Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2011, 20:37   #9
Blacker
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Pierwsze promienie słońca prześwitujące przez zaścielającą Nowy Jork mgłę jak zwykle wyrwały Piątkę ze snu. Nie należał do tych, którzy po przebudzeniu potrzebują dłuższej chwili by odzyskać pełną sprawność i dobudzić się do końca, on od razu zabierał się za poranną gimnastykę. Nie dość, że pomagało mu się to obudzić, to na dodatek utrzymywało go w dobrej kondycji, co zważywszy na jego zajęcie było dość istotne. Ciało było dla niego narzędziem, takim samo ważnym jak jego broń i tak samo wymagał od niego niezawodności. Jeden, najmniejszy błąd mógł zawsze doprowadzić go do ciężkich ran lub nawet śmierci, o czym kilka razy boleśnie się przekonał. Na całe szczęście miał dobrego znajomego który dokonując cudów zręczności potrafił go połatać, niezależnie w jak złym stanie do niego docierał. Choć zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później oberwie tak, że nie uda mu się już pozbierać to nie zamierzał rezygnować ze swojego Zadania. Jeśli nie on, to kto...?

Gimnastykę przerwało mu jednak pukanie do drzwi jego baraku. Było to dość dziwne, nie znał bowiem nikogo kto mógłby chcieć złożyć mu wizytę, a nie sądził by to ktoś z jego sąsiadów przyszedł sobie chwilę z nim pogawędzić. Pierwszą myślą było zatem, że jego prześladowcy ponownie wpadli na jego trop, jednak odrzucił tą możliwość jako absurdalną - oni mieli w zwyczaju najpierw strzelać, a potem pytać. Nikt z nich nie wykazałby się taką kurtuazją by pomyśleć o pukaniu przed wejściem. Nie był to więc prawdopodobnie nikt od nich, jednak na wszelki wypadek Piątka chwycił Meduzę i dopiero wtedy zbliżył się do jednej z dziur w ścianie baraku, służącej jako okno. Okazało się jednak, że to tylko grupka dzieciaków zabawia się w pukanie a następnie ucieczkę. Zwykła, niewinna zabawa... Jack postanowił dostarczyć im nieco emocji, więc odczekał aż zbliżą się do kolejnego baraku i otwarł gwałtownie drzwi chcąc ruszyć za nimi w pogoń, jednak zatrzymał go w miejscu wyraźny stuk, gdy drzwi uderzyły o połówkę cegły. Dopiero na jej widok Piątka zrozumiał o co tak naprawdę chodziło. Najwyraźniej jego przyjaciel miał do niego kolejną prośbę... Jack podniósł więc cegłę i wrócił do swojego baraku by się przygotować. Przypiął sobie obydwie kabury i narzucił na siebie płaszcz, kryjąc pod nim Meduzę. Armatę celowo zostawiał na widoku, bo choć widział te głodne błyski w oku każdego kto choć trochę znał się na broni palnej świadczące, że chętnie zabraliby ją z jego stygnącego trupa, to jednak nikt nie odważył się go atakować wprost. Dawniej zdarzało się, że próbowali, ale za każdym razem był szybszy, nawet gdy atakowali z zaskoczenia, przez co wielu mieszkańców slumsów doszło do wniosku, że posiada jakieś nadnaturalne zdolności. Dziwne, jak ci prości ludzie łatwo brali do serca wszelakie zabobony...

Dotarcie do skrytki zajęło mu tylko chwilę, nie był to w końcu pierwszy raz gdy dostawał wiadomości od swojego tajemniczego przyjaciela. I choć prawdopodobnie nigdy nie spotkali się bezpośrednio, to jednak dość dobrze zdawał się rozumieć zarówno naturę Misji, jak i samego Jacka. Jak zawsze wyjął wiadomość zostawiając w środku połówkę cegły na potwierdzenie, że wiadomość odebrał właściwy adresat, jednak tym razem nie widniały na niej dane niesprawiedliwego. Wiadomość nie była dobra... Choć ruch oporu nie zawsze postępował zgodnie z ideałami w jakie wierzył Jack to jednak ich śmierć, zwłaszcza w taki sposób była niepożądana. Rzut oka na mapkę znajdującą się na odwrocie potwierdził jego przypuszczenia, że na miejsce najlepiej byłoby mu dotrzeć przez Ziemię Niczyją. Przydałby się przewodnik, nie znał zbyt dobrze tamtych okolic nieczęsto opuszczając slumsy, jednak nie ufał szczurom na tyle by zatrudnić któregoś z nich. Znając życie wprowadziliby go w zasadzkę licząc na jakiś profit. Już wolał wybrać ryzyko i dotrzeć tam samemu...

Kluczył pomiędzy ruinami we mgle, tracąc cenny czas i przeklinając pod nosem za każdym razem gdy droga którą wybrał okazała się zablokowana. Zdawał sobie sprawę, że przybędzie za późno gdy usłyszał pierwsze strzały. Ruszył biegiem w ich stronę, słysząc że wymiana ognia się nasila. Sądząc po wybuchach i seriach z karabinów maszynowych walka już się zaczęła, a Jack ciągle nie mógł odnaleźć miejsca walki. Miał tylko nadzieję, że nie jest za późno i Hegemoniści jeszcze nie zaczęli czystki, gdy jednak dotarł do miejsca gdzie najpewniej chwilę wcześniej rozegrała się strzelanina znalazł tylko dziesięć stygnących już trupów, wszystkie bardzo brzydko porozcinane i rozwłóczone. Wszędzie walała się broń maszynowa, a na niektórych trupach widział kevlar a raczej to co z niego zostało po masakrze. Odruchowo wręcz odgarnął połę płaszcza, wydobył meduzę i podszedł bliżej do ciał

Najbliższy z trupów miał rozcięty noktowizor, razem z głową... Ktoś musiał dysponować nie tylko dużą siłą a i jakimś szczególnie ostrym narzędziem. Podstawowym jednak pytaniem było jakim cudem zaskoczył dziesięciu doskonale uzbrojonych zabijaków. Jack kucnął nad ciałem by przyjrzeć się ranom i aż gwizdnął. Bliskość ran, ich liczba oraz ostrość pozwoliły wyciągnąć parę wniosków nawet jeśli ktoś był takim laikiem jak on. Ktoś rozpruł najemników za pomocą szponów. Cholernie ostrych szponów dla których kevlar i kości nie były przeszkodą. Słyszał plotki, jednak nigdy wcześniej nie zapuszczał się aż tak daleko w tą stronę i nie miał okazji w żaden sposób ich potwierdzić. Najwyraźniej zmasakrowanie tej dziesiątki było dziełem zamieszkujących Ziemię Niczyją mutantów, a z tego co o nich słyszał meduza mogła tu nie wystarczyć. Dlatego szybko schował swoją broń i dobył armaty, wiedząc że tylko w ten sposób mógł mieć szansę, jeśli to coś zamierzało zaatakować i jego. Pociski z armaty miały być w założeniu przeznaczone tylko dla niesprawiedliwych, jednak musiał postąpić wbrew tej zasadzie, skoro to dało radę zabić dziesięć osób uzbrojonych w broń maszynową... A Jack nie miał zamiaru tutaj umrzeć, nie dziś i nie w taki sposób. Jego los był już przypieczętowany, to prawda, jednak miał zamiar odwlec koniec tak daleko jak to tylko możliwe...

Broń zabitych, choć zapewne była bardzo cenna to jednak byłaby jednocześnie nadmiernym obciążeniem, na które przy swoim stylu walki nie mógł sobie pozwolić. Jednak naboje zabitych i wszelkie cenne drobiazgi jakie mieli przy sobie mogły mu się przydać. Zdawał sobie sprawę że nieporównywalnie lepszym wyjściem byłoby oddalenie się stąd licząc, że mutant go nie zauważy, jednak naboje były zbyt cenne by tak je tutaj zostawić. Oczywiście nie zamierzał rezygnować z czujności, w prawej dłoni cały czas trzymał swoją armatę i gotów był porzucić przeszukiwanie i zrobić z niej użytek. Następnie pozostawało mu ruszyć dalej, ponieważ wciąż nie był pewny losu ludzi z ruchu oporu
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline