Widział jak Radclif ze Strattonem wybiegli.
- Uważaj! – wydarł się Jugol puszczając serię w stronę drwala.
Teraz juz zauważył, że za rogiem domku z ciemności wyłonił się za ich plecami zarys postaci. Swen przymierzył nie mając czystego strzału. Przez chwilę biegał muszką pomiędzy barkami i głowami biegnących mężczyzn, gdy nagle wszystko zwolniło. Nie słyszał dźwięków innych jak przeciągłe huki wystrzałów, które brzmiały w nieskończoność. Widział jak wokół szyi Marka oplata się powoli czerwona pętla czegoś mięsistego. Języka, a raczej jęzora. Źrenica oka Jorgestena przeskoczyła na gębę pełną kłów i rozszerzyła się w przerażeniu. Dostrzegł szeroko otwarte oczy drwala, które w szoku zdawały się biegać na wszystkie strony, a tak naprawdę miały czas tylko na to by w zdziwieniu omieść owijającą się linę uścisku jęzora. Później wszystko przyśpieszyło. Pętla błyskawicznie zacisnęła się a Stratton jeszcze przez sekundę stał z nieobecnym wyrazem twarzy. Z oczyma utkwionymi gdzieś w przestrzeń zdawał się juz o niczym nie myśleć. Kiedy jęzor jak pejcz pociągnął go do tyłu, Mark lecąc bezwładnie, nawet nie szamotał się. Swenowi zdawało się, że obojętne jakby niewidzące spojrzenie utkwił prosto w nim. Krople potu zalewały oczy Jorga, kiedy podeszwy ciężkich butów drwala wzbiły sie w powietrze, a głowa i szyja Strattonamiażdżone w kłapaczach szczęk dwóch stworów trysnęły krwią. Nie strzelił. Skamieniał. Radcliff puścił serią na odchodne. Po wszystkim. Trzasnął drzwiami.
* * *
Green prowadził auto. Goran walił na wszystkie strony z działka, chyba trochę na oślep, bo w końcu przestał. Swen siedział w tyłu trzymając się za kostkę. Bolała jak skurwysyn. Grymas wykrzywiał mu twarz. Zastygły. Myślami był gdzieś indziej. Czysty ból skręconej nogi dopełniał tła obrazom, które układały się w myśli. Green pytał o drogę. Odpowiadał. Pytał o zdrowie. Odpowiadał. W międzyczasie zmienił magazynek w pistolecie. Ostatni.
- Odpierdala ci tak?! – Jugol nie wytrzymał patrząc na Swena. – Jak masz tak pierdolić następnym razem, to uprzedź, zatkam uszy...
Swen przeniósł wzrok na Gorana.
- I co ci w ogóle odjebało z ta religią?
- Niektórzy w coś wierzą...
- Heh – zaśmiał się Markovich –
masz kurwa wyrzuty sumienia! Baranie, on miał pecha, to się zdarza. Ale widzę, że lubisz towarzystwo zwirusowanych! Najpierw tamta suka, później zapraszasz Miśka do auta, teraz jedziemy z tym, kurwa nie wiadomo w sumie czym! Co jest kurwa grane?! – widać było, że Goran zaczyna mieć dosyć –
Może kurwa się zawrócimy i weźmiemy ci do towarzystwa kilku zarażonych kolegów z jęzorami dyndającymi jak kutasy po kolana?!!
Swen zacisnął zęby i dalej patrzył na kumpla. Po chwili wyciągnął przed siebie pistolet zatrzymując lufę o centymetry za potylicą Greena.
- To co? Tego chcesz?
- Weź się kurwa w garść! Już sie powtarzam... – rzucił spokojniej Goran prześlizgując się wzrokiem po lufie. –
To tylko kurwa cywil był! Okay? Że co? Że z Darrington? Było z łeb mu strzelić z litości w domku, a nie pierdolić od rzeczy! Mało naszych zginęło? - No właśnie... – Swen chował broń i przyjrzał się tabletkom od Greena.
- Już nie ma naszych i cywili stary... A my to może i byśmy zasłużyli na taki los... - Weź! – parsknął Jugol –
Się kurwa lecz... W dobrego łotra się teraz bawisz?
Jorgensten nie za bardzo zrozumiał aluzję, ale nie zamierzał ciągnąć tematu. Przez myśl przebiegło czy oby rzeczywiście doktorka w ciupie nie zrobiła mu prania mózgu na sesjach uczłowieczania...
- Ale one kurwa miały te jęzory po kolana, co nie? – zmienił temat wpatrując się w kumpla poważnie. –
I zero skóry i kły? Te mutanty?
Goran poważnie kiwał głową. Jorg zamrugał z ulgą biorąc głęboki oddech. Nie wszystko jest zwidami jak się okazuje. Nie wiedział tylko czy to lepiej dla nich, czy gorzej.
W międzyczasie skierował Greena we wskazanym i kierunku. Później parkowali. Chyba byli poza niebezpieczeństwem. Udało się. Kolejny raz. Czuł, że musi powiedzieć o chorobie i jej skutkach ubocznych, nim stanie sie zagrożeniem dla innych, gdy wybuch eksplozji rozświetlił noc urywając grzmotem pierwszą wypowiadaną na głos sylabę myśli.
* * *
Greena zygzakiem biegł w stronę reflektorów wywróconego auta. W oddali majaczyły zbliżające się sylwetki z karabinkami.
- Dureń! – krzyknął Swen zakładając hełm. Wdepnął pedał. Humvee zerwało się z wszystkich czterech kół.
- A ty gdzie kurwa?! – wrzasnął Goran do Swena –
Zawracaj w drugą stronę! - Chcesz to wysiadaj – rzucił mijając Radliffa –
To nie ja nas uratowałem z przewróconego vena, tylko cywile.
Jugol zarzucił na piersi kevlar i zapiął hełm, który walał się w Humvee. Stuknął buma w hełm Jorga, ze aż tamtemu głowa wcisneła się odruchowo w pomiędzy ramiona.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz! – po czym przeładował karabiun maszynowy na dachu.
Swen zgasił światła. Reflektory wraku jak i tląca się w oddali trawa dookoła miejsca eksplozji stanowiły azymut. Przyspieszając minał biegnącego w deasert eagle murzyna. Dopiero później dojrzał czarne krztałty terenówki stojącej za wrakiem.
- Thomson przygotujcie dupy do przesiadki! – rzucił do krótkofalówki mając nadzieję, że jednak przeżyli.