Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2011, 21:15   #10
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Otoczona tłumem ludzi czuła się bardziej samotna niż siedząc we własnym fotelu. Wydarzenia, które miały miejsce przed chwilą wstrząsnęły nią bardziej niż miała ochotę przyznać. Co tak właściwie stało się w tej kafejce?

- Przepraszam...

Nawet nie poczuła tego, że ktoś się z nią zderzył. Skinęła głową i szła dalej, byle jak najszybciej wydostać się z tego miejsca. Uciec od ludzi i od wspomnień scen, które żywym ogniem płonęły przed jej oczami.

- Patrz, gdzie idziesz!

Tym razem to ona wpadła na kogoś, kto okazał się mniej kulturalny niż poprzednia ofiara jej chwilowego braku równowagi psychicznej.

- Przepraszam. Nic się...

Lecz jego już nie było. Zdziwione spojrzenia nakazywały pośpiech. Wreszcie dobrnęła do schodów, a dzięki nim do drzwi wyjściowych. Przez chwilę stała wdychając chłodne, styczniowe powietrze. Tak przyjemnie odświeżające po duchocie klimatyzowanych wnętrz. Stałaby pewnie dłużej gdyby nie silne pchnięcie i kolejne “przepraszam” rzucone automatycznie, bez spojrzenia na potrącona osobę. Zupełnie jakby była niewidzialna. Ot, szklana ściana, która nagle wyrasta ludziom przed nosem. Odruchowo przepraszają, po czym natychmiast zapominają.

Ruszyła w kierunku stacji metra. Mimo licznych namów i dowodów na to, że posiadanie własnego samochodu jest dużym udogodnieniem, Soraya wciąż obstawała przy komunikacji miejskiej. Jedyne ustępstwo polegało na zakupie roweru, który obecnie stał w szopie na narzędzia i pełnił rolę ramy dla płótna tkanego przez stado dużych, czarnych pająków. Za każdym razem gdy pomyślała o konieczności wyjęcia go z niej i doprowadzenia do stanu używalności, jej ciało pokrywała gęsia skórka a kroki jakimś dziwnym trafem kierowały ją w inną stronę.

Droga zdawała się dłużyć w nieskończoność. Nim zdała sobie sprawę, że idzie w złym kierunku zdążyła dojść do końca pasażu. Silny zapach przypalonego oleju i ostrych przypraw zaatakował jej nozdrza z siłą trzech mini restauracji. Starając się nie marszczyć zbyt mocno nosa ruszyła w drogę powrotną. Byle dalej od niejadalnych kurczaków i frytek doprawianych dużą porcją octu. Byle do domu. Byle dalej od tych wszystkich ludzi, którzy zdają się tylko czekać aż popełni jakiś błąd i będą mogli rzucić się na nią....
Przystanęła nagle otrzymując w nagrodę sporą porcję słów w obcym języku. Sądząc po tonie w jakim zostały wypowiedziane, nie było to wyznanie miłosne ani pochwała dla jej zgrabnej figury. Coś się nie zgadzało. Potrząsnęła głową próbując zebrać rozbiegane myśli. Coś w kolorach tego dnia. Za dużo ostrych barw kłujących ją w oczy i zmuszających jej serce do przyspieszenia. Poczucie zagrożenia narastało z każdą chwilą. Czy to tylko jej wyobraźnia czy większość ludzi, którzy ją mijali, miała na twarzach wymalowaną złość. Nie na pogodę, nie na otaczający ich tłum czy rozwrzeszczane dzieci. Gniew kierowany był w jej stronę.
Przez jedną, krótką chwilę miała wrażenie, jakby nie znajdowała się na deptaku w centrum współczesnego Londynu, a w jakiejś zapadłej wiosce kilka stuleci temu. Twarze zmienione przez nienawiść w diaboliczne maski. Palce wskazujące wymierzone w jej stronę. Oskarżające, skazujące.
Rzuciła się do biegu roztrącając zaskoczonych przechodniów. Byle dalej od tego miejsca i tych ludzi. Byle do domu...


Kolejna książka z hukiem wylądowała na stercie pozostałych. Nic. W jej starannie dobranym księgozbiorze nie było nic, co mogłoby tłumaczyć zdarzenia dzisiejszego dnia. Oczywiście nie licząc jakiś bzdur, o których nawet nie miała zamiaru czytać. Kto bowiem miałby chcieć nawiązać z nią kontakt w tak przedziwny sposób? Może w erze, w której jedynym sposobem szybkiego przekazu informacji były gołębie pocztowe, ale nie w 2011 roku! Nawet jeżeli przez chwilę uznałaby taką teorię za prawdziwą, nie wyjaśniała ona napadu paniki. Oczywiście o ile owa przedziwna osoba czy też siła nadprzyrodzona nie chciała jej przed czymś ostrzec.

- Chyba pora iść spać. - Mruknęła pod nosem głaszcząc aksamitne futerko Midnight.


Wycie syreny policyjnej zlało się z trzaskiem upadającego kubka. Przez chwilę przyglądała się leżącym na podłodze szczątkom, po czym zdecydowanym ruchem wyciągnęła rękę po kolejny.

- To był tylko sen, do cholery.

Mówienie do siebie było podobno jedną z oznak choroby psychicznej. Podobnie widzenie rzeczy których nie ma i panikowanie z byle powodu. Panna Moon nie mówiła jednak do siebie. Mówiła do kota, a to przecież różnica. Nie panikowała, a zwyczajnie się wystraszyła. Nie widziała rzeczy których nie ma, bo one tam po prostu były. Śliczne, racjonalne tłumaczenia bynajmniej jej nie uspokoiły. Drżącą dłonią odgarnęła kosmyki włosów które nieustannie opadały jej na oczy. Wynik kładzenia się spać z mokrą głową.

- Oczywiście że nie tracę zmysłów. Co za bzdury. Kompletna głupota.


Mruczała pod nosem wycierając wodę która jakimś cudem zamiast do kubka trafiła na blat kuchenny. Może nie powinna jej nalewać gdy jej spojrzenie zajęte było podziwianiem kociej łapki naklejonej na szafce, a myśli błądziły po niebezpiecznych rejonach?

- To był tylko sen. Głupi sen wywołany czytaniem niewłaściwych książek przed pójściem spać.

Wynik napięcia nerwowego, nic więcej - mówiła spokojnym głosem po raz trzeci pokonując schody łączące wejście do sklepu z mieszkaniem. Tym razem zapomniała kluczy. Poprzednim butów. Za pierwszym razem był to kubek kawy, którą jakimś cudem udało się jej wreszcie zaparzyć. Była dziewiąta trzydzieści. Sklep powinien być otwarty już od godziny. Przynajmniej nie ma szefa, któremu musiałaby się tłumaczyć. A gdy Sara zadzwoniła, że dziś jej nie będzie, Soraya miała szczerą ochotę podziękować jej za to. Dzięki temu nie musiała się spieszyć, właściwie mogła sobie darować otwarcie Czarownicy. Niestety umówione spotkania zmuszały ją do porzucenia przyjemnych planów spacerowych na rzecz dopieszczenia grupki stałych klientów.


Szklanka z wodą niebezpiecznie drżała w jej dłoni więc odłożyła ją na blat biurka. Śmiech, nerwowy i nie zawierający w sobie ani krzty radości, wyrwał się z jej piersi burząc nienaturalną cisze panującą w sklepie. Co tak właściwie miało miejsce przed chwilą? Na litość boską czy już nie mogła spokojnie spojrzeć na głupią gazetę? Co tak naprawdę stało się na tym placu? Przecież zwykły zamach nie mógł wywołać u niej takich reakcji. To po prostu nie było możliwe. Myśli niczym karuzela krążyły wokół wyczytanych wieczorem informacji. Próba kontaktu? Jednak kto chciał się z nią kontaktować w tak makabryczny sposób? Człowiek ze snu? Nie mógł zadzwonić?! Musiał doprowadzać ją do takiego stanu byle …. No właśnie, o co tak właściwie w tym wszystkim chodzi? Ostrzeżenie? Przed kim? Wołanie? Gdzie miała się udać? Wniosek nasuwał się sam, jednak na samą myśl o znalezieniu się na Placu Świętego Piotra dostawała gęsiej skórki. Kim lub czym był? Przecież ci ludzie zginęli. To nie była jej wyobraźnia, bo o wydarzeniach dziejących się w czyjejś głowie zwykle nie rozpisują się gazety ani nie pokazują ich w wiadomościach. O ile oczywiście nie jest to załamanie nerwowe jakiejś gwiazdy...

Pojawienie się pierwszego klienta zmusiło ją do odłożenia dalszych przemyśleń na później. Ułożywszy usta w firmowy uśmiech przygotowała się do zwyczajowych pytań, niejasnych oczekiwań i marnie skrywanej niewiary. Właściwie gotowa była stawić czoła otwartej niewierze, a nawet pogardzie, ale nie poczuciu zagrożenia jakie wywołał w niej widok noszonego przez mężczyznę sygnetu.

- Oczywiście. Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć? -
Czekając na odpowiedź próbowała uspokoić oddech i gonitwę myśli która nie pozwalała jej skupić się na rzeczywistości.
- Powiedziałem, że potrzebuje porady specjalisty. Chodzi o bardzo ważną sprawę i muszę widzieć, czy dzisiejszy układ gwiazd jest dla mnie korzystny.

W normalnych warunkach zaprosiłaby klienta do przytulnie urządzonego pokoju przeznaczonego na tego rodzaju sesję, jednak ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę to znaleźć się z Writhem sam na sam w piwnicznym pomieszczeniu. Właściwie miała problemy z powstrzymaniem się przed ucieczką na górę.

- Niestety w dniu dzisiejszym nie będzie to możliwe. Czy podać panu numer telefonu do znajomego astrologa? - zapytała spokojnie, a przynajmniej miała nadzieję, że jej głos tak właśnie brzmiał.
- Czyżby coś panią zaniepokoiło? - spytał czarnoskóry mężczyzna uśmiechając się tajemniczo.

Przez krótką chwilę miała ochotę odpowiedzieć twierdząco. Była to bardzo krótka chwila.

- Nie. Dlaczego w ogóle przyszło panu na myśl, że mogłabym poczuć się zaniepokojona?

Nawet jeżeli posiadana przez niego wiedza mogła jej pomóc w zrozumieniu ostatnich wydarzeń. Głos, on sam, jego obecność w sklepie. Wszystko co wiązało się z Writhem było niepokojące żeby nie powiedzieć, przerażające.

- Jutro jest zaćmienie słońca. Podobno to jest zła wróżba i osoby wyczulone na tego typu sprawy, źle się wtedy czują. -
uśmiech nie schodził mu z twarzy.

Miała ochotę zetrzeć mu go i to najlepiej papierem ściernym. Drwina, którą podszyte były jego słowa, na chwilę przysłoniła obawę jaką czuła przebywając w pobliżu tego człowieka.

- Ktoś musiał pana źle poinformować, albo to moja wiedza nie jest zbyt kompletna, gdyż o żadnym zaćmieniu słońca nie było mi dane słyszeć.


Oczywiście słyszała o zaćmieniu. Nie znaczyło to jednak ,że ma ochotę się do tego przyznać.

- Skoro pani tak twierdzi - odpowiedział z powątpiewaniem - Telewizja trąbi o tym od tygodnia. Zapytam po raz ostatni - zdanie to zabrzmiało jak groźba - czy udzieli mi pani porady?

Oczywiście. W tej samej chwili w której piekło zamieni się w ślizgawkę.

- Biorąc pod uwagę brak telewizora w moim domu, mogło mi umknąć. Zaś odpowiadając na pana pytanie: nie, nie jestem w stanie udzielić panu porady. Obawiam się również, że podobnie będzie jutro, pojutrze i za sto lat. Proszę opuścić mój sklep.

W tej chwili żałowała, że nie dała się namówić na kursy samoobrony dla kobiet, które tak zachwalała Sara.

- Jak sobie pani życzy - rzekł spokojnie i ukłonił się. Odwrócił się w stronę drzwi i wtedy Soraya usłyszała słowa w obcym języku.

- Feneks jest sprytny, ale my go znajdziemy. Jak się już pani z nim spotka, nich mu pani przekaże, że my nie zapominamy.

Miała wrażenie że w jednej chwili świat stanął na głowie. Rozpoznała język. Słowa niosły ze sobą wspomnienie rozgrzanego słońcem wiatru. Poczuła piasek pod stopami. Wrażenie było tak realne, że niemal zmusiło ją do przysłonięcia dłonią oczu by móc przyjrzeć się pracy niewolników zajętych budową grobowca.
Starożytny Egipt. Świat pełen tajemnic i magii.
Zimny powiew który owiał jej rozpalone czoło nie pasował do tej scenerii. Zdziwiona rozejrzała się wokoło by wreszcie zatrzymać spojrzenie na otwartych drzwiach i mężczyźnie, który właśnie opuszczał jej sklep.
Chwila wahania.

- Proszę zaczekać... -
Mimo iż rozsądek podpowiadał jej, że powinna raczej unikać jakiegokolwiek kontaktu z człowiekiem, który wzbudzał w niej strach, to jednak chęć chociaż częściowego wyjaśnienia towarzyszących jej ostatnio zdarzeń okazała się silniejsza.

Mężczyzna odwrócił się, a jego oczy promieniowały wielką nienawiścią. Wyglądał jak bokser przed walką.

- Słucham? - jego głos całkowicie kontrastował z miną i wzrokiem, był miły i do bólu uprzejmy.

Zamarła w pół kroku.

- Kim... - Zawahała się - Kim jest Feneks?
- Feneks... - mężczyzna uśmiechnął się szyderczo. - Nie pamiętasz? Ha ha ha - zaśmiał się głośno. - Nie pamiętasz? A więc to oto mu chodziło. Bardzo ci dziękuję za informację. - ukłonił się nisko i zaczął wsiadać do samochodu.

Jego śmiech wzbudził w niech pragnienie by zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu. Jednocześnie zaś podjudził do działania.

- Nie odpowiedział pan na moje pytanie... -
Nie będąc pewna czy dobrze robi, podeszła do samochodu i przytrzymała drzwi. - Kim jest Feneks.

Murzyn szybkim ruchem złapał Sorayę za nadgarstek i mocno wykręcił.

- Jeżeli nie pamiętasz, to módl się o szybkie cofnięcie się amnezji. Feneks chyba nie jest świadomy, w jak wielkie wpędził cię niebezpieczeństwo. Masz szczęście, że bardziej zależny nam na nim niż na tobie. W przeciwnym wypadku twoja dusza już byłaby zniewolona, głupi refa'imie. Won! - popchnął mocno kobietę, a ta upadła na chodnik.

Nie bacząc na ból nadgarstka i ten nowszy, promieniujący z ewidentnie rozbitego kolana, zerwała się na nogi.

- Refa’imie? - zapytała, rozpaczliwie pragnąc, by odpowiedział jej chociaż na to pytanie. Niestety wyglądało na to, że nieznajomy nie był w nastroju do spełniania czyichś zachcianek.
Mężczyzna zamknął drzwi samochodu. Soraya usłyszała jak kierowca zapala silnik. Odskoczyła, zniechęconym wzrokiem odprowadzając zniającego za zakrętem Bentely’a. Zamiast odpowiedzi otrzymała kolejne pytania wprowadzające dodatkowy zamęt w jej głowie.

- Nic się pani nie stało? Wezwać policję?

Zaniepokojone głosy przypomniały jej, że nie stoi w swoim pokoju, a na środku chodnika. Pragnąc jak najszybciej znaleźć się daleko od tych wszystkich ludzi, których spojrzenia doprowadzały ją do szału, ruszyła w drogę powrotną do sklepu.

- Hej!

Oburzony okrzyk osoby, która nie zdążyła zejść jej z drogi, zlał się z głośnym trzaśnięciem drzwi.



- Tak mamo. Parę dni, nie jestem pewna dokładnie. Wpadnę do was wieczorem i podrzucę klucze do sklepu i mieszkania. Oczywiście. Zaraz będę dzwonić. Mhm... Dobrze, do zobaczenia.

Odłożyła słuchawkę i po raz kolejny przeczytała informację, którą uzyskaną po wpisaniu w przeglądarkę internetową hasła “Refaim.

Refaim. Biblijne określenie gigantów zrzuconych z nieba, którzy dość często pojawiają się na kartach Biblii w różnych kontekstach. Często mówi się o nich jako o upadłych aniołach, którzy rządzili ludźmi.

Zatem według słów jej niedoszłego klienta była ona gigantem zrzuconym z nieba czy też upadłym aniołem. Nie mogła się zdecydować czy woli siebie jako anioła w długiej todze i szeroko rozpostartymi skrzydłami, czy jako giganta, jakkolwiek by nie miała wtedy wyglądać. Rządzenie ludźmi? Przecież ona ledwo dawała sobie radę z Sarą, a co dopiero z większą gromadą istot jej podobnych. Dostałaby anielskiej migreny po pierwszych pięciu sekundach.



- Sara? Nie, nic się nie stało. Wyjeżdżam z miasta na jakiś czas więc .. Przecież powiedziałam że nic się nie stało. Nie, nie musisz przyjeżdżać. Saroooo... - Jęknęła gdy dziewczyna oznajmiła że właśnie wychodzi i będzie u niej za dwadzieścia minut. - Mówię żebyś nie przyjeżdżała. Nie... Tak, to oznacza że będziesz miała wolne. Oczywiście że płatne, za kogo mnie uważasz? Przepraszam, jestem trochę podminowana. Nie, przecież mówiłam że nic się nie stało. Dobrze, zdzwonię. Pa.

Odkładając słuchawkę zastanawiała się, czy aby na pewno dobrze robi wybierając się do Rzymu. Biorąc pod uwagę, że było to ostatnie miejsce w którym chciałaby się znaleźć, taka decyzja graniczyła z szaleństwem. Jednak to właśnie tam nastąpiły wydarzenia, które zmieniły ostatnie dni jej życia w piekło na ziemi.


Minęła dwudziesta druga gdy wreszcie udało się jej dotrzeć pod dom rodziców. Obładowana klatką z Midnight, walizką i torbą z bagażem podróżnym, przeklinała się za niesłuchanie dobrych rad i brak własnego środka transportu. Na szczęście ta niespodziewana wizyta przebiegła tak krótko, jak miała nadzieję. Gdy dwie godziny później siedziała w wygodnym fotelu autokaru National Express zdołała zdobyć się na uśmiech. W końcu nie co dzień człowiek dowiaduje się, że jest przedstawicielem jakiejś mocy wyższej.
Wpatrzona w ciemność za szybą i pochłonięta myślami z początku jej nie zauważyła. Gdy jednak wiedziona niejasnym uczuciem bycia obserwowaną odwróciła głowę i napotkała chłodne spojrzenie błękitnych oczu, zdała sobie sprawę, że nie jest to pierwszy raz gdy widzi nieznajomą. Czy to nie ona mijała ją w drodze na stację metra, a później wysiadła z nią zarówno gdy jechała do domu jak i na przystanek autokarowy? Zbieg okoliczności? Zrobiło się jej zimno pomimo całkiem sprawnie działającej klimatyzacji.


O dwudziestej trzeciej znalazła się w obszernej sali odpraw lotniska Stansted. Jasno oświetlona mimo później pory tętniła życiem. Spacerując dla uspokojenia skołatanych nerwów mimowolnie wyszukiwała blondynki z autokaru. Do odlotu zostało jeszcze cztery godziny. Dużo czasu, może nieco za dużo.
Przysiadła na wolnym krześle by raz jeszcze sprawdzić czy o czymś nie zapomniała. Paszport, pieniądze, przewodnik po Rzymie kupiony już na lotnisku. W notesie starannie zapisany adres hotelu, w którym miała się zatrzymać i na wszelki wypadek namiary na ambasadę. Miała nadzieję, że nie będą jej potrzebne, jednak wolała się ubezpieczyć. Po namyśle doszła do wniosku, że nie zaszkodziłoby zdobyć rozmówki angielsko-włoskie. O ile się nie myliła widziała taki na stojaku przy budce któregoś biura podróży. Dokończyła szybko przegląd po czym wstała i chwyciwszy rączkę walizki ruszyła w jego stronę. Nim jednak pokonała połowę drogi, przystanęła. Blondynka w długim płaszczu stojąca przy aparatach telefonicznych wydała się jej dziwnie znajoma. Gdy odwróciła głowę i skierowała spojrzenie w stronę Sorayi wszelkie wątpliwości wyleciały jej z głowy. Starając się wyglądać naturalnie ruszyła dalej. Serce waliło jej jakby chciało wyskoczyć z piersi. Jak na przypadek, to było tego o kilka razy za dużo. Była śledzona.

Jej pierwszy lot samolotem nie należał do przyjemnych. Zdając sobie sprawę z bycia obserwowaną, spędziła dwie i pół godziny siedząc wyprostowana i modląc się o zakończenie tej męczarni. Książka którą zabrała ze sobą z zamiarem urozmaicenia sobie nudnych godzin lotu, leżała nietknięta na siedzeniu obok.
Moment lądowania na Fiumicino przywitała westchnieniem ulgi. Może tu, w tym miejscu pełnym ludzi, uda się jej zgubić nieznajomą. Powód przylotu na jakiś czas został zepchnięty na drugi plan.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline