Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2010, 00:00   #10
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Dum dum dum. Dum dum dum.
Gdzieś w pobliżu zadudniła seria wystrzałów. Znajomy łoskot, muzyka slumsów. Jakby ktoś wołał mnie po imieniu. Nie spanikowałam. Jeszcze nie, ale moje serce dopasowało się do rytmu tego periodycznego ołowianego trelu.
Pędziłam za Borysem jednocześnie bacząc na to gdzie stawiam stopy. Chybotliwa konstrukcja rusztowania rzęziła i stękała przy każdym ruchu jak na wpół żywy potwór. Napchany plecak nie ułatwiał rejterady. Ani snajper po przeciwnej stronie budynku.
Zwinności nigdy nikt nie mógł mi odmówić. Pędziłam jak kot po rozpalonym dachu, nie oglądałam się za siebie. Ale wiedziałam, że gdzieś tam, oparty o obdrapany zniszczały parapet mojej kawalerki stoi Muller. Gapi się i zaciska dłonie obleczone w czarne skórzane rękawiczki.

Pierwszą rampę pokonałam zgrabnym ślizgiem, złapałam się krawędzi stalowego szkieletu rusztowania i zeskoczyłam na platformę poniżej. Ostrzał trwał. Kula śmignęła niebezpiecznie blisko mojego nosa i weszła gładko w gruby mur kamienicy niby zapowiedź tego co wkrótce mnie czeka. Wielka dziura Dum-dum. Tyle z ciebie zostanie.

Borys torował drogę. Trzask rozwalonej szyby, szczęk wyważonych drzwi, jego mocny pewny uścisk.
Kiedy się wreszcie zatrzymaliśmy zipałam i pociłam się jak po barowej bójce. Teraz dopiero dostrzegłam, że Borys oberwał. Rana była płytka i powierzchowna ale zabrał się za nią z marszu, przezornie. Przepastne kieszenie jego wojskowej kamizelki zawsze skrywały rzeczy potrzebne w danym momencie. Oświecił mnie równocześnie, że szukają mnie jakieś zbiry.
Jaka, scheisse, miła odmiana...
Przełknęłam głośno ślinę myśląc o Hektorze i deadlinie jaki mi wyznaczył. Czy wszechświat dawał mi znaki, że czas najwyższy zniknąć z powierzchni ziemi, zaszyć się w jakiejś niedostępnej odosobnionej norze i przeczekać armagedon?


Rozmyślania przerwała mi kolejna eksplozja i wkrótce tłum ludzi wlał się do pomieszczenia niby rój karaluchów. Dookoła mnie zdarzenia napływały zbyt szybko i w za dużym stężeniu. Zaczynałam się gubić.
Motłoch otoczył nas groźnym korowodem. Wyglądali jak powstańcy. Z błyskiem determinacji w oku, uzbrojeni licho ale nadrabiali zapałem. Sięgnęłam po broń i już miałam zmykać za najbliższą zasłonę kiedy Borys zaczął konwersować, jak gdyby nigdy nic, z jednym z nich. Pojęcia nie mam o czym, poliglota ze mnie równie wybitny co bioinżynier. O ile w kaleczonym polskim jeszcze potrafię wyrazić myśli to pa ruski znam tylko parę paskudnych przekleństw.

Aleksy Kołogriwow miał gadkę pierwsza klasa a bojownicy systemu łykali wszystko mechanicznie, jak tania bioniczna dziwka. Może istotnie mieli dość. Może przekroczyli tą nikłą subtelną granicę kiedy człowiek nie ma już nic do stracenia. Nawet własne życie okazuje się zasobem, które przestało rekompensować gówno codzienności. Dobrali się do składu broni z nieskrywanym entuzjazmem no i się zaczęło. Jawna już wymiana ognia, rozkazy, zajmowanie pozycji.

Przez chwilę staliśmy twarzą w twarz z jakimś młodzikiem, najpewniej członkiem rebelii. Wyraz twarzy musiałam mieć zadzierzysty. Ściągnięte brwi, zwężone oczy. Nie przywitałam się, nie zagadnęłam. Ani myślałam dołączać się do powstania. Tym bardziej, że już było widać mechy na horyzoncie. Zdepczą tą rewoltę w mgnieniu oka, aż będą fruwać wióry, gruz, flaki, krew i łuski po nabojach. A później pariasi posprzątają tu na glanc i nie zostanie po tym zrywie nawet wspomnienie.

Wyglądało jednak na to, że Federacja miała większe problemy na głowie niż banda buntowników i to było nawet pocieszające. Ktoś chciał przełamać barierę kopuły. Podciąć podwaliny całego systemu, zakłócać święty ordnung Elysium. Może zyskamy przez to trochę cennego czasu. Przed chwilą byliśmy w połowie ucieczki i okoliczności nie zmieniły się na tyle aby zmieniać te dalekosiężne plany. Widzicie, ani polityka, ani zrywy wolnościowe nie znajdowały się na liście moich życiowych priorytetów. Ta lista jest w gruncie rzeczy kurewsko krótka. Na pierwszym miejscu widnieje egzequo Borys, Franz, Vixen i dbałość o moją własną dupę. Punkt pierwszy dobrodusznie tą listę rozpoczynał i zakańczał.

Odciągnęłam Borysa na bok. Nie wiedziałam co kłębi się w jego głowie, na ile poufałe są jego relacje z tymi ludźmi i czy ich przegrana sprawa coś dla niego znaczy.
- Musimy się stąd zwijać – mój głos zdradzał więcej paniki niż miałam w zamyśle. - To nas nie dotyczy Borys.

Wiele dłoni wyciągało się chciwie do skrzyń z bronią, ale nawet przetrzebiony magazyn wciąż wyglądał zachęcająco. Borysowi zaświeciły się oczy. Wywlekł z kupy żelastwa wielki karabin Minimi, przewiesił przez ramię taśmę naboi i wyszczerzył się mimowolnie.

Kolejne jebudu. Zapaleniec obsługujący do niedawna RPG leżał w kawałkach rozrzucony w promieniu parunastu metrów. Nogi mi zmiękły. Widziałam już flaki i krew, nie zakrawałam na miano stroniącej od rozpierduchy. Ale chaos jaki rozgorzał wokoło do szczętu mnie skołował. Nie chciałam brać w tym udziału! Zwyczajny ludzki egoizm dzwonił na alarm gdzieś głęboko pod czaszką i nakazywał taktyczny odwrót.
Wzrok Borysa zatrzymał się na ręcznym granatniku przeciwpancernym i tam już pozostał z błogą niemal nabożnością. Borys lubił bojowe zabawki. A ja nie mogłam wyczytać czy chodzi tylko o kawałek metalu czy o jakieś światopoglądowe farmazony. Miałam poważnie nadzieję, że on z tymi Ruskimi nie trzyma zbyt ciasnej sztamy.

- Nawet o tym nie myśl – szarpnęłam go za rękaw i ściszyłam głos. - Ty chyba nie jesteś z tymi ruskimi fanatykami, co? Oni już nie żyją Borys. Tylko ich mózgi jeszcze tego nie zajarzyły.

Chwyciłam karabin i kilka paczek amunicji. Stary dobry kałach jest lepszy niż wierny pies. Nie sra, żreć nie woła a w razie potrzeby obroni.
Doszłam jeszcze do laptopa. Zero jedynkowy język jest dla mnie równie enigmatyczny co pierdolone nauki Czcicieli Krzyża. A zazwyczaj staram się nie tykać spraw, których nie rozumiem.
Zakłócacz neuronalny. I wszystko kurwa jasne... Równie dobrze mógł to być wielofunkcyjny wibrator nowej generacji, który nadziane panienki zamiast wprowadzać w głąb swojego ciała podłączały do gniazda w rdzeniu kręgowym. Bogacze i ich pierdolone fanaberie. No chyba, że jest to jakaś fantazyjna broń, która mogłaby przechylić szalę na korzyść rebeliantów. Szkoda, że Wielki Konstruktor nie uposażył tej machiny w wielki czerwony przycisk z adnotacją "wywołuje impuls jonowy, który wyłącza wszelką elektronikę". Ale instrukcji nie było. Przynajmniej na widoku.

- Hej Borys... - ten się dalej gapił na to RPG jakby ktoś go poddał wirtualnej hipnozie. - Rzucisz okiem na to okablowane gówno? W lapku może być plik z instrukcją. Tylko się nie wgryzaj w lekturę, dobra? Dwie, trzy minuty. A ja poszukam zejścia do kanałów.

Zboczyłam jeszcze do tego, którego przedstawiono jako Korczyńskiego.
- Wyglądasz na mózgowca dzieciaku – gestem wskazałam cylindryczne urządzenie. - To jakieś fale chyba emituje. Może załapiesz o co biega? Tylko żeby nie było jak w tym dowcipie o Polaku. Jedną kulkę zgubił a drugą zepsuł...

Uśmiechnęłam się lekko złośliwie i puściłam młokosowi oko.

Nie wierzyłam, że Borys zdziała cuda w pojedynkę. No ale generalnie w cuda wierzyłam równie gorliwie co w Walhallę. Nie wiem dlaczego to słowo kołatało mi się po głowie. Wydawało się nierzeczywiste i nieprawdziwe. Jak cuda właśnie.

Zostawiłam chłopców samych i dziarsko wślizgnęłam się do kolejnego pomieszczenia. To okazało się labem zasyfionym świeżą jeszcze tkanką, cuchnącym i dusznym. Coś mi chlupało pod butami i miałam gorliwą nadzieję, że to błoto.
Chłód Walthera dodawał mi odwagi. Jak się okazało mierzyłam właśnie w stronę dwóch nieznajomych.

Jeden z nich wyglądał jak stary wyjadacz slumsowego gówna. Swojsko, na takiego z którym można golnąć bimbru ale nie ściągać przy tym dłoni z klamki. Drugi z kolei miał gładką buźkę niedorostka. To było wybitnie nie fair. Dzieciaki mnie jakoś rozrzewniały, ożywiały zagrzebane głęboko poczucie winy. Ich wielkie oczy szeptały do mnie "Nie sprzedawaj mnie Dum-dum". Chyba miękłam w obliczu końca. Grunt obsuwał mi się spod nóg i zaczęłam robić pieprzony rachunek sumienia. Splunęłam, wyrzucając z siebie tą myśl. I jak kozak wykrzyczałam w ich stronę zgrabny tekst.

- Wer sind sie? - dobrze było dla odmiany kopać a nie być kopanym. W przenośni ma się rozumieć. Butów jeszcze uruchamiać nie zamierzałam. - Hande hoch! Raus!

Chciałam tylko znaleźć wyjście z tej kabały. Kłopoty piętrzyły się tego wieczora w zawrotnym tempie a nie widziałam perspektyw żeby jakikolwiek z nich rozwiązać. Otworzyłam plik w moim mózgowym edytorze tekstu i wstukałam boldem:

1. kanały
2. Vixen

Dalej w przyszłość natenczas nie wybiegałam.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-12-2010 o 08:11.
liliel jest offline