Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2011, 21:06   #99
Widz
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Zastanawiające jak życie mogło się popieprzyć i wywrócić do góry nogami. Nie spodziewał się pomocy, a na pewno nie pomocy od bandziorów i skurwysynów, jakimi byli Swen i Goran. Thomson podejrzewał, że nikt im nie powiedział, z kim tak na prawdę się tu zadają, pewnie informacja o tym, ilu takich jak oni wsadził za kratki lub wręcz odstrzelił przed zawieruchą z wirusem, to zastanowiliby się jeszcze ze dwa razy, zanim zawróciliby samochód. Bo jednocześnie wątpił, by wracali tylko dla Boven, niewielu z nich brało ją na serio, mimo konkretnych wyników badań. W końcu zwiastowała tylko śmierć, a ta cała cholerna szczepionka to równie mogła być bujda równie wielka, jak dążące do pomocy cywilom działania zdezorientowanego wojska.

Wskoczył do wozu, dopiero wtedy orientując się kto mu pomógł. Kwaśny uśmiech wylazł na skrzywioną twarz, ale David poważnie skinął głową swoim wybawicielom. Nie powiedział nic, w takich sytuacjach gadanina w stylu tej prezentowanej przez Greena, była całkiem nie na miejscu. Zresztą czarny był głupi, z tego co dowiedział się później.
Aż dziwne, że tamten to przeżył, choć to też nie do końca było pewne. Dwie kulki, musieli się zatrzymać. Kolejna głupota, ale co mógł poradzić? Kierował Humvee za tylnymi światłami wozu Liberty. Jeżdżenie po tych górskich dróżkach z jednym tylko sprawnym światłem wyjątkowo mu się nie podobało, ale było znacznie lepsze, od skręcania w stronę odrapanego zajazdu. Pieprzona ułuda bezpieczeństwa, jak cały czas od dwóch dni. Siedzieli im na ogonie i nie zamierzali odpuścić. Thomson wiedział swoje.
Zresztą zrobić swoje też miał zamiar.

Nie zawracał sobie głowy uspokajaniem tutejszych. Skinął im głową na powitanie, choć wątpił, by uznali to za uprzejmość. W łapie trzymał karabin szturmowy, samemu będąc w wojskowym mundurze. Wojsko czasami dawało poczucie bezpieczeństwa, znacznie częściej za to wywoływało uczucie absolutnie odmienne. W końcu mogli wziąć sobie wszystko, bez pytania, bez płacenia. To drugie i tak nie miało teraz żadnego znaczenia.
Ciepłe wnętrze, mocna kawa, papieros i trochę ciepłego żarcia poprawiało nastrój. Przywołało lekkie odprężenie, nawet ziewnięcie, chwilę potem skwitowane kilkoma ostrymi słowami. Thomson nie zamierzał zostawać tu długo, wstając od stołu, gdy tylko do środka weszła Marie. Liberty i Dorothy też się tu kręciły i to do nich trzech miał interes. Pojebani faceci go nie interesowali w tej chwili.

Zanim coś powiedział, rozległy się strzały, więc bez słowa odbezpieczył broń.
- Marie, Liberty, Dorothy. Ja tu nie zostaję. Biorę jednego z Humvee i jadę dalej, chyba, że któryś z tych skurwieli zdąży mnie do tego czasu ustrzelić. Nie tak daleko jest kolejna wieś. Zresztą mogę jechać jeszcze długo. Drugi samochód można im zostawić. Nie jestem tym kolesiom już nic winny, jeśli się teraz zabijają, to też nie moja pierdolona sprawa. Chodźcie. Teraz. Prześpicie się w wozie.
Zacisnął mocniej pięści. Może nie jego, może świat się zjebał całkiem. Jeszcze dwa dni temu poszedłby tam i się ich pozbył. Ale teraz ważniejsze było zachowanie swojego życia. Lub kilku innych, znacznie lepszych osób. Thomson, kurwa, tobie też się popieprzyło w tej głowie! Obrócił się i ruszył, uważnie patrząc w stronę, z której padły strzały.
Tak musiało być, prędzej czy później. Dlatego i sam odjeżdżał. Wolał nie sprawdzać jak długo powstrzymywałby się jeszcze przed naciśnięciem spustu.
 
Widz jest offline