Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2011, 18:42   #11
JohnyTRS
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
-Jeszcze jakieś pytania? –Woldo widział, że jego klient się zastanawia.
-Tak – odparł Najemnik – Ile osób jest już w tej grupie?
-Na tą chwilę razem z Toba kolego jest 9 osób – zbliżył się do kraty - jak dotrze dziesiąty to ruszacie. Powinno to nastąpić niedługo, dziś albo jutro.
„2000 gambli, 10 osób, po dwa koła na głowę. To już jest sporo” – Henry krótko mówiąc rozmarzył się i wyobrażał te gamble – „Amunicja, porządny obiad, porządne buty…”
-Jeszcze jedno pytanie –Henry skończył swoje przemyślenia – Co się stało z poprzednią ekipą?
Woldo zrobił poważną minę.
-Zaginęli- odparł – nikt już ich nie widział.
-Dzięki za informacje.
-Proszę – i wrócił do swoich spraw, czyli krótko mówiąc zaczął coś skrobać ołówkiem o długości niecałych dwóch cali na kawałku papieru.

Henry wziął kluczyk i poszedł do pokoju. Najpierw w lewo, do pomieszczenia o niewiadomym przeznaczeniu. Ściany, kiedyś być może białe, teraz przypominały brudny beton. Podłogę natomiast pokrywały te same brudno-brązowe płytki co wcześniej. Jednej z nich brakowało, a kilka z nich było popękanych. Pomieszczenie były doświetlane przez małe okienko na klatce schodowej – z sufitu tego pomieszczenia sterczały tylko dwa kable. Pomiędzy tym pokoikiem a niewielką klatką schodową nie było drzwi, ostała się tylko ich framuga. Wszedł na schody. Poręczy oczywiście nie było, co któryś stopień sterczał z niego fragment stalowego, uciętego kątownika. Najemnik powoli przeszedł po schodach, trzymając się bliżej ściany. Nie bał się, że przez przypadek spadnie. Obawiał się, że przez przypadek się potknie i nadzieje na jeden z tych kątowników. Nie były wielkie, ich ucięta część wystawała na mniej więcej cal ponad betonową wylewkę stopni. Ale następstwa takiego nadziania się w osłonione części ciała były na tyle poważne, że z pewnością utrudniałyby mu albo całkowicie uniemożliwiłyby wykonanie zadania. I dwieście gambli przepadło od razu na starcie przez głupi pręt.

Wszedł na kolejne piętro. Tutaj ściany nadal były brudnoszare, za to pokrycie podłogi było inne. Brudno-brązowe płytki ustąpiły miejsca zgniłozielonemu linoleum, wytartego do granic możliwości, gdzieniegdzie pokryte cienką warstwą jakiejś czarnej masy. Korytarz był równie słabo oświetlony jak ten przechodni pokoik na dole. Odszukał swój pokoik, czwarty po lewej. Na drzwiach była zamocowana tabliczka, a raczej tabliczki. Jedna z cyfrą „1”, druga z „7”. Obie były całkowicie niepodobne do siebie, podobnie jak namalowane na nich cyfry. Dodatkowo każda z nich nosiła ślady cięcia. Włożył kluczyk, przekręcił, pchnął drzwi. Zawiasy z niewielkim oporem oraz znacznym skrzypieniem poddały się i Henry stanął w progu.
Wnętrze pokoju, a raczej klitki, nie napawało optymizmem. W prawym rogu przy drzwiach leżało coś, co kiedyś mogło być materacem. Jedyne światło wpadało do pokoju przez niewielkie okienko. Dokładniej mówiąc, w ścianie było duże okno, ale tylko niewielka jego część była przeszklona. Na ścianie przy oknie, pod sufitem, burozielony grzybny nalot odcinał się od szarych ścian i sufitu. Natomiast w rogu na lewo od drzwi, Henry wyczuł „zapach”… szczyn.
-Cholera, jakiś idiota znaczył teren. No, będzie tu wesoło – rzucił pod nosem.
Pierwsze, co zrobił to otworzył Okno. Okno było dość dziwną konstrukcją, w oryginalną, zżółkniętą, plastikową ramę wstawiono czterokrotnie mniejszą szybkę, a resztę zabito dechami. Szybka była lokalną robotą, Spencer wyczuł pod palcami nierówną powierzchnię szkła. Nie było ono do tego stopnia aż tak przejrzyste jak przedwojenne szkło, którego potłuczone fragmenty znajdował nieraz na pustyni i w większych osadach i miastach.

Za oknem rozciągał się widok na jakąś boczną uliczkę oraz dach domu naprzeciw. Henry zdjął plecak i śrutówkę, postawił pod oknem i oparł o prymitywny parapet. Na parapecie stał ogarek świeczki. Wychylił lekko głowę. Akurat zawiał wiatr i Najemnik poczuł na twarzy ciepłe powietrze znad pustyni.

Kończąc zaczętą historię, Henry spędził w Nowym Jorku trochę ponad dwa tygodnie. Na tyle podpisał umowę. Widać było, że mają gdzieś drukarnię oraz sporo papieru. Najemca z Newark dał mu do wypełnienia formularz, na którym musiał się „wyspowiadać” z siebie samego. Oczywiście musiał jeszcze przeczytać aneksy do umowy. To była dodatkowa strona durnych praw, jakie panowały w Nowym Jorku. Następnie przetransportowali go do obozu mieszkalnego. Obóz to dobre słowo. Był to znaczny plac we wschodnim Staten Island, otoczony płotem, z jedną bramą, której pilnował strażnik. W obozie mieszkała część „Gastarbeiterów” z poza Nowego Jorku, dla tzw. Nieobywateli, którzy w przeciwieństwie do „ Obywateli” nie mogli swobodnie przemieszczać się po mieście. Wyjątkiem było tylko Newark w dawnej New Jersey. Ale pracy tam nie było.
Dobrze, że podpisałem ten świstek tylko na dwa tygodnie, dłużej bym posiedział i bym zwariował”.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline