Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2010, 23:09   #118
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Walter Chopp


Boston, 11 lipca 1921 r do 13 lipca 1921 r

Kolejne dni nie różnią się zbytnio od siebie. Nie przynoszą żadnych zmian w sferze pogody – nadal dni są słoneczne i coraz cieplejsze, lato zapowiada się naprawdę wyśmienicie. Słoneczna pogoda może poprawić humor, gdyby jeszcze pojawiły się jakieś nowe ślady w prowadzonym śledztwie.

A tych nie ma.

Uruchomione przez ciebie, jak i przez innych członków „zespołu śledczego” kontakty zdawały się spać w promieniach słońca. Zaczął się sezon urlopowy. Młodzież wyruszała na kanikuły, rodzice szukali odpoczynku na plażach lub w odludnych miejscach. Ludzie pracowali w leniwym, nie wytężonym tempie. Co też przekładało się na rezultaty waszego śledztwa.

Kolejne dni wyglądały podobnie. Najpierw zapewniałeś ochronę Amandzie, która mocno przeżyła zabójstwo Wilcoxa. Panna Gordon czuła się zaszczuta. Wagonow, bo nie mieliście cienia wątpliwości, że to on maczał palce w tym morderstwie, był bezkarny. Niczym tłusty pająk siedział i prządł swoją niewidzialną sieć zła wokół dziewczyny.

Miałeś na tyle zdrowego rozsądku by nie pokazywać się w towarzystwie Amandy. Tylko ten jeden jedyny raz, kiedy poprosiła cię do siebie. Ten jeden, jedyny raz, kiedy Hieronim zwrócił wam uwagę na to, że w ten sposób być może wasi wrogowie wiedzą, że coś was łączy. Starszy Niemiec był niezwykle spostrzegawczy i poruszył ważną kwestię. Dlatego o wiele bardziej od ciebie do ochrony Amandy nadają się dwaj wynajęci agenci. Z tej samej agencji, z której skorzystał Hiddink.

Amanda mocno przeżyła śmierć przyjaciela. Możliwe, że z chłopakiem wiązało ją coś więcej, możliwe że dlatego, ze czuła się bezbronna. Niemniej jednak kolejne dni spędziła w zamknięciu, w bezpiecznych ścianach własnego domu.

Ty za to szalałeś.

Obserwowałeś dyskretnie dom Dominika Duvarro nie mając jednak odwagi się do niego zbliżyć. Wyglądało na to, że tęgawy właściciel Duvarro Sprocket doszedł do siebie po scenie z zaułka. Znowu udzielał się towarzysko. Wystrojony w drogie garnitury brał udział w letnich garden – party i w działalności bostońskiego klubu jachtowego, którego najwyraźniej był członkiem. Kiedy tak z ukrycia obserwowałeś tego żałosnego mięczaka, nachodziła cię ochota by powtórzyć inscenizację z zaułka.

* * *

Pewnego wieczora Hieronim wręczył ci amulet zrobiony z kawałka brązu, czegoś co wyglądało jak kość i srebro.

- To talizman, który pozwoli ci lepiej znosić obecność ghouli. Z kolei widząc go one będę mniej chętne by przebywać blisko ciebie. Więcej nie potrafię zrobić. Nie przeceniaj jego mocy. Nie uratuje ci życia, jakby doszło do najgorszego lecz da ci te kilka cennych sekund przewagi.

* * *

Udało się jednak uzyskać wstrząsające informacje na temat Zaprzanskyego. Okazało się, że jego „leczenie psychiatryczne” to było coś znacznie poważniejszego . Artur Zaprzansky walczył w 1900 roku w Chinach. Będąc żołnierzem 15. Pułku Piechoty brał udział w tłumieniu tak zwanego „powstania bokserów”. W 1901 roku został skazany na trzydzieści lat więzienia za gwałt i morderstwo, połączone z praktyką kanibalistyczną. To ostatnie uratowało skórę trzydziestodwuletniego żołnierza Stanów Zjednoczonych. Uznany za niepoczytalnego uniknął stryczka i przesiedział prawie piętnaście lat w więzieniu dla obłąkanych pacjentów. Zwolniony pięć lat temu za poprawę i w uznaniu za waleczność na polu walki. Wrócił na rodzinną farmę i przerobił ją na chlewnię.

Niezły świr.


Amanda Gordon

Boston, 11 lipca 1921 r do 13 lipca 1921 r

Śmierć Wilcoxa wstrząsnęła tobą bardziej, niż sądziłaś.

Winiłaś siebie za głupotę, Wagonowa za okrucieństwo, świat za bezduszność.

Wykrzyczałaś to Walterowi i Hieronimowi. Nawet napisałaś list. Tylko nie za bardzo wiedzieliście co możecie zrobić?

Donieść na policję, że rosyjski biznesmen przyzwał ghoula, który zabił Wilcoxa – bo to, że zrobił to ghoul Wegner jest pewien, jak tego, że nie ma nogi, jak się wyraził podczas dyskusji.
Zaczaić się gdzieś i zastrzelić Wagonowa? Kuszące. Ale jak to zrobić, by potem nie wylądować w więzieniu na długie, długie lata. W najlepszym przypadku. No i by nie naciąć się na ochronę brodatego pyszałka.
Wezwać własnego potwora i kazać mu zrobić to, co Wagonow kazał zrobić Wilcoxowi? Hieronim uważa, że to niemożliwe. Że ten, kto w ten sposób włada bostońską kolonią jak Wagonow, jest zbyt wysoko w hierarchii ghouli, by jakikolwiek potwór rzucił się na niego.

Propozycją Hieronima jest grać na czas. I ograniczać kontakty z innymi ludźmi.

Potem gniew przerodził się w apatię. W stupor, przez który z trudem przebijał się świat zewnętrzny.

Kiedy odpłynęły emocje przyszła bezsilność i zwątpienie.

Dwa pierwsze dni spędziłaś w domu, prawie nie wychodząc z łóżka. W tym czasie to Wegner zajął się twoim domem i gośćmi grając rolę, którą przywdział dla Wagonowa. Rolę dalekiego krewnego z Niemiec. To on wraz z Walterem zajęli się wynajęciem ochroniarzy, co wydawało się być rozsądnym, chociaż kosztownym, zabiegiem.

Z łóżka wygrzebałaś się tylko po to, by wraz z Julia udać się na pogrzeb. Smutna uroczystość. Pełna łez i zaciętych twarzy.

Po powrocie z pogrzebu upiłyście się z Julią w twoim domu. By zapomnieć. Obudziłaś się we własnym łóżku. Ubrana. Z rozmazanym makijażem i kacem gigantem. Na stoliku obok łóżka znalazłaś amulet z karteczką od Hieronima. Miał pomóc ci w obronie przed ghulami. Ale nie leczył kaca. A teraz oddałabyś duszę za lekarstwo na tą piekielną przypadłość.

Nikt nic nie mówił. Wszyscy rozumieli. A nawet jeśli nie, to miałaś to w .. poszanowaniu.


Amanda Gordon i Walter Chopp

14 lipca 1921, Boston,

14 lipca 1921 roku o godzinie dziesiątej rozpoczyna się proces Victora Prooda. Z tej okazji lokalne gazety odświeżyły makabryczne szczegóły zbrodni, od której wszystko się zaczęło.
Zgodnie z zapewnieniami porannej prasy, wuj zamordowanej wynajął oskarżycieli posiłkowych licząc na to, że dzięki temu pośle Victora Prooda tam, gdzie jego miejsce.

- Nie będę szczędził środków mojej firmy – cytuje słowa Dominika Duvarro kilka gazet – aby ten zwyrodnialec nie umknął sprawiedliwości. Moi prawnicy zażądają kary śmierci i myślę, że uda nam się przekonać wszystkich, by właśnie taki wyrok wydano.

