Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2011, 18:36   #6
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0aWTRuPfFTo&feature=related[/MEDIA]

Blake
[2 Februarus 146 roku C.T.] Nowe Kratas; Wschodnia Przystań; Dok 2

Późny wieczór zmieniał się już we wczesną noc. Bezchmurne niebo błyszczało nieregularnym diamentowym wzorem, mistycznie spokojne i kojące. Dużo niżej wielkie talerze wypolerowanej blachy oświetlały doki źrenicami żarówek. Tutaj nikt nie myślał o odpoczynku, śnie, dok tętnił życiem. Krzyki komend, metaliczny pisk hamulców, dudnienie skrzyń, zgrzyt zębatek, dzwonienie łańcuchów. Przeciągły, zgrzytliwy śpiew przeciążonej metalowej konstrukcji. Jedyny wehikuł dokujący obecnie we wschodniej przystani -gigantyczny transporter kompanii handlowej Hekstusów- majaczył w ciemnościach, miał niecałą godzinę by opuścić Nowe Kratas. Wyglądało to wręcz jakby to Kratas miało godzinę by wejść na pokład.
Okręt był tak kolosalny, że zdawało się to możliwe- sam był jak mobilne miasto, latająca, metalowa wyspa. Mimo tego prawie bezgłośnie unosił się kilkaset metrów nad zboczem góry. Z zainteresowaniem oglądałeś cud techniki throalskiej marynarki powietrznej- dno pokryte panelami kinetycznymi Brauna co jakiś czas iskrzyło. Podstawy wiedzy fizycznej wystarczyły, by wiedzieć, że to spięcia zbyt mocno rozpędzonych protonów wypadających z matryc paneli. Jeden wytrącał drugi, drugi trzeci.. reakcja łańcuchowa- w skali makro proces był widoczny jako miniaturowe błyskawice wspinające się po powierzchni nośnej, mini-grzmot, raczej niegroźny trzask. Hekstus 8 był jednak towarowcem, nie statkiem pasażerskim. Przepastne ładownie mieściły tysiące ton towaru, które z Nowego Kratas przemierzały na jego pokładzie tysiące kilometrów. Silniki pracowały pewnie na drogich paliwach kopalnych, a koszta techniki przy takim tonażu wynosiły pewnie równowartość kilku kursów. Funkcja przewozu osób była tym droższa dla zdeterminowanych.
Wielkie metalowe skrzynie wyjeżdżały z otchłani przepastnych magazynów na wagonach-platformach. Nad torowiskiem ciągnęły się napięte kable o które iskrząc ocierało się specjalne rusztowanie masztu umieszczone na każdym pojeździe. Stary, wytatuowany ork, woźnica wózka, ze zgrzytem hamował przy skrzyżowaniach torowisk, ze stęknięciem przechylał przytorową wajchę po czym jechał dokładnie tam gdzie zamierzał, parkując zawsze przy pustym stanowisku. Tam już czekało kilkunastu chłopa, ludzi i orków, trollów. Stary ork zdjął czapkę i otarł wydobytą z kieszeni chustą zielonkawą łysinę, siwiznę z tyłu głowy. W zależności od siły rzucacza- każdy chwytał jedno z metalowych pudeł lub zarzucał na ramię, a potem kierował się przez spuszczony właz do wnętrza dziobu statku. Nie mogli nosić daleko, po chwili wracali z pustymi rękoma. Umazani w brudach i smarach, ociekający potem- wszyscy jak jeden mąż zapakowani w sztywne portki na szelkach i granatowe czapki. Zerkali na Ciebie niechętnie, gotowi splunąć. Jak w ukropie uwijali się ze zwalnianiem zamka, zapinaniem kolejnym metalowych skrzyń w uprząż dźwigów, które przenosiły towary nad przepaścią wprost na pokład. Dalsze ich losy były na razie tajemnicą- ginęły za wysokimi burtami, w ciemności przepastnej jak brzuch bestii ładowni.
Po jednej z burt spuszczano na linach półkę, a dwóch chłopców przyświecało latarniami na powierzchnię dna. "Ubytek!"- krzyknął jeden. Oślepiający błysk pojawił się i zniknął w szklanej źrenicy urządzenia do wypełniania "ubytków", kable ciągnięły się razem z linami z wnętrza statku.
Przebiłeś się z bagażami przez załadunkowy tor przeszkód i ulewę wyzwisk, w kierunku składanego mostu na pokład. W ręku trzymasz zmięte dwa kawałki papieru. Bilet- czy raczej paszport- pozwalający na podróż hekstusiańską barką do imperialnej guwernii, Anastopola, kurier przyniósł w samą porę, bo dziś rano. Druga kartka przyszła przed kilkoma tygodniami. Depesza od starego znajomego przeszła jeszcze uniwersytecką cenzurę, ale była odpowiednio sformułowana.

[depesza]
Pozdrownie z Anastopola przyjacielu,
w raz z najnowszymi wieściami.
Wprost sam nie daję wiary, ale udało się! Prawie bez komplikacji.
Mecenasi są szczodrzy jak nigdzie indziej.
Znalazłem też coś ważkiego dla Twojego studium. Odwiedź mnie jak tylko zdołasz.
Artemis.
[koniec depeszy]


Most na pokład był szerszy niż wyglądał z daleka. Grupa osób przy nim również. Wysoki, odziany w uniform i spraną marynarską czapkę osobnik najwyraźniej zarządzający wstępem na pokład stoi do Ciebie tyłem. Rozmawia z dwójką dżentelmenów w czarnych frakach i melonikach na głowach. Gdzieś w tle oczy przykuł jaskrawy odcień różu. W połowie mostku odziana w różową suknię dama, która spoglądała na Ciebie dotychczas, odwróciła wzrok i ruszyła przed siebie. Mimo, że chroniła się równie różową parasolką to niemal nagie plecy, skóra o kolorze hebanu i białe koronki przyprawiały o zawroty głowy pobliskich pracowników i nie tylko pracowników. Za nią podążyła dwójka szykownych jegomościów w melonikach, najwyraźniej zadowolonych z zakończonych pertraktacji. Kapitan nadal jakby wyczuł Cię za plecami, odwrócił się. Bardzo wysoki młody człowiek o słomiano-żółtych włosach przepasanych brązowym rzemieniem gogli uśmiechnął się szeroko. Zanurzył szpiczasty nos w swoich listach, odezwał się, najwyraźniej nie znajdując na liście nikogo pasującego do twojej aparycji.
-Mogę w czymś pomóc..? -popatrzył na Ciebie z ewidentnie ciekawskim zacięciem.

(…)
Wejście na pokład nie było tak trudne jak wyobrażałeś sobie jeszcze w murach akademii, choć złoto nie jest jedyną walutą, jeszcze Ci go nie brakowało. Twoje rzeczy zaniesiono do kajuty, która wcześniej musiała być wcześniej jednym z magazynów. Niedomyta podłoga I bukiet niewybrednych zapachów znaczył go bezlitośnie- z drugiej strony zapewniało to dozę prywatności I miejsce na Twoje graty. Może rano kajuta wyda się przytulniejsza albo spontaniczna przyjemność osłodzi Ci niewygody, do tej pory jesteś skazany na smród lub spacer. Za to jutro jest pierwszym dniem reszty Twojego życia, poza gniazdem alma mater, na własną rękę. Nieodkryte wątki twojej teorii ewolucji, zapomniane przez czas miejsca, zakazana wiedza- moc wiedzy - na wyciągnięcie ręki. Etykieta tej półki nauki ostrzega: “sięgać ostrożnie”.

Kruk
[2 Februarus 146 roku C.T.] Nowe Kratas; Wschodnia Przystań ; barka- Hekstus 8

Depesza z centrali Kling przyszła wczoraj, przed południem, gdy razem z chłopakami jedliście późne śniadanie w knajpie pięknej Sue. Nowe zlecenie: Anastopol. Kapitan przydzielił Ci trzech ludzi, twoich starych kompanów- Pokera, Jaskółkę i Złotko- do pomocy. "Na miejscu" -jak mówił- "znajdzie Cię człowiek, który z góry zapłacił za wasze dupska. Postarajcie się, a czeka was długi urlop, chłopaki."- taa, akurat- pomyślałeś. Flint na pożegnanie poklepał Cię po ramieniu skromnym “Uważajcie, tam..”, ale te jego smutne minki, mówił poważnie.
Anastopol. Co nieco słyszałeś o imperialnej kolonii throalczyków, ba, pięć lat temu na jednym z tamtejszych stoków Gór Tylońskich stoczyłeś piękną potyczkę i pobrałeś ważną lekcję życia najemnika. Teraz wiatry znowu wieją w kierunku guberni imienia samego Imperatora, Anastera Varulusa. Wsiedliście na pokład na Centralnej, krataskiej przystani najbliżej Placu Nowo-powstańców, centrum Nowego Kratas. Zdarzyło Ci się już latać, ale Hekstus 8 zadziwiał wytrwaniejszych od Ciebie podniebnych podróżnych. Olbrzymi, opływowy, cały z jednolitego metalu- szczyt techniki Imperium Throalum stworzony do przewożenia bezpieczniejszą drogą powietrzną tysięcy ton towarów pomiędzy koloniami I guwerniami we wpływach Imperatora. W końcu Hekstusowie były jednym z większych rodów dworu w stolicy, a ich okręty kwalifikowały się pod imperialną flotę handlową. Kapitan statku bardzo chętnie przyjął wasze złoto za kajutę, możliwe, że słyszał coście za jedni. Renoma firmy ostatnio często was wyprzedzała, Klingi urosły przez lata. Może miał jeszcze jakieś inne motywy.
Otwarłeś oczy.
Nie dało się spać. Prycza twarda jak plecy smokożółwia, chłopaki z nudów wzięli się za trening, ci na zewnątrz tłukli pudłami o pokład od przeszło godziny. Wasza kajuta przypominała wnętrze dawno temu opróżnionej puszki z paprykarzem- blaszana, z rdzawymi zaciekami na każdym metrze i podobnymi, już wielobarwnymi “malunkami”, przesiąknięte potem marynarzy. Ramy łóżek pospawane z metalowych rurek i prętów, sprężyny I cieńki materac. Jakby połowy brakowało. Rude koce ułożone w nogach każdej pryczy. Jaskółka i Złotko siedzieli na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, bez koszul, w samych tylko skórzanych spodniach. Obydwaj jednakowo skupieni. Jaskółka zamachnął się i trzasnął otwartą ręką w gębę Złotka. Ten jak za dotknięciem różdżki spurpurowiał, ale utrzymał nerwy na wodzy- z boku doskonale widziałeś jak szybko druh pracuje przeponą by wyrównać tętno. Zaciskając oczy wojak wykonał kilka serii szybkich oddechów. Zmiana. Jaskółka z nawiązką dostał w pysk wielkim łapskiem kompana, aż się zakołysał. Seria szybkich wdechów i kolejna zmiana. Każdy najemnik Kling uczy się rozwijać ciało i umysł, równomiernie. Zmięłeś przekleństwo w ustach wiedząc, że mogą tak godzinami. Apropos, Poker przepadł gdzieś jakąś godzinę temu w drodze do kuchni i do tej pory się nie zjawił.
(...)
-...Uuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuudd.. uuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuudd.... -sygnał dźwiękowy statku przypominał wycie jakiegoś antycznego, przed-krachowego molocha.

Wyjrzałeś przez niewielkie, okrągłe okienko gęsto zanitowanego luksferu. Wcześniej z tej wysokości widać było jedynie belki dokowiska, zbocze góry- teraz te kontrukcje oddalały się, odbiliście od przystani w Nowym Kratas. Kolejne zlecenie dla Kling- które to już? Niepoliczalne- w końcu całe życie spędziłeś jako jeden z nich. Wojsko jak rodzina czy rodzina jak wojsko- tak czy inaczej to skrót twojej egzystencji. Niektórych z kompanii znałeś “od takiego”, niektórym sypnęłeś już garść piachu na pożegnanie. “Przywództwo to suma porażek obróconych w przyszłe zwycięstwa”- jak kiedyś górnolotnie wyraził się Flint, a twój pierwszy dzień w tej roli jest bliżej niż mógłbyś mniemać.

Jednooki
[2 Februarus 146 roku C.T] Wschodnie Nowe Kratas; Powietrzna Przystań; pokład Hekstusa 8

Bez większych trudności przedostałeś się na pokład barki. O ile przy kadłubie panowała gorączka załadunku I napraw, to już z tyłu, od strony pierwszego dokowiska, nie było nikogo kto stanąłby Ci na drodze. Wspinaczka po rusztowaniach przystani kosztowała sporo wysiłku, ale udało się. Z pomocą kotwiczki na linie wspięłeś się po burcie na wysokość otwartego okna. Postanowiłeś skorzystać z nieoczekiwanego skrótu do ładowni. Wielka, oszklona kajuta znajdująca się na kuprze statku musiała należeć do kapitana. Bogacki wystrój w throalskim wydaniu. Solidnej grubości wysokie katedry foteli z ciemnego metalu obitych czerwonym zamszem przywodził na myśl kwaterę jenerała, monarchy- a należał do kapitana 8-smego statku floty. Szerokie na sześć kroków biurko przystawało bardziej na rzeźbiony piedestał czy ołtarz niż mebel - jak przystało na gabinet krasnoludzkiego ważniaka- całe kunsztownie pospawane z brązowych kątowników misternej konstrukcji, załamań I belek wspornych. Metalowa sieć podpierała złocisty blat przypominający ramę obrazu. Grubą jak konar, z litego złotego kruszcu. Powierzchnię stołu wykonano ze srebrzystego metalu, ponacinanego drobną jak sito siatką kwadratowych kostek. Wpadłeś na nie wskakując do środka, oparłeś się rękoma na rozłożonych na nim papierach. Nic ciekawego. Rozjerzałeś się po pomieszczeniu- trochę sztuki, ciężĸich antyków i mnóstwo złomu. Całe tuziny żelaznych rzeźb i patentów, większość zupełnie dla Ciebie niezrozumiała. Na piedestale metalowe popiersie krasnoluda spoglądało na Ciebie gniewnym wzrokiem dawno zmarłego monarchy, etykieta brzmiała: Venglar I Varulus. Wielkie, nieprzeciętnie zadbane łoże z baldachimem zaścielono szkarłatnymi narzutami z haftem zachodzącego słońca. Kominek bezgłośnie I bezskutecznie trzaskał iskrami w twoją stronę zza szklanej ramy drzwiczek, zestaw pogrzebaczy na stojaku zadzwonił gdy niechcący go kopnęłeś zagapiwszy się na wielki portret Imperatora wiszący w tym centralnym miejscu kajuty- nad paleniskiem. “Anaster I Varulus”- wyglądał na kawał groźnego skurwysyna. Pod nim w drewnianych ramkach czarnobiałe zdjęcia małego chłopca z ojcem, bez wątpienia. Vis a vis podłużnego, rozkładanego fotela. Fikuśny stolik na alkohol, throalska prasa. Kilka pamiątek, raczej bezwartościowych dla całego świata poza samym właścicielem. Mimo tego pozornego bogactwa kapitan nie posiadał chyba niczego, co mieściłoby się w twoim pożądaniu.

(...)
...bez słowa omijasz kolejne rzędy ułożonych w stosy kontenerów różnej wielkości, masowy towar, również poza twoim zainteresowaniem. Przemykasz zacienionymi alejkami dóbr, nie wiadomo skąd i dokąd, wiezionych przez marynarzy. Skutecznie unikając ich wzroku, bez wzniecania niezdrowego zainteresowania dotarłeś do niewielkich magazynów na dolnym pokładzie. "3" - wyryto na blaszanej tabliczce przy zamykanej kołem wysokiej śluzie, to tu. Zamek umieszczony w centrum gwiazdy-klamki wyglądał na skomplikowany, ale Pit był tym razem świetnie poinformowany, przed skokiem. Przyłożyłeś scyzorykowate urządzenie, które Ci dał, do zamka- to zabrzęczało i zawibrowało w twojej dłoni. Gdy puściłeś- samo utrzymywało się w zamku, wydawało ciche cykanie, zamek drzwi strzelił. Otwarte. Chwyciłeś koło, przekręciłeś ostrożnie i pociągnęłeś właz do siebie. Stos skrzyń przykryty płachtą, którą szybko zrzuciłeś, z tyłu jakaś rzeźba w błyszczącym pancerzu. Radość mieszała się z niepewnością. Jeszcze raz cofnęłeś się do korytarza, nikogo. Z nadzieją na ustach podważyłeś wieko pierwszej szkatuły jaka wpadła Ci w ręce. Blask jaki się z niej wylał zadowolił by najwybredniejszego rabusia, zadowalał również Ciebie- desperacko szukającego środków na nowe życie. Masywny naszyjnik z najczystszego złota, garść różnokolorowych obrączek z orientalnego szkła, drobne łańcuszki i liczne sztuki egzotycznej biżuterii. A to wszystko w pierwszej z brzegu skrzynce- Pit zasłużył na premię. W ciasnej kanciapie na dnie statku błyszczało coś jeszcze. Wysoko ponad piramidą zapaczkowanych skarbów dwa mętne, błękitne klejnoty świeciły bladym blaskiem- rzeźba w błyszczących blachach wlepiała w Ciebie dwoje żywych oczu.

(…)
Hekstus 8 odbił od krataskiej przystani nim zdążyłeś dobiec na górny pokład. Późniejsza utarczka z załogantami przysporzyła ci kilka siniaków, im zwichniętej ręki I złamanego nosa, kapitanowi samych strat. Mimo to jakoś zdołałeś wyłgać się z całej kabały I wyjść z niej w jednym kawałku, utargowałeś nawet wilczy bilet do Anastopola. O cenie za tą przygodę kapitan obiecał jeszcze z Tobą pomówić, chyba mówił poważnie. Może potrzebował kogoś takiego jak ty- zimnego, bez sumienia-, a bez pracy nie ma kołaczy... Bogactwa leżą pono na ulicy, wystarczy się nachylić- Kratas, Anastopol czy inne gówno- ktoś taki jak Ty odnajdzie je wszędzie. Plan ucieczki od przeszłości pokrętnie sam zaczął się materializować- po trupach do celu, jak mawiał siwy Jahrek.

Golem
[2 Februarus 146 roku C.T.] Wschodnie Nowe Kratas; Powietrzna przystań; dolne ładownie Hekstusa 8

Z wielkim trudem i umiarkowaną ulgą, znowu, podniosłeś powieki w zupełnie obcym Ci miejscu. Ciemne pomieszczenie o metalowych ścianach wypełnione skrzyniami, kartonami gratów. Na pewno nie był to kaer Toussard.. ani żaden inny. Nagle zdałeś sobie sprawę, że Twoje oczy zmieniły się, widzenie uległo znaczącej poprawie. W hermetycznym pomieszczeniu nie okien, pochodni, niczego co mogło dawać światło. Ty jednak świetnie widzisz najmniejsze szczegóły pomieszczenia jak na łące w samo południe. Podniosłeś rękę by przetrzeć oczy, coś pękło. Dopiero zdałeś sobie sprawę, że jesteś przywiązany czymś w rodzaju sznura do platformy za twoimi plecami. Twoja ręka- też wydawała się inna, nieswoja. Bez trudu oswobodziłeś górne kończyny i dokładnie je obejrzałeś. Orichalkowy wszczep zmienił się, stopniowo krystalizował się w miejscach protez tkanek, zmienił Ciebie. Obsydiańskie pięści pokrywała teraz warstwa twardych mikro-kryształków tego rzadkiego metalu. Przedramiona pokrył giętki pancerz pokrewnego pochodzenia. Dwie płyty torsowe przypominały stopioną powierzchnię dwóch meteorytów, prawdziwie obsydiański napierśnik. Poniższe, pomniejsze wszczepy zdawały się grupować, łączyć żyłkami metalu- wszystkie rozrosły się w Twoim wnętrzu gdy spałeś. Samokontrola była czystą abstrakcją. Orichalk zawsze miał swoją cenę, taką czy inną, a Ciebie możnaby określić samobieżną kopalnią cennego surowca- nie wielką, ale zawsze. Wygląda na to, że ktoś wziął Cię za przed-krachowy pomnik czy coś podobnego i zapakował jak mebel, z innymi cennymi gratami. W dodatku do zamka drzwi klaustrofobicznego pomieszczenia ktoś wsadza klucz, otwiera metalową śluzę. Więzy napięły się, zatrzeszczały i pękły. Drogę do drzwi zagradza kilka skrzyń ułożonych w podłużny stos, kartony I płachta. Za nimi zdumiony, acz uzbrojony, młody elf ze zgrozą spogląda w twoje zmodyfikowane, obsydiańskie ślepia.
Najgorsza jednak w zaistniałej sytuacji jest świadomość, to nieprzyjemnie znajome uczucie, że nie masz najmniejszego pojęcia gdzie, kiedy i dlaczego jesteś? Jak się tu znalazłeś i co z Toussard? Co dalej? W rozgrzewanej dopiero czaszce kołatało się jedynie imię. Twoje imię- Golem.
(...)
Kapitan statku nie ukrywał niezadowolenia z Twojej rezurekcji, miałeś wręcz wrażenie, że wiedział o iskrze życia w twoim wnętrzu od samego początku. Próbował nawet spacyfikować Cię przy pomocy kilku drabów jednak nawet połączona siła setki powietrznych marynarzy mogłaby nie starczyć do zdobycia tej skały. Bez swojej broni dawałeś sobie radę, choć myśl o kafarze Spadającej Gwiazdy i tym, że może znajdować się na pokładzie krzepiła twoje kamienne serce. Ogień zapłonął w nim na nowo, mocno. Dowódca okrętu szybko to pojął, zaniechał nieprzyjemności chyba w obawie, że w końcu tupniesz nóżką i wybijesz dziurę w pokładzie. Ty, swoją obsydiańską częścią ego, chciałeś tylko świętego spokoju w drodze do Anastopola, czy gdziekolwiek indziej. Po utracone wspomnienia czy nowe życie- sam nie byłeś do końca pewien. Obsydian jednak nikt nie ponagla- dziś przekonałeś o tym całą zgromadzoną załogę, a przy okazji zdobyłeś nieco czasu, którego jako jednemu z niewielu Tobie podobnych chronicznie brakuje, od samego wyjścia z Żywogłazu.

