Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2011, 21:23   #13
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Wszystko co dobre się kiedyś kończy. Wszystko. Na całe dla Marka szczęście wszystko co nie dobre kończy się również. Pech chciał, że wraz z końcem starych bied zaczęły się nowe.

Obudził się. Głowa tętniła bólem. Podniósł rękę do bolącego miejsca i zaklął. Prosto nerwem łokciowym uderzył w coś metalowego. Przykurczył rękę i otworzył oczy. Pręty krat. Podniósł ostrożnie wzrok do góry, kraty. Wszędzie kraty. Dotknął ostrożnie miejsca w którym głowa go najbardziej bolała i natrafił na strup. Syknął z bólu, delikatnie zaczął obmacywać ranę. Niby już zakrzepła ale nikt się nią wcześniej nie zajął. Mogło dojść do zakażenia a strup mógł puścić w każdej chwili.
Powoli zaczęły do niego dochodzić inne bodźce. Zdrętwienie nóg, kabura wżynająca się w łydkę, latarka cisnęła w udo, nie wiadomo co uwierało go w plecy. No i pragnienie. Tak, pragnienie wiodło walkę o prymat z bólem głowy. Mróz nie chciał znać rezultatu tej batalii. Wsłuchiwał się w jazdę. Znajdował się na wozie, w klatce.
Powoli zaczął zbierać informacje o otoczeniu, wyćwiczone nawyki brały górę.
Klatki były nie duże, 1x1x1, mowa o metrach oczywiście. Zadarł głowę do góry i zobaczył, że nie był sam. Razem z nim leżał jakiś człowiek ubrany cały w miękką (niestety Mróz to czuł mimo woli) skórę. Co ciekawe niepofarbowaną w kolorze skórzanym czy jak kto woli szaro-brązowym.
Twarz miał normalną, jak człowiek. Lekko zarośnięty, z spłaszczonym nosem. Jak murzyn albo bokser. Miał na nogach dziwne buty ze skóry, długie pod kolano i zakończone zawiązanym kawałkiem materiału. Czymś w stylu onucy, która chyba była integralną częścią buta. Polak mógł obserwować tylko jeden taki but, drugi uwierał go w plecy.
W górę wozu stała następna klatka. Gdzieś za nimi kiwała się czyjaś głowa. Pewnie woźnicy, który wcześniej go obił. Niech go tylko dostanie...
Podniósł głowę i obrócił ją w dół wozu. Następne klatki. Jakaś kobieta a w następnej chyba kolejna.
Przeniósł spojrzenie w bok, na solidne burty wozu. Ponad nimi majaczył las. W lesie migały czarne łby. Cholerne wilki.
Nabrał powietrza. Skupił się. W ciało wpijała mu się latarka i kabura z glockiem. Tyle dobrego. Czuł również jak coś izoluje jego kolano od prętów, wcześniej włożył tam kominiarkę by się nie zgrzać. Na stopach czuł ciężar desantów co poprawiło mu humor jeszcze bardziej niż posiadanie pistoletu. Lubił te buty, był do nich przywiązany. Skupił się jeszcze bardziej, zamknął oczy.
To będzie dobre ćwiczenie, pozwoli mu się skoncentrować i nie zdradzi dotykiem gdzie co ma. Nie miał kamizelki, czuł to wyraźnie, zbyt dużo ważyła by jej zniknięcie nie zostało zauważone. To źle. Miał tam apteczkę i zapasowe magazynki 5,57. Na palcach czuł rękawiczki taktyczne. Przykurczył trochę lewą rękę. Nie poczuł zawiązanej na pasie bluzy. Na szyi nie miał też maski przeciwgazowej a na głowie gogli. Opuścił rękę, przesunął przedramieniem po kieszeni z piersiówką. Niestety zamiast whisky była tam teraz zatruta woda. Jeżeli tego mu nie zabrali to w kieszeniach spodni powinien jeszcze mieć chusteczki i długopis.
Najgorsze było to, że pozbawili go broni. Brak P90 był wyraźny w ciasnej klatce, również FiveseveN nie uwierał go w bok.
Przyjrzał się klatce. Nie było żadnych dźwiczek, tylko klaty. Nigdzie nie widział zawiasów.
- Kurważ mać. Żyje tu ktoś?
Zareagowała panienka z tyłu, spojrzała na niego. Nie wydawała się jednak rozumieć. Może zadziała z innej mańki.
- Ech... Do you speak english?
Kobieta przekrzywiła głowę. Chyba złapała, że mówił do niej. Sukces! Powiedziała coś niezrozumiała, gardłowo.
Polak westchnął pod nosem, rzucił kolejną kurwą.
- Sprechst du, kurwa Deutch?
Kobieta rzuciła zirytowanym tonem jakieś krótkie zdanie i spojrzała gdzieś w bok. Miała go dość. Prawidłowa reakcja na niemiecki. Humor mu powracał, tyle dobrego.
- Espaniol? Pa ruski? Jaki kurwa kolwiek? Węgry?
Nie żeby mówił po hiszpańsku czy rosyjsku ale przynajmniej wiedziałby na czym stoi. Jego znajomości języków obcych kończyły się na niezłej znajomości angielskiego i znajomości niemieckich wulgaryzmów. Szkopy jednak miały pod tym względem ubogi język.
Marek nie poddawał się jednak, rzucił głośniej.
- Hej! Ktoś tu kurwa mówi po ludzku?! Anybody speak english?!
Usłyszał szelest a potem dosyć głośny tętent, chyba kopyt. Z tyłu podjechał do wozu człowiek w skórach i żelazie. Ten, który go pojmał. Czyli był ich paru. Na czym jechał, ciężko powiedzieć. Burta przeszkadzała w zobaczeniu tego. Spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem i wypowiedział zdanie w gardłowym języku. Długie. Ton był rozkazujący i nieznoszący sprzeciwu. Na pewno kazał mu siedzieć cicho. Mróz odpowiedział zmęczonym wzrokiem.
- I ja Ciebie kurwa też.
Mężczyzna chwilę jeszcze jechał wzdłuż wozu a potem ruszył do przodu. Marek odprowadził go zmęczonym spojrzeniu.

Generalnie sytuacja nie była najgorsza. Owszem był w małej klatce z jakimś dzikusem, bolały go wszystkie mięśnie, ranna głowa co raz wybuchała jeszcze większym bólem, był spragniony i głodny a wóz na którym jechał należał do łowców niewolników. Za to jednak nie był związany i za poważnie ranny. Gorączka nie była zbyt wysoka no i miał broń. Dziewięć kul .357 SIG. Dziewięć trupów.

Krajobraz się zmienił. Wóz to się wznosił to opadał. Las zrobił miejsca otwartej przestrzeni. Zwolnili. Co jakiś czas słyszał nawoływanie się wilków. Żałował, że więcej z nich nie ściągnął gdy miał okazję. Dochodził go również stukot kopyt. Jeźdźców było paru. Rozmawiali ewidentnie wyluzowani, z przodu głośniej z tyłu ciszej. Ariergarda musiała być oddalona. Co raz dochodziły go śmiechy straży tylnej.
W pewnym momencie wszystko stanęło. Do wozu podjechał znany mu łowca. Marek utkwił w nim spojrzenie i się uśmiechnął. Wilczo, drapieżnie. Wiedział, że jeżeli tylko będzie miał okazje skręci mu kark. Odpłaci nie po chrześcijańsku pięknym za nadobne.
Wilki zawyły, konni się rozjechali. Agent usłyszał krzyki kogoś mordowanego. Nie wiedział czy zwierzęcia czy człowieka. Naprawdę ciężko to ocenić gdy podmiot jest właśnie rozszarpywany szczękami. Krzykowi towarzyszył zgrzyt metalu. Łowcy musieli być uzbrojeni w broń białą. Maczety? Noże? Cała scena trwała parę minut. Do znanemu Markowi łowcy podszedł inny trzymając oskórowane zwierze. Sądząc po wielkości jakiegoś psa. Zaczęli rozmowę w swoim gardłowym języku. Po chwili podjechał do nich trzeci niosąc przerzuconego przez bark mężczyznę. Przytomnego. Znany Markowi łowca (któremu polak właśnie wymyślał jakiejś wdzięczne przezwisko) był chyba przywódcą. W każdym bądź razie podszedł do jeńca i ciosem okutej ręki pozbawił go przytomność. Nowy więzień został gdzieś wrzucony na tył wozu. Niestety Agent nie widział gdzie i jak łowcy otwierali klatki.
Ruszyli dalej. Czas się ciągnął. Jawa mieszała z nerwową drzemką. Co raz coś budziło Marka. To uderzenia okutej pałki o kraty w celu ucieszenia awanturującego się więźnia. To szczególnie głośny śmiech łowców czy mamrotanie ciągle nieprzytomnego współwięźnia.
Zasnął, bez snów.
Obudziło go uderzenie o kraty. Zerwał się i uderzył o nie głową. Zaklął, z pod zerwanego strupa poleciała krew. Na kratach leżał bukłak. Marek od razu złapał go oburącz i manewrując skórzanym naczyniem przecisnął go między kratami. Łapczywie przyssał się do ustnika. Woda popłynęła przynosząc ulgę. Zakrztusił się, z trudem walcząc z odruchem wyplucia wody. Dalej pił spokojniej. Woda niestety szybko się skończyła. Agent spojrzał na swego towarzysza nie doli. Ciągle był nieprzytomny. Mróz wiele się nie namyślając wziął też jego bukłak. Nie pił jednak z niego wody, zamiast tego ukrył naczynie pod swoim ciałem. Zadzierając wodę do góry zobaczył, że łowcy zbierają naczynia, wysunął i położył na kraty tylko swoje, puste. Łowcy się nie zareagowali na brak jednego bukłaku. Ruszyli dalej, Agent zapadł w niepewną drzemkę.

Dostali wodę jeszcze raz po paru godzinach. Tym razem tylko jeden bukłak. Marek wziął naczynie i go nie zwrócił. Jechali długo. Z dwanaście godzin? Dobę? Dwie? Powoli zbliżali się w stronę gór. Mróz po raz kolejny zapadł w niepewną drzemkę.

***

Coś go obudziło. Otworzył oczy. Zastane i zdrętwiałe mięśnie bolały jak diabli. Głowa zaraz do nich dołączyła wraz z poczuciem głodu. Po chwili zrozumiał czemu się obudził. Zatrzymali się. Ktoś opuścił burty wozów. Do klatek podeszła grupka ludzi już na pierwszy rzut oka gorszego sortu niż łowcy niewolników. Ubrani w samą skórę, bez broni, wymizerowani. Wsunęli w szczeliny klatek kije i zanieśli więźniów do niewielkiego zagajnika. Postawili ich nie daleko siebie ale w odległości wykluczającej porozumiewanie się. Marek rozejrzał się. Zmierzali ewidentnie w stronę gór, widział wyraźnie ich białe szczyty. W przeciwnym kierunku mógł dostrzec podgórze, trawiaste pagórki ciągnące się aż po horyzont ustępując tam miejsca lasowi. Gdzieniegdzie między pagórkami blisko siebie kupiły się drzewa tworząc swoje enklawy.
Zatrzymali się między wąwozami i dolinami a spłaszczonymi wzgórzami. W jednej z enklaw drzew.
Agent mógł w końcu ocenić liczebność konwoju. Z 15-20 ludzi należących do "lepszej" klasy. Odziani oprócz skóry w metal i z bronią przy pasie. Schodzili właśnie z wielkich, niespokojnych rumaków. Eskortowali oni trzy wozy zaprzężone w większe wersje świń widziane przez Marka w lesie. Do tego w konwoju była z dziesiątka ludzi "gorszego" sortu. Pewnie niedawni niewolnicy, wyzwoleni, zamienieni w nadzorców. Znęcający się nad swoimi braćmi w zemście za własne poniżenie. Nie to, żeby Marek uważał ich za "swoich braci" i stawiał się na równi z nimi. Co to, to nie. Stawiał się zdecydowanie wyżej nawet od łowców będących ludźmi zacofanymi w rozwoju i w kulturze.

Łowcy zaczęli przygotowywać grilla. Ktoś nawet zaczął stawiać ruszty. Ludzie zaczęli się do nich kupić prace obozowe zostawiając dla nadzorców. Między klatkami i wozami krzątały się również wilki. Czy raczej stworzenia do wilków podobne. Marek poprzysiągł sobie, że jeden z nich niedługo ozdobi jego ruszt.
Powoli już zapadał zmrok. Druga noc Mroza spędzona w klatce. Chciało mu się lać. Nie pamiętał kiedy ostatnio sikał. W sumie nie wiedział nawet ile znajduje się w tym pokręconym świecie.
Mężczyzna złapany podczas drogi nie wylądował jednak od razu w klatce, dopiero teraz go tam upychali. Niestety półmrok i ludzie przeszkadzali w zobaczeniu na jakiej zasadzie działają klatki. Chyba było można podnieść sufit. Mróz miał zamiar to sprawdzić ale nie teraz. Nawet jakby uciekł z klatki miałby przeciwko siebie zgraję ludzi 20-30 ludzi i watahę wilków. Może w pełni sił i z całym ekwipunkiem by tego spróbował. Może... Teraz był zmęczony, obolały, ranny i bez większości ekwipunku. A i gorączka go w pełni chyba nie opuściła.
Gdy grupka nadzorców skończyła z nowym jeńcem Marek zaczął uderzać w kraty. Jeden z nadzorców spojrzał na niego, szturchnął kolegę. Chwilę się naradzali potem podeszli do niego wyraźnie zaciekawieni. Dosyć wymownym gestem pokazał, że chce w krzaki. Pierwszy z nich powiedział coś. Z cztery-pięć wyrazów. Marek rozłożył ręce na tyle na ile mógł. Tamten kopnął w klatkę, powiedział coś do kumpla i się zaśmiał. Mróz już nic nie robił. Zapamiętywał tylko twarz, twarz człowieka którego kiedyś bardzo powoli zabije. Podobnie jak przywódcę łowców. Reszta była mu obojętna. W sumie już by mógł to zrobić. Owszem, miał zdrętwiałe mięśnie ale przykurczona noga z kaburą na łydce umożliwiała szybkie wyciągnięcie glocka. Mechanizm SA pozwalał zaś na błyskawiczny strzał. W brzuch, tak by tamten długo umierał. Mróz wątpił czy mają tu chirurga. Tak czy siak potem by go albo zabili albo bardzo dokładnie obszukali. Nie miał jak zabić tylu ludzi.

Szybko się ściemniło, obozowisko rozjaśniło się ogniskami od których dobiegał gwar i śmiechy. Mróz postanowił ulżyć pęcherzowi, rozpiął rozporek i wysikał się przez kraty na ziemię. Korzystał z ciemności nie chcąc by któryś z nadzorców wyżywał się na nim podczas tej czynności. Wolał nie załatwiać się jak niektórzy w klatce. Nie wiadomo ile w niej jeszcze spędzi czasu. Gdy skończył spróbował się przekręcić, kucnąć. Klatka była ciasna ale udało mu się to. Boleśnie uderzył czubkiem głowy o kraty. Cholerstwo. Mięśnie zaprotestowały, tak dawno się nie ruszał. Czuł jak krew boleśnie zaczyna krążyć. Powoli rozruszał nadgarstki i palce. Potem rozmasował nogi i ręce.
Spojrzał na swego współwięźnia. Mężczyzna żył jeszcze ale nie odzyskał od początku przytomności. Tylko parę razy coś mamrotał w miejscowym języku. Agent przyjrzał mu się, zobaczył strup na głowie, musiał oberwać podobnie jak on. Do tego mogły dojść obrażenia wewnętrzne. Wyjął z kieszeni paczkę chusteczek higienicznych upewniając się, że nikt nie patrzy. Zwilżył jedną wodą i przetarł tamtemu najpierw usta potem czoło. Podał mu też ostrożnie wodę, nawet po utracie przytomności pewne odruchy zostały. Schował wilgotną chusteczkę do tylnej kieszeni, wolał nie pokazywać łowcom, że coś umknęło uwadze łowców. Oparł się o kraty. Myślał, obserwował. Miał w planach skończyć jeden z bukłaków w nocy, częstując ewentualnie współwięźnia. Puste naczynie zostawi na górze klatki. Miał zamiar również przed kontynuowaniem wycieczki na wozie wysikać się jeszcze raz. Nie wiadomo kiedy znowu będzie miał okazję.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline