Prolog: Z morskiej piany...
Powiada się, że ludzie morza nie wierzą w przypadki. Każde zdarzenie na bezkresnych wodach ma dla nich własną przyczynę, znaczenie i ważny, częstokroć skryty cel. Czy i tak było w przypadku nagłego sztormu, który rozpętawszy się niespodziewanie na Morzu Szponów pochłonął życia i dobytek uciekinierów z Albionu? Czy ryczące szaleńczo fale nacierające na pokład łodzi i bezlitosne wiry wciągające rodaków w mroczną głębinę faktycznie były efektem działania jakiejś wyższej siły?
Tego Edgar nie wiedział. Wypluł wodę z nasączonych solą, palących duszącym ogniem płuc. Przeżył, docierając na pół świadomie do brzegu obcych ziem, które zgodnie z planami miały stać się ich wybawieniem, w rzeczywistości powitały ich jednak w najbardziej bezlitosny z wyobrażalnych sposobów. Czy ktoś poza nim przetrwał? Nie wiedział, choć wydawało mu się, że w chaotycznym piekle sztormu dostrzegł inne, unoszące się na powierzchni sylwetki.
- Hoho, a jużem myślał, że stary łajdak Manann przysłał dziadkowi wreszcie morską żonę!
Skrzekliwy chichot starca rozbrzmiał echem po plaży, mieszając się z ogłuszającym hukiem fal. Dopiero po chwili udało się zlokalizować Albiończykowi jego źródło. Niepozorny, okręcony kocami dziadzina przycupnął na jednym z głazów, mocząc od niechcenia wędkę w pienistej w toni.
- To sobie Morski Ojciec zadrwił z dziadka, oj zadrwił, niedobry! Na co dziadkowi takie chłopięcię? Wracaj chłopcze w fale i daj znać Trójzębowi, że prezent nietrafiony! O tak! Niech się lepiej wystara!