Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2011, 17:41   #8
Takeda
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
2 Stycznia 2011 r. godz. 17.30
Rzym, prywatne pokoje papieża Benedykta XVI

Papież siedział na bogato zdobionym krześle przy mahoniowym biurku. Przed nim siedziało czterech kardynałów z kongregacji Doktryny Wiary oraz trzech wysoko postawiony członów Opus Dei. Benedykt XVI zamyślony przyglądał się swoim gościom, opierając głowę na otwartej dłoni. Przywódca kościoła rzymskiego milczał. Cisza przedłużała się, przerywana jedynie stłumionymi odgłosami ruchu ulicznego.
- Czy to naprawdę możliwe? - spytał w końcu papież.
- My wszyscy nie mamy żadnych wątpliwości, ojcze święty - odezwał się Paulo Osticco, członek Opus Dei - Wszystkie zebrane przez nas dowody wskazują na to, że o co się wydarzyło wczoraj w trakcie mszy świętej było pogańskim rytuałem. Na razie trudno jest nam powiedzieć, co miał ów rytuał na celu. Kardynał Levada uważa, że był to rodzaj wezwania, sygnału.
- Można to porównać do uderzenia w gong - wtrącił amerykański duchowny - Ktoś wyzywa kogoś lub daje sygnał do rozpoczęcia jakieś akcji. A być może jedno i drugie.
Papież wyraźnie zmartwił się słysząc te słowa.
- Kim były osoby, które... - prze chwilę szukał odpowiedniego słowa - spłonęły w czasie wczorajszej mszy?
- Badamy intensywnie tę sprawę, wszystkie ich powiązania, rodziny i znajomych. Wstępne informacje wskazują jednak na to, że były to zupełnie przypadkowe osoby.
- To niemożliwe - oburzył się papież - Ktoś zorganizował tak plugawy czyn w najświętszym miejscu dla kościoła i spowodował śmierć kilku osób, a my nic o tym nie wiemy.
- To nie tak ojcze święty - powiedział Paulo Osticco - Ciągle pracujemy nad sprawą. Mamy kilka tropów i każdy z nich skrupulatnie padamy. Potrzebujemy jednak czasu. Jedno mogę w tej chwili zapewnić. Nic podobnego nie będzie miało już miejsca. Kilkunastu ojców czuwa nad bezpieczeństwem bazyliki i samego placu. Wykryją każdą próbę użycia czarów, w tym świętym miejscu.
To zapewnienie wyraźnie podziałało uspokajająco na Benedykta XVI. Wstał on z krzesła i powiedział:
- Dobrze. Pracujcie, więc wytrwale i znajdźcie osoby odpowiedzialne za ten plugawy czyn.
Zebrani duchowni kiwnęli tylko w milczeniu i wstali, by otrzymać papieskie błogosławieństwo.

2 Stycznia 2011 r. godz. 21.40
Rzym, Siedziba stowarzyszenia "Lux Occulta"

Przy dużym okrągłym stole siedziało kilkanaście osób. Byli wśród nich zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Na środku stołu paliła się świeca w kształcie piramidy, która była jedynym źródłem światła w pokoju. Plastikowe okna i grube zasłony, skutecznie oddzielały zebranych od świateł i gwaru ulicy. Młody, łysy mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu, wstał i opierając obie dłonie na stole, powiedział:
- Bracia! To co się wydarzyło, jest unikalne i bardzo rzadkie. Tak duża manifestacja mocy nie miała miejsca od dziesięcioleci. Na razie nie wiemy, co to miało znaczyć, ani co miało na celu. Jednego jesteśmy pewni. Istota odpowiedzialna za wczorajsze zdarzenie musi być bardzo zdesperowana. Zapiski mojego ojca mówią, że anakimy bardzo rzadko w tak otwarty sposób posługują się swoją mocą. Tym bardziej ten przypadek musi zostać wyjaśniony. Anakim, który dopuścił się tej manifestacji może bardzo nam się przydać. Gerard uważa, że ten rytuał przyciągnie do Rzymu inne anakimy.
Przy stoliku aż zawrzało.
- Co oni planują? -spytała starsza kobieta o siwych włosach.
- Jak mówił Robert w tej chwili nie jesteśmy pewni. Możemy tylko przypuszczać, że anakim który przeprowadził rytuał szuka kontaktu z innymi istotami jego rzędu. Dlaczego jest aż tak zdesperowany? Nie wiem. Może ma jakiś plan i do jego realizacji potrzebuje więcej mocy. - wyjaśnił szybko Gerard.
- Jaka by nie była prawda - kontynuował Robert - jest to dla nas szansa, by choć jednego z nich pochwycić. Jeżeli nam się to uda to nie tylko zyskamy niewyobrażalną wręcz moc, ale także będziemy mieli szansę na doprowadzenie do końca dzieła mojego ojca.
- Skoro ten rytuał wyzwolił aż tak wielkie pokłady mocy, to możemy być pewni, że inne loże i stowarzyszenia także rozpoczną poszukiwania.
- Masz oczywiście rację Thomasie - Robert zwrócił się do otyłego mężczyzny w szarym garniturze - Nie tylko inne loże, ale także kościół zapewne ruszy na łowy. My mamy jednak nad nimi ogromną przewagę. Dzięki metodzie mojego ojca wiemy, jak tropić anakimy. A ślad, który teraz zostawili bardzo nam ułatwi to zadanie.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pY-_prQl6SE&feature=related[/MEDIA]

KOSZMARNY SEN
WSZYSCY

Sny to ponoć odbicie naszych marzeń, pragnień i przeżyć. Indywidualne światy wykreowane przez odpoczywający mózg.
Tej styczniowej nocy sześć nieznających się osób miało ten sam sen.
I choć jeszcze o tym nie wiedzieli, ten sen miał odmienić ich życie na zawsze.

Chłodny zimowy poranek. Cienka warstwa śniegu oraz szronu pokrywała okoliczne wzgórza. Mimo kilku warstw grubych ubrań i ciepłej bielizny, czujesz przenikliwe zimno. Palce u stóp zmarzły już na kość. Idąc wraz z tobą ludzi także nie wyglądają na zadowolonych. Jedynie starszy mężczyzna o rudych włosach idący na czele grupy, zadaje się być przekonany o słuszności tego zimowego spaceru. W grupie otaczających cię osób są zarówno kobiety jak i mężczyźni. Kilkoro z nich niesie jakieś narzędzia i bagaże. Okolica w której się znajdujecie sugeruje, że jesteście dość daleko od jakiejkolwiek cywilizacji. I te ubrania, które wyglądają jak z minionej epoki.
Wiesz, że śnisz a mimo to wszystko wydaje się takie realne. Chłostający twarz zimny wiatr, przemarznięte stopy, głosy. Wszystko takie prawdziwe i namacalne.
I choć wiesz, że to sen to w jakiś przedziwny sposób czujesz więź z otaczającymi cię ludźmi. Jednych lubisz bardziej, drugich mniej, ale każda z idących z tobą osób jest ci na swój sposób bliska. Wiesz, że znasz ich nie od dziś i że macie wspólny cel.
Niestety nie potrafisz sobie przypomnieć jak się nazywają, ani kim tak naprawdę są. Nawet idea, która was połączyła jest ci zupełnie nieznana.
Dziwne to wszystko.
Nagle rudy mężczyzna na czele przystaje i czujesz jak powietrze wypełnia dziwna energia. Robi się jakby cieplej. Czujesz dziwne drżenie w sercu, podniecenie i napięcie.
Źródłem energii jest niewątpliwie rudy mężczyzna. Czujesz bijące od niego ciepło, które rozchodzi się kolistymi falami.
Wszyscy trwają w ciszy kilka chwil. Mężczyzna rusza, a ty padasz na kolana porażony potwornym bólem palącym w tyle głowy i dziwnym obrazem wdzierającym się pod powieki.

Ból o dziwo nie przyniósł przebudzenia.
To potworne uczucie, gdy wiesz że śnisz i chcesz wstać, ale twoje ciało odmawia ci posłuszeństwa.
To właśnie tak muszą się czuć sparaliżowani ludzie. Okropne poczucie bezradności, a na dodatek ten ciągle palący ból w potylicy.
Otwierasz oczy i aż krzyczysz z przerażenia. Stoisz na krawędzi dachu jakiego budynku. W dole rozpościera się wielki plac. Chwiejesz się, ale na szczęście utrzymujesz równowagę.
Sny o spadaniu, też nie są przyjemne. Teraz na szczęście zostało ci to oszczędzone.
Patrzysz na plac w dole.
Znasz to miejsce, choć nigdy tu nie byłeś. Znasz jej doskonale, widziałeś je setki, a może nawet tysiące razy. Pokazywali je chyba wczoraj w telewizji.
O Boże! Nie!!!!!!!!

Soraya Moon
3 Stycznia 2011 r. Londyn

Po wczorajszych wydarzeniach oraz śnie jaki nawiedził ją w nocy, Soraya Moon była całkiem rozbita psychicznie. Ktoś inny na jej miejscu pewnie nawet nie zwrócił, by na to uwagi lub co najwyżej odczuwał lekkie rozdrażnienie. Soraya Moon od dziecka wyczulona była na zjawiska określane mianem "duchowych" lub "mistycznych". To co miało miejsce na pewno nie było przypadkowe, tego była pewna.
Tylko co to miała być za wiadomość, a przede wszystkim od kogo nie potrafiła powiedzieć.
Gdyby nie kilka umówionych wcześniej wizyt pewnie zrobiła, by sobie dzisiaj wolne i odpoczęła idąc do kina lub na długi spacer. W tej jednak sytuacji nie mogła zawieść klientów. Wbrew pozorom konkurencja w jej branży była duża i co najgorsze bardzo agresywna.
Z niechęcią zeszła na dół do swojego sklepu, by przyjąć spragnione wiedzy o przyszłości klientki.
Na pierwszą wizytę zapisana była pani Bartson. Sześćdziesięciolatka, która przychodzi regularnie co miesiąc po horoskop dla wnuka. Zazwyczaj przychodzi po dziewiątej, więc Soraya nie musiał się spieszyć.
Gdy otwierała drzwi sklepu zauważyła, że ktoś zostawił jej dzisiejszą gazetę na progu. Z pierwszej strony krzyczał pogrubiony tytuł "Czy to był zamach na Benedykta XVI?" oraz duże zdjęcie z wnętrza bazyliki przedstawiające płonącego mężczyznę z wniesionymi do góry rękami.
Soraya z niechęcią pokręciła głową i w tym momencie jej umysł zlała fala niepokojących obrazów.
Seria dziwnych wspomnień, które wpłynęły z głębokiej podświadomości. Soraya Moon czuł się tak, jakby ktoś uderzył ją obuchem w głowę.
Zachwiała się i by nie upaść oparła się o framugę drzwi. Zdezorientowana weszła do sklepu i szybko napiła się wody.
Pomogło, ale tylko częściowo. Dziwne i niepokojące wspomnienia ciągle do niej wracały. Czuła z nimi nieokreśloną więź, ale jednocześnie były one dla niej całkowicie obce.
Usiadła w swoim fotelu i próbowała uspokoić skołatane serce i umysł.
Minął ponad kwadrans za nim uspokoił się jej oddech i bicie serca.
Nie dane jednak jej było dłużej odpocząć. Dzwonek nad drzwiami zasygnalizował nadejście klienta. Z niechęcią wstał, by go przywitać.
W drzwiach stał muskularnych czarnoskóry mężczyzna, ubrany w długi wełniany płaszcz. Na przywitanie zdjął kapelusz i skinął wróżce głową. Strój i zachowanie zupełnie nie pasowały do budowy jego ciała oraz twarzy. Bardziej odpowiednie w jego przypadku wydawałyby się luźne dresy i sportowa kurtka.
Kątem oka Soraya zauważył, że przed drzwiami stoi srebrny Bentley, a obok niego szofer w liberii. Jej gość najwyraźniej nie należał do tych, którym by brakowało gotówki na koncie. Może on wróżby koniec nieszczęść dzisiejszego dnia.
- Dzień dobry - mężczyzna skłonił się jeszcze raz - Nazywam się Thomas Writhe. Potrzebuje szybkiej porady specjalisty.
Soraya domyślała się, że pan Writhe potrzebuje astrologicznego doradcy finansowego. Nie była pewna, czy powinna udzielać tego typu porad zwłaszcza w trybie ekspresowym i w takim stanie. Już miała coś powiedzieć, gdy jej wzrok dłonie mężczyzny. Oprócz złotej, grubej bransolety oplatającej przegub, Soraya zauważał srebrny sygnet z czarnym oczkiem pośrodku którego znajdowała się symbol wykonany prawdopodobnie także ze złota.
- Halo! Proszę pani! Wszystko w porządku?
Wróżka poczuła irracjonalny strach przed mężczyzną proszącym ją o poradę. I nie chodziło bynajmniej o jego muskularną budowę. Źródłem obaw i lęku był sygnet na jego dłoni.

Maciej Ognicki
3 Stycznia 2011 r. Rzym

Maciej Ognicki nie spodziewał się, że już pierwsze dni nowego roku przyniosą mu daleką podróż. Decyzja o wylocie do Rzymu była nie tylko gwałtowna, ale także bardzo impulsywna i podyktowana dziwnym przeczuciem wypełniającym serce i umysł mężczyzny. Z jedną torbą podręcznego bagażu i niewielką ilością gotówki detektyw wylądował w Rzymie późnym południem 3 stycznia. Tłumy turystów przewijały się przez poczekalnię, a wśród nich prywatny detektyw z Polski. Ochrona na lotnisku krzywo patrzyła na obcokrajowca wwożącego broń, ale okazanie odpowiednich pozwoleń i wypełnienie kilku formularzy zamknęło sprawę. Zajęło to, co prawda ponad półtorej godziny, ale Ognicki wolał się nie rozstawać z bronią. Dawała mu ona poczucie bezpieczeństwa.
Zważywszy na swoje skromne fundusze, Ognicki wolał uniknąć korzystania z taksówek. Wybrał więc o wiele mniej komfortowy, ale za to tańszy autobus. Jadąc zatłoczonym autobusem detektyw myślał tylko o jednym, o placu świętego Piotra. Wszystko wskazywało na to, że to właśnie tam powinien szukać rozwiązania tajemnicy dręczącej go od dłuższego czasu.
Proroczy sen wyraźnie miał związek z tym co przydarzyło mu się w czasie akcji. Nie chciane wspomnienia odżyły. Szalejące płomienie, krzyki umierających kolegów, wszystko wracało do niego gdy tylko zamknął oczy.
Miła starsza pani, siedząca przy oknie, udzieliła mu informacji jak ma dostać się do Watykanu. Dziękując jej uprzejmie Maciej Ognicki wyszedł z autobusu.
Rzym był ruchliwym i gwarnym miastem. Świąteczno-noworoczna atmosfera, wciąż jeszcze była widoczna w wystroju ulic i sklepowych witrynach, sądząc jednak po pośpiechu przechodniów wrócili oni już do normalnego trybu życia.
Detektyw z torbą na ramieniu zbliżał się w stronę murów Watykanu. Każdy kolejny krok przybliżający go do celu, napawał go przeszywającym całe ciało podnieceniem. Przypomniało to uczucie, jakie pamiętał z dzieciństwa gdy w napięciu czekał na gwiazdkowe prezenty od świętego Mikołaja.
I w końcu jego oczom ukazała się bazylika świętego Piotra. Maciej Ognicki stał na początku Via Della Conciliazione, długiej alei prowadzącej wprost na sam plac na którym wczoraj rozegrała się tragedia.
O tym, że coś takiego miało tutaj miejsce świadczyły tylko liczne patrole karabinierów, mierzących wszystkich turystów i przechodniów podejrzliwym wzrokiem. Samych turystów i pielgrzymów było niewielu. Nie liczne tylko grupy podziwiały uroki zimowego wieczoru w Rzymie.
Ognicki sam nie wiedział czego ma szukać. Liczył, że dostanie jakiś znak, podobny do proroczego snu który go nawiedził.
Dostęp do placu był utrudniony, ze względu na wczorajsze wydarzenia. Karabinierzy dopuszczali ludzi tylko początku placu. Będąc w Warszawie Maciej może i znalazł jakiś sposób, by mimo to wejść na zabezpieczony teren. Tutaj jednak było to niemożliwe. Detektyw stał więc w niewielkiej grupie turystów przy barierce oddzielającej go od placu i wpatrywał się w obelisk ustawiony na jego środku.
W momencie, gdy tylko skupił swoją uwagę na kolumnie w jego pamięci ożyły dawno zapomniane obrazy. Ognicki był zdezorientowany, ale wiedział i czuł, że to co widzi nie jest fantasmagoriom czy przewidzeniem wywołanym przemęczeniem. Obrazy jak żywe zalały jego oczy.Napływające po sobie jak kolejne fale oceanu. Kolejne obrazy, kolejne wspomnienia. Jednocześnie tak bliskie i tak dalekie.

- Nic panu nie jest? - spytał po angielsku młody mężczyzna w stroju księdza.
Detektyw pokręcił tylko przecząco głową.
- Tutaj niedaleko jest bardzo przyjemny hotel i nie zbyt drogi - poinformował uprzejmie duchowny - Na pewno znajdzie się jakiś odpowiedni pokój w którym będzie mógł pan odpocząć. Wygląda pan na bardzo zmęczonego. Ten hotel nazywa się "Bramante" Zapamięta pan? "BRA-MAN-TE" - zaakcentował silnie każdą sylabę.
- Padre? Andare avanti? - krzyknął jakiś młody mężczyzna stojący kilka metrów dalej.
- Przepraszam pana, ale muszę już iść. Czekają na mnie. Z bogiem.
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół

Ostatnio edytowane przez Takeda : 07-01-2011 o 10:09.
Takeda jest offline