Rozprawa prowadzona była w dużej sali, na oczach zaproszonych gości i świadków. Nie było problemu, jeśli tylko chcieliście, z dostaniem się na salę rozpraw. W każdym bądź razie Hieronim, z twarzą poważną jak nigdy dotąd, postanowił udać się do sądu by po raz pierwszy od kilku lat ujrzeć twarz swojego przyjaciela.


Leonard Lynch

od 11 lipca 1921 do 13 lipca 1921, Nowy York


Postanowiłeś zostać jeszcze kilka dni w Nowym Yorku i wykorzystać gościnność brata, który nie miał absolutnie nic przeciwko twojej obecności. Zawsze się dogadywaliście. Cóż. Jak się ma surowego ojca, to trzeba mieć w bracie przyjaciela. Szczególnie, kiedy obaj tak odbiegaliście od wizji, jaką w przyszłości wymarzył sobie ojciec. Zamiast dwóch twardych mundurowych miał syna – artystę i syna – antropologa. Nieustanny powód do picia. A tutaj rząd wprowadził prohibicję.

Postanowiłeś czekać na kontakt ze strony panienek Vivarro. Ta młodsza – Teresa – (jakże piękna z tym swoim uśmiechem) – wydawała się być zainteresowana tym, co mówiłeś. Ta druga – starsza – cóż. Słowo – rezerwa – pasowało do jej zachowania aż nazbyt. I tak, jeśli się nad tym zastanowić, cudem był fakt, ze nie dostałeś kawą w twarz, zważywszy na to, co opowiadałeś przy stoliku. Za takie słowo można było zamknąć cię ponownie w wariatkowie. A najbardziej szalone w tym wszystkim był fakt, że to co mówiłeś było absolutną prawdą.

Korzystając z kontaktów ojca w Bostonie próbowałeś dowiedzieć się czegoś na temat Zaprzanskyego, lecz ojciec zbył cię kilkoma ostrymi słowami. Bardzo poważnie traktował poufność policyjnych kartotek.
Jednak Jason Brand nie miał takich zahamowań i kolejnego wieczoru mogłeś zagłębić się w lekturę dotyczącą szaleńca i maniaka. Były żołnierz, walczył na przełomie wieków w Chinach, odznaczony kilkoma wysokimi medalami. Waleczny skurczykot. Albo żądny krwi. Aż do 1901 roku gdy nieco pofolgował swoim chuciom gwałcąc, zabijając a następnie zjadając fragmenty ciała jakiejś Bogu ducha winnej Chinki. Odsiedział piętnaście lat. Ze względu na dobre zachowanie i wcześniejsze zasługi dla kraju zwolniony. Od tej pory praworządny obywatel. Żadnych zatargów z prawem.

Na twoją prośbę Jason zdobył również garść informacji o Wagonowie. Szczwany lis. Uciekł z Rosji jeszcze przed czystkami i rewolucja przywożąc ze sobą naprawdę spory majątek. To pozwoliło mu się ustawić w kochającej pieniądze Ameryce. Zręczny przedsiębiorca szybko pomnożył swój majątek, kupił obywatelstwo i stał się jednym z bogatszych i wpływowych ludzi w Bostonie. Tak wpływowym, że jada nawet obiadki z samym burmistrzem. Oczywiście kartotekę w policji ma czystą, jak łza.

Informacje o Fundacji Złote Indie też nie były trudne do znalezienia. To organizacja pozarządowa założona przez kilku wpływowych i bogatych ludzi z Wielkiej Brytanii o tytułach szlacheckich w roku 1888. Zafascynowani Indiami angole, którzy swoje lordowskie majątki przeznaczali na badania i ekspedycje. Zdobyte artefakty historyczne spieniężali muzeom, co pozwalało im robić kolejne wypady. I tak to szło. Obecnie Fundacja Złote Indie znajdowała się na liście pięćdziesięciu najbogatszych organizacji Wielkiej Brytanii. Koncentrowała swoją działalność w Indiach i Indochinach a jej prezesi witani byli z otwartymi ramionami przez lokalne władze.

Kolejnymi informacjami, jakie cię interesowały, była prowincja Orisa, w której miał prowadzić badania Morgan Vivarro.
Zgodnie z atlasami i informacjami encyklopedycznymi Orisa to stan we wschodniej części Indii, nad Zatoką Bengalską. Głównymi miastami poza stolicą są: Kutak i Puri. Większą część terytorium zajmuje Wyżyna Dekan. Najwyżej wznosi się masyw Simlipali. Jego najwyższy szczyt, Meghasani, osiąga 1165 m n.p.m. Największą rzeką jest Mahanadi, której delta zajmuje dużą część powierzchni stanu. Orisa leży w strefie klimatu zwrotnikowego pośredniego, o odmianie monsunowej. Lasy, zajmujące 60% powierzchni, obfitują w cenne gatunki drzew (m.in. drzewo tekowe i sandałowe) co stanowi znaczącą część dochodu prowincji. Prowincja obfituje w stare budowle sakralne. Jest obszarem rolniczym i trudnodostępnym. Odszukałeś również informacje o tym, że miejscowi wierzą, iż wśród drzew kryją się rakszasy – demony – ludojady w mitologii Indii.
W mitologii hinduskiej: demon-ludojad, tytan, rodzaj złośliwego, złego ducha, olbrzyma, szkodnika, złośliwy potwór-olbrzym grasujący po zapadnięciu zmierzchu i żywiącego się surowym mięsem, także ludzkim. W hinduizmie symbolizuje naturę mroczną (tamas), czyli taką w której przeważa nienawiść, naturę złą, która zadaje innym niezgodne z dharmą (religią) rany, cierpienia i krzywdy. Rodzaj żeński to rakszasi. Wodzem rakszasów jest Kuwera. Wedle indyjskich mitów, cała rasa rakszasów została pierwotnie stworzona przez Brahmę, boga-stwórcę, jednak uległa degeneracji. Rakszasowie byli strażnikami cennych pierwotnych wód ziemi. Mitologia ludowa przypisuje rakszasom odrażający wygląd, wielką otyłość, nienaturalnie długie ręce, kształty olbrzymów lub karłów, większą liczbę nóg, obwisłe brzuchy i piersi (u rakszasic), kończyny zakończone szponami, wystające zęby czy wyłupiaste oczy. Opisuje się głowy rakszasów jako głowy gadów, osłów, koni lub słoni. Odpowiedzialni są za gwałcenie kobiet oraz wypijanie krwi czyli wampiryzm. Mogą przybierać na ciele barwy czerwoną, niebieską lub zieloną, wydają okropne ryczące dźwięki, a kiedy zabijają zwierzęta lub ludzi dla pozyskania ich mięsa, rozrywają ciało w bardzo nietypowy, makabryczny sposób. Można powiedzieć, że obraz rakszasa to obraz wszelkich patologii i deformacji oraz okrucieństwa i wynaturzenia.
Czas spędzałeś na czytaniu w mieszkaniu brata, spacerach po mieście, studiach w bibliotece i wizytach w fundacji Branda, gdzie stałeś się rozpoznawalnym i chętnie witanym gościem.

Właśnie wtedy, trzynastego lipca, Jason poinformował cię o tym, że jutro zaczyna się proces Victora Prooda. Sam miał zamiar pojechać do Bostonu, by bliżej przyjrzeć się jego przebiegowi. Liczył na to, że uda mu się rozpracować błędy oskarżenia. Poza tym chciał przyjrzeć się pracy wynajętego osobiście przez niego adwokata, który miał bronić Victora.

- Więc, Leonardzie – zwrócił się do ciebie po męsku podając szklaneczkę z „wodą sodową”. – Decyduj. Zostajesz tutaj i czekasz na sygnał od panien Vivarro. Poza tym pojawił się jeszcze jedne niepokojący wątek, być może powiązany z waszą sprawą. W okolicach Cichej Cerkwi, którą interesował się Garrett, zniknął kolejny dzieciak. To będzie czwarty od zimy. Czwarty, o którym wiemy. Garrett nadal jest daleko, poza Nowym Yorkiem, a nie chcę mieszać do sprawy nikogo więcej, ze względu na jej .. hmmm.... specyfikę. Może będziesz chciał zostać i się temu przyjrzeć bliżej. Jeśli nie, poczyniłem juz rezerwację dwóch biletów. Ten drugi, Leo, jest rzecz oczywista dla ciebie.

Upił łyczka „wody sodowej” wznosząc przed tym szklaneczkę w toaście do ciebie.


Luca Manoldi

od 11 lipca 1921 r do 14 lipca 1921, Nowy York


Kolejne dni mijają jak we śnie. Domenico nie wrócił. Nikt go nie widział. Matka płakała, załamując ręce. Ojciec, podobnie jak i ty, nie siedział bezczynnie. Chodził po ulicach wypytując znajomych i nieznajomych o synka.
Nikt nie obwiniał ciebie, bo też nikt nie wiedział o twojej zamianie z bratem. Dla nich po prostu wdałeś się w bojkę i nie wypełniłeś swojego zadania. Co robił Domenico na ulicy wieczorem, było dla rodziny zagadką i tylko ty znałeś prawdę. A to bolało jeszcze bardziej.

Krążyłeś wokół Cichej Cerkwi jak sęp, licząc na to, że zauważysz coś podejrzanego. Licząc na to, że dowiesz się czegoś więcej. Obszedłeś cały teren. Zajrzałeś do ich świątyni, która stała zazwyczaj otwarta dla ludzi z ulicy. Byłeś nawet w biurze, w którym starszy już mężczyzna z bujna brodą wysłuchał cię cierpliwie.

Ojciec poszedł w innym kierunku. Zastawił ostatnie cenne pamiątki i za uzyskane w ten sposób pieniądze wydrukował ulotki z podobizną Domenico. Jedna taka została nawet powieszona w okolicy garkuchni Ruskich.

W sprawę włączyła się nawet policja. Na swój typowy sposób. Zanotowała opis brata, wzięła ulotkę zrobioną przez ojca i tyle. Jesteś pewien, że nie będą tracić czasu, by szukać zaginionego dzieciaka. Nawet jeden z nich powiedział ci wyraźnie że co tydzień mają kilka takich zaginięć. Mógł się utopić w rzece, mógł uciec pociągiem, mogły go spotkać setki różnych złych rzeczy. Tak powiedział wasz dzielnicowy.

A wszytko przez ciebie i twoją bójkę!

Prowadząc własne poszukiwania w końcu udało ci się ustalić, że ostatnim miejscem, w którym widziano Domenica była jednak garkuchnia dla ubogich prowadzona przez tych brodatych Rosjan.

Jakieś przeczucie mówiło ci, że to oni maczali palce w zniknięciu twojego braciszka. Przeczucie to jednak było za mało, byś mógł napuścić na nich policję.

Ale korzystając ze znajomości w okolicznym półświatku usłyszałeś szemraną plotkę, że ta ich cała cerkiew wspierana jest przez kogoś, komu lepiej w drogę nie wchodzić. Kogoś, kogo ruskie nazywają „Carem”. Kogoś, kto kontroluje większość szajek przestępczych nie tylko w Nowym Yorku, ale i poza nim. Tak. Brodaci braciszkowie mieli nad sobą roztoczoną opiekę i to nie bynajmniej boską, lecz zbirów tajemniczego „Cara”. To dlatego nikt nie wchodził im w drogę. Nie okradł, nie napadł, nie zrobił czegoś równie paskudnego.

Postanowiłeś złapać ruskich na czymś nielegalnym. W typowo młodzieńczej wierze w to, że wszystko można osiągnąć, jeśli się tego tylko wyraźnie chce.

Był czwartek, czternastego lipca, kiedy znów stanąłeś po zupę do ruskiej garkuchni. Wczesny wieczór. Głównym celem było oczywiście nie jedzenie, lecz coś, co ty nazywałeś „rozpoznaniem”. I jak zwykle niczego nie dało. Rozdawanie jedzenia nadzorował sporej tuszy brat Maksymilian. Brodaty, wesoły mężczyzna, który kazał wolontariuszom zawsze nakładać od dołu, tak by każdemu trafiły się co większe kawałki warzyw czy mięsa. Widać było, że większość przychodzących po posiłek ubogich lubi tego faceta. Ty w sumie też. Ale nie ufałeś mu na tyle, by i jego nie podejrzewać o udział w uprowadzeniu Domenica.

Kiedy wracałeś z kankami, po kilkudziesięciu minutach od zamknięcia kuchni, przecznicę od domu dogoniła cię jakaś młoda kobieta. Chwilę zajęło ci jej rozpoznanie, bowiem zazwyczaj, kiedy ją widywałeś, nosiła włosy ukryte pod czepkiem kuchcika.
To była wolontariuszka z ruskiej garkuchni.

- Poczjekaj – powiedziała z mocnym, charakterystycznym ruskim akcentem. – Ty szjukasz swojego braciszka. Mienja .. ja nazywamsje Tatiana. Ja chiba coś wijem. Możjemy pogawarit. Znaczi porozmawiać?

Rozglądała się niespokojnie wokoło, jakby obawiała się, że ktoś was zobaczy.


Emily Vivarro

od 10 lipca 1921 do 14 lipca 1921r, Nowy York,

Spotkanie z dziwnym młodzieńcem mocno podziałało na Teresę, a opowieść chłopaka poruszyła jakąś nieznaną ci do tej pory strunę w duszy twej siostry. Podczas gdy ty sięgnęłaś po pozostawione przez ojca notatki, ona pogrążyła się w lekturze książek, które mogłyby zawierać informacje na temat ghouli. Ghouli, które w samych Indiach i na Bliskim Wschodzie miały bardzo bogatą „kartotekę” mistyczną.

Zachowanie tego Lyncha wzbudzało w tobie pewien niepokój. Do tego stopnia, aż skontaktowałaś się ze znanym w Nowym Yorku Jasonem Brandem dzwoniąc na jego sekretariat w prowadzonej Fundacji. Troszkę się uspokoiłaś, kiedy potwierdził tożsamość Lyncha opisując jego wygląd.

Notatkami ojca zajęłaś się dzień po spotkaniu z Lynchem.

Czując się jak rabuś grobowca cesarza Chin weszłaś do pustego gabinetu. Twój ojciec był zawsze dość pedantyczny. Uważał, ze porządek w miejscu pracy świadczy o uporządkowaniu myśli badacza. Irytowali go ludzie chaotyczni i niezdecydowani. Nie pogardzał nimi, na to był zbyt arystokratyczny. Raczej było mu ich żal.

Pokój nadal pachniał jego wodą po goleniu i cygarami, które lubił palić w wolnej chwili. Książki z bogatej kolekcji rodziny Vivarro, stały dumnie na swoich pólkach uporządkowane według stworzonego przez waszego pradziadka systemu. Systemu, w którym potrafili poruszać się wprawnie chyba jedynie członkowie waszej rodziny.

Przeszukałaś gabinet ojca dokładnie, nie spiesząc się zbierając wszystko, co wydawało ci się ważne na biurku. Rzecz jasna większość swoich notatek ojciec zabrał ze sobą. W zasadzie to co pozostało, nie wniosło niczego do sprawy.

Była tam korespondencja z firmą Kuturb w Nowym Yorku oraz Fundacją Złote Indie z Londynu – a konkretnie z jednym z ich prezesów - niejakim sir Edwarda Ruperta Coxwethera z Lodnynu. Listy nie odbiegały wcale od standardowej korespondencji, jaką prowadzi się przygotowując do badań w terenie. Poruszały kwestie związane z pozwoleniami, aprowizacją, kosztami i terminem przyjazdu. Ojciec miał pojechać do Bombaju, gdzie kolejny pracownik Fundacji miał zająć się wszystkim na miejscu. Ów pracownik nazywał się Robert Willbury. Podobnie miała się korespondencja z firmą Kuturb – będącej sponsorem i jej pełnomocnikiem, niejakim Siergiejem Antoszko.

Rosyjskie nazwisko włączyło w twojej głowie alarm. Lynch i jego opowiastki.

Spędziłaś nad korespondencją ojca całe popołudnie nie dopatrując się niczego dziwnego, tajemniczego, czy wzbudzającego niepokój. Nie mogłaś jednak pozbyć się wrażenia, że brakuje kilku listów, które ojciec nie wiadomo czemu zabrał ze sobą lub zniszczył.

Kolejne wolne chwile – między obowiązkami domowymi i związanymi z finalizowaniem pracy nad własnym raportem z wyprawy do Chin – spędzałaś na przeglądaniu książek, z których korzystał ostatnio ojciec. Zaletą waszego systemu było to, że każde skorzystanie z książki było odnotowywane. Dziwactwo rodzinne – jedno z wielu – które teraz jednak okazało się bardzo pomocne.

Bez wątpienia celem wyprawy ojca była jakaś świątynia. Prawdopodobnie poświęcona jednemu z licznych bóstw w które wierzyli Hindusi. Bóstwem tym jest najpewniej Narasimha, który zasłynął jako zabójca jakiegoś demona. Niestety, nawet specjalistka, jaką jesteś ma problem w precyzyjnym poruszaniu się po skomplikowanej hierarchii hinduskich bożków i ich kolejnych inkarnacji lub wcieleń i aby w pełni połapać się w skomplikowanym temacie Narasimhy potrzebujesz zwyczajnie nieco więcej czasu.


* * *


Wieczorem trzynastego lipca doświadczyłaś wydarzenia, które spowodowały, że po plecach przeszły ci mrówki. Pogrążona w lekturze kolejnych fragmentów poświęconych bóstwu, które interesowało waszego ojca zauważyłaś, że do twojego pokoju wchodzi Teresa. Twoja siostra wyglądała na zmęczoną i podenerwowaną. Zerknęła na stronę, którą właśnie czytałaś.
Widniał na niej rysunek bóstwa.



- Widzę, że też czytasz o ghulach – westchnęła zmęczona. – Paskudne kreatury. Jak sądzisz, Emily, czy one rzeczywiście kryją się gdzieś w ciemnościach nocy?

Ale ty nie słuchałaś jej. Wpatrywałaś się oszołomiona w kolorową ilustrację. Przerzuciłaś książkę na stronę wcześniejszą, gdzie zamieszczono fotografię posążku bóstwa.

- A fuj! – westchnęła Teresa – Obrzydliwy śmierdziel, no nie?




Podobieństwo do ghouli było łudzące. Co więcej – o ghulach w książkach poświęconym wierzeniom na ich temat, jakie przejrzałaś wcześniej, pisano, że mają hierarchię stadną przypominającą lwy. A ten brzydal bez wątpienia przypominał to zwierzę.

Nie był to jednak wystarczający dowód, byś mogła wierzyć w to, że wytwory ludzkiej imaginacji istnieją naprawdę.

Pogadałaś jeszcze chwilę z siostrą, a potem poszłyście spać. Jutro czekał was długi dzień.


P.S. Wszelkie informacje w poście dotyczące mitologii Indii pochodzą z Wikipedii.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 21-12-2010 o 23:39.
Armiel jest offline