Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2011, 00:07   #127
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
.

Padre nostro, che sei nei cieli, santificato il tuo nome... Ave Maria, piena di grazia, Il Signore e con te, tu sei benedetta... Io credo in Dio, Padre onnipotente... Krzyk... Potworny wrzask zagryzanego człowieka... myśli pędziły i tratowały się wzajem... rozszalały umysł wciąż uciekał.

- J...j...jesteś cały? - wymamrotał Lynch sięgając telepiącymi się dłońmi do torby. Po chwili siedział w milczeniu wpatrując się w wejście do piwnicy z papierosem przyklejonym do ust.
Zagadnięty chłopak zdawał się go nie słyszeć. Przynajmniej nie zdradzał się niczym. Całą jego uwagę pochłaniała chyba dziura w stropie piwniczki, składziku, dziury w ziemi czy czegokolwiek, w czym akurat się znajdowali. Nie to było najważniejsze. Ta dziura była azylem. I choć w jednej sekundzie mogła zmienić się w śmiertelną pułapkę, dopuki w otworze nie pojawiał się żaden koszmarny pysk, była schronieniem. Najbezpieczniejszym miejscem na ziemi.
Miarowe, ciężkie dyszenie było jedynymi dźwiękami jakie wydawał z siebie przerażony chłopak. Pot zciekający obficie po twarzy i chrapliwy, płytki oddech świadczyły o przebytym wysiłku. Jednak Leonard widział strach w oczach tego dzieciaka. A wiedząc to, co wiedział miał prawo podejrzewać, że chłopak poci się na równi po forsownym biegu jak i ze strachu.
- T-trzymaj - Lynch wepchnął w połowie spalonego papierosa w rozdygotaną dłoń chłopaka - rozejrzę się t-trochę - nogi z trudem dźwigały ciężar ciała, nie przywykł ani do takiego wysiłku, ani do TAKICH przeżyć...mimo wszystko miał tą przewagę nad młodym Włochem, że wiedział czym były te kreatury, wiedział co go goniło i był w pełni świadom tego, co stało się z resztą grupy chłopaka. Jedyne co go teraz niepokoiło to dźwięk...dźwięk, który zmusił ghule do ucieczki...lub powrotu.

Słowa, oraz ruch człowieka wyciągającego papierosa wybiły chłopaka z apatii w jakiej się znajdował. Jakby zaskoczony nagłym pojawieniem się kogoś obok szarpnął się w tył w obronnym odruchu z głośnym odgłosem bolesnego jęku i szurania czegoś na co w ciemności wpadł. Przez krótką chwilę Leonard nie był pewien co tamten zrobi. Weźmie, czy rzuci się do ataku. Chłopak chyba też się zastanawiał. Wreszcie zaciśnięte pięści, na palcach jednej Lynch zauważył pierścienie, może kastetu, rozwarły się i opadły. Sięgnął po podanego peta. Nieufnie, ostrożnie jakby to był jadowity wąż. Zaciągnął się i rozkaszlał krótko, a potem z wysiłkiem i załzawionymi oczami odezwał się po raz pierwszy.
- Cicho bo usłyszą.... - uciszył nie wiadomo, siebie czy nieznajomego gościa z którym przyszło mu siedzieć w tej dziurze - ...i kim ty u diabła jesteś...mister?
W pomieszczeniu było ciemno. Luca ledwo widział tego drugiego. Chudego i sądząc po głosie chyba nie wiele starszego od siebie. Ale tamten miał papierosy. A to oznaczało, że pewnie i jakieś pieniądze...
- W-wydaje mi się, że p-poszły - student przez chwilę wpatrywał się w chłopaka - M-mów mi Leo....albo D-douglas, jak wolisz.
- Ciebie też goniły? - zapytał przyciszonym głosem - I co to do cholery jest?
- Ghule - odpowiedział automatycznie.
- Ghule? - przez chwilę trwała zupełna cisza, jakby próbował sobie przypomnieć czy kiedykolwiek słyszał taką nazwę. - A co toto jest te ghule? Dzikie zwierzęta? Może pouciekały z zoo?
- Zoo....- na twarzy Lyncha malował się jedynie niezręczny uśmiech - t-to może zabrzmieć t-trochę dziwnie, ale t-to są...hmm...potwory...nie z-zwierzęta, potwory.
O tym nie musiał go zapewniać. Cisza jaka zapanowała dobitnie świadczyła o tym, że chłopak nie ma zamiaru dyskutować z faktami. Drżący w dłoni papieros migał tylko jak zwariowany świetlik.
- W-właściwie, to jednego p-przywołałem osobiście - dodał student i szybko ugryzł się w język - o-oczywiście to było jeszcze w B-bostonie i z tego co w-widziałem, to nie była Shashanus. T-tak w ogóle, to jak m-mam się do ciebie zwracać?
Znów przyszło mu chwilę poczekać zanim tamten dał jakikolwiek znak życia.
- Luca... Manoldi... właściwie starczy samo Luca... - odpowiedział chłopak niepewnie - Kim ty właściwie jesteś? - odezwał się po chwili a w głosie słychać było podejrzliwość. I chyba znowu strach.
- S-studentem antropologii - Leo spojrzał w oczy Manoldi’ego , sam do końca nie rozumiejąc jak znalazł się w takim położeniu - studiuję w B-bostonie. Długa i d-dziwna historia...co z twoją nogą?
Ból w kostce dał o sobie znać ostrymi zębiskami jakby wywołany pytaniem Leonarda. Luca, który w natłoku wrażeń niemal o nim zapomniał aż jęknął na nieśmiałą próbę wypróbowania nogi.
- Puttana... - wyrwało się wśród syku - Male... Boli jak cholera... eh... cała opuchnięta...
Lynch przez chwilę wpatrywał się w klącego pod nosem Włocha, po czym wyciągnął z torby rewolwer - p-poczekaj tutaj, rzucę okiem na p-podwórko.
- Kurwa! Co ty robisz? - zaskoczenie było kompletne. Ten, jak twierdził, chudy student plótł różne niestworzone rzeczy, całkiem nieprawdopodobne, gdyby nie okoliczności, ale tego było dla Luci za wiele. Miał gnata! Kim więc naprawdę był ten dziwny typ?
Lekko zmieszany krzykiem Luci, Lynch spojrzał na broń, po czym znów na poobijanego chłopaka - m-mój ojciec jest k-komendantem posterunku w B-bostonie...p-powiedzmy, że to prezent urodzinowy od n-niego - dokończył, po czym wyszedł na zewnątrz... do jego uszu dobigło jeszcze stękanie Luci z dołu, i coś jakby jego ciche stwierdzenie - ...magnificamente.... Wokół było ciemno, a porozrzucane wokół śmieci i gruzy utrudniały przejście chociażby do płotu, od którego strony przybiegli...podwórze było puste, tak jak okolica...przynajmniej tak mu się wydawało, takie miał przeczucie:
- M-musimy cię stąd w-wyciągnąć - syknął do chłopaka schylając się nad wejściem do piwnicy.
- Niby jak? - doleciały z dołu pełne bólu słowa. A zaraz potem - Zresztą ja tam się stąd nigdzie nie ruszam. Jeszcze mi życie miłe.
- Jest p-pusto...ten dźwięk....czy c-cokolwiek to było je odciągnął - mówił rozglądając się jeszcze na boki.
- A jak wrócą? - chłopak na dole ani myślał o wyjściu.
-Uwierz...g-gdyby chciały nas z-złapać, nie czekałyby aż wyjdziemy - sam nie wierzył zbytnio w to co mówił, jednak wiedział, że trzeba uciekać...jak najszybciej się tylko da opuścić to miejsce.
- Ty się wyraźnie świetnie orientujesz w ich zwyczajach - doleciały znowu Lyncha zjadliwe słowa włoskiego gówniarza z dołu.
- A ty w-wyraźnie chcesz skończyć j-jak ten dzieciak na m-moście - mruknął zmęczony i poirytowany podejrzliwością chłopaka. Odpowiedziała mu cisza. Już miał coś powiedzieć kiedy usłyszał znów z dołu.
- Ty byłeś tam... przy moście? Widziałeś?
Głośne westchnięcie wydawało się wystarczającą odpowiedzią: - W-widziałem - chłopak wyciągnął rękę w kierunku Włocha. - Wyłazisz czy nie?
Długie przerwy to było coś, do czego Leonard zaczynał się już przyzwyczajać. Wreszcie wśród syków i niezrozumiałych przekleństw silna ręka mocno chwyciła wyciągniętą dłoń.
- Dobra... na trzy... - doleciało z dziury.
Leonard musiał się porządnie zaprzeć, bo po trzech wcale nie poszło tak gładko jak się spodziewali. Luca był o wiele cięższy, niż na jakiego wyglądał, a nadwątlone brzegi dziury sypały się i trzeszczały. Wreszcie wśród przekleństw, pojękiwań i sapania udało się wyciągnać Lucę z dziury. Leżeli ciężko dysząc obaj na ziemi. Noc była już ciemna. Tylko migocące w górze odległe gwiazdy zdawały się być jedynymi świadkami tej sceny. One i być może jeszcze przyczajone w ciemności kreatury...
 
Bogdan jest offline