Wszyscy:

Dzień na Hekstusie zaczynał się z wejściem dziennej zmiany na stanowiska punktualnie za 5 ósma. Jak na gwizdek tupot setek buciorów wzdłuż wszystkich klatek schodowych zwiastowały to wydarzenie. Kolejnym zwiastunem był nieprzyjemny pisk w megafonie nad twoją głową- “..zobaczysz jak to się robi młody.. Pobudka panicze! Zapraszamy szacownych gości na statku na śniadanko, kto pierwszy ten zje.. hehe.. mówiłem ci..?..”- męski, chrypliwy głos był prawie tak cierpki jak pisk urządzenia- komunikat dowcipnisia był tak dowcipny jak on sam, ale zadanie spełnił.
Klatki schodowe były już puste gdy wdrapywałeś się do góry. Na każdej klatce znajdował się plan statku w razie ewakuacji oraz duży, kwadratowy zegar. Wchodząc do hallu podpokładu nie dało się nie zauważyć bijącego serca stalowego leviatana- monumentalnego silnika. Zabudowany złocistą kopułą -nieregularną I niesymetryczną, ale idealną- z ruchomymi elementami, wirującymi filtrami i buchającą z zakamarków parą. Wzorzystym systemem okrągłych monitorów do pomiaru oleju w którym utopiono maszynerię. Takt tłoków jak bicie serca olbrzyma. Hall był bardzo wysoki, dwu poziomowy. Na dole krzątali się załoganci -majtkowie i robotnicy-, kursowały wózki z cynowymi blachami, niektóre wózki przejeżdżały przez salę przykryte rudymi kocami. Stołówka jeszcze wydawała posiłki, niektórzy dojadali w pojedyńczych grupach przy szczelnie zajętych stolikach szelkowców. Nad nimi na metalowych platformach stanowiska brygadzistów i inżynierów, panele pomiarów i obsługi. Postawiłeś kilka kroków w stronę jadłodajni. Metaliczny szczęk znienacka przeszył salę- ku twojemu zdziwieniu boki-burty statku na pewnej wysokości zaczęły się rozsuwać. Za nimi była jeszcze gruba, zbrojona szyba. Dziesiątki metalowych listw synchronicznie uniosło się, obróciło i przesunęło do góry wpuszczając do hallu snopy światła. Silnik w ich centrum mienił się jak samo jądro ziemi.
Stojąca za ladą kobiecina w białym fartuchu miała twarz faktury zużytej pieluchy, z dolnej jej wargi niedbale zwisał pet papierosa o niepokojąco długim popiole. Kobieta uniosła prawą brew znacznie wyżej niż byś się spodziewał, zapytała bez ogródek:
-Co podać paniczowi?- jeśli jaszczury z Jerrols mogłyby mówić to operowałyby taką jak ona barwą głosu.
 
majk jest offline