Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-12-2010, 03:13   #120
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
czwartek 14 lipca 1921 Nowy York

- Poczjekaj – powiedziała dziewczyna z mocnym, charakterystycznym ruskim akcentem. – Ty szjukasz swojego braciszka. Mienja .. ja nazywamsje Tatiana. Ja chiba coś wijem. Możjemy pogawarit. Znaczi porozmawiać?
Rozglądała się niespokojnie wokoło, jakby obawiała się, że ktoś ich zobaczy, jemu z kolei mało serce nie wyskoczyło na jej słowa, gdy tylko dotarło ich znaczenie. Wiedziała. Wiedziała coś! Cokolwiek! Bogu dzięki!!! Teraz dopiero ją rozpoznał. Tak, to była ta dziewczyna, która pomagała przy wydawaniu posiłków. Na oko jego rówieśnica, może trochę starsza, nawet nie brzydka - przeleciało chłopakowi przez głowę - ale zaraz skupił się na jej słowach : POROZMAWIAĆ. Złowił jej obawę. Ulica była tłoczna, wszędzie pełno oczu, i choć wiedział z doświadczenia życia na ulicy, że najlepiej schować się w tłumie tym razem nie chciał ryzykować. Nim zdążyła zaprotestować pociągnął ją w kierunku najbliższej otwartej bramy. Ciemność zamknęła się nad nimi.
- Gadaj! - warknął.
Cisza i wytrzeszczone w strachu oczy dziewczyny uświadomiły mu, że ma do czynienia z kobietą, w dodatku z kimś, kto sam z własnej woli stara mu się pomóc. Pościł jej ramiona. Odsunął się z głupawym, przepraszającym uśmiechem.
- Przepraszam... ja... mam na imię Luca... mówiłaś, że wiesz coś o moim bracie? - czekał w napięciu, a serce biło jak oszalałe. Dziewczyna wpatrywała się w Lucę przez chwilę z niepokojem, ale szybko wątły uśmiech pojawił się na jej twarzy.
- Twój bratiszek. Bojem się, że spotkała go krzywda. On... widisz. On rozmawijał z bratem Maxiem. Maksimilianem. A brat ci tego nie powiedieł. On … od pewnego cziasu obserwujem go. On... on jest inny. Zły. Udaje dobrego, ale jest zły. Dzisiaj wieczieram ja i mój boyfriend Kola, chacziemy iść za nim. On... umówiłsja z innom chłopcem. Wcziesniej umówiłsja z twoim bartiszek. Ja słyszała jak gawarili. Że Maxio ma więcej jedzenia, i da twajemu bratiszku, jak ten mu pomożje w czymś. Ja nie myślała, że to złe... A ty tiepier szukasz bratiszka, Ja się bojam. Nie mogę iść na policja bo jestem tutaj nielegalna.
Westchnęła ciężko, jakby zrzuciła jakiś ciężar z duszy. Słuchał w napięciu.
- Ty chatiesz iść z nami. Z Kolą i ze mnoj? Chacziesz szpiegowat Maxia? Zaraz. Za godiniu?
Pewnie że chciał. Oj, jak bardzo chciał! Nie tylko szpiegować bydlaka, który - bał się tego pomyśleć - skrzywdził Domenico, ale dorwać matkojebca i wycisnąć z niego całą prawdę. Gołymi rękami.
- Za godzinę? - upewnił się, bo jego angielski był tylko odrobinę lepszy niż jej. Godzina. Zbyt mało czasu, myślał gorączkowo, by wezwać na pomoc Paolo, Franco i Sala. Oni mogli być wszędzie. Malato. - Jesteś pewna, że to już za godzinę? I który to ten...Maksimilianem? - zasypywał ją w gorączce kolejnymi pytaniami, kiedy nagle go olśniło. Ten, który dziś rozdawał zupę, gruby i brodaty. To na niego wołali Maximilian! To bydle...!!
- On sjewodnia nadzorował rozdawanije supi. - odparła zdziwiona jego niewiedzą dziewczyna.
- No taa... A o policję sie nie martw. Ja też się z nimi nie lubię... A właściwie to czego ty się boisz tego Maxa?
- Ja nie bojam. Ja wolem być nie sama adna kiedy ja pójdu tuda za nim. On dużyj i ja bojam szto on mnie obije. Ja nie znaju czy on naprawdę zły czy ja tylko umysliła to siebia. Ty poniał?
Zrozumiał. Zresztą czy poniał, czy nie, nie bardzo wiedziała, ale z jego reakcji wyczytała że chłopak nawet jeśli jeszcze nie pośpieszył z zapewnieniem o oferowanej pomocy, z pewnością ją od niego dostanie. Trochę się nawet przestraszyła tego co zabłysło mu przez moment w oczach, kiedy mówiła Luce jaki to duży jest brat Maksymilian.
- Pójdę z tobą. Nie bój się. Nie będziesz sama. A jakby co, to bierz buty za pas i w nogi.
Nie zdradził się przed Tatianą ze swoich planów. Nie chciał wystraszyć do końca i tak już wyraźnie spietranej dziewczyny, a miał wobec braciszka Maksymiliana konkretne zamiary. Niech no tylko da się podejść na parę kroków. Cegła i sprawne ręce to było wszystko, czego potrzebował Luca, by wydusić z bydlaka gdzie jest Domenico... Nie miało znaczenia, że pop był pewnie ze dwa razy starszy od niego. Ani nawet, że otyły dorosły mężczyzna byłby zapewne ciężkim przeciwnikiem. To wszystko nie miało znaczenia. Liczyło się tylko, że wreszcie miał cel. Cokolwiek, czego można było się trzymać, miast kręcić się w kółko i zadręczać godzinami.

Miał godzinę. A nawet więcej czasu. Gdy opadły pierwsze emocje dowiedział się od niej, że brat Maksymilian nie ruszy tłustego zadka tak szybko, że los darował mu to niezbędne minimum czasu by mieć szansę nieco się uspokoić i zorganizować jako tako realizację szalonego pomysłu, który tłukł mu się po głowie. Jeszcze niedawno byłby ostatnim, który godziłby się na takie szaleństwo. Ale nie teraz. Teraz gorączkowo poszukiwał ragazzi, by przy ich pomocy wprowadzić w życie swój diaboliczny plan. Pojmania, związania i wszelkimi dostępnymi metodami wyciągnięcia z Ruska prawdy o losie Domenico.
Od razu, biegiem poleciał do domu, zostawił kanki i bez słowa prysnął szukać chłopaków. Paolo Gatto którego jak zwykle, kiedy nie miał poza snuciem się po ulicach nic innego do roboty, znalazł na dachu czynszówki, gdzie skromne mieszkanie wynajmowała familia Gatto, wylegującego się w słońcu, podglądającego podniebne gonitwy dzikich gołębi i snującego marzenia o długim i dostatnim życiu. Od niego dowiedział się że Franco i Sal pewnie właśnie ładują skrzynie w powozowni starego Flaischmanna na South Aveniue, więc siłą rzeczy wypadli z planów Luci. Za to Paolo gdy tylko dowiedział się wszystkiego, zapalił się do pomysłu z taką ochotą, jakby to miała być powtórka wpierdolu Jurgensonom. Luca nie był zaskoczony, co więcej spodziewał się tego. We krwi całej rodziny Gatto było coś, co nieodmiennie cieszyło Paola, jego odsiadującego w Cinkcink wyrok brata Andree, a kiedyś w Kalabrii nawet starego don Vittorio, gdy ktoś tak jak dziś Luca przychodził z podobnymi pomysłami. Szybko opracowali plan działania. Nie wiedząc gdzie zaprowadzi ich Tatiana żeby osiągnąć cel musieli działać szybko. Zaskoczenie było jedyną szansą powodzenia. Paolo miał odwrócić uwagę Ruska, Luca podkraść się, zdzielić dziada cegłą przez łeb, a potem... miało się dziać normalnie. Skopią go, spętają i zakneblowanego powloką do jakiejś dziury gdzie tak kutasa skatują, że wyśpiewa wszystko. Jak na spowiedzi.

Dzwony cerkwii biły ósmą, kiedy z bramy wyłoniła się znajoma, otyła sylwetka zakonnika dość żwawym jak na jego tuszę krokiem podążająca na południe. Luca i Paolo ukryci w bramie po przeciwnej stronie ulicy ze zniecierpliwieniem obserwowali to oddalającego się brata Maksymiliana to cerkiewną bramę. Wreszcie wyszła z niej Tatiana, a za nią towarzyszący jej wysoki, tęgi młodzian. To był ten Kola. Był trochę do niej podobny... do Angusa Jurgensona zresztą też. Po wymianie porozumiewawczych spojrzeń, tak jak było ustalone, każda z grup po swojej stronie ulicy, by nie rzucać się zbytnio w oczy, ale na tyle blisko by w razie potrzeby okazać sobie pomoc ruszyła śladem popa. Pieprzony porywacz dzieci chyba niczego nie podejrzewał, bo darł przed siebie nawet się nie oglądając. I co z tego, kiedy lazł tłocznymi mimo późnej pory ulicami Nowego Yorku, gdzie napaść na duchownego nie wchodziła w grę nawet dla takich narwańców jak Luca i jego kumpel. Szczęściem niebawem gwarne, tłoczne ulice ustąpiły miejsca mniej gwarnym, żadko odwiedzanym, a w końcu prawie kompletnie opustoszałym uliczkom paskudnej dzielnicy pełnej ruder, starych czynszówek, fabryk i parkanów. Pełno tu było rzeczek, kanałów, mostków i krzaków, za to zupełny brak ludzi. Luca podejrzewał że pewnie nawet w zasięgu krzyku. Przezornie rozdzielili się z Paolem już jakiś czas temu, i zapewne dzięki wstawiennictwu Przenajświętrzej Panienki bo oto właśnie przy jednym z mostków na śledzonego zakonnika wyraźnie czekał jakiś wyrostek, na oko w wieku poszukiwanego brata. Fala gorąca uderzyła w Lucę, ale zaraz ochłonął, bo ten dzieciak, brudny i obszarpany do Domenico nie był ani trochę podobny. Grubego Ruska od dzieciaka dzieliło już tylko kilka kroków. Paolo, który miał ściągnąć na siebie jego uwagę właśnie przedzierał się przez podliskie chaszcze, a Luka cichutko jak tylko umiał najlepiej ze sznurkiem w kieszeni, kastetem w jednej i cegłówką w drugiej dłoni skradał się pomału w kierunku popa. Wszystko im sprzyjało. Odludzie, zapadające już niemal całkowite ciemności, błyskotliwość planu...Żaby rechotały jakby na wyścigi ze świerszczami... Wszystko szło znakomicie.



- Hey mister... daj no dolara... - zagaił niezrozumiale pod nosem udający pijaczka Paolo, który wylazł z krzaków i zataczając zmierzał ku ruskowi. Zakonnik zaskoczony jego pojawieniem też coś wymamrotał. Luca nie dosłyszał. Zbyt zajęty był tym co zaraz miał zrobić. Paolo tymczasem zbliżał się do zaskoczonej dwójki chwiejnym krokiem. - Mister, hey, mówie do ciebie... daj dolara...
Doskonale. Luca zakradał się z przeciwnej strony. Żaby rechotały w najlepsze. Nad kanałem niosły się tylko słowa Paola, cykanie świerszczy i jakieś odległe mlaskanie w błocie, kiedy nagle ciszę przerwały odgłosy dzikiej szamotaniny, a potem wszyscy usłyszeli dobiegające z tyłu dziewczęce krzyki.
- Wy gniłoj ubljudok! Wor! Łżec!
Co ona wyprawia - przeraził się zdezorientowany Luca. Dziewczyna natomiast wyrywała sie z silnego chwytu Koli i w histerii darła na całe gardło - Otpuskaj!! Razbojnik szto briedit riebionkam...!! On bandit!! Wołk w owieczjej skurje!!
Nagle wszystko się posypało. Ogłupiały Paolo stanął w miejscu, już nie zagadywał Maksymiliana. Mały oberwaniec cichcem wycofywał się na most, dziewczyna krzycząc szarpała się z rosłym chłopakiem a Luca desperacko próbował już nawet nie siląc się na ciszę skrócić dystans dzielący go od popa Maksymiliana, który właśnie zwiedziony krzykiem odwracał ku niemu brodaty łeb. Do tego na brzeg z wylotu kanału kanalizacyjnego gramoliło się dwóch jakichś śmierdzących gównem kloszardów, pewnie także zwabionych hałasem.
Kurwa, co tu jest grane? - pomyślał zły Luca i zamachnął się cegłą w łeb o dziwo szczerze rozbawionego brodacza. Potem wszystko jeszcze bardziej przyśpieszyło.
Nagły ryk zagłuszył hałasowanie dziewczyny a Luca w zamachu kątem oka dostrzegł jak jeden z tych z brzegu nieludzkim susem dopadł dziewczyny i szamoczącego się z nią osiłka. Cios ześlizgnął się chyba po długich włosach niezwykle szybkiego jak na jego tuszę zakonnika. Luca aż zatoczył się w przód. Coś wielkiego i śmierdzącego poszybowało nad nim. JEZU! To coś miało kopyta!! Paolo, blady jak księżyc był w stanie tylko patrzeć jak potwór - jego oszalały umysł nie znajdował innego określenia - dosłownie przegryza się ohydnym hienim pyskiem przez gardło i kark tego ruskiego chłopaka. Wstrętny bulgot był ostatnią rzeczą jaką usłyszała zcierpła ze strachu Tatiana nim zemdlona runęła na torfowisko. Obłąkańczy śmiech ruskiego popa, szybkie kroki po dylach mostku i nerwowe powarkiwania to było wszystko, co usłyszały jeszcze zabłąkane w tę okolicę szczury.
Paolo i Luca słyszeli tylko własne, szarpane spazmami paniki rwane oddechy, kiedy biegli bez udziału świadomości, każdy w swoją stronę. Byle szybciej. Byle dalej od tego koszmaru.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 24-12-2010 o 21:07. Powód: byki :)
Bogdan jest offline