Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2011, 14:23   #142
zodiaq
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
To już szóste...nie, siódme łóżko w ciągu dwóch miesięcy...starając się zachowywać jak najciszej, "jeździł" meblem po drewnianym parkiecie, szukając jak najlepszej pozycji, miejsca.
Światło leniwie padało na pościel, było idealnie, jeszcze tylko kilka centymetrów. Czekał stojąc z aparatem wymierzonym w łóżko...kilka centymetrów...

Nie spał...pierwsza noc w nowym miejscu zawsze wywoływała u niego dziwny niepokój i wariacje w żołądku. Gapiąc się na ulicę obserwował spacerujących na dole ludzi...najlepsza rozrywka jaką zapewnia mieszkanie na strychu...
- Hej Malcolm
- Kto kurwa dzwoni, o wpół do trzeciej - syknął zaspanym głosem
- Leo
- Myślałem, że nie żyjesz.
- Też tak myślałem.
- Gdzie się podziewasz?
- Nowy York.
- Nie mówiłeś, że wyjeżdżasz.
- To było...spontaniczne.
- Cholera...i jak?
- Hałaśliwie, brudno...prawie jak w Bostonie...

*
Bił się, zdarzało mu się wziąć udział, w jakiejś bijatyce w "restauracjach" po których ciągał go Malcolm, jednak nigdy nie czuł takiego bólu...pękająca czaszka, rozmazany wzrok i zimna, wilgotna trawa, wszystko co omdlałe ciało zdarzyło zarejestrować..
Kształty wylały się ze swoich ram, wszystko eksplodowało
- Żyjesz, młody? - znajomy głos przebijał się gdzieś spomiędzy symfonii talerzy, zegarów i gongów...
Patrząc na Garreta obijającego niedoszłego złodzieja poczuł ulgę...nie tylko z powodu detektywa...czuł ulgę widząc, że złodziej był zwykłym człowiekiem, nie miał kopyt, ani żółtych oczu...

Świeże spaliny, które mogli wdychać przechadzając się po parku przywracały mu wspomnienia...powoli kształty wracały do swoich form, a talerze kończyły swoją partię ustępując trójkątom...wszystko zakończył szaleńczy jazgot psa...
- Słyszałeś to, młody?!! - detektyw szybko podniósł się na równe nogi, jego ręka utonęła w płaszczu. Słyszał...niemiłe uczucie bycia obserwowanym, towarzyszące mu przez całe oględziny miejsca wywoływały u niego ciarki, pies jedynie pogorszył okropne przeczucie..
- Nie powinniśmy byli go wypuszczać - syknął do Dwighta przyciszonym głosem - wiem, że m-ma mnie pan za wariata...- spojrzał na ciemną sylwetkę detektywa -...wiejmy stąd - w torbie wymacał kolbę rewolweru...poczucie posiadania jakiejkolwiek broni, mimo iż najpewniej nieskutecznej wobec tego z czym mierzyli się od miesiąca, dawało mu namiastkę poczucia bezpieczeństwa.
- Nie mamy tu już raczej nic do roboty, a ja nic przeciwko temu by się stąd zabierać. - Dwight czujnie patrzył w kierunku hałasu - Do tego ten pies. Może być ich więcej, w parkach żyją całe watahy wygłodniałych, bezpańskich skurwieli. Ruszajmy się.
Miał nadzieję, że to tylko psy...
"Przestań...przecież wiesz..."
Szczekanie urwało się równie szybko, jak się zaczęło. Głowa Lyncha od razu zwróciła się w kierunku z którego dochodziło skamlenie.
"...spójrz...widzisz ją? Obserwuje nas...teraz, patrzy...widzisz...jej olbrzymie, żółte oczy...obserwuje cię...każdy twój krok...ustąp Leo...ona cię znajdzie, a ja mogę uciec...słyszysz jej kroki? Kopyta obijające się o beton, jej głos...jej..."
- Chce się p-pan z nim spotkać? - zapytał pospiesznie starając się rozmasować tył głowy - t-to znaczy z Lucą - miał nadzieję, że będzie chciał...kompletnie nie miał ochoty maszerować sam ciemnymi uliczkami, chociaż starał się, aby detektyw nie usłyszał tego w jego głosie, bał się
- Spokojnie, chłopie. - Dwight ruszył, jednocześnie gestem dając mu do zrozumienia by zrobił to samo - Tak, chciałbym porozmawiać z wami dwoma. Wiem, że prowadziliście obserwację Cerkwi. Muszę wiedzieć, co widzieliście i co zdążyliście zrobić.
- Ok...t-to niedaleko - skinął głową, na jedną z uliczek prowadzącą, do mieszkania, które wynajął dla nich Brand.
*
Kwadrans później byli już na miejscu, już od wejścia Dwight rozglądał się ciekawie po mieszkaniu, rozpinając płaszcz.
- Mieszkacie razem...? - detektyw wyglądał przez okno na ulicę, sprawdzając czy nikt za nimi nie podążał - Jesteście kochankami, czy jak?
Luca wszedł do pokoju, spoglądając na Lyncha dość wymownym spojrzeniem...jednym z tych w stylu " GDZIE TY KURWA BYŁEŚ?!". Lekko utykając przeniósł wzrok na Garreta, po czym przysiadł na krześle...był spięty, w inny sposób niż Lynch, jednak jego chód...postawa...wszystko wskazywało na psychiczne przeciążenie i nawet ktoś taki jak Leo mógł to zauważyć...
- P-pomysł pańskiego pracodawcy...- zaczął student, na uwagę Dwighta wzdrygnął się, po czym zrzucił z siebie kurtkę -...chce pan dołączyć? We trzech będzie zabawniej - dodał ironicznie, rozsiadając się w fotelu.
-Trzech, to już nielegalne zgromadzenie. Poza tym, chyba jesteście jeszcze nieletni? - detektyw zdjął kapelusz i rozsiadł się w drugim fotelu, wyciągając nową paczkę papierosów.
Lynch przekręcił się w kierunku Włocha:
- L-luca, to jest Dwight Garrett, jeden z pracowników Branda...a to Luca, W-włoch, o którym Brand pewnie p-panu wspominał.
- Luca...Tak, Jason opowiedział mi już to i owo. Obserwowałem was od jakiegoś czasu
- nachylając się ku przodowi, wystawił otwartą paczkę w kierunku Włocha - Garrett. Pracuję jako prywatny detektyw - Nonszalancja i niedbałość, z jaką mężczyzna podawał tytoń i z jaką trzymał już własnego papierosa na wardze kontrastowała z niezwykle uważnym, bystrym wzrokiem jakim Dwight obserwował chłopaka. Spojrzenie przekrwionych lekko oczu było dość chłodne, ale w pełni skoncentrowane.
Chłopak sięgnął po papierosa ostrożnie. Uśmiechnął się półgębkiem i za czymś grzebał w milczeniu po kieszeni.
Po chwili ciszy jak zapadła jakby zorientował się z kim ma do czynienia, czyli z gościem w wieku... chyba jego ojca, jakby się otrząsnął i rzucił ni to do Garretta ni do Lyncha.
- Luca... Manoldi, prze pana... Leo, mamy jakieś zapałki?
Garrett bez słowa podsunął stalową zapalniczkę. Szczęknęło wieczko, a potem zaiskrzyło krzesiwo. Podpalony papieros zaskwierczał w płomieniu. Dwight przesunął paczkę w kierunku Lyncha, częstując i jego, Potem trzasnął wieczkiem i schował zapalniczkę, po czym rozparł się na powrót w fotelu. Przymknął oczy, odchylił do tyłu i po zaciągnięciu się dymem zapytał:
- Pracowaliście dziś pod Cerkwią, od pewnego czasu przyglądałem się waszej obserwacji. Opowiecie mi, co udało się wam ustalić? Co widzieliście? Są jakieś ciekawe zdjęcia...?
Luca spojrzał z niepewnością na Lyncha dając mu jednocześnie pole do popisu jak i usuwając się na drugi plan rozmowy. Nigdy nie był tęgi w gadaniu, poza tym nie znał się kompletnie na tego typu robocie, sam ledwo nadążał, kiedy padały słowa obserwacja i takie tam. Miał okazję czegoś się nauczyć, poudawać, że w ogóle wie o co chodzi i nie okazać kompletnym kretynem. Poza tym mało się nie udusił pierwszym sztachem. Jak się chronicznie nie ma pieniędzy, a do tego jest nieletnim, nie często zdarza się okazja zapalić. Trochę go zemdliło, ale przełknął gorycz i z miną świętej Agaty przysłuchiwał się rozmowie.
Na chwilę Leo zniknął za drzwiami pokoju, wrócił z plikiem kilku zdjęć opisanych na odwrocie datą i godziną, zdjęcia brodacza, jego samochodu, okolicy cerkwi i wnętrza. Spoglądając na milczącego Lucę rozpoczął, rozkładając zdjęcia przed Dwightem:
- O-ostatnie dwa dni - Lynch zamarł na chwilę, po czym wyrywając się z chwilowego odrętwienia spojrzał na oczekującego detektywa - b-byłem w budynku cerkwi, przy okazji przyjrzałem się jego otoczeniu - tu sięgnął po zdjęcie krypty - w c-czasie naszej obserwacji n-nie była otwarta ani razu, mimo tego kłódka, jak i sama furta jest dobrze utrzymana i z bliska w-wygląda na często używaną - Lynch zaciągnął się papierosem - B-brand pewnie opowiadał panu o Emily V-vivarro, córce sławnego antropologa, k-który prowadzi badania dla K-kurtuba - student nie dał Garrettowi czasu na odpowiedź - dzień po t-tym jak zaginęła jej młodsza siostra, Emily z-zrobiła nalot na mieszkanie w k-którym wcześniej się zatrzymałem. Była tam z niejakim Borią, f-facet wyglądem przypominał szafę i m-mówił z wyraźnym wschodnioeuropejskim akcentem...w-widziałem go kręcącego się w-wokół cerkwi - Lynch dał mu chwilę, na ułożenie sobie wszystkiego w głowie, samemu szykując się do wytoczenia najcięższej armaty...sięgnął po zdjęcie ikony przedstawiającej Jezusa na krzyżu - p-proszę przyjrzeć się dokładniej...wiem, że n-nie za bardzo wierzy pan w c-całą...- zrobił krótką pauzę szukając odpowiedniego słowa -...mistyczną stronę t-tego śledztwa, j-jedak ghule s-są tutaj, o czym razem z Lucą zdążyliśmy się przekonać...starał się mówić najpłynniej jak tylko mógł, opowiadając to, co widzieli...przeżyli na moście kilka dni wcześniej.
Dwight nie przerywał chłopakowi. Palił tylko papierosy, odpalając jednego od drugiego i słuchał uważnie. Od czasu do czasu przyglądał się po kolei zdjęciom, ale najczęściej jednak obserwował mówiącego. Jego twarz nie zmieniała się ani na jotę. W momentach, gdy historia dotyczyła Włocha, przerzucał na niego spojrzenie mrużąc nieco oczy. Garrett palił tak intensywnie, że pod koniec opowiadania wszyscy ledwo już się widzieli pośród dymu. Wtedy dopiero odezwał się ponownie:
- Dzięki za relację. Zdążyliście sporo osiągnąć, w takim krótkim czasie, to na pewno...Gdy poznamy się lepiej, przekonacie się że nie jestem człowiekiem, który owija w bawełnę. Dziś też powiem wam co myślę. Z jednej strony - zrobiliście kawał dobrej roboty. Padło tu całkiem sporo ciekawych informacji, wykonaliście rekonesans wewnątrz obiektu. Zdjęcia, które zrobiłeś są niezłej jakości i mogą się przydać.
Przerwał na zmianę papierosa.
- A teraz minusy. Musisz się nauczyć maskować, gdy robisz fotografie. Umiesz je robić, ale tylko niewidomy na prochach nie zarejestrowałby twojej nieobecności. Swoimi akcjami zaznaczyliście już swoją obecność na tyle. że prawdopodobnie wszyscy są już tam postawieni w stan gotowości. Co oznacza, że muszę się dobrze zastanowić, czy w obecnej sytuacji ma sens to czego oczekuje mój mocodawca.
Zamyślił się. Nie odrywając wzroku od stojącej na jednym z mebli lampy zapytał nagle:
- W Cerkwi pracowała jeszcze niedawno młoda dziewczyna, prawdopodobnie Rosjanka. Gdy dziś obserwowałem budynki, nie widziałem jej już. Wiecie coś na ten temat?
Lynch spojrzał porozumiewawczym wzrokiem na starającego ukryć się łzawienie z oczu, wywołane najprawdopodobniej dymem, Lucę:
- Przez n-nią noga Luci wygląda jak wygląda, a reszta z grupy, z którą śledził popa najpewniej już nie ż-żyje...zresztą jak i ona sama - dokończył wlepiając wzrok w koniuszki swoich butów.
- Rozumiem w takim razie, że to ta sama dziewczyna która występowała w opowieści o drace na moście. - podrapał się w brodę detektyw - Cholera. Miałem co do niej pewne plany...
Lynch przemilczał uwagę Garreta, po czym zajął się wymianą taśmy w aparacie.
- Ci ludzie...- Garrett patrzył teraz na Lucę - ...których miałeś dziś na ogonie...Są powiązani z Cerkwią, czy też to po prostu dobrzy znajomi?
Chłopak jakby ocknął się z jakiegoś transu. Jakby to co usłyszeli od Lyncha dla niego też było czymś nowym, czymś z czym musi się zmierzyć, co trzeba przetrawić. Spojrzał przez dym na Garretta. W tej chwili ciężko było autorytarnie stwierdzić czy ma łzy w oczach od zadymienia, czy z jakiegoś innego powodu.
- Dobrzy znajomi, mister... - powiedział to jakoś dziwnie. Bez śladu ironii. - To byli bracia Paolo. Tego, który poszedł ze mną pod most... osiem dni temu...
- Teraz łapię. - uśmiechnął się blado detektyw - Myślą, że to ty skasowałeś chłopaka. Ale...
Dwight zmrużył oczy i wypuścił dym.
- ...nie mają racji. Powiedz - nie mają, prawda?!
- Pewnie, kurwa że prawda! - widać było że sama taka idea burzyła w nim krew - Paolo był... mi jak brat! To te - zrobił minę jakby chciał splunąć - gule go wykończyły! - wywrzeszczał całą złość chłopak potrząsając zmiętym w garści zdjęciem z niewyraźnymi sylwetkami na tle mostka.
Garrett zrobił kółko z dymu, a potem przyglądał się jak leci przez pokój.
- A teraz Gatto wykończą mnie... - zakończył głosem pełnym rezygnacji.

- Pokaż mi to raz jeszcze...
Detektyw spokojnie, powoli wyjął pomięte zdjęcie z dłoni Luci. Rozprostował je i przyjrzał się mu, marszcząc brwi.
- Sądu tym nie przekonasz. - powiedział dość dwuznacznie, przenosząc wzrok na Lyncha - ...mam kolegów, którzy mają bardziej zwierzęce sylwetki niż te.
Wypuścił kolejne kółko z dymu, a potem je połknął.
- Co to za kiziory? - Luca po chwili zdał sobie sprawę, że Dwight bez patrzenia na niego zadaje pytanie właśnie jemu - Dla kogo pracują?
- Co? ...Aaa, ci z parku? Dla nikogo. Mówiłem, to rodzina... bracia Paolo - poprawił swoje mętne wyjaśnienia. Widać było, że wracanie do tamtych wydarzeń przychodziło mu z trudem.
Dwight puszczał kolejne kółka. Cierpliwie. To zmusiło Lucę do dalszych wyjaśnień.
- Georgio jest rodzonym bratem Paola... Massimo... stryjecznym bratem, ale stary don Vittorio traktuje go jak własnego. Od kiedy Massimo został sierotą i od kiedy Andrea, najstarszy dona garuje w Cinkcink.
- Don Vittorio, powiadasz...- spojrzał na niego Dwight. - Ojciec Andrea?
- No.
Detektyw zastanawiał się nad czymś, a może próbował sobie coś przypomnieć, ale nie powiedział nic.
- Więc...ma p-pan jakiś pomysł na działanie? - odezwał się w końcu Lynch, przecierając rąbkiem koszuli obiektyw aparatu.
- Powiem otwarcie. - odparł Garrett - Trzeba będzie włamać się do tej krypty. To może być przełom w śledztwie.
Rzucił na stół zdjęcie przedstawiające rzeczony obiekt. Wszyscy przez chwilę przypatrywali się temu kawałkowi papieru.
- Muszę wiedzieć, czy mogę na was liczyć w tej sprawie. Jeśli któryś z was pęka, niech mi to powie tu i teraz - i zapominamy o temacie. Ale jeśli ktoś opowie komukolwiek o tym, że to zaproponowałem: to się wyprę - a potem osobiście odwiedzę, by wyrównać rachunki.
Na twarzy młodego Włocha po raz pierwszy chyba tego wieczora zagościł cień uśmiechu. Obrzucił Garretta krótkim spojrzeniem.
- Jasne że możesz na mnie liczyć... mister. - zaczął Luca - Tylko... że jutro muszę jeszcze wyjaśnić sprawę zniknięcia Paola... i sam nie wiem jak to się dla mnie zakończy. - i wydukał z trudem. Również na twarzy detektywa zagościł cień uśmiechu, i również po raz pierwszy od kiedy się spotkali.
- Trochę wiary, synu. Idź tam, z podniesionym czołem. Jeśli twoje serce jest czyste, uwierzą ci. Ja ci wierzę. - wygłosił nieco patetycznym tonem, dziwnie nie pasującym do stylu jego dotychczasowych wypowiedzi. Chłopak żachnął się tylko cicho. Nic nie odpowiedział.
Lynch w tym czasie odleciał...jego mina zdradzała bitwę pomiędzy wszystkimi za i przeciw, masy kalkulacji i scenariuszy z hukiem obijały się o ramy czaszki, zamyślonym wzrokiem spoglądał na zdjęcie krypty:
- W-więc...zróbmy to po "nowojorsku" - powiedział skacząc ze zdjęcia na Garreta - Luca...b-będziesz potrzebował pomocy p-przy spotk...- zaczął pytającym tonem, jednak szybko ugryzł się w język - ...t-to znaczy, nie jestem d-dobrym mówcą, j-jako świadek też n-nic nie zdziałam, ale z-zawsze mogę pilnować twoich p-pleców - bezmiar beznadziei płynący z tego co powiedział i jak to powiedział zmusiły go do zatkania ust gwintem piersiówki...
Smutny uśmiech na dobre zagościł na twarzy chłopaka.
- Nie Leo. - odpowiedział - Tylko byś mi zaszkodził. Nawet pewnie by cię nie wpuścili... Omerta... - dorzucił cicho - To trzeba zrobić po kalabryjsku. Nie powinienem wam nawet mówić o tym spotkaniu... - po czym zapadł ciężko w fotel i zapatrzył gdzieś w dal.
- Rozumiem, że wchodzicie obaj. Będę leciał. - detektyw klepnął się w kolana - Jutro mam spotkanie, dorabiam jako doradca personalny. Ale pod wieczór wpadnę do was, pogadamy. Nie podejmujcie pochopnych działań, do czasu akcji nie powinni was tam oglądać. Już was tam znają, pamiętajcie. Pomyślcie też nad dobrym sposobem odwrócenia uwagi, coś spektakularnego w pobliżu Cerkwi co można by łatwo zorganizować.
Garrett wstał i nasunął kapelusz na czoło, a potem wyjrzał przez okno raz jeszcze, wkładając sobie kolejnego papierosa do ust.
- Pożyczam. - machnął zdjęciem przedstawiającym kryptę. Stanąwszy w otwartych drzwiach i poprawiając płaszcz, by dobrze leżał, detektyw rzucił jeszcze:
- ‘Catch you later, boyz.
Lynch machnął jedynie na pożegnanie, nie interesując się tym, czy przez tą mgłę dymu papierosowego Dwight jeszcze ich widzi...

- D-doradca personalny...- powiedział raczej do siebie niż do nachylonego nad stolikiem Włocha. Reszta wieczoru upłynęła na przeglądaniu zdjęć, tłumaczeniu Luce co poszło nie tak, przy obstawie, karmieniu się konserwą i rozpracowywaniu enigmatycznych zapisków ze swojego dziennika...nadchodziła kolejna bezsenna noc...
 

Ostatnio edytowane przez zodiaq : 27-01-2011 o 14:27.
zodiaq jest offline