- Więc....jak Ci się tutaj podoba? - w głosie brata słychać było nutkę niepewności.
- Większe i głośniejsze - rzucił, sznurując buty.
- O, to na pewno...o czym gadałeś z ojcem? - ot, cały Michael, trzaska tematami szybciej niż automat...
- Jeśli wiesz, że z nim rozmawiałem, to pewnie wiesz także o czym - uśmiechnął się starając się jak najszybciej rozsupłać świeżo zaciśnięty węzeł.
- Oprócz dziwnych, rosyjskich nazwisk nic więcej nie usłyszałem. Chyba w nic się nie wpakowałeś, prawda?
- Ja? - oburzył się z lekką dozą aktorstwa - moją ostatnią bójką, była ta w której straciłem dwa mleczne zęby i zostałem pobity przez, którąś z tych durnych córek, koleżaneczek matki...
Michael wydał z siebie nieartykułowane parsknięcie, po czym wrócił do swojego pokoju.
"Zaczyna coś podejrzewać"
Nie łatwo było znaleźć cerkiew o której mówił Jason, oraz którą wcześniej obserwował Garett, jednak tłumy, które wędrowały w jej kierunku pozwoliły dotrzeć na miejsce, bez zbędnego zaczepiania przechodniów.
Najwyraźniej z oferty darmowych posiłków korzystała naprawdę spora liczba rodzin, gdyż na ulicy panował mały zgiełk.
Obserwacja początkowo była strasznie nudna i nieefektowna - Leo zrobił kilka zdjęć - samej cerkwi, garkuchni i pracujących przy niej wolontariuszy, a także ich nadzorcę - przygrubego kapłana. Nic się nie działo, nic do czasu aż staną po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko bramy - stamtąd ścielił się doskonały widok na resztę kompleksu.
Po dłuższej chwili w końcu go zobaczył - Brodacz przemknął z budynku cerkwi, do ceglanej budowli, z której ciągle ktoś wychodził lub wchodził.
Odległość była duża, jednak nie można było wykorzystać okazji do zrobienia mu zdjęcia w całej okazałości...
Wyglądało na to, że jeśli ci braciszkowie naprawdę porywają tutaj dzieci to muszą je przewozić gdzieś indziej lub...
***
Wolontariusze zaczęli powoli składać osprzęt garkuchni, ostatni z "tubylców" kierowali się do swoich domów z kankami w rękach. Lynch starając się nie odstawać zbytnio od większej grupy ludzi maszerował za nimi.
"Nic, nic nie znaleźliśmy...brodacz siedzi na terenie cerkwi, statek Kurtuba płynął najpewniej także, bez większych zmartwień, a Prood był właśnie sądzony o coś czego nie zrobił..."
Lekko trącony, otrząsnął się z zamyślenia:
-Izwinitje - rzuciła dziewczyna, nie zatrzymując się. W ręce ściskała czepek...jedna z wolontariuszek garkuchni.
Bardziej z braku lepszego zajęcia, zaczął ją śledzić - jeśli śledzeniem można nazwać przejście jedną przecznicę za daną osobą, bez zbędnego krycia się z tym. Dziewczyna zaczepiła jednego z wracających do domów mieszkańców dzielnicy.
Alarmowa lampka zaświeciła się, gdy kucharka zaczęła nerwowo rozglądać się na wszystkie strony...coś wie.
Razem z chłopakiem weszła do otwartej bramy.
Lynch starając się wyłapać cokolwiek z rozmowy obojga, przysiadł na ławce ustawionej przy bramie...nikłe dźwięki, zagłuszane przez tłum składały się na masę rosyjsko-włoskich próbach mówienia z prawidłowym akcentem...
...umówiłsja z innom chłopcem. Wcziesniej umówiłsja z twoim bartiszek...
...Z Kolą i ze mnoj?...
...Za godiniu?...
...On sjewodnia nadzorował rozdawanije supi...
"Powinniśmy im pomóc...powinniśmy....nie."
Przez czas całego śledztwa starał się odganiać swoje demony...wyciszyć je, jednak im głębiej wchodził w norę, którą zgotował grupie Prood i Kurtub, częściej wracały...utraty pamięci, przebudzenia na środku ulicy, dziwne, rozmyte wspomnienia...
"Śledź ich"
Chłopak - Włoch wybiegł pędem o mało nie upuszczając targanych ze sobą kanek. Lynch szybko poderwał się na równe nogi i starając się nie zwracać na siebie uwagi ruszył w kierunku cerkwi...w końcu wiedział kogo ma szukać.
***
Dzwony cerkwi wybijały ósmą, godzina minęła, a Leo siedzący na rozpadającej się ławce w parku, naprzeciwko cerkwi obserwował otoczenie.
Świetne miejsce, zważywszy na to, że chwilę, po ucichnięciu dzwonów, nadzorca garkuchni ruszył ulicą prowadzącą na południe, przebiegającą wzdłuż parku...paręnaście kroków za nim majaczyła grupa postaci - dwójka po jednej - dwójka po drugiej stronie...bębenek rewolweru był pełny...
Początkowo widział ich wszystkich - grubego popa i "eskortę", jednak, po jakimś czasie, w gąszczu coraz bardziej zapuszczonych i mrocznych ulic, jedynymi, którzy widzieli kapłana byli śledzący go. Jedna z grup rozdzieliła się...zauważyli cię...
Zimny pot oblał czoło studenta, wbiegł w boczną uliczkę, starając się jak najszybciej wyłapać wzrokiem pozostałą trójkę, która w końcu przystanęła...
Lynch przykucną, ukryty za kubłem na śmieci, miał stąd świetny widok zarówno na drewniany i najwidoczniej nieużywany od dłuższego czasu most, jak i skradającej się w kierunku popa grupy.
W oddali, po drugiej stronie mostu mignęły jeszcze inna postać - mężczyzna, zataczający się po moście i mały chłopiec rozmawiający z popem...
Wyraźnie podpity facet zaczął coś mamrotać w kierunku kapłana, jednak koncert żab i reszty rzecznego diabelstwa nie pozwalała usłyszeć czegokolwiek.
Po chwili obserwacji dotarło do niego - pijany facet to jeden z grupy śledzących, podobnie jak chłopak, który miarowym krokiem podchodził w kierunku nadzorcy kuchni...kątem oka zarejestrował wybiegającą przed most dziewczynę, barczysty chłopak, z którym była w dwójce próbował ją chwycić za dłoń, jednak się wymsknęła...
- Wy gniłoj ubljudok! Wor! Łżec! - krzyczała głośno - Otpuskaj!! Razbojnik szto briedit riebionkam...!! On bandit!! Wołk w owieczjej skurje!!
Facet z mostu i ten skradający się do popa wyraźnie ogłupieli widząc wyrywającą się z chwytu trzeciego...chwilę później pojawiły się i one...ghule.
Nie wiele myśląc "strzelił" kilka zdjęć, całej tej masakrycznej sceny, po czym chwycił za broń...nie strzelił...dwa ghule i grubas o cholernie wnerwiającym śmiechu wyraźnie zniechęciły go do interwencji...zamiast tego ruszył pędem uliczką, którą tu przyszedł, mając nadzieję, że wśród labiryntu uliczek uda mu się znaleźć Włocha i nie stracić przy tym życia...