale słucham dalej...
- Otóż ów Victor Prood, profesor antropologii Uniwersytetu Bostońskiego został posądzony o zamordowanie Angeliny Duvarro, z racji tego, iż to wszystko działo się w Bostonie, najprawdopodobniej żadna z pań nie słyszała tych rewelacji, prawda?
- Chiny...
- Słyszałam plotki.
Powiedziały siostry jednocześnie.
- Plotki? Pewnie te o romansie obydwojga. Chyba nie muszę dodawać, że to było bujda, zresztą jak całe to morderstwo. Owszem - profesor zamordował Angelinę, jednakże biorąc pod uwagę, to jakim był człowiekiem, nie można było nie wyczuć, że coś w tym wszystkim nie gra...razem z kilkoma przyjaciółmi Prooda rozpoczęliśmy własne śledztwo, które w szybkim czasie zaprowadziło nas do firmy Kurtub...oraz do ghuli...
- I mojego ojca?
- Tak... w pewnym sensie.
- Pani ojciec prowadzi badania sponsorowane przez Kurtuba - firmę.... a raczej organizacji zrzeszającej pół- ghule - ludzi z, jak to pani siostra ujęła, kolorowymi oczami...dlatego wypytuję o pracę pańskiego ojca i powiązania z Kurtubem.
- Sugeruje Pan, że nasz ojciec na życzenie tej firmy odprawia rytuały przyzywające ghule? Nie zna Pan być może mojego ojca, ale jest to poważny człowiek i szanowany naukowiec. Nie zajmuje się bajkopisarstwem.
- Powiedziałbym to samo miesiąc temu...jednak widziałem ghule na własne oczy i mogę panią zapewnić, że są one tak samo realne jak ja, czy też pani siostra.
- Czego Pan od nas oczekuje? - przyglądała się siostrze, która ewidentnie raz za razem gryzła się w język.
- Dokumentacja poprzednich wypraw badawczych, zapiski ojca, dokumenty związane z obecną wyprawą...wszystko co uważa pani za pomocne. Proszę także spróbować skontaktować się z ojcem...możlie że nie robi tego dobrowolnie, co znając metody Kurtuba jest bardziej niż możliwe...
- Oczywiście, zadzwonię do niego, jak tylko dotrzemy do domu - nie dało się nie usłyszeć ironii w jej głosie. Przełknęła obraźliwie roszczeniową postawę chłopaka, ale ze swoim tupetem sięgał pomału granic jej wytrzymałości. - Był Pan kiedyś w Indiach?
- Jestem studentem trzeciego...właściwie to już czwartego roku antropologii Uniwersytetu Bostońskiego...dużo czytałem, jednak niestety nie miałem przyjemności...
- W takim razie powiem Panu coś bardzo ważnego, Panie Lynch. Tam, dokąd pojechał mój ojciec nie ma budek telefonicznych. Nie ma nawet poczty. Można skorzystać z przekazu telegraficznego, ale nie warto na nim polegać. Rozumie Pan o czym mówię? Jeśli jest w tym, co Pan mówi choćby ziarnko prawdy, oczywiście pomogę. Ale jako naukowiec powinien Pan zrozumieć, że nie oddam w obce ręce krwawicy mojego ojca. Zbyt długo na to pracował. I że nie uwierzę w Czarny Ludek, tylko dlatego, że Pan mi mówi, że go widział. Bo choć z pewnością sympatyczny, jest Pan dla mnie kompletnie obcą osobą. Prawda?
- Istnieje możliwość kontaktu poprzez przedstawicielstwa sponsorów w Bombaju, a co do notatek - oczywiście przyznaję pani rację, jednak niech przynajmniej pani rzuci okiem na te dokumenty i w razie gdyby coś się nie zgadzało, proszę się skontaktować czy to z Brandem, czy też bezpośrednio ze mną - chłopak zapisał na serwetce numer telefonu.
- Oczywiście. Dziękuję, odezwę się, gdy tylko przeczytam – postanowiła przemilczeć pomysł kontaktowania się z ojcem przez przedstawicieli podejrzanych fundatorów.
- Więc, chyba będę się zbierał - chłopak zerwał się na równe nogi - miło było panie poznać - powiedział i po ucałowaniu dłoni obydwu ruszył ku wyjściu.

Po dopiciu kawy zebrały się i one. Zachwycona Teresa i skonsternowana Emily. Rozmowa z chłopakiem niewątpliwie dała jej do myślenia. Były już prawie pod domem, gdy podjęła decyzję. Nadszedł czas, by naruszyć prywatność Morgana Vivarro, postanowiła. Mimo szacunku, jaki żywiła do pracy ojca, musiała przyznać, że czas najwyższy, by zagłębić się w jego notatki.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline