Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2011, 08:13   #141
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Może ten szczyl i znał się na robieniu zdjęć, ale w robieniu zdjęć z ukrycia był cienki jak żyletka w mojej golarce. To znaczy, kiedy jeszcze jej używałem, bo już od jakiegoś czasu golę się wyłącznie nożem.

Obserwowałem Cerkiew. Właściwie, skupiałem się dziś głównie na obserwujących. Włochu, którego kojarzyłem ze zdjęcia od Jasona oraz młodym Lynchu. Widziałem jedno, ich zainteresowanie obiektem na pewno nie pozostawało nie zauważone. Obserwowałem jednak dalej, nie interweniując, bo czekałem na ewentualną reakcję drugiej strony.

Oni obserwowali. Ja obserwowałem ich.

A choc nie widziałem nikogo, również miałem dziwne i niejasne przeczucie, że również byłem obserwowany. Przeczucie, przeczące temu co podpowiadało mi zawodowe doświadczenie. A to było conajmniej dziwne.

To niespotykane, nieznane mi raczej do tej pory przeczucie, ten dysonans wiedzy i intuicji, czy może należałoby nazywać rzeczy po imieniu zalążki paranoi, czaiło się gdzieś w tle. Pierwszy plan stanowiło obejście Cerkwii, a na drugim planie wałęsało mi się pod czaszką wspomnienie ostatniej rozmowy z moim zleceniodawcą.

* * *

Jason Brand i Dwight Garrett mierzyli się spokojnie spojrzeniami. Niczym przy szachownicy, w jakimś istotnym momencie, z tym że w życiu grali po jednej stronie.

- Co do zbadania tego miejsca...- Dwight użył delikatnego sformułowania zastępującego słowo “włamanie” - ...nie po to płacisz mi tyle ile płacisz, Jasonie, żebym nie zrobił tego co jest potrzebne dla osiągnięcia celu. Możesz na mnie liczyć, jeśli to jest rzeczywiście to czego chcesz. Jednak wymaga to nieco przygotowań, przede wszystkim rozpoznania. Taką robótkę trzeba przygotować. Pojadę tam dziś na razie się rozejrzeć, z nadzieją, że Ci którzy już tam siedzą nie spalili gruntu.
Przerwał na zaciągnięcie się dymem.
- Szczerze mówiąc to druga część zadania jest...powiedzmy...atrakcyjniejsza...- uśmiechnął się detektyw - ...i chętnie zacząłbym od niej, ale do jutrzejszego spotkania mamy zbyt mało czasu, by wyrobić sobie o tej dziewczynie wartościowe zdanie. Oto co proponuję, szefie. Zaproś mnie do udziału w waszym meetingu pod jakimś pozorem, tam poznam tę panienkę a następnie powiem Ci, co o niej myślę. Dopiero potem, w miarę czasu, do mojego pierwszego wrażenia dorzucę raport z dalszego wywiadu uzupełniający to co powiedziałem i potwierdzający, lub też obalający mój wstępny osąd czy możemy zaufać tej lalce.
Garrett poprawił spinkę przy koszuli.
- Na marginesie - ładna?
Jason uśmiechnął się.
- Nie tak jak moja nieboszczka żona, ale faktycznie ładna. I na dodatek ma temperament. Troszkę koło niej powęszyli moi prawnicy. To dość niezależna osóbka. Dobrze wykształcona, typ awanturniczki. Wyobraź sobie, Dwight, że ona organizuje wyprawy do Chin, Indochin, Wyprawy badawcze. Z różnym powodzeniem ale cieszy się sporym uznaniem męskich przedstawicieli tej branży. A co do propozycji spotkania, to oczywiście zapraszam. pprzedstawię cię, powiedzmy, jako mojego doradcę do spraw personalnych. Co ty na to?
- Dobre! - Dwight zmrużył oko i wykonał gest celowania w Jasona ze wskazującego palca - Tak mnie jeszcze nikt nie nazywał, chociaż można powiedzieć że kiedyś zwykłem uczestniczyć w czymś w rodzaju rekrutacji. A dziewczyna podoba mi się już z samego opisu.
- Zatem do jutra, Dwight.
- See You later, boss. - detektyw chwycił energicznie klamkę i mocno nasunął kapelusz na czoło.

* * *

Gdy za Lucą ruszyli dwaj jegomoście z bramy, a za nimi pognał Lynch - dopiero wtedy opuściłem posterunek. Park, i nadchodząca burza, pięknie. Dyskretnie podążałem ich śladem, istny łańcuszek. Zwracałem przy tym jak zwykle uwagę, czy aby na pewno jestem ostatnim ogniwem. Byłem. Przynajmniej tyle. Potem wszystko potem działo się szybko, napastnika, który posłał na dechy Lyncha zobaczyłem dopiero w ostatniej chwili. Wyglądało na to, że koleś czaił się w krzakach, wychynął zza drzewa, zdzielił chłopaka w potylicę i zaczął wciągać w krzaki. Musiałem odpuścić Lucę, bo przecież nie mogłem się rozdwoić - nie byłem niestety Świętą Trójcą by występować w trzech miejscach jednocześnie. Ale mogłem wystąpić za to w roli Anioła Stróża...

* * *

Zbir, pochylony nad bezwładnym ciałem przetrząsał chłopakowi kieszenie w gorączkowym pośpiechu, zabierając co się da. Przyroda jakby dopasowywała się do jego niepokoju, bo wiatr wzmagał się i dookoła robiło się coraz bardziej ciemno. Czarne gałęzie drzew poruszały się chaotycznie, podobne wymachującym cienkim ramionom. Pracujący nerwowo oprych nie zauważył materializującego się nad jego ramieniem ducha. Ducha w prochowcu i kapeluszu.

Uderzenie było krótkie i pewne, nie trzeba było poprawiać.
Głuche huknięcie wyciągnęło Lyncha poza krawędź nieświadomości, ale wynurzał się z niej bardzo powoli. Przy wszechobecnym bólu głowy próbował powoli otwierać oczy...

- Żyjesz, młody? - oczy na szarej twarzy detektywa spojrzały spod kapelusza, ale Dwight nawet nie czekał na odpowiedź. Wyprostował się i odwrócił ku leżącemu typowi.
Po chwili Lynch usłyszał głuche łupnięcie, a jego oczom ukazał się widok detektywa pakującego w bok nieznajomego solidnego kopa. Garrett rozejrzał się w obie strony, a potem poprawił z laczka. Bez pardonu.
- Pobudka, koleś!
- C-cholera - wymamrotał Lynch, chwytając się za obolały kark. Oparty na łokciach przez chwilę starał się ogarnąć całą sytuację.
Oprych ocknął się i jęknął, wodząc dookoła niezbyt przytomnym wzrokiem. Niechlujny zarost i piękny zez zbieżny. Wiatr szeleścił w koronach drzew.
- Słyszysz mnie, łajzo?! - ryknął Dwight.
- Taaak - wyjęczał zbir przeciągle. - Czego, kurwa? - dodał jeszcze niezbyt przytomnie.
- Czego, kurwa?!!! Nie przesłyszałem się?! - kolejne kopnięcie w nery zgięło oprycha w pół - Kto cię wynajął?! Mów, kto ci kazał napaśc na młodego?!!
Bandzior przez chwilę lapał oddech, plując sucho na ziemię z bólu.
- Niiiktttthhh - wycharczał słabo zrozumiale.
Dwight rozejrzał się znowu, a potem schylił się i przystawił mu broń do nosa.
- Pytam ostatni raz, śmieciu. Kto - ci - kazał.
- Niikt - powiedział już nieco bardziej zrozumiale bandzior. - Ja myślałem, że chłopak ma pieniądze. - najwyraźniej odzyskał już oddech.
Detektyw przypatrywał się uważnie. Nagle wstał i schował pistolet.
- Oddaj młodemu fanty i nie ma cię tu. Gub się.
- Dzięęęękii szefie - wyjęczał zbir. - Dzięki.
Uciekał szybciej niż wiatr. Fanty zostawił.
- D-dzięki - stęknął, w głowie składając wszystko do kupy - a p-pan przypadkiem nie oberwał k-kulki? - dorzucił, starając się upewnić, że na pewno rozmawia z Garretem, przy okazji sprawdzając, czy wśród gratów, które zwinął niedoszły złodziej niczego nie brakuje.
- Oberwałem. - detektyw stał na przybierającym coraz bardziej wichrze, który szarpal jego płaszcz. Krzesał z trudem ogień, by zapalić papierosa. W końcu się udało, Garrett zaciągnął się dymem i dokończył: - Jestem już po drugiej stronie. Przybywam tu jako duch, synu.

Wpatrując się w detektywa podniósł torbę i zawiesiwszy ja na ramieniu, podszedł bliżej Garreta:
- Duchem? - zapytał, po czym huknął pięścią w ramie detektywa - d-duchy nie mają ciał...i n-nie oddychają... - powiedział najwyraźniej i najszybciej jak tylko mógł, po czym zrobił kilka kroków w kierunku alejki, na której Lucę zatrzymały jakieś dwa chuchra - ...chyba - dokończył skanując otoczenie w poszukiwaniu Manoldiego...lub jego trupa.
- Nie mają też poczucia humoru. - na twarzy nie pojawiał się cień uśmiechu - ...szukasz kogoś? Może włoskiego koleżki? Masz, zapal sobie.
Dwight pstryknął palcem w paczkę, z której wysunął się do połowy papieros.
- Ostatnie c-co widziałem, to Luca na p-przeciwko lufy rewolweru w-więc tak...- Lynch skinął głową i wygrzebanymi z torby zapałkami przypalił papierosa - ...jego szukam.
- Nie słyszałem w okolicy żadnych strzałów. Chodź, rozejrzymy się dalej. Co to byli za ludzie, którzy na niego wsiedli?

Łazili, rozmawiając cicho. Opustoszały park, podobny jakiemuś krajobrazowi po zagładzie. Burza zbliżała się z każdą chwilą, drzewa coraz bardziej natarczywie chłostały powietrze witkami i szumiały złowieszczo, jakby chciały przegonić ze swego terytorium ludzkich intruzów. Detektyw rozglądał się coraz częściej. W paru miejscach przystawał i kucał, przyświecając sobie zapalniczką przyglądał się murawie.
- Byli tu. - mruknął, rozcierając w lewej dłoni parę grudek ziemi. - Ale nie doszło chyba do walki. Dogadali się i rozeszli, albo im uciekł. Ślady można by zbadać dopiero przy dziennym świetle a...
Garrett urwał i podniósł nagle głowę, sięgając błyskawicznie za płaszcz i wstając.
- Słyszałeś to, młody?!!
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline