Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2010, 13:56   #11
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Przed nim przepaść za nim zmutowane wilki. Nie za różowo ale miało być jeszcze gorzej. Wiele się nie zastanawiając Marek przystąpił do schodzenia po zboczu. Kurs wspinaczki przeszedł, szkolenie Agentów było co prawda nastawione na walkę w terenie zabudowanym ale przeszli również treningi pozwalające im działać w każdym terenie. Nie oszukujmy się, wojskowi ostrzyli sobie zęby na wrota widząc w nich szansę na natychmiastowy i niespodziewany desant jednostek.

Schodzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Solidne buty i rękawice taktyczne były niezłą pomocą chroniącą przed skręceniem kostki czy ranami dłoni ale niekoniecznie dawały ochronę przed upadkiem. A ten był cholernie blisko. Wysoki kąt pochylenia prawie równy dziewięćdziesięciu stopni, teren niekoniecznie dający dobre oparcie i wysokie trawy sprzyjały wypadkom. Nie raz noga mu się omsknęła i tylko szybki refleks go ratował. Raz, kurczowo trzymając się skały i patrząc na kamienie, które staczają na dół przeżył nawrócenie. Naprawdę. Prawie nawet przypomniał sobie słowa jakiejś modlitwy. Szybko jednak otrząsnął się i kontynuował schodzenie.

Zdawało się, że na dole rósł inny las. Drzewa wielkości gór o gałęziach grubości pni nie przepuszczały praktycznie światła słonecznego. Gałęzie rosły wysoko jakieś dwadzieścia metrów nad ziemią i rozgałęziały się na wiele mniejszych, splatały się robiąc coś na podobieństwo pomostów. Inny świat. Całe życie zdawało się toczyć właśnie na nich pozostawiając poszycie paprociom. A raczej gigantycznym roślinom przypominających paprocie. Całość tonęła w półmroku.

Marek stał przez chwilę przytłoczony ogromem przyrody zapominając o środkach ostrożności. Dopiero po chwili otrząsnął się i rozejrzał. Czysto.
- All clear!
Uśmiechnął się pod nosem, spojrzał w górę na niebo złożone z liści i gałęzi. Na inny świat ze swoimi mieszkańcami. Pokręcił głową w geście... Podziwu? A może sprzeciwu przed odebraniem człowiekowi jego dominium? Schylił się i zanurzył palce w ściółce leśnej, przeciągnął po niej palcami zmuszając żyjątka do ucieczki. Uśmiechnął się tym razem smutno, westchnął i wstał.
Rozejrzał się za śladami, kiepski był z niego tropiciel. W końcu udało mu się wypatrzeć ślady czegoś dużego. Zdecydowanie za dużego.
- Masz swego niedźwiedzia.
Zwierzak poszedł wzdłuż stoku, to dobrze bo Mróz tam się nie wybierał. Ruszył w stronę jeziora przedzierając się przez krzaki.

W lesie nie tyle, że było gorąco co parno. Czarne bojówki, desanty i kamizelka taktyczna niemiłosiernie grzały, zdrowy rozsądek nakazywał jednak ich nie ruszać. W buzi zbierała się ślina, organizm domagał się posiłku i wody. Oj, zdecydowanie ostatnio sobie zbyt dogadzał. Czasy wyczerpujących treningów były zbyt dalekie, owszem zespół potrzebny nawyków działał ale ciało domagało się swego. Ruszył więc spełnić jego zachciankę.
Półmrok był jego przyjacielem, pozwalał widzieć jako tako nawet bez noktowizora i sprawiał, że Mróz w granatowym ubraniu był słabo widoczny.
Przyroda nie była taka jak ta znana z Polskich lasów. Była monumentalna i mroczna, zdawała się krzyczeć, że to nie człowiek był pierwszym władcą na ziemi. Zdawała się próbować Markowi to za wszelką cenę udowodnić. Mróz zaś starał się nie dać sobie tego udowodnić i tym samym przeżyć.

Do jego zmysłów dotarł zapach palonego drewna. Zatrzymał się. Gdzieś tu byli ludzie. Dłoń położył na peemce, zamknął oczy i wciągnął powietrze starając się określić skąd dobiegał go zapach. Nie potrafił, zaczął chodzić raz w jedną raz w drugą stronę starając się ustalić gdzie zapach jest silniejszy. Pomysł był dobry ale szybciej dostrzegł w oddali między olbrzymimi drzewami dym. Ruszył ostrożnie w tamtym kierunku. Stąpał ostrożnie, powoli stawiając stopy. Nigdy zbyt dobrze się nie skradał do tego desanty niekoniecznie się do tego nadawały mimo to starał się zachować ostrożność. Szedł tuż przy drzewach by jak najtrudniej było go wypatrzyć.
Stróżka dymu unosiła się tuż za zwalonego drzewa. Przystanął. Przełknął z trudem ślinę. Nie pił od poprzedniego wieczora. Kiedy to było? Z 24 godziny temu?
Skupił się, nie mógł pozwolić zawładnąć sobą instynktom chyba, że nie chciał już nigdy ich spełnić. Ostrożnie obszedł powalone drzewo sprawdzając czy to nie pułapka. Czysto, za to ktoś nie dawno palił tu ognisko. Teraz było częściowo zasypane. Podszedł ostrożnie do niego gotów w każdej chwili kryć się ostrzeliwując. Nikt nie zaatakował. Ostrożnie podszedł do ogniska szukając innych śladów. Zapomnianego noża, paczki po zapałkach, jakiejś foli, resztek po jedzeni... Czegokolwiek. Nic, obozujący dokładnie po sobie posprzątali. Schylił się przyglądając śladom stóp póki ich nie zadeptał.
Znalazł ślady czterech osób. Minimum, nie był za dobrym tropicielem. Cztery ślady obutych stóp różnej wielkości. Co ciekawe podeszwy były gładkie, czyli mieszkający tu ludzie byli raczej prymitywni. Dwie pary były porównywalne wielkością do jego czyli dwóch dzikusów musiało przypominać go wzrostem. 185-190 centymetrów. Dwie osoby były niższe. Podszedł do ogniska i nożem zaczął rozgarniać popioły. Żadnych resztek skóry czy kości. Czyżby nie piekli mięsa albo aż tak dobrze po sobie posprzątali?

Wstał patrząc dokąd ślady prowadzą. Dzikusy musiały przyjść z dwóch różnych kierunków. Lub w dwóch różnych kierunkach pójść. Przyjrzał się tym wiodącym w kierunku jeziora. Pięty były chyba skierowane w stronę ogniska. Tyle dobrego. Poszedł za śladami idąc ostrożnie. Najwyżej nabierze wody i wróci podejmując drugi trop.
Szedł przez jakąś godzinę, ssanie w brzuchu i suchość w ustach przeszkadzały w myśleniu. Mięśnie non stop zmuszane do wysiłku wystawiały swój rachunek. Umysł z trudem walczył z ciałem, zmuszał je do dalszego ruchu.

Drzewo powoli się przerzedzały. Ustępowały wodzie. Na twarzy agenta wykwitł uśmiech. Spokojna toń jeziora, dużego na środku którego widniał konar a po drugiej stronie. A po drugiej stronie ktoś stał. Odległość pozwalała zauważyć tylko (chyba) wyprostowaną sylwetkę. Szybkim ruchem założył okulary odpalając zoom i noktowizje. Niestety zbliżenie było za słabe, dostrzegł tylko jak jedna z sylwetek, z grubsza ludzka spokojnie wnikała w las. Nie śpieszyła się, nie uciekała. Ale mogła go wcześniej zobaczyć. Musiał się śpieszyć, jezioro co prawda było duże i obejście go wymagało sporo czasu więc miał trochę czasu.
Podszedł do jeziora i przyjrzał się mu. Umysł nie chciał rejestrować niczego po za wodą, torpedował jedną informacją: "pić". Przełykanie śliny sprawiało fizyczny ból. Opanował się.
Jezioro żyło, przy brzegu dostrzegł pijawkę i skaczące po wodzie pajączki. Ba! Była nawet jakaś roślinność. Czyli nie było zatrute!
Cofnął się, miał mało czasu. Na pobliski krzak odwiesił zabezpieczony karabinek i kamizelkę. Zdjął buty, skarpety i rękawice. Odpiął kaburę z kostki i odwiesił ją obok P90. Podwinął spodnie i wszedł do jeziora. Woda z początku przyjemnie zimna przynosiła ulgę. Obmywała stopy i łydki. Nabrał wody w dłonie i pił. Długo, nie mógł się nasycić. Miała koszmarny posmak ale w tej chwili była zbawieniem. Gdy się nasycił obmył twarz, zmoczył chustę i zawiązał ją sobie z powrotem na głowie. Wyciągnął piersiówkę i opróżnił ją w dwóch łykach pozbywając się koszmarnego smaku. Wypłukał i napełnił wodą. Miał ochotę cały zanurzyć się w wodzie, popływać. Wtedy dzikusy mogłyby zrobić mu nieprzyjemną niespodziankę. Niechętnie wyszedł z wody i podszedł do swoich rzeczy. Narzucił kamizelkę i wytarł skarpetami stopy. Zapiął kaburę z glockiem nad łydce i kontynuował ubieranie się. Buty, peemka, bluza obwiązana w pasie. Teraz pozostawało mu zaczaić się na dzikusów. Postąpił krok. Coś go zadrapało w gardle, za dużo widać wypił po takiej przerwie. Stłumił kaszlnięcie, ślina pociekła mu kącikiem ust. Otarł ją wierzchem rękawicy. Spojrzał na czerwień wchłaniającą się w granat. Stał tak przez chwilę. Zaklął i znowu zaniósł się kaszlem. Splunął gęsto śliną i krwią. Zatoczył. Mroczki stanęły mu przed oczami. Postąpił jeszcze parę kroków i zgiął się w pół. Znalazł się na klęczkach, zwymiotował krwią. Upadł. Kątem oka spostrzegł wyłaniające się sylwetki z lasu. Ledwo rejestrował to co się działo. Treningi go na to nie przygotowały. Świadomość powoli odchodziła, instynkty nie działały. Po za jednym, bestii. Tym zmuszającym do niszczenia. Dłoń zsunęła się po karabinku i znalazła spust. Ściągnęła go i napotkała na blokadę. Odpłynął widząc nad sobą chwiejące się cienie...
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline