Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2011, 00:11   #4
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
[ok. -226 roku C.T.] Kanion Ilzvale


Wynurzyłem się z Żywogłazu jeszcze przed Pogromem. Młody i naiwny, podróżowałem przez krainy szykujące się do odparcia Horrorów, o wiele bardziej niebezpieczne niż dziś. 24 lata pielgrzymowałem wzdłuż i wszerz Barsawii. W przededniu Długiej Nocy osiadłem w Toussard- niezależnym mieście, niedużym, ale bogatym, dumnym z własnego kaeru. Tam poznałem Basileusa, mego ludzkiego przyjaciela. Był wtedy głównym doradcą burmistrza, mędrcem, magiczną podporą. Był niespotykanie godnym przeciwnikiem w dyspucie, sam kiedyś podróżował. "Toussard mnie potrzebuje"-mówił. Jak się później okazało- kaer Toussard był wadliwy, osłony zbyt słabe, a na snucie wątków nowych barier było już za późno. Zbyt czuły na niedolę innych Dawców Imion. Chciałem pomóc. Razem z magiem dniami opracowywaliśmy makabryczny projekt- na wszystkich jego planach w samym środku widniała sylwetka obsydianina, mnie.


[ok. -224 C.T.] Toussard, samotnia Basileusa; kaer Toussard


Byłem młody, naiwny i z dala od swojego Żywogłazu oraz mądrości przodków. Było oczywiste że to co miało się ze mną stać było całkowicie wbrew filozofii każdego obsydianina ale nie było czasu, ani żeby się zastanowić, ani tym bardziej żeby tworzyć plany od nowa. Zaraz wszyscy się zbiorą i rozpoczną rytuał. Ataki horrorów z dnia na dzień są coraz mocniejsze więc jest to jedyne sensowne wyjście. Już są, położyłem się na przygotowanej wcześniej kamiennej płycie, pełnej symboli, których znaczeń w połowie nie znałem. Ręce położone wzdłuż ciała, mój oddech spokojny, jeszcze kilka mających pokrzepić mnie komentarzy. Odpływam w sen, magiczny sen, prawie tak głęboki jak powrót do Żywogłazu. Obudził mnie porażający ból, wiedziałem że ma boleć, dlatego właśnie uśpili mnie w taki sposób, ale nie wyobrażałem sobie że coś takiego jest możliwe. Orichalk wiązał się z moim ciałem, czułem jak esencja żywiołów mnie przenika i zastępuje moje kości, każdy okruch oznakowany magicznymi symbolami. Wrzeszczałem, na szczęście nie za długo, nawet ja nie wytrzymam takiego bólu zbyt długo, po chwili straciłem przytomność. Obudziłem się ponoć po kilku dniach, jako jeden wielki kłębek bólu, wiem o czym mówię, każdy nerw wypalony, kości spopielone i zastąpione magicznym metalem. Pierwsze kilka tygodni uczyłem się na nowo chodzić, byłem teraz cięższy, o wiele, nieporównywalnie. Miałem ochotę zamordować mojego przyjaciela który mi to zrobił, ale wiedziałem że taka jest cena za szansę na przeżycie długiej nocy. Nie wspomniałem jeszcze o ręce, cała pokryta symbolami, połączenie pieczęci przeciwko horrorom, szczytu magii sprzed Długiej Nocy i krasnoludzkiej eksperymentalnej technologii, te małe bystre dranie wiedziały co robią. Moją rękę zastąpili sztuczną, stworzoną z tego samego materiału, jaki teraz stanowiły moje kości. Tylko czemu to tak wszystko bolało, w mojej głowie panowały chaos, ból i iskierka nadziei że to wszystko nie było na darmo. Wyglądało obiecująco, póki co żaden horror nie sforsował zapór, chociaż czułem jak próbują przebić osłony. Było zbyt pięknie żeby mogło to trwać wiecznie... po kilku miesiącach usnąłem i zapadłem w długi sen, bardzo długi sen, nie przewidzieliśmy tego z Basileusem, obsydianin siedzący za długo pod ziemią zapada się w sobie, potrzebujemy powietrza, otwartej przestrzeni, naszego żywokamienia... tego wszystkiego mi zabrakło, to był długi sen bez snów...


[ok. - 40 C.T.] Kaer Toussard, komnata Strażnika; korytarze kaeru


Przebudziłem się z krzykiem, zwierzęcym wrzaskiem dobywającym się z mojej zastałej krtani, tylko przypadkiem zauważyłem że pokrywają mnie pajęczyny, tylko jedna myśl pulsowała mi w głowie. Horrory! nie wiedziałem gdzie jestem, jak długo spałem, kim jestem. To powinny być moje pierwsze skojarzenia i pytania. Zamiast tego moje oczy przesłoniła czerwona mgła wściekłości, furii podsycanej bólem kiedy pieczęci których stanowiłem integralną część uginały się i powoli pękały. Wiedziałem że kilka się przedostało, czułem to całym sobą, nie wiedziałem skąd wiem. Na chwiejących się nogach dotarłem do sali dziennej kaeru, ale ujrzałem tam coś gorszego od koszmarów. Horrory ucztujące w najlepsze na mieszkańcach, ludzi rzucających się na siebie, wypruwających nawzajem flaki, wydłubujących oczy i pożerających je, byle tylko zadowolić bestie. Rzuciłem się w wir walki, jak zemsta bogów, widziałeś kiedyś co się dzieje z horrorem kiedy oberwie orichalkiem? No więc ja wcześniej też nie, ale z tego przecież były zbudowane wszystkie osłony, w ślepym amoku rzuciłem się na nie z gołymi pięściami, ja, mój orichalkowy szkielet i taka też ręka. Były jeszcze zamroczone przejściem przez zapory, na dodatek ja sam byłem częścią systemu obronnego, co z tego że byłem pokryty pajęczynami. Po raz pierwszy w życiu usłyszałem wtedy krzyk bólu horrora, niesamowite, przerażające, odbierające zmysły. Najpiękniejsze było jednak to, że gdy udało mi się zranić tego, na którego wpadłem w swoim szale, cała reszta rzuciła się na niego, nie wiem, czy była to walka o dominację, eliminacja słabszych, skołowanie barierami, nie obchodziło mnie to wtedy. Łupałem całe kłębowisko swoją zapieczętowaną ręką, jak młotem. Oczywiście że się na mnie rzucały, wgryzały, szarpały, ale zaraz odskakiwały jak poparzone. Cały krwawiłem a mimo tego dalej tłukłem je w amoku. Każdy kolejny zraniony, stawał się ofiarą swoich pobratymców. Nie wiem jak długo trwała ta rzeź, ale dwa uciekły, słabe, za to dość przebiegłe. Wspólnymi siłami zdołaliśmy oczyścić główną komnatę z konstruktów, które zdążyły spłodzić, a kiedy tylko poczułem skazę horrora na którymś z mieszkańców, zamieniałem go w mokrą plamę, rodziny prawie się na mnie rzuciły, ale wiedzieli że trzeba działać natychmiast i zminimalizować straty jak się tylko da. Ciągle nie pamiętałem kim jestem, ale czułem że muszę podążać ścieżką, że w tym miejscu jest specjalny szlak którym muszę podążać, codziennie. Tak więc ruszyłem, moja krew powoli wsiąkała w ścieżkę, nikt mnie nie opatrzył i tylko legendarna obsydiańska siła i wytrzymałość, wspomagana moim nowym szkieletem, poczuciem obowiązku i cichą wściekłością parły mnie naprzód. Odtworzyłem przynajmniej część wzorów, na dodatek całkiem nieświadomie podsyciłem je swoją krwią. Ofiara krwi, mimo, że nieświadoma- działała. Tysiące kroków później... padłem prawie bez tchu na posadzkę głównej sali kaeru, prawie martwy, głodny jak wilk, po blisko dwustu zimach letargu. Mieszkańcy chyba zapomnieli kim byłem, zupełnie jak ja, Długa Noc zabrała tak wiele. Kiedyś, to było tak dawno, dziecko podeszło do mnie i zaczęło opatrywać, później, ktoś inny przyniósł wody. Nie czułem żadnego głodu, ni pragnienia. Pamiętam tylko pojedyncze zdania z tego co do mnie mówili. Podobno elementaliści zajęli się niedobitkami potwornych przeciwników. Pogrom miał się ku końcowi.

Powoli wracałem do siebie, mieszkańcy nazwali mnie Golem, pasowało to do mnie, przecież nie byłem czymś naturalnym. Znowu wszystko szło pięknie przez kilka miesięcy..., lat... znowu zasnąłem. Zew był nie do odparcia, naturalny, nieunikniony.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline