Ten sen zdawał mi się bardziej realistyczny, niż zwykle. A może to było tylko zatarte wspomnienie... Biegłem sam przez las. Wszystko wydawało się takie wielkie, tylko ja taki mały. Biegłem co sił w nogach przed siebie, tylko dlaczego? Jaki był cel mojego biegu? W dłoni spoczywał mi mały, drewniany mieczyk, którym zawsze bawiłem się przed obejściem.
Nagle obraz lasu się rozwiał, a sam spostrzegłem że stoję już na miejscu. Czułem, że to właśnie tutaj kierowały mnie moje stopy. Patrzałem na wody morza, które wzburzone targało falami ku brzegu. Obróciłem się, i dostrzegłem mężczyznę przeszytego strzałami. Jedna była złamana. Spoglądał mi w oczy, a ja jemu. Czułem wtedy dziwne uczucie. Nie był to strach, lecz smutek przemieszany z radością. Wojownik zdawał mi się znajomy, lecz nigdy nie mogłem przypomnieć sobie kim on jest. Trauma z dzieciństwa, albo może pokręcony sen? Kto to wie...
Mężczyzna mamrotał coś, lecz straszcie cicho. Jego słowa wydawały się niczym szept, a jednak usta otwierał szeroko. Postanowiłem podejść, zaciekawiony jak nigdy wcześniej, lecz obraz począł powoli się rozwijać
~*~
A jednak usnąłem. Przymknąłem oczy zaledwie na chwile, a sen skradł mnie w swoje odmęty. Przez głowę przelatywało mi masę złych uczuć. Złość targała mną na boki, lecz nie poruszyłem się. Jak spałem oparty z kapturem zarzuconym na głowę, tak dalej trwałem w tej samej pozycji. W przedziale panował gwar. Z głosów poznałem, że w zamieszaniu biorą udział moi znajomi. Kąpani, od siedmiu boleści. Przezornie, spokojnym ruchem przesunąłem prawą dłoń z kolana, do pasa. Jako ze nadal byłem skryty pod płaszczem, nikt nie widział, na czym teraz trzymam rękę. Nie, to był jednak sztylet. Dając spokojnie toczyć się wydarzeniom, chrapnąłem przeciągle i od mamrotałem coś, jako że niby nic mnie nie zbudziło.
Niech ino się okaże że zrobili to zamieszanie na marne, a sam sprawie im nagły ból szczęki