Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2011, 15:14   #2
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Uwielbiam tą porę roku. Serio. Uwielbiam zimny deszcz walący o szyby i wszechogarniające uczucie chłodu. Jak na tą porę roku nie było źle. Padał deszcz, a nie śnieg. Ale i tak zostało zaledwie kilka dni do Świąt. Tego bałwochwalczego czasu sztucznych uśmiechów, niechcianych prezentów i kolęd wyśpiewywanych zachrypniętym głosem ojca. Cieszyłem się, że dostałem tą sprawę. Raz – bez wątpienia była to szansa na awans i poważny skok w mojej karierze, dwa – miałem świetny pretekst by olać rodzinne spotkanie.
Tym bardziej że na pewno pojawi się Frank – mój wspaniały brat – buntownik, wiecznie naćpana i nachlana gwiazdka garażowego zespołu. Pasował do rodziny Freemnów jak rękawiczka na stopę. Poza tym nie znosiłem gnojka od czasów, gdy rozwalił mi samochód, który wziął bez pytania. Niech całuje psa w dupę. Walę go. Niech wymądrza się przed matką i wkurza ojca. Tym razem ominie mnie konieczność udawania, że jesteśmy wspaniałą, amerykańską, kochającą się rodzinę.

Miałem robotę do zrobienia. Poważną. Zapewne niełatwą. Ale patrząc na sumę pieniędzy, jaką wyłudził Salfield od naszego towarzystwa było to naprawdę coś. A fakt, że Zarząd powierzył sprawę mi tym bardziej dopingował.
Jeszcze raz sprawdziłem zawartość walizek, odhaczając ponownie kolejne pozycje na niej zawarte nim zniosłem je na dół do mojego samochodu. Lubiłem mieć wszystko pod kontrolą. Taki już byłem.

Stał tam, na specjalnie wykupionym miejscu, w podziemnym garażu. Moja jedyna prawdziwa miłość i powód do dumy, sprowadzony za grupą kasę z Europy.



W chwilę po tym ruszyłem w drogę do Silver Bay omijając korki Chicago, bowiem moje osiedle wznosiło się na malowniczych wzniesieniach na południe od miasta.

* * *

Z pewnymi obawami zatrzymałem mercedesa przed tą podrzędną budą w połowie drogi do celu. Musiałem się jednak odlać i chwilę odsapnąć. Auto doskonale sprawdzało się w trasie i zawsze sprawiało mi satysfakcję jego prowadzenie. A jak rwało się na nie laski! Można powiedzieć, że na sam widok lśniącej, czarnej karoserii stringi spadały z nich, jak liście z drzew jesienią. Niestety problem z luksusowymi, europejskimi autami jest taki, że maja sporo amatorów. Z tym że pracowałem w ubezpieczeniach i wiedziałem, jak zapewnić sobie odszkodowanie na wypadek kradzieży czy uszkodzenia mojej własności. Przywilejem stania po drugiej stronie barykady zwanej ubezpieczeniami było to, że znało się doskonale każdy szwindel i kruczek stosowany przez towarzystwa asekuracyjne i potrafiło się przed nim zabezpieczyć.

Zamówiłem kawę obserwując ukradkiem innych gości. Grubi kierowcy TIRów zawsze mnie bawili. Odnosiłem nieodparte wrażenie, że mają jakieś tajemnicze wyścigi, który z nich będzie ważył więcej niż jego ciężarówka. Jeden z nich, najbardziej niedomyty i zarośnięty jak yeti – jak na mój gust – zbliżał się do rekordu. Spojrzałem na swojego złotego roleksa. Dawałem sobie piętnaście minut w tym miejscu. Góra.

Kawa była nawet dobra. A może to ja jej po porostu potrzebowałem. Zazwyczaj wypijałem ich koło sześciu dziennie. I to mocnych. Bez mleczka czy cukru. To pozwalało mi działać na zwiększonych obrotach i zachować czujność w pracy. To i papierosy, których jednak nie paliłem za dużo.

Wiadomość, którą usłyszałem w radiu pobudziła moją wyobraźnię. Potem jednak przypomniałem sobie zdjęcie odnalezionego Salfielda. Wolne żarty. Koleś wyglądał na złamanego życiem dziadygą, a nie na zabójcę. Ale oczywiście wiedziałem, że pozory mogą mylić. W mojej pracy często okazywało się, ze nieszkodliwa staruszka to mężobójczyni. Raz nawet rozpracowałem matkę, która utopiła własne dziecko by dostać kasę z polisy. Policji tłumaczyła się, że zabiła syna, bo chciała ratować życie córki, która potrzebowała kasy na leczenia. Efekt końcowy: syn nie żył, ona poszła na dwadzieścia lat za kratki, a córeczka zmarła pozbawiona kasy na transplantację. Jaki był z tego wniosek. Nie opłacało się naciągać towarzystw ubezpieczeniowych. To tak jakbyś chciał ochrzcić diabła. Jakbyś się nie starał i tak diabeł przerżnie ciebie. Tak to już jest.

Zapłaciłem za kawę wróciłem do samochodu i ruszyłem w dalszą drogę. Postanowiłem zachować więcej ostrożności, kiedy spotkam się z Salfieldem. Niech zaginięcie tegoż Loyda ma przynajmniej jakiś sens.


* * *

Byłem już zmęczony. Kawa nie działa długo, ale pomagały dwa wypite napoje energetyczne. Byłem głodny, ale według GPSa byłem już prawie u celu. Muzyka lecąca w radiu nieco mnie drażniła. Nie była na czasie. Ogólnie z muzyką z połowy lat osiemdziesiątych to było tak, że była na czasie tylko wtedy. I skończyła się, więc nie powinni nas nią katować.

Po obu stronach szosy miałem tylko gęsty, ciemny las. Dziwnie się w nim czułem. Może dlatego, że nie przepadałem za naturą, zdecydowanie lepiej czując się w wielkich miastach. Otoczony przez hałas i innych ludzi nigdy nie byłem sam. A tutaj, miałem wrażenie, jak bym przedzierał się przez tunel ciemności, gdzie jedynym źródłem światła były reflektory mojego mercedesa. Silnika prawie nie było słychać. Zawsze było to zaletą, ale teraz napawało mnie lekką obawą.

Na dodatek GPS zaczął wariować, a w chwilę po nim zaczęło trzeszczeć radio gubiąc sygnał. Przełączyłem radio na moją własną składankę – mieszankę soul i rege -, pogłośniłem muzykę i skoncentrowałem się na drodze podśpiewując sobie głośno moje ulubione kawałki. To odpędziło na moment znużenie i durne myśli o ciemności pomiędzy drzewami. I wtedy właśnie zobaczyłem go.

Jeleń. Wielki – jak – kurewski – pomnik. Pierwszy raz w życiu widziałem jelenia na żywo. Czy one faktycznie mają czerwone oczy? A może to załamanie światła na dnie oka? Coś takiego, jak efekt czerwonych oczu na zdjęciach. A może po prostu przewidziało mi się i powinienem zatrzymać się na papierosa. Ale nie w tym lesie. O nie!

Jeleń zaryczał, a w kilka sekund później moje elektroniczne cacuszka w samochodzie sygnalizowały, bym zatrzymał auto. Tak też zrobiłem.

Z głośników leciała jakaś wesoła muzyczka, a ja włączyłem awaryjne światła, wyjąłem parasolkę ze schowka i wyszedłem na zewnątrz. Jeleń zniknął. Pewnie spłoszyło go moje gwałtowne zatrzymanie pojazdu. I dobrze. Miał wielkie rogi i nie chciałem, by mnie nimi poharatał. Nosorożce w Afryce tak robiły, to jelenie pewnie też.

Widząc przebite koło nieco się zirytowałem. Opóźnienie, a ja miałem ochotę już wziąć prysznic, włączyć laptopa i sprawdzić giełdę. A potem napić się czegoś mocniejszego i porządnie wyspać. A teraz perspektywa ta oddalała się o kilka minut.

Wyjąłem z bagażnika trójkąt ostrzegawczy i latarkę a potem odszedłem od samochodu wodząc latarką naokoło z nadzieją, że ogromne zwierzę odeszło na dobre. W przepisowej odległości ustawiłem trójkąt i włączyłem lampki na nim zamontowane. Dzięki temu był widoczny z daleka, a przepisowa odległość w razie wypadku winę przenosiła na tego, kto by na mnie najechał. Wypełniłem kruczki z mojej polisy.

Wróciłem do samochodu po drodze trafiając na te poroże. No pięknie. Miałem fart, że nie poszły dwa koła. Wziąłem poroże ze sobą i wsadziłem do bagażnika. Potem wyjąłem narzędzia i lewarek – ten, który po wciśnięciu guzika sam podnosił auto. Zapaliłem papierosa i zabrałem się za wymianę koła.

Miałem zamiar szybko się z tym uporać, zabrać trójkąt z szosy i wrócić do przerwanej podróży. Łóżko w hotelu już na mnie czekało. Łóżko i ciepły posiłek. A o niczym więcej teraz nie marzyłem. Cały czas rozglądałem się nerwowo, czy nie pojawi się jakiś samochód, albo - nie daj Boże - ten ogromniasty i zapewne drapieżny jeleń. Ubezpieczenie mojego samochodu nie obejmowało podrapania przez kopytne, chociaż podciągnąłbym to pod atak krowy, bo na taką ewentualność byłem przygotowany.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 28-01-2011 o 15:19.
Armiel jest offline