Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2011, 10:17   #10
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Buntownicy

"Co czuje snajper podczas strzału? Odrzut.
Nie wiem czemu ale te słowa ciągle mnie śmieszą. Usłyszałem je lata temu, podczas wojny od porucznika... Cholera, jak mu było? Pamiętam jego słowa, twarz... Wszystko po za nazwiskiem.
Odciąłem się od tych myśli. Skupiłem się na walce.
Każdy strzał to trup. Trup wroga, tym dla mnie są marines. Wrogami. Nigdy nie rozpatrywałem ich w kategorii ojców, synów i braci.
- Neo! Wal w Marines. Ciężarówka stoi, osłaniaj chłopaków. Ciężarówką…
Jakbym robił co innego. Pięć trupów, zacząłem ładować kolejne naboje do magazynka. Kolejni posłańcy śmierci.
- O kurwa!
Podrzuciłem okular do ramienia nakierowując go na sam środek bitwy. Dobrze wybrałem. Z ciężarówki w której powinien znajdować się cel, ktoś wyszedł. I nie był to łysiejący konwojowany a ktoś w zbroi. Wysoki, szeroki a co najważniejsze nie wydzielający ciepła. Widziałem go tylko jak kontur, jak samochodu czy budynek. Strzał był możliwy praktycznie tylko wtedy gdy tamten się poruszał.
Seria z karabinu zagrzmiała niedaleko mnie. Zakląłem i przekręciłem się w drugą stronę chroniąc się za ścianą. Serce biło mi jak oszalałe. Ból nagle zawładnął moim ciałem, promieniując z lewej ręki. Fuck! Jedna z kul trafiła mnie w ramię. Kula przeszła na wylot. Spokojnie, jak parę razy wcześniej sięgnąłem po zestaw pierwszej pomocy i zabrałem się za opatrunek uciskowy. Ramię bolało jak sam skurwysyn. Zresztą ciekawe skąd się wzięło to powiedzenie.
Wybuch. Ktoś wystrzelił granat. Krótkofalówka przekazała słowa pirotechnika.
- Dopadła Cię zgaga, di’kucie?
JT musiał dorwać skurwiela w pancerzu maskującym. Ze swoich słów pasujących do pseudo macho z Hegemoni sam pewnie by się śmiał ale teraz coś takiego było potrzebne chłopakom. To, że ktoś w ogniu walki, gdy zwycięstwo zdawało się oddalać sili się na bycie dowcipnym.
- Neo jesteś jeszcze ze mną?
Tym razem nasz dowódca przezornie wyłączył radio, moja śmierć mogła niekorzystnie wpłynąć na morale.
- Żyje!
Skończyłem właśnie zakładać opatrunek. Dobrze pójdzie to nie poszła tętnica i przeżyje. Nie pierwszy nie ostatni postrzał.
- Dasz rady wesprzeć ogniem chłopaków z drugiej strony?
Pewnie kurwa, gdy ktoś rozwalił mi ramię... Spojrzałem na M24.
- Tak.
- Ok.
Po chwili radio wypluło informację, która wcale mnie nie pocieszyła za to chłopców bez wątpienia przeciwnie.
– Jesteśmy z Wami!
Na potwierdzenie słów JT złapałem karabin i wyjrzałem. Ramię ciągle pulsowało bólem, nie brałem jednak painkillerów, nie lubię otępiaczy zmysłów.
W sumie moja pomoc nie była potrzebna. Ten nowy... Jak mu było? John? Przy wsparciu reszty chłopaków wykańczał niedopitki marines. Dobry był, może nawet lepszy niż ja. Na pewno bił na głowę w starciu wszystkich innych Lincolnistów łącznie z Davem i JT. Ograniczyłem się tylko do osłaniania go. I słusznie. Jakiś skurwiel tylko udawał martwego i postanowił pociągnąć jeszcze jednego rebelianta ze sobą. Kula kalibru 7,62 wybiła mu to z głowy.
Coś za sobą usłyszałem, odwróciłem się wstając i uratowało mi to życie. Potężny cios tylko wybił mi karabin z rąk zamiast poszatkować brzuch i złamać kręgosłup. Nie zastanawiałem skąd to coś się tu wzięło.
Po uderzeniu lewa ręka rwała jeszcze gorzej, nie było jednak czasu na rozczulanie się. Złapałem drugą dłonią za nóż."


JT

Już miałeś wspomóc chłopaków. Jeszcze sekunda i byś to zrobił. Na całe szczęście zabrakło tej sekundy. Zaczaiłeś się tak, żeby widzieć przez dziurę po drzwiach jak najwięcej budynku. Przezorny zawsze ubezpieczony. Jak to mówił Twój sierżant paranoja jest zaletą każdego żołnierza. Na korytarzu, ktoś stał. Niestety chemiczna mgła wiecznie zalegająca w NJ dotarła i tutaj uniemożliwiając rozpoznanie sylwetki. Osoba stojąca tam była barczysta i wysoka. Stała z opuszczonymi rękoma wzdłuż ciała. Nie dawał znaków jak wcześniej Neo. Cholera. Czekałeś jeszcze przez chwilę. Sylwetka się poruszyła, dwa leniwe ale długie kroki. Teraz zobaczyłeś ręce były zdecydowanie za długie jak u małpy. Mgła co prawda mogła zakrzywiać wzrok, wyolbrzymiać ale to nie długość rąk zdecydowały o tym, że strzeliłeś. Nie. To sześć, czerwonych oczu lśniących we mgle. To one zdecydowały, że strzeliłeś w mgnieniu oka. Trzy kule trafiły w cel. Dwie odbiły się od niego, trzecia wbiła się w ciało mutka. Ten nie wydał jednak żadnego dźwięku za to zaczął biec. Ręce wydłużyły się jeszcze bardziej dotykając niemal ziemi. Coś Ci mówiło, że wiesz co się zaraz stanie. Strzeliłeś jeszcze trójką gdy mutant biegł na Ciebie a potem odskoczyłeś. Ramię stwora, które wyciągnęło się na dobre dwa, trzy metry uderzyło w ścianę odłupując tynk. Stwór na chwilę zamarł, to była Twoja szansa... Strzeliłeś celując prosto w głowę. Znowu trójką. Pierwsza kula uderzyła w czaszkę z trudem przebijając kość, druga prosto w środek głowy a trzecia nie trafiła celu, krusząc tynk przy suficie i rykoszetując po pokoju. Potwór padł. I wtedy usłyszałeś krzyk pierwotnego bólu z miejscówki Neo.

John Grant

Ostatni z marines padł pod kulą snajpera. Czysto. Batalia wygrana, cel prawie osiągnięty. Ale z jakimi stratami? Tego może lepiej nie wiedzieć. Siły Lincolnistów już wcześniej podzielone na trzy drużyny rozciągnęły się jeszcze bardziej pod wpływem ostrzału uniemożliwiając rozpoznanie jak wielu zginęło. Gdzieniegdzie ostał się tylko jeden, ciężko ranny młodzik otoczony trupami. Trochę dalej, dosłownie dziesięć metrów trzech przyjaciół skinieniami głowy gratulowało sobie zwycięstwa bez odniesienia ran.
Część z ocalałych wyszło z ukrycia. Może i nie mieli zbyt dużego doświadczenia bojowego ale jedno trzeba im oddać jedno, nie szabrowali. W okół leżały karabiny, termowizory, rkmy, kamizelki kuloodporne a oni spokojnie otaczali ciągle zamkniętego, opancerzonego vana. Owszem jeden, czy dwóch podniosło emki i sprawdziło magazynki a potem ustawiło się tak by osłaniać kumpli z bronią krótką.
Ciszę jaka zapanowała na polu walki rozdarły strzały. Wszyscy podrzucili broń mierząc w kierunku okna w którym był JT. Mignęły tam jakieś sylwetki. Ktoś pobiegł swemu dowódcy na pomoc.
I wtedy stała się tragedia. Od początku starcia to Czerwoni obrywali najdotkliwiej. Praktycznie wyginęli do nogi. Teraz ich lider zwisał z okna. Z pleców wystawały mu ostrza, pazury. Z przodu wystawała czyjaś ręka a raczej chory mechanizm udający rękę, w wielu miejscach rozciągnięty ujawniający system kostny bynajmniej nie należący do człowieka.
Powietrze przeszył krzyk bólu. Neo wygiął się nienaturalnie i krzyczał jak zarzynane zwierzę.
Kątem oka zobaczyłeś, że nie byliście już sami. Z ruin, z mgły wychodziły dziwne stwory.


Na pierwszy rzut oka można by je uznać za żołnierzy w dziwnych pancerzach i hełmach. Po dokładniejszym przyjrzeniu się widać było, że pancerz podobny do chitynowego jest tak naprawdę ciałem, że długie ręce zakończone szponami nie mogą być ludzkie. Widziałeś, że jedno z sześciu czerwonych oczu jest mini kamerą. Widziałeś to wszystko bo najbliższy stał może piętnaście metrów od Ciebie. Na razie tylko stali.

Jack "Piątka W."

Obszukałeś szybko ciała zabitych. Im pieniądze się nie przydadzą a Tobie pomogą w realizacji Zadania. Szczególnie, że znalazłeś nie małą fortunę w kieszeniach zabitych, około półtorej tysiąca nowojorskich dolarów. Taka suma robiła wrażenie na każdym. Zgarnąłeś jeszcze trzy magazynki do pistoletów kalibru dziewięć milimetrów, paralizator, noktowizor i zapasowe baterie do nich. Przy trupach znalazłeś też parę drobiazgów nie tylko militarnego zastosowania. Mały słoiczek z ziołową maścią, bandaże, zwój miedzianego drutu, dwa zaciski do drewna, okulary pływackie, zapalniczkę zippo i czysty notes. Na końcu znalazłeś zdjęcie.


Zdjęcie było nowe, na pewno zrobione nie dawno. Z tyłu miałeś nawet dedykację: "Od kochającej Alex."
Charakter pisma był równy i staranny. Wstałeś i spojrzałeś jeszcze raz na ciała. Wszyscy mężczyźni byli młodzi i silni, paru z nich zdradzało meksykańskie pochodzenie. Wiedziałeś po co w centrum NJ znalazła się dziesiątka meksyków uzbrojonych jak na wojnę. Wywiad Hegemoni nie zagrażał już partyzantom. Za to zagrażało im to co wyrżnęło Meksów. Schowałeś zdjęcie do wewnętrznej kieszeni płaszcza i poszedłeś w stronę strzałów. Martwym nie pomożesz, za to żywym miałeś zamiar.


Obserwator

Bob Denton
Dotarłeś na najwyższy zachowany wieżowiec w okolicy. Zachowany nie znaczy w dobrym stanie. W wielu miejscach podłoga się zapadła, podobnie i schody. Niestety pan każe, sługa musi. Pomny tylko tego co nauczyłeś się w wojsku szedłeś przy ścianie, unikając środka korytarza, najbardziej podatnego na zawalenia. Ktoś chyba nad Tobą czuwał bo niczego sobie nie złamałeś. Niestety, mieszkanie z tarasem w dobrym stanie i skierowanym w odpowiednią stronę było strzeżone przez zamknięte drzwi. Kurwa! Drzwi co prawda do najsolidniejszych nie należały ale nie wiedziałeś czy przestrzelenie zamka lub próba wyważenia to na pewno dobry pomysł w tych warunkach. Postanowiłeś sprawdzić apartament obok. Poprawiłeś futerał z lunetą i ostrożnie wkroczyłeś do mieszkania. Ktoś wcześniej pozbył się drzwi. Drzazgi leżały na ziemi. Przedpokój przywitał Ciebie pełnym umeblowaniem. Spleśniałymi butami i zniszczonymi meblami. Lustro ktoś rozbił wieki temu w drobny mak. Mogłeś skręcić w lewo do ciemnej łazienki, w prawo do kuchni lub pójść prosto wchodząc do salonu lub sypialni. Z salonu mógłbyś spróbować przejść po resztkach tarasu na ten lepiej zachowany.
Ciągle idąc przy ścianie wkroczyłeś do salonu. Zamarłeś. Tego na pewno się nie spodziewałeś. Na suficie wisiał podwieszony robot-pająk.


Wielkością dorównywał niedużemu psu a czujniki zwrócone były w stronę miasta. Widać nie tylko Twój szef chciał wiedzieć jak pójdzie obronie konwoju.
Zdaliście sprawę ze swojej obecności jednocześnie. Robot powoli zaczął się obracać w Twoim kierunku. Manewrowanie po suficie nie należało do najszybszych czynności ale radził sobie z tym zaskakująco dobrze. Ściągnąłeś spust odłupując jedną nogę. Kula 11,47 mm to nie przelewki. Robot zachwiał się i zmienił taktykę zachrzaniając po suficie ścigany przez Twój ostrzał. Dwie kolejne kule odłupały kawałki sufitu. Gdy robot był już tuż tuż w końcu trafiłeś. Nabój trafił prosto w miedziany element unieruchamiając stwora. Drugi zdruzgotał mu głowę. Twór Bestii odpadł od sufitu uderzając o podłogę. Nadwyrężona struktura nie wytrzymała tego i zarwała się ściągając Was obu w dół.
Upadek wybił Ci powietrze z płuc. Na całe szczęście odruchowo chroniłeś głowę. Lewa ręka rwała nie miłosiernie. Spojrzałeś na nią oczekując najgorszego. Złamana chyba nie była ale wolałeś jej nie ruszać i nie powodować tym samym kolejnych fal bólu. Miałeś jednak przeczucie, że będziesz musiał.
Pokój do którego spadłeś był pokryty gruzem i połamanymi meblami. Dziura w suficie nie była duża ale wystarczająca byś i Ty i robot spadli. Pająk leżał nie daleko a Twój pistolet... No właśnie, gdzie on był?

Uciekinierzy

dr. Charli Newsom i James DeLucca

Walt zniknął w środku budynku. Nie wychodził przez dłuższy czas, zaczęliście się denerwować. Oczywiście nie wszyscy to okazywali. Jednak nerwowe zerkanie w stronę budynku Mike i paniczne rozglądanie się Alice było aż nad to czytelne.
- Czysto.
Weszliście. Zrujnowany budynek był kiedyś supermarketem, przez lata doszczętnie splądrowanym ze wszystkiego co przydatne i z większości tego co nieprzydatne. Nawet jeżeli coś zostało to zostało porąbane, zgniecione czy pocięte w bezsensownej furii niszczenia. Pod butami chrzęścił małe kawałki tynku, betonu i szkła. Plusem tej całej grabieży było to, że w budynku było można zaparkować i mało kto tam zaglądał.


Samochód, stary krążownik szos stał gdzie powinien stać ale gdzie był Walt? Rozejrzeliście się.

Charli

Widzisz jak barczysty murzyn trzyma kałacha przy ramieniu i celuje prosto w DeLucca.

James

Spojrzałeś w lewo w samą porę. Mike właśnie podnosił klamkę. Skurwiel chciał Ciebie zabić. Odruchowo dałeś krok do przodu i pochyliłeś głowę. Podniosłeś pistolet i strzeliłeś uginając łokieć.

dr. Charli Newsom i James DeLucca

Huknęło. Raz. Drugi. Trzeci. Na głowę Jamesa chlusnęła krew. Mike zatoczył się do tyłu i padł z przestrzeloną krtanią i kulką w brzuchu. Pistolet potoczył się prosto pod stopy dr. Newsom. Jednak na tym się walka nie skończyła. Powietrze rozdarł krzyk bólu, który raptem się urwał. Tak jak wcześniej wszyscy patrzyli na Jamesa i Mike tak wszyscy przenieśli wzrok na Walta. A widok był okropny. Na plecach murzyna siedział pająk wielkości nie dużego psa i w całości złożony z metalowych części. Rozciął właśnie szczypcami tył czaszki murzyna. Zakrwawione szczypce zaszczękały, odpowiedziały im drugie. Obejrzeliście się. Drugi robot siedział na dachu Waszego samochodu. Alice zaczęła krzyczeć, Derek pobladł ale wycelował w robota na samochodzie. Nie atakował jednak czekając na ruch tamtego.

Jack "Piątka" W.

Kanonada zamilkła zwiastując czyjąś śmierć. Utrudniało to poruszanie się na słuch. Niespodziewanie strzały rozległy się całkiem blisko, w supermarkecie, koło którego właśnie przechodziłeś. Chwilę się wahałeś w końcu postanowiłeś sprawdzić. Ostrożnie wszedłeś tylnym wejściem. Supermarket w całości był zniszczony i ograbiony. Niskie promieniowanie jakie panowało w tej strefie sprzyjało grabieży. Co ciekawe ktoś postanowił zaparkować tu samochód, starego krążownika szos. Co jeszcze ciekawsze właściciele samochodu nie byli jedynymi obecnymi w starym sklepie. Natknęli się tu na roboty przypominające pająki.
Sprawa nie wyglądała za ciekawie. Przy głównym wejściu stała czwórka ludzi. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Pierwsza z dam była raczej puszysta i właśnie zajmowała się krzyczeniem. Jej koleżanka, ubrana w za duży, stary płaszcz stała nie ruchomo, mgła która wdarła się i tutaj utrudniała dostrzeżenie czegoś więcej. Obaj mężczyźni trzymali broń, jeden pistolet, drugi rewolwer. Obaj ubrani w garnitury mierzyli w stwory Molocha.
Pająki stały na razie nie ruchomo, szczękając szczypcami. Jeden wbił swoje odnóża w dach samochodu a drugi siedział na trupie. Czyim nie widziałeś. Plusem sytuacji było to, że nikt nie widział i Ciebie.
Usłyszałeś kroki za sobą. Odwróciłeś się błyskawicznie i spojrzałeś prosto w sześcioro oczu. Pocieszające było to, że właściciel tego spojrzenia był jeden. Minusem było to, że był od Ciebie wyższy, szerszy w barach, cały pokryty przypominającym chitynę pancerzem i z długimi rękoma zakończonymi szponami. Zakrwawionymi szponami. Znalazłeś zabójce meksów. A przynajmniej jednego z zabójców. Przypomniało Ci się coś. Przy meksach było sporo łusek, ktoś tam musiał pruć serią a trupów mutków nie było...
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 16-01-2011 o 12:30.
Szarlej jest offline