[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=iGn-HYCH3-w[/MEDIA]
"Dwie...cholerny Brand..."
Dziewczyna dziarsko machnęła ręką w jego stronę, w czasie gdy druga spoglądała na niego surowym wzrokiem.
"...cholerny Brand....uciekamy"
Z wyraźnym zakłopotaniem zerknął w kierunku drzwi, którymi przed chwilą wszedł. Z jednej strony chciał popędzić z powrotem do mieszkania Michaela, a najlepiej do swojej kawalerki przy Arch Street w Bostonie. Z drugiej, jakaś dziwna siła ciągnęła go w kierunku oczekujących go kobiet, siła pełna przerażenia i zarazem czegoś w rodzaju zainteresowania...
- Chciał Pan pomówić o naszym ojcu. Proszę, niech Pan siada. - nogi machinalnie zgięły się w pół, kompletna susza w ustach nie pozwalała wykrztusić pojedynczego słowa.
"Zniecierpliwiona...widzisz Leo? Ona jest..."
- T-tak, to znaczy j-jeśli panie nazywają s-się V-vivarro to tak... -
"Ha! To było świetne, cudownie"
Ból głowy - jedyne co w tym momencie czuł, pulsujące świdrowanie w mózgu, myśli przelatywały w kompletnym chaosie.
"Słowa słowa słowa"
Wysoki pisk, ruch warg, lekko unoszące się brwi.
"Dźwięki Leo, dźwięki"
Pisk w uszach uniemożliwiał usłyszenie czegokolwiek, papieros...dym powoli wypełniał jamę ustną...krtań...płuca...
- S-sprawa jest nieco zawiła i m-ma wiele aspektów, j-jednak postaram się ograniczyć do rzeczy związanych z profesorem...- cisza, zupełna, nieskalana cisza...tak jakby na ułamek sekundy wszystkie silniki, wiatr i uderzania łyżeczek o filiżanki ucichły - jeśli moje informacje są w-właściwe, to pani ojciec przebywa o-obecnie w Indiach...prawda? - słowa, zdania układały się w odpowiedniej kolejności.
-...Kurtub...Może pani?
"Spójrz na nią...jest słodka, prawda? Prawda Leo? Nieprawdaż? Powiedz, powiedz to!"
Huk...uderzenie gromu, olbrzymie kowadło zderzyło się z terakotową posadzką, głowa pękała.
- Brodacz - mruknął przygryzając dolną wargę.
Port, jego smród, wysoki mężczyzna w prochowcu i...brodacz.
"TAK! TAK! Brawo Leo, widziałem go!"
Ręka mimowolnie sięgnęła do torby, z partyzanckim uśmieszkiem nalewał przeźroczystą wódkę...
"Uśmiech Leo, uśmiech!"
...uśmieszek znikł, zanim w ogóle się pojawił.
"Ważne sprawy! Słyszysz?! Ważne sprawy! Ona ma ważne sprawy. HA! Ale ona nic nie wie, prawda? Co ona może wiedzieć...zapal świeczkę Leo.
Nabija się z ciebie, drwi, ma cię za zwykłego młokosa, zupełne zero, jak ojciec, jak Weston...jak O'Phelan...pokazałeś mu, płomyczek....ogień? Nie, nie, to nie to, pamiętasz? Pokazałeś mu ogień!"
Obraz pełzł - klatka po klatce, przesuwające się rozmazane plamy światła i kolorów, twarze pośród pustki.
*
- Jak się dziś czujesz Leonardzie?
- Cuuuudooownie! - ryknął trzęsąc się przykuty do kozetki.
- Och - mężczyzna w fartuchu rozsiadł się na krześle, po czym z zadowoloną miną spojrzał na pacjenta - więc, o czym chcesz dziś porozmawiać...Doug?
*
Silne uderzenie barkiem wyraźnie ocuciło studenta kurczowo trzymającego klamki drzwi „La Creme Royale”, zerknął przez ramię, dziwne spojrzenia klientów i chichot "dam"...w końcu mógł uciec...
Mieszkanie było puste...szklanka najlepszej Whiskey "zbunkrowanej" przez lokatorów mieszkania, wygodny fotel i książka zdobyta w pobliskiej bibliotece, legitymacja studencka naprawdę potrafiła zdziałać cuda...
- Ach witam...cóż, w-właściwie to sam do końca nie wiem jak tu trafiłem...tak....- rozmowa z Choppem wydawała się świetną alternatywą, na pytanie o Garreta i Hiddinka zamarł na moment...bolesny fakt, prawda o tym jak mało wie o innych...owszem wiedział co nieco o Laffayecie...Choppie, jednak reszta wydawała się mglistym wspomnieniem z ledwo zarysowanymi konturami.
"Izolacja...trzecie piętro na Arch Street...Boże, jak dawno nie słyszałeś głosu Malcolma..."
-...n-nie ma potrzeby.
Tym razem zasnął w fotelu...z książką w ręce