Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2011, 11:17   #129
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Wszystko poszło nie tak. Mieli Artura porwać elegancko, bez świadków. Uśpić chloroformem gdzieś w ciemny zaułku, zapakować do ambulansu i wywieźć z miasta nim ktokolwiek by się zorientował. Niestety Artur, ani myślał iść im na rękę i samotnie spacerować po dzielnicy portowej, a czas naglił. Zrobili to więc w stylu Dzikiego Zachodu i skończyło się jak w westernie. Hiddink gnał przez miasto tylko cudem unikając kolizji i jak wściekły naciskając klakson. Pomysł z ambulansem okazał się świetny. Nim się spostrzegł był już w Oakland i pędził dalej. Dopiero po dłuższej chwili, gdy wyjechał za miasto i ruch drogowy zelżał miał czas zaniepokoić się ciszą z tyłu furgonetki. Jeden rzut oka na Garretta wystarczył, by zobaczyć, ze detektyw oberwał. Hiddink zatrzymał pojazd z piskiem opon. Nie wyglądało to dobrze.
- Cholera jasna co robić. Garrett! Garrett! Ocknij się! – kilka uderzeń z otwartej dłoni pomogło.
- Co z Tobą? Dasz radę? – spytał.
Mężczyzna ledwo pokiwał głową.
Hiddink wyciągnął bandaże i niewprawnie obwiązał detektywa, a potem syna. Nic wielkiego, ale zatamowało upływ krwi.
Później gdzieś na środku pustyni już o zmierzchu miał chwilę by odkazić ranę Dwighta alkoholem i nożem wydłubać kulę z dupska Artura.
Garrett okazał się na szczęście twardym sukinsynem i jakoś dawał sobie radę, na tyle dobrze by trochę poprowadzić i zmienić Herberta i na tyle źle, by czasami tracić świadomość. Z Arturem było o tyle gorzej, że stanowił wyłącznie balast. Wybudzali go tylko na posiłki, których przyjmowania z początku w ogóle odmawiał. Zmienił dopiero zdanie, gdy porządnie zgłodniał. Za namową Hiddinka zrezygnowali z ciągłego usypiania go chloroformem. Herbert nie był pewien czy to jest do końca bezpieczne. W rezultacie towarzyszyło im potępieńcze wycie i wyzwiska Artura. Po kilku dniach mieli dość i ponownie zaczęli go usypiać, by choć trochę odetchnąć. Herbert nie przyznawał się do tego, ale było widać, że cierpi oglądając syna w tym stanie. Z każdym dniem stawał się coraz smutniejszy i milczący. Podczas karmienia nie próbował rozmawiać z synem, a wieczorami odchodził gdzieś w ciemność nocy, by powrócić z zaszklonymi od łez oczyma. Mimo zmęczenia sypiał źle. Z początku odpuścił sobie golenie zarostu, ale pomny tego jak ważny dla nich jest kamuflaż powrócił do dbałości o wygląd. Mile mijały jedna za drugą, a dzień poganiał dzień, byle do przodu. W końcu po morderczej podróży dotarli do St. Louis.
Tam w końcu spotkali się z Choppem i Wegnerem, którzy dotarli do miasta, by się z nimi spotkać.
Padła propozycja, by przetransportować Artura samochodem do Bostonu, a Herbert i Dwight mieli pojechać pociągiem.
Niemłody już Hiddink przez te ostatnie dni postarzał się o co najmniej kilka lat, a jego jasne włosy dość gęsto przechodziły w siwiznę. Najbardziej jednak postarzały się jego oczy. Ich blady błękit stracił dawny blask, a zaczerwienione spojówki świadczyły o przemęczeniu i częstym pocieraniu. nawet postawa Herberta uległa zmianie. Wcześniej dumnie wyprostowany teraz chodził przygarbiony i w ogóle przygaszony. Gdy jednak się odezwał w jego głosie można było wyczuć coś dziwnego. Zimną determinację.
- Nie. - powiedział krótko i zamilczał na chwilę, jakby to jedno słowo starczyło za całe wyjaśnienie.
Patrząc jednak na rozmówców z dziwną agresja w oczach kontynuował:
- Nie po to przejechałem tysiące mil, żeby teraz oddawać syna w Pańskie ręce Herr Wegner, tylko po to by dowieźć do Bostonu i zrobię to choćbym miał go taszczyć na własnych plecach.
- Rozumiem -
pokiwał głową Niemiec, a w jego oczach dostrzegłeś coś na kształt szacunku i smutku. - Wiem jak się musi pan czuć i doceniam pana walkę o syna. Ja walczyłem kiedyś podobnie o życie mojego syna. Nazywał się Konrad. Obiecuję panu, panie Hiddink, że zrobię wszystko by pomóc Arturowi. Taki ojciec, jak pan, to powód do dumy. A teraz niech pan odpocznie. Jutro długa droga przed nami.
- Mój syn ... -
Herbert mówił z trudem. Widać było że ciężko mu przychodzi mówienie o tym z innymi. - Mój syn nie jest ... sobą. Mam uczucie jakby ... jakby ktoś go podmienił ... jakby coś w nim siedziało. Wie Pan co mu zrobili? Czy to ... - Hiddink westchnął ciężko - Czy to opętanie? Czy to coś takiego jak wtedy w Bostonie, gdy wszedłeś Pan do mojej głowy?
- Coś podobnego -
widać było, że Niemiec zbiera myśli i waży słowa. Najwyraźniej pamiętał, jak zakończyli ostatnie spotkanie z Herbertem i w jakiś sposób czu wyrzuty sumienia. - To .. pełna dominacja. Potężny urok. Moim zdaniem, pana syn został pozbawiony woli. Słyszał pan kiedyś o praktykach voo - doo, panie Hiddink?
- Niewiele. Coś kiedyś słyszałem w Natalu, ale nie przysłuchiwałem się tym bzdur ... tym rzeczom. -
poprawił się ostrożnie.
- Więc powiedzmy tak, ale proszę mi wierzyć, panie Hiddink, że nie do końca jestem pewien tego, co mówię. To, co spotkało Artura przekracza moją wiedzę i moje doświadczenie. Przypomina mi to trans w jaki swoje ofiary wprowadzają kapłani voo - doo, kiedy ofiara jest zdolna zrobić wszystko, czego sobie kapłan zażyczy. Wola pana syna została złamana. Lecz nie za pomocą hipnozy, tylko … Cóż. Powiem wprost. Panie Hiddink. Wydaje mi się, że dusza, lub też wola, pana syna została brutalnie wyjęta z ciała. Moim zdaniem została zaklęta w jakimś przedmiocie. I ten przedmiot oddala się od Artura. Stąd jego stan. Zdaniem pana Choppa płynie na pokładzie okrętu do Indii. Moim zdaniem, by uwolnić Artura trzeba zniszczyć ów przedmiot. Ale w odpowiedni sposób. Znam w Bostonie pewną osobę, która wydaje mi się móc nam pomóc. Jak tylko wrócimy do miasta porozmawiam z nią. Tyle ... - rozłożył bezradnie ręce. - Więcej nie potrafię zrobić. No i podkreślam to ponownie, mogę się mylić.
- Widziałem już podobny atak, dawno temu -
dodał po chwili wahania.
Zmęczone oczy Herberta wędrowały od twarzy Hieronima do Waltera i z powrotem. Hiddink nic nie mówił za to wyciągnął cygaro i zapalił przez chwilę rozkoszując się tytoniowym dymem. Gdy się odezwał jego głos zdawał się z każdym słowem odzyskiwać dawną moc.
- Stawia mnie Pan w sytuacji, gdy muszę podjąć, być może najtrudniejszą decyzję w moim życiu. - spojrzał prosto w oczy Wegenera. - Nie będę ukrywał, że mam pana za kompletnego wariata, podobnie jak ciebie Walt, ba po tym co usłyszałem mam pewność żeście obaj postradali zmysły, lecz ... co mi zostaje? Siedzieć w Bostonie i patrzeć, jak mój syn cierpi? - zadał retoryczne pytanie.
- Jedyne co mogę zrobić, to zapewnić mu właściwą opiekę, by sobie i innym nie zrobił krzywdy. Być może trzeba będzie go gdzieś ukryć, bo Boston jednak nie jest już bezpiecznym miejscem. Teraz zależy mi tylko na bezpieczeństwie rodziny, a nie będą bezpieczni dopóki nie wyjaśnimy tej sprawy. Jeśli będą jakieś racjonalne przesłanki, by udać się do Indii nie widzę przeszkód, ale mętne dywagacje, że ktoś w buteleczce wywozi tam duszę mojego syna ...
- Ma pan rację -
zgodził się Wegner skubiąc w zamyśleniu brodę. - To tylko mętne dywagacje szaleńca. Chciałbym się mylić Niech pan uwierzy, jak bardzo bym chciał. Kilkadziesiąt lat temu byłem w dokładnie tym samym położeniu co pan. Nie wierzyłem w to, w co nie można tak po prostu uwierzyć. A kiedy uwierzyłem, było za późno dla moich bliskich. Mam szczerą nadzieję, że nie popełni pan tego samego błędu, panie Hiddink. Nie zamknie oczu, chociaż czasami to wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Niech pan robi wszystko, co może pomóc … klasyczna medycyna. Lecz niech pan nie zamyka się na to, co słusznie nazwał pan wariactwem.
Hiddink poważnie skinął głową.
- Mam cholerną nadzieję, że za kilka lat nie będę taki jak Pan, ale masz Pan rację. Widziałem zbyt wiele, by ciągle twierdzić, że znam świat który mnie otacza. Nie znaczy to jednak, że przyjmę na dobrą wiarę każdy zwariowany pomysł, bez choćby cienia racjonalnego dowodu.
Herbert wstał pocierając dłonią czoło.
- Teraz idę spać zanim tu padnę na dywan i wam radzę to samo. Mam przeczucie, że dzisiejszej nocy mimo wszystko będę spał jak kamień. Dobranoc.
Rzekł ziewając przeciągle i zostawiając troski na następny dzień.
 
Tom Atos jest offline