Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-12-2010, 01:42   #83
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Środa, 26 październik 2016. 16:36 czasu lokalnego.
Tama Diablo, stan Waszyngton.



WSZYSCY

Szum wody docierał nawet do tych znajdujących się w pewnym przecież oddaleniu domków. Co musieli czuć ci mieszkający bliżej, słuchając tego nieustannie?
To było oczywiście najmniejsze z ich zmartwień. Największym, przynajmniej dla niektórych, wciąż pozostawała groźba zarażenia, nad którą pracowała Marie, w jednym z małych, wypoczynkowych domków. Trzeba zresztą przyznać, że te budyneczki całkiem nieźle zostały przygotowane, nawet teraz, podczas późnej już przecież jesieni, a prawie wczesnej zimy, zwłaszcza tu, w stanie Washington. Był prąd, wciąż nieodłączony, możliwe, że pobierany bezpośrednio z generatorów zasilanych olbrzymią tamą. Był gaz, w postaci gazowych butli - może nie w każdym z domów, ale w wystarczająco wielu, by posłużyć zarówno biochemiczce jak i pozostałym kobietom, które w innym domku przygotowywały nieszczęsne kurczaki, starając się zrobić z nich coś zjadalnego w jak najkrótszym możliwym czasie.
Nie mieli pojęcia jak długo będą mogli pozostać w jednym miejscu i to prawdopodobnie był drugi z największych z ich teraźniejszych problemów. Nawet pozostawione gdzieś daleko rodziny czy bliscy znajomi blakli w chwili, gdy walczyło się o życie własne.
No, chyba, że ktoś nie chciał już żyć, ale pomijamy te ekstremalne i cóż, bardzo tragiczne przypadki. Bez żalu, także dodajmy.

Było już dobrze po szesnastej, gdy potrawko-zupa z drobiu i kilku innych składników, jakie znalazły się w samochodach, była gotowa. Nie był to rarytas, ale z drugiej strony było to ciepłe jedzenie, doskonale działające na zziębnięte, przemoczone ciała. Bo przecież padało niemal nieustannie, a temperatura utrzymywała się ledwo powyżej zera. Byli coraz wyżej, na niektórych z widzianych w okolicy szczytów był już śnieg, zwiastując rychłą zimę.
Pytanie, czy uda się jej dożyć?
Pytanie na później.
Najpierw byli oni i żarcie, które pochłonęli niemalże w kilka chwil. Jasne, mogli przygotować nowe, kobiety nie znalazły tylu palników i tak dużych garnków, by przygotować obiad z wszystkiego co mieli. Mogli też otworzyć kilka puszek z wiezionych zapasów. Możliwości było sporo, ale zblakły one i oddaliły się gdzieś, gdy do domku weszła pobladła Marie.
A może to tylko złudzenie? Oni przecież nabrali nieco kolorów od ciepłego jedzenia, ale same budynki były zimne.
Żołądki mimowolnie zacisnęły się mocno, gotowe na najgorsze z wieści.

Kobieta usiadła na jednym z krzeseł i odetchnęła głęboko, starając się nie patrzeć na nikogo konkretnie, a bardziej przyglądać swoim stopom. Ostatecznie jednak podniosła wzrok i zaczęła.
- Zacznę od wiadomości dobrej. Albo moja szczepionka działa, albo obecność wirusa w powietrzu jest tak znikoma lub nieszkodliwa, że nie ma na nas wpływu. Nikt kto nie miał bezpośredniego kontaktu z zarażonymi nie ma w krwi najmniejszego nawet śladu wirusa.
Przełknęła ślinę, odszukując wzrokiem Greena i patrząc na niego przez chwilę. Potem przymknęła oczy.
- Prosiłeś, by powiedzieć ci jako pierwszemu... ale nie potrafię dać jednoznacznej odpowiedzi. Na pewno nie jesteś zarażony wirusem-X, ale jednocześnie twoja krew nie jest czysta. To co ci wstrzyknęli, wciąż w tobie krąży. Potrzebowałabym znacznie więcej czasu, by określić co to jest i jaki może mieć na ciebie wpływ. Jeśli w ogóle udałoby mi się to z tym sprzętem, którym dysponuję. Pod mikroskopem wygląda to na wirus, ale nie mnoży się tak jak X, w ogóle się nie mnoży. Po prostu jest, jakby na coś czekał.
Pokręciła głową. na jej twarzy odbijało się zmęczenie i smutek, nie wiadomo, które mocniej. W tej chwili ta trzydziestoletnia kobieta wyglądała na dziesięć lat starszą. Ale to nie był koniec tego, co miała do powiedzenia. Bez wahania spojrzała na Gorana.
- Jesteś czysty, Swen także.
Szybki ruch głową skierował wzrok na Marka.
- Ty nie, przykro mi.
Krótki szloch, bardzo szybko powstrzymany, tak, że mógł być przecież czymś zupełnie innym. Kontynuowała, tak jakby chciała to z siebie wyrzucić jak najszybciej. Póki jeszcze mogła.
- Wirus X walczy w twojej krwi ze szczepionką, którą podałam ci u indian. Mogę wstrzyknąć kolejną dawkę, ale to nie zabija wirusa. Jeśli nie wytworzę skutecznej szczepionki... - przełknęła ślinę - ...jeśli mi się nie uda, to mogę tylko przez jakiś czas sprawiać, byś pozostał przy zdrowych zmysłach. Ale nie wiem jak długo to się utrzyma. Wirus może okazać się silniejszy. Kilka dni, przy codziennych zastrzykach. Przykro mi...
I choć brzmiało to szczerze, nie rokowało nadziei.
Tak jakby straciła ją także Marie.
Tak jakby nie dała rady.


WSZYSCY

Nieszczęścia chodzą parami. Słyszeliście to idiotyczne przysłowie, prawda?
Kłamie.
Kłamie straszliwie, ale przecież to wiecie.
Nieszczęścia biegają całymi stadami, polując na wasze biedne dusze, zmaltretowane ciała.

Ściemniło się już zupełnie, pozostawiając czarny mrok na zewnątrz niewielkiego domku. Marie skończyła, z zagryzaną wargą czekając na wybuch, który w jakiś sposób nastąpić musiał. Eksplozja, implozja, wszystko jedno. Ona teraz nie wiedziała nic więcej. Przyjęła kubek gorącego napoju, który podała jej Dorothy. Machinalnie, jak robot. Jej umysł był gdzieś daleko. Nigdzie nie dzwoniła, ale to przecież nie znaczyło, że nie miała do czego wracać myślami.
Naukowiec Umbrelli. Ile na prawdę wiedziała? Kim tam była, zanim się to zaczęło? Czy teraz jej wierzyli, gdy na dobrą sprawę skazywała na śmierć jednego z nich?
Przez tyle lat nic nie wytworzyli. Albo prawie nic, skoro jej szczepionka na prawdę walczyła. A teraz mieli kilka dni, aby uratować kogoś, w sumie obcego. A może lepiej od razu strzelić mu w łeb, przecież inaczej może ich zaatakować. Wystarczy, że wirus przebudzi się nocą. I po sprawie, wtedy będzie już za późno.
Był jednym z nich, czy może jednak nie.
No i co z Greenem, który na pewno także miał w głowie istną autostradę myśli. Chociaż może nie. Teraz autostrady musiały być cholernie martwe i przygnębiające.

Żadna latarnia nie paliła się na zewnątrz domku. Właśnie dzięki temu dojrzeli samochodowe reflektory, migające od strony tamy. Najpierw jedna, potem druga para. Dwa samochody widziane jak w niemym kinie. Mgła niewiele odsłaniała, ale musiały jechać szybko, bo światła bez przerwy zmieniały kierunek.
Nagły błysk z jednego z nich był zaskakujący. I przerażający.
Błysk wystrzału.
Zbliżały się szybko. Część już podniosła się od stołu. Niektórzy chwycili po broń.
Wiedzieli już co widzieli. Miłośnicy przyrody przed czymś uciekali.
Reflektory tego drugiego wozu oświetliły czerwoną postać, niczym obdartą ze skóry.
Ogromną czerwoną postać wskakującą na dach pędzącego wozu i zdzierającą pazurami blachę. Tak jakby darła materiał.
Marie westchnęła i wstała nagle, potykając się o krzesło. Wciąż prawie gorąca kawa oblała jej kurtkę.

Coś głośno uderzyło o dach domku.
Nieszczęścia chodzą stadami...
 
Sekal jest offline