Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2010, 11:23   #8
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Sarian Korczyński
Jego siostra nie dała szybko namówić się na to, by przestać. Ostatecznie jednak, widząc, że brat całkowicie nie zamierza udać się z nią do miejsca spotkania, musiała przesunąć termin wyjazdu. Poszła, z zapowiedzią, że wróci. Ostatnimi słowami, które usłyszał od niej Sarian było ostrzeżenie:
- Może teraz nie możesz ze mną odejść, ale jestem pewna, że popełniasz błąd, który będziesz żałował. Właściwie... To byłam na to przygotowana, że ty i ten twój mentor zamierzacie znowu zająć się waszymi sprawami.
Odeszła, zostawiając mu holofon własnej roboty. Dzięki temu urządzeniu mógł się z nią komunikować na odległość – z nią i z innymi swoimi znajomymi, tak długo, jeśli ktoś miał swój własny lub podobne urządzenie.

*

Wyszedłszy z domu Korczyńskich, Sarian szedł w stronę, którą wskazał mu Bojarski. Ulice Elysium pachniały krwią.
Oczywiste było, że ktoś go śledzi. Uczucie było tak wyraźne, że niemal sięgało paranoi. A jednak, miał pewne powody, by twierdzić, że było to coś więcej niż paranoja – coś więcej niż wymysł chorego umysłu.
Jeśli śledzili go, to musiało być ich więcej niż jeden – spojrzenia starca błagającego o parę złych na dworcu. Przypadkowy mężczyzna patrzący na niego z oddali. Nie mówiąc już o kamerach w Elysium, które podsycały atmosferę lekkiej paniki, zawsze obecnej wewnątrz miasta.
Ilekroć Sarian mógł odwrócić się i zweryfikować swoje podejrzenie, ba, przyłapać kogoś na gorącym uczynku, zawsze było to bezowocne i raczej stawiało go w sytuacji paranoika właśnie. Czy małe i w sumie niewiele znaczące spostrzeżenie Bojarskiego miało zadecydować o tym, że Sarian będzie od teraz spoglądać na swój cień?
Nie było jednak czasu na ustalanie, czy naprawdę ktoś go śledzi. Robota czekała.

*

Na początku, znalazł wcale spokojną grupę. Jeszcze nie walczyli. Wrzeszczeli tylko. Jeszcze nie strzelali, choć byli wyposażeni w krótkie pałki, sztachety i rurki, wszystko, co było długie i czym dało się bić. Naturalnie, nie zamierzali się włączać do akcji. Każdy przecież ceni swoje życie w mniejszym lub większym stopniu, a wypuszczanie się na funkcjonariuszy Ordnungsdienst oznaczało samobójstwo. Pałka przeciwko pancerzowi środowiskowemu nie uczyni zbyt wiele. Prawdę powiedziawszy, nie uczyni nic. Czekali. Przeklinali. Śpiewali nawet. Kłócili się.
Sarian odezwał się do jednego z nich.
- Czego tu, Polaczku? - odezwał się do niego jeden Rusek.
Sarian zaczął tłumaczyć. Dwoić się. Troić. Setnić się. Świecić oczami, żeby tylko dowiedzieć się, kto jest liderem.
- Забота у нас простая! Забота наша такая! - skandowali.
No i dowiedział się. Lider Aleksy Kołogriwow.
Właściwie, Sarian nie musiał zbytnio trudzić się z przekonywaniem Kołogriwowa – nieco łysiejącego i nieco brzuchatego Rosjanina – by wleźć do jakiegoś opuszczonego magazynu, w którym rzekomo jest broń. Całkiem logicznie – nie mieli oni nic do stracenia, poza swoim życiem, w którym także wielu rzeczy znaleźć nie można było.
- Жила бы страна родная! И нету других забот!
- Ruszać się, sabaki! - krzyknął na nich Aleksy. - Pono broń tam mają. Nie chcecie Niemcowi wpierdol dać?
- Wpierdol dać!
- Jebut jego mat!
- Jeeeeb! Jeeeb!
- Dalije, kamraty! Do magazynu tego!

Tłum pociągnął Sariana ze sobą – stało się coś, czego nie mógł przewidzieć. W tłumie był poniekąd bezpieczny – o ile w magazynie, który im wskazał, naprawdę znajdowała się broń. Nie chodziło tutaj o prawdopodobne kłamstwo Bojarskiego, ale o błąd, który mógł Sariana kosztować zdrowie lub życie.
Dotarli wreszcie do magazynu.


# Hans Muller – Nadia Bauer – Sarian Korczyński
Muller wyczuł moment, w którym Nadia i Borys wymykali się z klitki. Pokazał znak, a kolejna seria jeszcze bardziej roztrzaskała drzwi. Zaraz potem wyważyli je kopniakiem, ale Nadii i Borysa już nie było.
- Na rusztowaniu! - krzyknął.
- Wiem – rzekł Muller. - Nie ścigać. Ostrzelać wielkiego. Bauer chcę mieć żywą.
- Rozkaz.

Muller mętnym wzrokiem spojrzał na akta, które miał przy sobie. Nadia Bauer. Martha Steuer. I jeszcze jeden. Ten brakujący. Co to był za jeden? Chłopak pewnie. Albo najemnik.
Podniósł komunikator holograficzny i nacisnął parę przycisków.
- Tu Muller. Przekazuję wam namiary: Sprawdźcie obraz z kamer na bloku XA-44. Szczególne wskazanie: Rusztowania budynku numer sześć. Zrobić skan twarzowy osobnika znajdującego się z Nadią Bauer i przesłać akta do mnie.
- Przyjąłem.
- Nie ścigać Bauer otwarcie, przynajmniej od czasu, kiedy wydostaną się spod naszego wpływu. Zalecam śledzenie. Nie wiemy, czy ten człowiek może należeć do spisku Rządu Nieśmiertelnych. Melduję także zgon cywila jako wynik obrony koniecznej funkcjonariusza na służbie. Znajdźcie też prawdziwą Steuer i jej rodzinę, o ile jakąś ma. Chcę mieć wszystko o niej, Bauer i jej chłopaku. Połączcie się z Freischütze w okolicy i powiedzcie im o tym. Unieruchomić, nie zabijać. Bez odbioru.
- Zgon... Cywila?
- usłyszał miękki, drżący ze strachu głos.
Muller przywołał na swoją twarz ciepły, serdeczny uśmiech.
- To po to, żebyś została skreślona z listy obywateli Elysium, kochanie. Tak, jak się umawialiśmy. Przyjmij ode mnie jeszcze to.
Wręczył jej banknot stuzły. Ilość pieniędzy, która pozwalała przeżyć na ulicach zewnętrznego miasta parę, paręnaście dni. Dużo.
Westchnęła.
- Dziękuję! Dziękuję! Powiem ojcu...
Odwróciła się i już miała wybiec, gdy nagle przystanęła, rozszerzyła oczy, jakby czegoś zapomniała. Stała tak przez parę chwil, niepomna coraz większej plamy barwiącej ubranie po jej lewej stronie. Upadła, a jej oczy, w miarę upływu czasu, stawały się coraz bardziej puste.
- Reszty nie trzeba – rzekł Muller, chowając jeszcze ciepłą lufę do kabury.

*

Zbiegali po chyboczącym się rusztowaniu, mając w uszach krzyki tłumu, chrzęst pordzewiałego metalu i strzały, jedne dalekie, drugie niebezpiecznie bliskie. Strzelali z daleka bronią średniodystansową i nie zamierzali ich ścigać, bardziej postraszyć. Borys sapnął ze złością, kiedy jedna z kul drasnęła go w ramię.
To, co widzieli po swojej lewej stronie, byłoby ciekawym widokiem, gdyby mieli trochę więcej czasu. Krzyczące tłumy pacyfikowane przez elektryczne pałki lub przez kule energetyczne. Tu i ówdzie był mały pożar, a nad tym wszystkim górowały obojętne budynki, połączone przejściami, wyciągami, kablami lub po prostu prymitywnymi mostami z desek.
Borys prowadził, kiedy nagle przez deski przebiła się kolejna seria. Nie z góry. Gdzieś z boku. Z daleka. Wiedział, że nie może się zatrzymać, bo łatwo odgadł, że z budynków po drugiej stronie zatłoczonej ulicy był snajper.
Mogli powiedzieć, że wpadli z deszczu pod rynnę. Jednak niedługo. Wyrwał obluzowaną rurkę z rusztowania i zamachnął się w okno, a szkło rozbiło się na dziesiątki odłamków. Wskoczyli do środka i tym razem mieli szczęście: Było to puste mieszkanie, bliźniaczo podobne do tego, w którym mieszkała dotychczas Nadia. Łóżko, parę szafek, plastikowy stół. Nic więcej. Wszystko okryte plastikową narzutą, żeby nie zbierało kurzu.
Strzały chwilowo ustały, jednak nie mieli wątpliwości, że jeśli będą chcieli wyjść tą samą drogą, mogą zarobić kulę w łeb.
Borys szybko zbadał swoją ranę – była powierzchowna, na szczęście. Ponaglił ją, żeby stąd wychodzić – nie było czasu, w końcu Muller mógł dowiedzieć się o ich ruchach.
Silnym kopem Borys wyważył drzwi – zobaczył na korytarz – nie było nikogo. Najwyraźniej była to opuszczona część budynku, przeznaczona do remontu. Nie byli także zbyt daleko od parteru – zaledwie dwa piętra dzieliły ich od wyjścia z budynku i wmieszania się w tłum.
Na końcu korytarza było pęknięcie, z żelazobetonu wystawały pręty zbrojeniowe. Najpierw zeskoczył Borys, potem ona. Zostało okno. Dzięki Bogu – lub komuś innemu – tu także było rusztowanie. Zeszli. Znaleźli się w sieci pomniejszych uliczek, tu i ówdzie paru wychudzonych dziadów i żebraczek wyciągało w ich stronę ręce.
- Musimy się na razie gdzieś zamelinować – Borys, gdy wymagała tego potrzeba, nie mówił za dużo. - A te cioty z Federacji nie umieją strzelać, o nie – zdobył się na nikły, złośliwy uśmiech.
Weszli z drugiej strony do jakiegoś magazynu. Borys potrzebował jakiegoś szybkiego ukrycia i je znalazł. Istniały drzwi i schody, które prowadziły w dół, jednak na razie nie zamierzali do nich wchodzić. Na zewnątrz słychać było strzały i krzyki.
Kurtka Borysa była niemal złożona z kieszeni i schowków. Z jednego wyciągnął mały spray. Nadia znała tą rzecz. Pomimo tego, że rana krwawiła dość obficie, Borys spryskał ją. Był to środek zwiększający krzepliwość krwi. Krew wchłaniała fibrynogen zawarty w preparacie, tak, że wkrótce ranę pokrywała naturalna skorupa.

*

Borys zazwyczaj był małomówny i komunikował się raczej urywanymi frazami.
- Nadia... Jest coś, co musisz wiedzieć – zakończył prędko. - Byli ludzie, co cię szukali. Mówili, że mają z tobą interes jakiś. Zbiry jakieś. Chcieli cię koniecznie widzieć.
WA-HAMMM. WA-HAMMM. Dwie eksplozje rozbrzmiały blisko.
- Ja...
Nie zdążył dokończyć. Pokój znajdujący się za nimi dosłownie eksplodował. Zaklął, dał znak Nadii do wycofania się wgłąb. Do sali z przejściem do niższych poziomów. Jednak i tutaj nie mieli szczęścia, jeśli chodziło o prowadzenie jakichkolwiek rozmów. Pomimo to, Nadia musiała poczuć się bezpiecznie, bowiem tłum około trzydziestu ludzi zaczął wlewać się do środka na czele jakiegoś bladego młodzieńca i starca dobrze po pięćdziesiątce z mechaniczną nogą.. Była to mieszanka Polaków i Rosjan pochodzących z Elysium. Byli pewni, że gdyby okazali się kimś innym, to zostaliby natychmiast rozstrzelani. Jednak Borys został rozpoznany przez jednego, więc zakazano strzelać w ich stronę.
Z tego, co mogli się wywiedzieć, organizowali obronę. Spieszyli się, wrzeszczeli, że w ich stronę jedzie „coś dużego”, obstawiali warty. Niektórzy z nich byli wyposażeni w co najwyżej policyjne pałki elektryczne lub zaledwie żelazne sztaby czy pręty. Ci właśnie biegli do środka, niżej, a niektórzy pytali się tego obok tego ze sztuczną nogą, czy naprawdę tam. Podszedł do nich z kimś, kogo przedstawił jako Sariana Korczyńskiego.
- Priwet, towarzysze – posłał do nich grymas, który chyba był uśmiechem. - Coście za jedni? A zresztą, czort jebał wasze tożsamości. Miano mam Aleksy. Aleksy Kołogriwow.
Odwrócił się nagle, krzyknął do reszty:
- Szybciej, sabaki sfardolone! Wy eunuchy wykastrowane! Zara tu się zlecą!
- Kapitan podziemnej organizacji. Kurewsko tajnej. Każdy wejść może, wyjść już z niej nie da się. Ha! Wy, jako cywile, macie prawo siedzieć tutaj i nic nie gadać. Albo gadać, jeśli wiecie coś. Ano! To jest pan Sarian, doręczyciel wysoce ważkiej informacji, która okazała się prawdziwa. Przedstawiam. Od dzisiejszego dnia honorowy członek. Upraszam... Muszę wydać rozkazy tym psom...

Poszedł, zostawiając Sariana naprzeciwko Borysa i Nadii.
Jeśli weszliby do środka, tam niżej, to spostrzegliby, że w istocie był to magazyn. Nie był strzeżony, choć kamuflaż i fakt, że nikt tutaj wcześnie nie przychodził, dały im do myślenia. Do budynku weszli przypadkiem – choć, jeśli mieliby wybór lub szukali jakiegoś, to zapewne by tak nie zrobili. Budynek nie rzucał się w oczy – i to nie rzucał się w oczy namolnie.
Wrócił Kołogriwow, razem z dwoma innymi.
- Damy, gospodat – jego akcent silnie wykazywał znamiona rosyjskiego, który także nie był do końca poprawny. - Niemcy idą. Mamy informację, że zaczęli wyciągać większe pukawki. I nie dlatego, że pietrają się naszego w dupę jebanego powstania. Przeciekły nowosti, że towarzysze z Zewnątrz zamierzają przebić Kopułę. To posłano wojska, żeby bronić. Ale za późno. To dlatego zaczęli się gromadzić i wybijać powstanie. Musimy się utrzymać, kamraty. Zorganizować obronę tego magazynu. No! Wydałem wcześniej instrukcje, tak, żeby nawet wasze cholerne matki zrozumiały!
Rozeszli się szybko. Trzeba było przyznać, Aleksy miał posłuch.
Magazyn znajdujący się na dole posiadał różne typy broni, które natychmiast zabrali, oprócz zwykłej broni, znajdowały się tutaj jeszcze skrzynie wypełnione granatami odłamkowymi, amunicja uranowa i energetyczna. Było tutaj nawet jedno RPG z siedmioma pociskami. Większą część stanowiły pistolety maszynowe i karabiny, niektóre z nich posiadające dużą siłę ognia, jednak odpowiednio ciężkie i odpowiednio zużywające dużo amunicji. Nawet, kiedy tłum podzielił się bronią, zostało dość, żeby mogli się obsłużyć.
Następnymi rzeczami, które były godne uwagi, to laptop podłączony do paru kamer na zewnątrz, a także boczne drzwi. Ponadto, laptop był podłączony do wzmacniacza sygnału, tak, że odbierał sieci i telewizję. Kabel z laptopa ciągnął się także do pewnego urządzenia, zlokalizowanego nieco dalej.
Urządzenie ukryte za paroma skrzyniami buczało cicho. Było cylindrycznej budowy, a ktokolwiek by je dotknął, czuł niejasne poczucie lęku. Przedmiot także emitował fale, które powodowały leciutkie zawirowania w przestrzeni wokół niego, tak, że stawał się rozmyty.
W laptopie urządzenie zostało zidentyfikowane jako Neuronstörer, czyli zakłócacz neuronalny. Co do tego, ani Borys, ani Nadia nie mieli pojęcia, co to mogło znaczyć.
Istniały także drzwi, które prowadziły do, jak się miało później okazać, laboratorium.
- Bystraja, malcziki! Bystraja! - krzyknął Aleksy. - Utrzymać pozycje, zanim...
„Zanim” stało się o wiele szybciej, niż mógł przypuszczać Kołogriwow. Usłyszeli szczęk karabinu łańcuchowego. I zaczął się ostrzał. Już na samym początku padło dwóch. Ostrzeliwały ich dwa dwunożne mechy o wysokości około sześciu metrów. Dotychczas używały one technologii podobnej, co urządzenie w magazynie. Stały się widoczne dopiero krótko przed tym, kiedy zaczęły strzelać do nich.

*

Mechy, dwa tego samego typu, były widoczne z daleka jako duże, ciemne kształty, wyposażone w działko łańcuchowe i wyrzutnię granatów. Tyle było widać z kamer, choć mieli przeczucie, że istniało coś jeszcze.
Nadia widywała czasami mechy, różne typy. Czasem większe, czasem mniejsze. Zawsze szerzyły postrach z powodu swojej szybkości połączonej z dobrym opancerzeniem. Niektóre były kierowane przez ludzi, niektóre przez maszyny, co w różnym stopniu wpływało na ich potencjał bojowy. Było raczej wiadomo, gdzie jest człowiek czy procesor – jednak ta część była zawsze najbardziej opancerzona. Musiała, bo pod skorupą znajdował się człowiek lub jednostka komputerowa, oboje zanurzeni w płynie chłodzącym, który chronił od żaru wytworzonego przez ogniwa węglowe w generatorze.

*

Z okna małego budynku wystrzelił jeden z RPG. Niecelnie, a strzelec wkrótce przypłacił życiem swój błąd.
Nagle jeden z nich wypuścił rakietę. To była dodatkowa atrakcja.
Eksplozja, która zabiła paru kolejnych, zahuczała im w uszach, przechodząc do monotonnego pisku trwającego parę sekund po wystrzale.
- Kurwa! Kurwa! Kurwa ich mać! - krzyczał Aleksy.


# Paweł Jankowski – Niklas
Olbrzym odwrócił się nagle, jakby wreszcie sobie przypomniał o tym, co ma zrobić. Otworzył drzwi, wyrzucił dotąd trzymaną głowę na oślep, a ta chlupnęła w odmętach ciemnej wody. Jego ruchy były niedokładne, jakby nie był czegoś pewien. Dopiero teraz zauważyli, że jego oczy pokrywało bielmo. Jednak jego słuch był niesamowicie wrazliwy.
Na szczęście, większość wrzasku robił Paweł. Sukcesywnie odwracał jego uwagę.
Po niego sięgnął pierwszy, gdy Niklas przywalił mu z cegły.
Na początku wielki przeżył tylko wstrząs. Szybko sięgnął dłonią jak bochen w stronę Niklasa, ciągle rozpraszany przez wrzaski i potrącenia Pawła. Uścisk był żelazny i druzgocący, jednak Niklas kontynuował. Oszołomił go już za pierwszym razem, teraz tylko słabł, aż w końcu uścisk zelżał i padł. Nie był nieprzytomny, ponieważ ciągle nerwowo mrugał niewidzącymi oczami. Przypominał śpiącego niedźwiedzia.
Noga, za którą złapał, bolała. Paweł natomiast łapał z trudem powietrze, ponieważ chciał go po prostu udusić.
Drzwi były otwarte.
WA-HAMMM. WA-HAMM. Dwie eksplozje, głośniejsze niż ta poprzednia, dotarły do ich uszu. Aż posypał się tynk z sufitu.
Pobiegli szybko ciemnym korytarzem do tego, co mogło być nazwane laboratorium.
Wcale nie było tu lepiej, niż w prowizorycznej celi. Istniały drzwi z judaszem, który ukazywał magazyn broni i, być może, także na powierzchnię, bo słyszeli ciągły terkot maszynowego właśnie stamtąd. Za judaszem ujrzeli także parunastu ludzi, którzy wbiegli do środka i dzielili się bronią.
Dezorientacja wcale nie mijała. Szczególnie w świetle tego, co znaleźli w środku laboratorium.
„Doktorka” nie było nigdzie, jednak nie mógł się nigdzie ukrywać w tym pomieszczeniu. Poza drzwiami do magazynu, istniały także drzwi, a za nimi schody wiodące na dół, przypuszczalnie do Unterstadt. „Doktorek” zapewne wyczuł, że coś się święci, dlatego od razu dał nogę.
W labie śmierdziało jak w rzeźni. Odór śmierci był także wyczuwalny z sąsiedniej klitki, takiej samej, do której zostali wrzuceni Niklas i Paweł. Różnica polegała na tym, że znajdowało się tam kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt zwłok, wrzuconych byle jak. Wszystkie miały odcięte głowy, a także otworzone klatki piersiowe i wyjęte narządy wewnętrzne. Trupy, z powodu braku larw, które mogłyby je toczyć, traciły po prostu swoją formę, coraz bardziej puchły, marniały, rozlewały się na podłodze.
„Lab”, o ile tak można było nazwać chałupnicze badania genetyczne, nie przedstawiał się wiele lepiej. Zwłoki kogoś, z kim byli uprzednio w celi, leżały na zakrwawionych noszach. Były bez głowy. Wewnątrz otwartego brzucha leżały szczypce, skalpel, a także piła, którą zapewne odcięto głowę. Obok trupa, ochlapana, siedziała cicho, w stuporze może dwudziestoletnia dziewczyna z szeroko rozwartymi oczami. Było słychać tylko jej urywany, pełen strachu oddech. Czy miała być następną ofiarą?
W ustawionych biurkach i stołach pod ścianami znajdowały się preparaty i substancje chemiczne o których nie mieli zbyt wiele pojęcia.
 
Irrlicht jest offline