Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2011, 21:58   #130
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Mimo że rozmowę telefoniczną zakończyła kilka minut temu, wciąż stała przy oknie zaciskając palce na lśniącym perłowo aparacie. Nie oczekiwała wprawdzie cudu, ale nie sądziła również, że nie uda się jej z nim nawet porozmawiać. Choć to on skontaktował je z tym dziwnym młodzieńcem, nikt w jego biurze nie miał żadnych bliższych informacji co do miejsca jego pobytu. Zachowanie pokerowej twarzy podczas rozmowy z nim kosztowało ją wiele wysiłku, tym bardziej, że wciąż docierał do niej rozdzierający płacz matki. Niech to szlag!

Ruszyła ku sypialni siostry pewnym krokiem. Ktoś musiał zebrać wszystkich w garść i trzymać w stalowym uścisku. Choć najchętniej siadłaby u boku matki i wraz z nią oddała się rozpaczy, Emily wiedziała, ze w tej właśnie chwili nie może sobie pozwolić nawet na okruch słabości.

- Przygotujcie bagaż matki – pierwsze od rana polecenie spadło na zaskoczone głowy służby. Większość z nich, podobnie jak Augustyna Vivarro oczy okrążone miała czerwonymi obwódkami smutku. Rodzina Vivarro nie miała w zwyczaju często wymieniać służby, lwia część spośród nich towarzyszyła rodzinie od zarania wieków, los Teresy nie pozostawił w obojętności nikogo.
- Co? - matka wciąż pochlipywała, rozmazując łzy przemokniętą na wskroś chusteczką. - Jeśli sądzisz, ze mogłabym teraz wyjechać...
- Musisz – nie do wiary na ile stanowczości może zdobyć się człowiek, gdy przymusi go do tego sytuacja. - Nie dyskutujmy o tym.
- Nie ma mowy!
- Matko! Nowy York nie jest, jak widać, miejscem bezpiecznym. Wyjedź. Jedź i zaufaj mi, że zajmę się wszystkim. Nie mogę martwić się o tyle rzeczy naraz, proszę Cię.
- Jak sobie to wyobrażasz? Teresę porwano! Nawet nie wiemy czy żyje!
- Matko, przestań! Wiesz równie dobrze co ja, że płacz nie pomoże nam jej znaleźć. Grant – rzuciła spojrzenie w kierunku opartego o framugę przyjaciela – odwiezie Cię na miejsce, a potem wróci mi pomóc. Ktokolwiek to zrobił, pożałuje, że się odważył na tak ohydny gest.
- Córeczko – Augustyna postanowiła nie ułatwiać sprawy. Uczepiła się poły szlafroka Emily i rozszlochała się, kurczowo zaciskając na nim palce. Dziewczyna ujęła jej dłoń, usiadła obok i delikatnie rozluźniła uchwyt matczynych palców.
- Nie pogarszajmy tego, mamo. Wiesz, że musisz jechać. Zadzwoniłam już do doktora Santoro. Przysięgam Ci, że ją znajdę.

Gdy wychodziła z pokoju, wciąż miała w uszach rozpaczliwe łkanie matki. Zatrzymała się dopiero w swojej sypialni. Była poważnie wściekła. Naprawdę martwiła się o Teresę. O matkę. I o ojca. W ostatnim czasie los nabrał przykrej skłonności do łapania rodziny Vivarro za nogawki zwyczajem wściekłego psa. Bezpodstawnie zła karma. Z szuflady szafki nocnej wyciągnęła broń. Zważyła colta w ręku i upewniwszy się, że każda z komór jest pełna, wybiegła z domu.
Prowadziła auto pewnie, nie był to dla niej pierwszy raz. Silnik ryczał, dodając jej furii animuszu. Jechała w stronę doków, w kierunku Coney Island, gdzie – była pewna – znajdzie Bliźniaków przepuszczających żołd na gorzałę i dziwki.
Bracia Borys i Michaił pochodzili, zdaje się, z Ukrainy. Odznaczali się nie tylko wzrostem, który zmuszał ich do pochylania się za każdym razem, gdy przechodzili przez drzwi, ale i niebywałymi umiejętnościami z zakresu mordobicia. Współpracowali z Emily od dłuższego czasu, wyprawa do Chin byłą ich drugą wspólną podróżą. Zastała ich tam, gdzie się spodziewała i choć, aby z nimi porozmawiać musiała przepłoszyć dwie dziwki, które umilały czas Miszy, pokrótce wtajemniczyła ich w sytuację, w której postawił ją los. W niedźwiedzich piersiach mieszkały gołębie serca, toteż przekonanie ich za pomocą pliku banknotów przyszło jej z łatwością. Po kilku próbach podjętych w dość obrzydliwie wyglądającej budce na poczcie, w końcu udało się jej dodzwonić pod zapisany na kartce numer.

Jechali jak wariaci. Misza za kółkiem, Boria i Emily na tylnym siedzeniu ustalający plan. Wyskoczyli z samochodu pod domem Lyncha i dopadłszy drzwi, załomotała w nie z całych sił.
- Leeeeeooooo...otwórz, to pewnie ten cholerny dozorca.... - zaspany, w koszulce i spodniach za kolana podszedł do drzwi, po czym szarpnął za klamkę, drzwi się otworzyły.
Po stojącej w progu kobiecie, starszej z sióstr Vivarro, widać było wzburzenie. -Do drzwi pukała kolbą colta. Na widok Leo wycelowała w niego broń. Ponad jej ramieniem chłopak nie mógł nie zauważyć dwumetrowego niemal mężczyzny o twarzy czerwonej i złej.
- Co z nią zrobiłeś, Ty skurwysynu!? Gadaj! Gdzie ona jest?!
Był zaspany, pierwszą jego reakcją był urywek ziewnięcie...nie wiedział co się dzieje.
- C-co?
- Co?! Ja Ci zaraz powiem "co"! - potrząsnęła bronią ze złością. Na jej twarzy malowała się niebezpieczna zawziętość. - Gdzie jest Teresa?! Pytam po raz ostatni!
Był kompletnie zdezorientowany, broń, jakiś facet w kształcie szafy i Emily Vivarro.
- S- skąd mam wiedzieć? - krzyknął. Z pokoju obok wyszedł Michael - Mówiłem, wpu...- stanął jak wryty wpatrując się w kobietę.
- Cicho! - rzuciła w jego kierunku, odciągając kurek rewolwera. - Widziałam jak na nią patrzyłeś, Ty... żmijo! Jeśli spadł jej z głowy choć włos, przysięgam, ze tego pożałujesz!
- Leo...o kim ona mówi? - wzrok mężczyzny skakał z Leonarda, przez Emily aż na gabara. Leo wyraźnie próbował ogarnąć całą tę sytuację - Z-została porwana? - wykrztusił z trudem, wpatrując się w lufę.
- TAK! Dziś w nocy. Jeśli masz z tym coś wspólnego, to przysięgam Ci...
- Rzuć to zdziro! - krzyk dobiegł zza pleców Lyncha, który automatycznie przykleił się do drzwi, po drugiej stronie korytarza stała czarnowłosa dziewczyna z rewolwerem w ręce - Chelsea?! Skąd ty do jasnej cholery masz broń? Co tu się kurwa dzieje? - krzyknął spanikowany Michael, wlepiając oczy w Leonarda - S- spokojnie....o...opuśćcie b-broń...obie - wymamrotał nieco niezrozumiale Leo.
Mężczyzna, który do tej pory stał za plecami Emily, przestąpił próg, zasłaniając sobą pracodawczynię. Wycelował pewnie w czarnowłosą.
- Nie radzę - jego niski głos zdradzał obcy akcent. - Wyjątkowo mnie dziś swędzi palec.
- Dosyć tego! - Sopran Emily przebił się ponad zamieszaniem. - Gadaj!
- N-nic nie wiem – syknął.
Dłoń z rewolwerem opadła. Emily przez dłuższą chwilę uciskała kąciki oczu. Po gładkim policzku spłynęła łza.
- Proszę, jeśli masz z tym coś wspólnego, powiedz, dokąd ją zabrali.
- N-niech opuści broń - wzrok wbijał w stojącego przed Emily gabara.
- Boria - powiedziała słabym głosem, wiedząc, że nie ma to najmniejszego znaczenia. Ukrainiec był szybki jak kobra.
- W-wejdźcie - cedził dalej, patrząc na zupełnie zdezorientowanego brata.
Vivarro rozejrzała się bezradnie dokoła i usiadła na pierwszym lepszym krześle.
Michael zgarnął Chelsea ze sobą do pokoju, zostawiając rewolwer na komodzie w korytarzu, zostali tylko we trójkę, chociaż prawie oczywistym było, że reszta podsłuchiwała: - W-widziałaś go? - mruknął, nie zauważając nawet, żę mówił do niej na "ty" - w-włochaty, wzrost co najmniej...- Lynch wymowni spojrzał na Borie - k-kopyta i smród mięsa...ghul - nie dając jej czasu na odpowiedź usiadł na krześle obok - c-chyba wiem kto ją porwał.
W kilku zdaniach opowiedział jej o cerki i wiążących się z nią porwaniach.
- Ghul? Prędzej uwierzę w to, że ktoś się po prostu przebrał. Sforsował ogrodzenie w naszym ogrodzie. Czy to możliwe, że zabrali ją tam? Przecież.. Teresa nie jest jakimś pierwszym lepszym dzieckiem.
- Tia, i z-zeskoczył z piętra razem z d-dziewczyną, p-plus przeskoczył z nią na p-plecach ogrodzenie - syknął sarkastycznie bardziej do siebie niż do Emily - o-obserwowałem ten k-kompleks cały dzień, na pewno ich tam n-nie trzymają.
- Pan naprawdę wierzy w ghule - powiedziała zaskoczona, zaglądając w oczy Lynchowi.
- A i t-tak pani n-nie przekonam - odpowiedział - c-ciężko jest mi nie wierzyć w coś, c-co o mało mnie nie zabiło co najmniej d-dwa razy... - starał się uciec wzrokiem, przeskakując nim po kątach mieszkania.
- W takim razie powinnam udać się do tej cerkwi?
- W żadnym wypadku - Lynch podniósł głos w końcu poddając się i patrząc w oczy Emily - przepraszam...- odchrząknął i po chwili niezręcznej ciszy i zbierania myśli powiedział : - n-niech pani postara się c-coś znaleźć w papierach o których mówiłem, p-powinna się pani skontaktować z Brandem, jest t-teraz w Bostonie, ale mam jego n-numer, musi mu pani wszystko opowiedzieć. O o-ochronie nie muszę chyba p-przypominać - zerknął na Ukraińca - jeśli na c-coś pani trafi, proszę dzwonić...chociaż po t-tym co zaszło, podejrzewam, że mój brat b-będzie miał dość mojej obecności tutaj...jeśli ja c-czegoś się dowiem, dam pani znać...
- Bardzo proszę. Musimy ją znaleźć. W papierach ojca nie znalazłam niczego niezwykłego. Kilka wzmianek o ghulach i hinduskim bóstwie.
- W-więc, co pani sugeruje? Pójście t-tam i otwarte oskarżenie ich jest s-samobójstwem.
- Nie wiem. Nikt nie wie. Ani policja. Ani nikt. Nikt!
- M-może...to wyda się p-pani głupie, ale może...ghule wiedzą.
- To naprawdę głupie, panie Lynch. Pojadę do domu. Proszę dać znać, gdyby Pan o niej usłyszał.
- P-proszę bardzo - rzucił - i dziękuję z-za wplątanie w to m-mojego brata - dodał zgryźliwie, na tyle cicho, aby Emily mogła usłyszeć jedynie niezrozumiały szept.
- Proszę zrozumieć. To moja jedyna siostra.
- Rozumiem.

Fiasko. Kompletne fiasko. Gdy wrócili do czekającego w aucie Miszy, czuła się jeszcze bardziej podle. Wizyta u Lyncha wyczerpała jej pomysły. Pozostało jedynie czekać, aż porywacze zgłoszą się po okup. I modlić, by Teresa jeszcze żyła.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me

Ostatnio edytowane przez hija : 06-01-2011 o 22:29.
hija jest offline