Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2011, 17:53   #316
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
* * *

Dziesiąte słońce jej podróży jeszcze nie zaszło, ale w lesie korony drzew okrywały ziemię przedwczesnymi cieniami. Pozbawione gałęzi liście krzewów smagały ją po zbroi a konia po bokach. Obiecywała mu cicho, że jak tylko znajdzie jakąś ścieżkę lub przesiekę – skorzysta z niej. Kuliła się ponad jego grzbietem, starając się nie zwracać uwagi na drobny, zimny deszcz przesiąkający powoli przez jej zbroję i ubranie. To tylko wilgoć i chłód, powtarzała sobie. Nieważne, nieistotne. A jednak marzyła o cieple, choćby chwiejnym, słabym cieple niewielkiego ogniska, które rozpali na kolejnym postoju.

Gdy pomiędzy drzewami zobaczyła ludzkie sylwetki, szarpnęła natychmiast wodze skręcając w bok, ręka sama powędrowała do suzume-yumi. Nie dostrzegła u nich zbroi ani widocznej broni. Nie miała jednak pewności – rozpierzchli się jak stado królików, zbyt szybko, by mogła przyjrzeć im się uważniej. Heimini? Wątpiła. Nie tak głęboko w lesie. Eta? Prędzej. Zbieracze chrustu, oceniła.

Przez moment zastanawiała się, czy nie zawołać choć jednego z nich, nie dogonić, nie zmusić do mówienia. Ale ona i tak zmarudziła zbyt długo w rybackiej wiosce, wstała zbyt późno, by móc sobie pozwolić na komfort straty kolejnych godzin. A do tego jeśli to naprawdę eta... Więc zaniechała poganiając konia, odbijając mocniej na południe, myląc trop i oddalając się od nich tak daleko na ile zdołała.

Niedługo przed zmierzchem natknęła się na pusty szałas myśliwski. Prawdziwy dar od losu po dniu wypełnionym marznącą mżawką. I nie przeszkadzała nawet prowizoryczna, zbita z kilku dech konstrukcja do oprawiania mniejszej zwierzyny, poznaczona śladami starej juchy. Chwilę później klęczy już przy niewielkim ognisku, osuszając ekwipunek, sprawdzając cięciwy łuków i lotki strzał. Prosta, znajoma jak oddychanie czynność, pozwalająca zająć czymś ręce, stworzyć pozór działania. Nie krępowała jednak myśli, które natrętnie powracały do gryzących ją spraw. Do cichego płaczu jej ojca, który pozbawił ją odwagi i pewności. Do próby gwałtu, która być może była pierwszą oznaką nadchodzącej burzy. Do wyrazu współczucia w oczach Tsi Wenfu, gdy mówił jej, że być może powinna poszukać winnego wśród swoich. Fałszywy Raishin, który potwierdzał jego słowa i prowadził do prostej konkluzji, że w to wszystko wmieszany jest ktoś, kto zna jej klan i jej ojca. Być może ktoś, kto uznał, że Fortuny zbyt łaskawie patrzyły do tej pory na pana Akodo Ichizo. Zachował mon, zachował dumę, zachował miecz, przodków i honor, zachował zdrowie. Zachował także rodzinę. Całą. Trójkę dzieci i piękną żona. Wymarzonego dziedzica, który przejmie rodowe ostrze z jego rąk. Tyle szczęścia dla jednego człowieka. Tyle szczęścia, na które nie zasłużył tak naprawdę. Karma. Los. To budziło niechęć i zawiść. Mogło budzić nienawiść. Nawet jeśli sama Keiko nigdy jej nie odczuła.

Tylko, że z całej rodziny Akodo to ona była najbardziej wżyta w niewielki, młody klan Małej Osy.

Czasem miała wrażenie, że ojciec nie chciał nigdy wiązać z Tsuruchim przyszłości swojej rodziny. Yuichi przeszedł gempukku w klanie Modliszki i nie przysięgał jej daimyo, jak Ichizo – nie oddał katany, nie został zaprzysiężony na łowcę nagród. W przeciwieństwie do Keiko. Ale nawet tutaj ojciec prawie znalazł wyjście z sytuacji – zaręczyny z Yoritomo Odą, których zażyczył sobie daimyo Osy. Tsuruchi nie wskazał, która córka powinna zostać wydana za mąż. Wszyscy myśleli – z Keiko włącznie – że będzie to Michiko. Starsza, piękniejsza, kształcona od wielu lat do roli żony idealnej. Ichizo wybrał jednak młodszą córkę. Tą, która przysięgała przed Małą Osą. I która, gdyby małżeństwo doszłoby do skutku, stałaby się częścią innego klanu, zyskała nowego pana. Teraz, po latach, Wierzba widziała także drugi powód tej decyzji. Być może ważniejszy: Michiko była zbyt cenna, by „marnować” ją dla pomniejszego klanu nie posiadającego żadnych wpływów. Klan Rybaków, jak niektórzy określali ich pogardliwie.

Wtedy – jak dawno to już było? Dwa? Trzy lata temu? - zacisnęła zęby i posłusznie zgodziła się na wszystko. Teraz wątpiła jednak, czy stać by ją było na takie milczące posłuszeństwo. Kolejne poddanie woli i drodze ojca. Dla Ichizo Tsuruchi był tylko jego daimyo, tylko jego panem. Nigdy „ich”. „Mój pan”, zawsze tak powtarzał, zapominając, że nie on jeden przysięgał i nie on jeden służył.

Jego pan”, myśli, poprawiając drwa niewielkiego paleniska i ponownie czując przybierającą jak przypływ potrzebę zmiany, działania, wywalczenia dla siebie własnej drogi, wciągnięcia na nią innych. „Jej pan”.

Po raz pierwszy od wyjazdu z Kaeru Toshi zasypia z uśmiechem na ustach.
- Nazwał mnie swoim talizmanem – szepcze cicho do siebie, przekraczając granicę snu.



Rozdroża między Kosaten Shiro, a Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 2 dzień miesiąca Hantei, rok 1114

Droga przez bezdroża stanowiła skrót i pozwalała zyskać na czasie, to prawda. Jednocześnie jednak wymagała znacznie większej ostrożności z powodu korzeni, przykrytych trawą i resztkami zimowego śniegu dziur czy nor drobnych zwierząt, które mogły kosztować konia okulawienie. Dopiero na równym, cesarskim trakcie mogła się ponownie rozpędzić. Zza zakrętu wypadła więc w pełnym cwale, nisko pochylona nad końskim grzbietem, zarumieniona od pędu i zimnego wiatru, z długim, rozwichrzonym warkoczem opadającym na ciemną zbroję.

Widząc zatrzymany na poboczu wóz i stojące obok niego dwie sylwetki wyprostowała się w siodle, ściągnęła wodze, zwolniła do stępa.

Zmrużyła oczy szybko oceniając sytuację. Drobny samuraj fali oparty o naginatę. Za jego plecami nieuzbrojony heimin. Żadnego łuku. Żadnego oszczepu. Żadnych głębszych cieni, układających się w kształt przyczajonych sylwetek. Żadnych innych śladów na ziemi. Wóz wypełniony pakunkami. Tablica ogłoszeń i dwie pieczęcie z daleka przyciągające wzrok intensywnymi kolorami. Z dawna opuszczony posterunek. Grupa pokrzywionych, posplatanych ze sobą drzew. Jakiś ptak zrywający się z trzepotem skrzydeł do lotu. Odwróciła nieznacznie głowę, odprowadziła go wzrokiem. Oprócz tego powoli topniejące w słońcu grudy śniegi, para dobywająca się z ust z każdym oddechem i cisza.

Dobrze.

Wałach zarżał cicho, skarżąc się po raz pierwszy tego dnia. Poklepała go machinalnie po szyi.

Dopiero wtedy wróciła spojrzeniem do ronina. Ronin-ko, poprawiła samą siebie. Chyba. Przyglądała się jej z ciekawością, otwarcie, odruchowo oceniając.

Wąskie, podkrążone znużeniem oczy wychwytywały kolejne drobiazgi: dwa miecze z oplotem w barwach klanu Feniksa. Pociemniałe drewno saya. Stare. Nie mogła być pierwszym właścicielem. Kwiat wiśni, gałązka herbacianego krzewu. Znajome. Widziała już te symbole wiele lat temu, słyszała opowieści. Nie próbowała skryć ciekawości i wyrazu rozpoznania na twarzy. Prostej roboty naginata z nałożonym pokrowcem nie dziwiła. Broń kobieca, broń słabych, nie wymagająca wielkiej siły fizycznej. Dobry wybór dla osoby tych gabarytów. Dawał przewagę zasięgu, której dać nie mogły krótkie ramiona. Pocerowane kimono, spływająca z ronda mnisiego kapelusza jedwabna zasłona. Na ubraniu nie widać nawet śladów po monach – ciemniejszych, niespłowiałych okręgów – musiały zostać zerwane dawno. Albo nie z tego kimona. Rozświetlony promieniami słońca bursztyn na nadgarstku skrzył się jak miniaturowe słońca.

Poza uprzejmej usłużności, zasłona, w której cieniu twarz pozostaje niewidoczna. Wierzba czuje ukłucie niechęci.

Nie oceniaj pochopnie”, przypominali jej tyle razy. “Obserwuj, zapamiętuj.”

Widzę.
Pamiętam.

Przejechała traktem obok wozu i zatrzymała się przy tablicy z ogłoszeniami. Zeskoczyła z siodła jednym ruchem, sprężyście, dziękując w duchu Fortunom, że za sobą ma już koszmarny ból mięśni, który towarzyszył jej przez pierwsze kilka dni drogi. Odruchowo, tak jak zwykły samuraj trzyma ręce swobodnie opuszczone, by dłonie błyskawicznie mogły uchwycić rękojeść katany, tak ona stanęła tak, by w zasięgu jednego ruchu mieć bambusowy suzume-yumi, którego ramiona owinięte były teraz ciemnym jedwabiem dla ochrony przez zimnem oraz strzały o różnobarwnym lotkach znajdujące się w otwartym kołczanie. Odwrócona półprofilem do dwójki podróżnych, pilnowała, by mieć ich w polu widzenia. Oddychała głęboko, wyrównując, uspokajając oddech. Śniada pomimo wczesnej wiosny, wysoka i chuda jak wierzbowa witka.

Oparła jedną rękę na dolnej części tablicy, odruchowo, na wpół machinalnie, już przeczuwając. Tuż obok resztek niewyraźnego rysunku przedstawiającego twarz młodej kobiety. Nie patrzyła jednak na to ogłoszenie. Odwlekała moment potwierdzenia, z uporem skupiając się na starszych wiadomościach. Studiowała je uważnie, niespiesznie. Powtarzała w myślach treść każdego z nich po kilka razy, chcąc mieć pewność, że będzie pamiętać. Daty, mony, sformułowania, imiona. Daidoji Sanzo. Przyjaciel Krabów i pogromca oni. Asahina Imaboushi i Daidoji Uehara Tooru – dwóch karo Zamku Goblina. Trzynaście Kciuków. Isawa Maguro Takahashi i Isawa Maguro Minaii – dwóch szlachetnych gości, którym daimyo nieba był gotów przychylić. Wielka była jego uprzejmość względem nich i wielka troska. Zdawał się gospodarzem idealnym, który spełnia życzenia lub rozwiewa nudę swoich gości. On - lub Daidoji Uehara w jego imieniu. To ostatnie nie zmieniało faktu, że obydwa Feniksy dzięki owej trosce stanowiły jeden z kluczy do przychylności daimyo Zamku Goblina.

Co o nich wiedziała na pewno? Co o nich słyszała w przelotnie wychwyconych plotkach?

Isawa. Isawa Maguro. Czytała kiedyś o ich przodku - wyniesionym do kasty samurajskiej rybaku, który pomógł znaleźć żonę pierwszemu Shibie. Jego znajomość morza i stworzeń je zamieszkujących dała mu nazwisko pochodzące od jednego z nich - tuńczyka.

Co tak naprawdę mówiły te starannie wypisane znaki? Że na ziemiach Żurawia narastający konflikt z Lwami nie jest największym problemem. Choć – przypominając sobie, że Kakita Bez Miecza ma udać się w gościnę na ziemie Matsu – pomyślała, że to być może kwestia czasu, że ta wizyta może stać się pochodnią od której zapłonie wiele innych.

Nie zmieniało to jednak faktu, że Żurawie już teraz szykowały się do wojny, jednocześnie walcząc o utrzymanie porządku na własnych ziemiach. Zakaz pojedynków na śmierć mógł oznaczać, że każdy miecz niedługo będzie potrzebny. Zakaz noszenia zbroi w okolicach zamku, wojska wzmocnione ashigaru i postawione w stan gotowości – wszystko to krzyczało o nadchodzących czasach niepokoju. O wyczekiwaniu na wojnę.

Czytając o Łasicach, zmarszczyła brwi. Juzimai? Tutaj? Trudno było w to uwierzyć. Prawdziwe juzimai działały w Shinomen Mori tysiące ri na południe od miejsca, w którym Wierzba przyglądała się ogłoszeniom. Na innych, bardziej spokojnych ziemiach, tym mianem często określano nie zgrany, wyszkolony i niebezpieczny oddział złożony z byłych samurajów, lecz byle kilkuosobową grupkę chłopów, którzy uciekli ze swych pól. Bandyci, Trzynaście Kciuków, Łasice. Wszystko ma swój powód, swoją przyczynę. I swój cel.

To były surowe zakazy, surowe restrykcje.
Odruchowo rzuciła spojrzeniem, w kierunku opuszczonego posterunku.

Otomo Ho Shi Min. Węgorz, u którego służył przyjaciel Michiko – Mirumoto Fukuoru. Węgorz, u którego służył Kakita, w którym podkochiwała się jej siostra. Węgorz, u którego służył także syn przeklętej Ikazuko. Węgorz, którego posłańcami było dwóch Jednorożców.

Ten sam Węgorz wzywał do siebie wszystkich Szmaragdowych. Wzywał, powołując się na Artykuły Niebiańskie dotyczące przypadków złamania Niebiańskiego Porządku, wzywał w majestacie prawa potwierdzanym przez dwa mony: Cesarską Chryzantemę i cztery węże szlachetnego rodu Otomo. Nieczęsto można było ujrzeć je na słupach takich jak ten. Prawie zazgrzytała zębami. Gdyby zignorowała ten rozkaz postawiłaby w złym świetle siebie i swój klan. Nie ignoruje się Cesarza. Przynajmniej nie bez dobrej wymówki - ona, niestety, nie miała żadnej.

Nie uniknie tego spotkania.

Keiko przesuwała spojrzeniem pomiędzy poszczególnymi wiadomościami i pochmurniała coraz bardziej. Zaczynała rozumieć, splatać z pojedynczych informacji jedną opowieść.

I dopiero wtedy popatrzyła na ostatnie ogłoszenie. „Zaginiona!”, krzyczał nagłówek ciemnymi liniami atramentu. Poniżej dwa krótkie zdania. Enigmatyczne, wyzute z emocji. Dla Wierzby jednak od samej treści ważniejsza była data. Kiedy zostało wystawione? Jak wiele czasu dzieli moment zaginięcia podany w liście panienki Daidoji od zatwierdzenia oficjalnej wiadomości o zaginięciu? Przymrużyła oczy i zacisnęła palce prawej ręki w pięść. Mocno, aż rękawica napięła się z cichym chrzęstem na kłykciach. Bliska tego, by z całej siły uderzyć w tablicę. Odruchowo, w gniewie. Bliska tego, bo przez moment wydaje jej się, że data się nie zgadza, że ogłoszenie ma już dwa miesiące, że wystawione zostało w miesiącu poświęconym Amaterasu. Że Yuuki skłamała, że oszukała ją, odebrała czas. Prawie natychmiast jednak wypuściła powoli powietrze z płuc, rozluźniła mięśnie, skrzywiła usta nieznacznie. To tylko wilgoć, która zniekształciła kanji. Kropla wody, zabłąkany płatek śniegu, który mógł kosztować ją wstyd i uszkodzoną rękę.

- Baka – wymamrotała cichutko. - Głupia.

Portretowi widocznemu pod pieczęciami brakowało twarzy – brakowało spojrzenia czarnych oczu, brakowało jaskółczych łuków brwi, jasnego uśmiechu. Dziewczynie z rysunku pozostał jedynie koralowy grzebień wpięty we fragment czerni włosów. Nic więcej. Resztę ktoś oddarł, pozostawiając jedynie niewielki fragment. Z jakąś smutną czułością pomyślała, że dla jej siostry prawdopodobnie właśnie to zniszczenie portretu mogłoby stać się powodem większej zgryzoty niż samo porwanie. Czasem nie pojmowała ścieżek, którymi chodziło serce Michiko.

Przesunęła palcami po dolnej części ogłoszenia, jakby chciała wygładzić zwijający się na brzegach papier. Przebiegła wzrokiem po kolumnach ciemnych znaków raz jeszcze nim odwróciła się w końcu od tablicy.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 05-06-2012 o 11:59. Powód: Dodany pierwszy akapit
obce jest offline